Jeżeli nieskończenie dużo miłości dają związki rodzinne, jeżeli tworzą więź, która, nieprzerwana, trwa do końca życia, tak, że każdy ból i radość ukochanych aż do najgłębszych trzewi targa, to jeszcze wyższym bywa związek, wytworzony przez duchowe ojcostwo i braterstwo.
Tu jest nie tylko troska o dobrobyt materialny i moralny drogiej istoty. Tu jest wielkie stopienie się dwóch dusz w idei, w prawdzie, dla której można porzucić, należy porzucić wszystkie więzy krwi, tu jest stosunek ucznia do mistrza, tu jest współuczestnictwo w twórczości B o ż e j, porywająca praca nad budowaniem Królestwa Bożego na ziemi.
Jeżeli widzieliśmy nieraz wielkie przywiązanie partyjników do swych wodzów ideowych, żołnierzy do swych dowódców i wodzów naczelnych, to jeszcze większym musi być przywiązanie wyznawcy do przodownika w dziele wiary. Tu chodzi o rzeczy najwyższe, najistotniejsze.
Prócz tego, czy chodzi o partię, czy o wojnę — mogą być w obozie politycznym w wojsku zdania rozbieżne. Bojownicy lub żołnierze podporządkowują się ostatecznie większości, zachowując jednak swe zastrzeżenia co do słuszności posunięć swych wodzów, poddając krytyce programy i piany strategiczne. Wszyscy oni służą prawdom zmiennym i prawdom względnym.
Ale łączność w idei najwyższej, absolutnej, wieczystej jest najsilniejszą łącznością dwóch dusz: mistrza i ucznia, ojca i syna.
Tak piękny stosunek łączył Józefa Miękusa z Przełożonym Towarzystwa, ojcem jego duchowym: zupełne, bezdenne zaufanie, miłość i oddanie się, podziw dla starszego i więcej wyrobionego bojownika Chrystusowego, umiłowanie tej samej wielkiej sprawy,... ojcostwo w prawdzie...
Świadectwem tego przepięknego stosunku dwóch dusz są listy Józefa do Przełożonego Towarzystwa. Z Rzymu pisze:
„Prawdziwą, serdeczną wdzięcznością jesteśmy przepełnieni względem Boga najlepszego za to, że Ci, Drogi Ojcze, zdrowie przywrócić raczył. Minęły dni tak pełne dla nas niepewności. Nie wiemy, jakie Bóg względem naszej rodziny zakonnej żywi zamiary, zsyłając nam te krzyże. Tak sobie myślimy, że może jesteśmy tym ziarnkiem zbożowym, które musi wpierw obumrzeć, by potem mogło plon przynieść wielokrotny".
Innym razem pisze:
„Dziękujemy najserdeczniej, za list, jaki nam raczyłeś przysłać, Drogi Ojcze, nie szczędząc swego drogiego czasu. Co chwila mamy tak czułe dowody, że Towarzystwo o nas pamięta i tu w oddali. Odczuwamy, dobrze, ach, zbyt dobrze tę łaskę, jaką Bóg nam wyświadczył, pomieszczając nas w swej nowej rodzinie“.
W listach swoich do współbraci Józef albo wygłasza te ogólne, zbiorowe niejako modlitewme hasła wiary, które łączą Towarzystwo w jedno, albo żartuje, dla dodania wesołego nastroju, albo też opisuje rzeczy zewnętrzne. Swoje sprawy intymne, swój stosunek z Bogiem odsłania tylko Przełożonemu, z którym łączy go tak głębokie porozumienie duchowe:
„Jeżeli chodzi o sprawy duchowne, to różnie bywa. Raz spokój zupełny, aż dziwny, to znów walki przykre, o których tyle razy wspominałem. Dziwną drogą mnie Pan Jezus prowadzi, ale nie pytam, dlaczego. Na ogół trwam w uczucia pełnej zdumienia wdzięczności na widok niezmierzonej względem mnie dobroci Bożej. „Quia fecit mihi magna qui Potens est et misericordias Domini in aeternam cantabo“. Proszę często Jezusa, by mnie kochał i by mi był miłosierny, bo miłość Jezusa jest źródłem Jego szczodrobliwości. Dziękuję Bogu. że tu nie mam żadnego urzędu. Nie masz pojęcia, Ojcze, ile mnie Gniezno kosztowało! Ale to wńe tylko Jezus. Tam też trochę zrozumiałem ciężar Twojej odpowiedzialności. — Czytam obecnie „Postęp duszy “ O. Fabera, już po raz drugi, bardzo powoli, bo dziwnie jakoś mi odpowiada i dużo ma światła Bożego oraz ładną książkę kard. Lepicier „Jesu Cristo, de Dei nostri cuori“.
Temu najbliższemu ojcu powierza też chwile, kiedy słabnie, kiedy z trudnością utrzymuje się w pozycji „na baczność" w tym boju o doskonałość, który zaczął. Nie ukrywa nawet swych dolegliwości fizycznych:
„Ostatnie trzy tygodnie były dla mnie wewnętrznie, a przez to i zewnętrznie (fizycznie) ciężkie. Teraz Panu Jezusowi za wszystko dziękuję. Jedynymi mymi modlitwami wtedy były: „Cor Jesu, in te confido, ne propicias me a Facie Tua“ i t. d. Ufam, że wszystko będzie bardzo dobrze“.
Zastanawia nas tu, że Józef, pomimo swych młodych lat, rozumiał to, co nie wielu ludziom rozumieć dogłębnie jest dano: że stan wewnętrzny wpływa zawsze na stan fizyczny, że może wszelka choroba, o ile nie jest próbą, jest tylko uzewnętrznieniem duchowych skaz i załamań.
Ale nigdzie bezgraniczne zaufanie i łączność ojca z synem nie uwydatniła się tak silnie, jak w liście, pisanym jeszcze w r. 1936 z Goliny. Jest to w wylewie łez spowiedź duszy wyjątkowo „utalentowanej do cnót“:
„Drogi Ojcze, bardzo serdecznie dziękuję Ojcu za to, że w swej dobroci był łaskaw przysłać mi list, zapewniając w nim, że modli się za mnie. Jakie to szczęście dla mnie, że jestem w Towarzystwie w tych chwilach, jakie przechodzę.
Kiedy Bóg powołał mnie w swym nieprzebranym miłosierdziu do Towarzystwa, oddałem Mu się całkowicie z wielkim, niezawsze roztropnym, ale szczerym zapałem. Prosiłem Go, aby dał mi dużo cierpieć dla siebie, dla dusz, by mnie nie oszczędzał. Pierwszy raz mówię o tym Ojcu, bo zawsze zapominałem. Po tej prośbie Pan Jezus nie kazał mi długo czekać. Zsyłał mi przeróżne cierpienia, które jednym łańcuchem ciągną się dotąd. Zeszłego roku, za radą spowiednika, zmodyfikowałem swą prośbę, prosząc Pana Jezusa, by mi zsyłał w Swej łaskawości takie cierpienia, o których wie, że Ty, Ojcze, je zaaprobujesz. Chodziło mi o to, by być w zgodzie z posłuszeństwem i niczego nie robić na własną rękę.
Na podstawie różnych oznak sądzę, że od roku przechodzę ciemną noc zmysłów... Ojciec najlepiej wie, jak różnoraka ona bywa. U mnie występuje we formie cierpień ciała i duszy. Podczas tego roku miałem i mam wrażenie, że znajduję się z Panem Jezusem na łodzi miotanej wichrami, która już, już ma zatonąć, a Pan Jezus śpi. Nie wzbudziłem przez całe życie tyle aktów oddania się, ufności, co przez te parę miesięcy. (Co gorsza, przy spowiedzi jakbym o tym zapomniał lub też nie umiałem słowa powiedzieć.) Trzymałem się i trzymam kurczowro tych słów Pisma św.: Nemo confidit in Domino et confusus est, ecce Ego vobiscum sum omnibus dicbus. Nie uwierzę, by dobry Jezus miał mnie opuścić. Ileż to razy ze łzami powtarzałem: — Choćbyś mnie zabił, ufać Ci będę. — Pan Jezus po takich wałkach dawał mi pewien czas spokoju, w którym, wiedząc z doświadczenia, że po tej ciszy przyjdzie burza, szczególnie gorąco Mu się polecałem".
„Ciemna noc zmysłów", którą przechodzi Józef, jest znanym określeniem dla przeżyć wewnętrznych opisanych przez św. Jana od Krzyża, znanego mistyka hiszpańskiego, kierownika duchowego wielkiej św. Teresy. Jest ona wstępem do osiągnięcia wyższego stopnia duchowego i odczuwana bywa przez natury wybrane, które już daleko postąpiły na drodze zjednoczenia z Bogiem.
Św. Jan od Krzyża tak określa „Noc ciemności":
„Noc owa, która, zdaniem moim, jest kontemplacją, dwa rodzaje ciemności albo oczyszczeń powoduje w ludziach duchowych, stosownie do dwu części składowych człowieka, to jest jego zmysłów i ducha. Stąd jedna noc lub oczyszczenie będzie zmysłowa, w7 której oczyszcza się lub ogałaca dusza według zmysłów, przez odpowiednie przystosowanie ich do ducha. Druga to noc lub oczyszczenie duchowe".
Św. Jan od Krzyża tę drugą noc uważa za najwyższy stopień, prowadzący na wyżyny kontemplacji i zjednoczenia z Bogiem. Stopień pierwszy, „Noc ciemności zmysłów" — podług własnej diagnozy duchowej przeżywał Józef. Św. Jan od Krzyża mówi:
,,Pierwsza noc lub oczyszczenie jest bardzo gorzka i przykra dla zmysłów, jak to niezwłocznie powiemy. Sposób, w jaki początkujący postępują na drodze Bożej jest niski i odpowiada raczej miłości własnej oraz upodobaniu, Bóg jednak chce ich podnieść ponad przyziemny sposób miłowania, na wyższy stopień miłości Bożej i wyzwolić z poziomych praktyk zmysłowości rozmyślania, przez które tak ograniczenie i niewłaściwie Go szukają i doprowadzić do ćwiczenia ducha, w którym obficiej i doskonalej mogliby się łączyć z Bogiem, jeśli, czas pewien szli drogą cnoty, z wytrwałością oddając się rozmyślaniu i modlitwie, a przy pomocy doznanej tym słodyczy, oderwali się od rzeczy tego świata i pewną ilość sił duchowych skupili w Bogu. Albowiem wówczas opanowują oni cokolwiek pożądanie stworzeń i mogą już znieść dla Boga odrobinę trudu, bez cofania się wstecz przy okazji. Kiedy więc tak ku przyjemności swej postępują w ćwiczeniach duchowych i gdy, zdaniem ich, jaśniej świeci im słońce łask Bożych, Bóg ich pozbawia tej właśnie światłości oraz zamyka przewód i źródło słodyczy, wody duchowej, z której dotąd pili, dowolnie, o każdym czasie, bo jako słabym i wątłym nie zamykał bramy, jak mówi św. Jan w „Objawieniu“ (III, 8). Teraz zaś w takich stawia ich ciemnościach, że nie wiedzą, dokąd się zwrócić ze zmysłem wyobraźni i rozmyślania. Nie umieją ni kroku być w medytacji, którą dotychczas odbywali z łatwością, bo zmysły ich wewnętrzne pogrążone są w nocy i w tak zupełnej zostawione oschłości, że nie tylko nie znajdują słodyczy i upodobania w ćwiczeniach duchowych, w których zwykli byli doznawać przyjemności oraz rozkoszy, ale na ich miejsce znajdują przeciwnie niesmak i gorycz w tych rzeczach.
„Gdy Bóg stawi duszę w nocy ciemności, by ją pozbawić upodobań i oczyścić z żądzy zmysłowej, w niczym jej nie pozwala znajdować słodyczy ni smaku. Po tym to więc poznaje się dowodnie że oschłość ta i ten niesmak nie pochodzą z grzechów, ani też z niedoskonałości świeżo popełnionych, bo gdyby tak było, natura uczuwałaby pewną skłonność, czy też chęć skosztowania jakowychś innych rzeczy, niźli Bożych“.
Oschłość więc ta i poczucie opuszczenia przez Boga, sam Józef, który niewątpliwie czytał św. Jana od Krzyża, nazywa „Nocą ciemności zmy- słów“. Widocznie znajdował w swym stanie podobieństwo do przeżyć, wyrażonych przez św. Jana. Niestety, nie analizuje i nie określa swych stanów dokładniej, subtelniej i nie wiemy, czy ta miłość Jezusa, która ogołaca ze wszystkiego, jest zanikiem wrażeń szczęśliwych w obcowaniu z Bogiem, bezwładem wyobraźni i myśli, pogrążeniem się w noc mistyczną, czy też przygotowaniem do prawdziwej kontemplacji i, która, „niczym jest innym, jak tajemniczym, spokojnym i miłosnym wlaniem się Boga“.
Czy burze, które przechodził („Pan Jezus po takich walkach dawał mi pewien czas spokoju, w którym, wiedząc z doświadczenia, że po tej ciszy przyjdzie burza, szczególnie gorąco Mu się polecałem") były protestem młodego życia przeciwko wyrokowi zagłady, który podświadomie dla niego narastał w porażonych tkankach? Czy były buntem niższych władz w człowieku? Czy były momentami rozpaczy, że nie ma tej doskonałości, do której tęsknił, że za trudno ją osiągnąć?
Tego już nam nigdy nie wytłumaczy. Czujemy tylko poryw duszy wybranej wzwyż, czujemy podnoszenie się do stopni Bożego tronu, zbliżanie się do przeczystych stóp Chrystusowych...
Czujemy, jak boleśnie ugniatał plecy krzyż ofiarny.
I jak uginając się pod nim, zagrożony najgorszym, mówi ze straszliwą świętą zawziętością, z miłością, której nic zachwiać nie może:
— Choćbyś mnie zabił, ufać Ci będę...
W dalszym ciągu listu pisze:
Czytam życiorys S. Benigny Consolaty, który mi się stał źródłem wielu łask. Podczas gdy nic nie widzę i nie wiem, co ze mną będzie, Pan Jezus mi odpowiada przez tę swoją Sekretarkę, a mą szczególną opiekunkę: — Czyż potrzebuje patrzeć ten, kogo na rękach niosą? Są to chwile bolesne, ale potrzebne, są to czasy Boże, a duszy nic lepszego wtedy nie pozostaje, jak tylko poddanie się, wiara, uwielbienie i miłość. — Zdaj się na Mą miłość — mówił Pan Jezus do S. Bcnigny — a ona cię ogołoci z wszystkiego. Zacznie od rzeczy zewnętrznych, podobnie, jak ogień, który naprzód pali korę, a potem sięga głębiej. —
U mnie Pan Jezus „sięgnął głębiej" podczas tych ostatnich dwu miesięcy „czasów Bożych", które uważam za najpiękniejsze z całego mego życia w Towarzystwie. Jezus dał mi poznać, że kto nie oddał wszystkiego, nie oddał nic i nie inoże być Jego poufnym przyjacielem. Cichutko, przy rozważaniu pism Jego Sekretarki, wskazał mi Pan Jezus basztę, której poddania się zażądał. Basztą tą — moje dobre imię u Ojca i brak umiłowania pogardy. Ojcze, to, co piszę, pragnę pisać dla większej, wiecznej chwały Trójcy Św. i Serca Jezusowego, dla zmiażdżenia mego samolubstwa i pychy, a wszystko ofiaruję w Twojej i Towarzystwa intencji. Otóż proszę Cię, Ojcze, byś na mnie nie patrzył tak, jak dotąd, ale jak na grzesznika, jakiego nie było, nie ma i nie będzie w Towarzystwie..."
Tu w burzliwym porywie heroizm Józef oskarża się z grzechów, które mógł wyznać tylko spowiednikowi, do których wyznania nikt go nie zmuszał. Ale on nie chce, by o nim Ojciec miał dobre mniemanie. Czyni ten ostatni akt pokory, pokory, znanej tylko w średniowieczu, u tych wielkich świętych, jak Małgorzata z Kortony, którzy w napadzie skruchy i żaki, szukając najcięższej pokuty wyznawali głośno swe grzechy. Tak bywało z Małgorzatą, która po głośnym oskarżeniu się z łkaniem, bólem i porywem niewymownego żalu, mając poczucie, że jest niegodną i potępioną grzesznicą, gdy ją odprowadzono do jej pokoju, wpadała w zachwycenie...
Duszy wybranej i umiłowanej, duszy ojca i mistrza chce podobać się uczeń, by miłość wzajemną uzyskać. Szacunek ojca i mistrza — to ostatnia baszta, która jeszcze się trzyma, której nie poddał obiegającemu ją cierpliwie Chrystusowi.
Ale teraz pada i ta baszta ostatnia... Chrystus ogołocił go ze wszystkiego.
Józef gorączkowo ciągnie dalej swą spowiedź, odsłania krwawiące karty swej duszy:
,,To są wedle słów Pana Jezusa te gruzy i ruiny, które mam z Jego pomocą zamienić na materiały budowlane. Słowa Pana Jezusa do S. Benigny: „Uważaj się za łachman nieużyteczny. Czystą szmatką można jeszcze posłużyć się do wytarcia jakiejś rzeczy, ale ty siebie miej za szmatę brudną, obrzydliwą, którą nogą się odrzuca, bo jest tak wstrętną, że nikt jej do ręki nie weźmie. Takie przekonanie winnaś mieć o sobie, by zająć w Zgromadzeniu odpowiednie sobie stanowisko". Te słowa są napisane dla mnie. O nic już teraz Cię, Ojcze, nie proszę, jak o to, byś mnie nie oszczędzał, byś mnie upokarzał na każdym kroku, byś mnie wspierał swą modlitwą podczas tej nocy mej grzesznej duszy, bym doszedł tam. gdzie Jezus mnie chce mieć, Który niepomny na moją obrzydliwość z taką dobrocią i miłością wzywa mnie ku wyżynom. Ojcze, to, co napisałem, jest jedynie dziełem łaski Bożej, udzielonej mi przez Serce za pośrednictwem S. Beaigny Censolaty. Pokój, jakim mnie w tej chwili darzy Pan Jezus, powiększa moją ufność, że Pan Jezus, w duszy mej obecny jest ze mną, że On po tej zimie burz i cierpień, choć nie wiem jeszcze jak długiej, odezwie się po raz pierwszy w duszy mej: — Surge propera, amica mea et veni. lam enim hiems transiit, imber abiit et recessit, fiores apparuerunt in terra nostra.
Wiem, że niejednej jeszcze ofiary Pan Jezus ode mnie zażąda. Niczego mu nie chcę odmówić, wszystko chcę przyjąć i o jedno Cię, Jezu, proszę: fac, ut sim Tibi fidelis!
Klękam w duchu u stóp Twych, Drogi Ojcze i proszę pokornie, byś mnie i Ty raczył pobłogosławić za Twym drogim Jezusem, w którymi Cię miłuję“.
List ten pisał Józef już wtedy, kiedy był nieuleczalnie chory, kiedy od dłuższego już czasu cierpiał i męczył się.
Życie, które oczyścił ze skaz, które podniósł do najwyższego tronu, wymagało ostatniego zakończenia.
Przezwyciężenia bólu.
To jest miara, którą mierzy się ludzka dusza.
Józef dawno rozumiał wielkie znaczenie cierpienia w życiu duchowym. Widać to z jego listu, pisanego do dziadka:
„Pan Bóg zsyła nam cierpienia, byśmy już tu, na ziemi mieli swój czyśćciec, jeśli te cierpienia przyjmiemy z miłości ku Bogu. Te cierpienia oczyszczają naszą duszę, żeby była godna zobaczyć to niebo, o którym powiedział Pan Jezus, że oko nie widziało, ucho nie słyszało ani serce człowieka nie odczuło tego, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują. A miłujemy Boga, jeżeli staramy się zachować Jego przykazania i przyjmujemy wszystko z Jego ojcowskiej ręki. Ofiaruj, Drogi Dziadusiu, codziennie rano, a i w ciągu dnia, jeśli sobie przypomnisz, wszystkie swoje cierpienia Parni Jezusowi przez pośrednictwo Najśw. Panny Maryi i powtarzaj sobie w sercu, że tu na ziemi pragniesz cierpieć z Jezusem, byś mógł kiedyś cieszyć się w niebie z Jezusem“.
Te umyślnie uproszczone słowa mają pod sobą głębię przeżycia. Przyjąć ból, kiedy przed nim wzdryga się dusza i ciało.... Pokonać odruch, którym się torturę odpycha. Przycisnąć do serca ciernie, krwawiąc nielitościwie ręce i piersi.
Przyjąć ból dobrowolnie.
To znaczy zwyciężyć ból.
I do tych zapasów z wrogiem życia, niszczycielską siłą, która po to burzy na ziemi, by odbudować w zaświecie, przygotowuje się Józef tym ostatnim największym wyrzeczeniem, poddaniem baszty ostatniej swego zdobytego zaniku: baszty miłości własnej.
Oto wszystko już rozrzucił i rozwalił. Jego młode życie jest jak rumowisko. Nie został kamień na kamieniu. Wszystko zostało poddane wyższym celom, wszystko padło na ofiarę.
Gruz i rumowisko wszystkiej ziemskości.
Oczy jego jeszcze nie widzą, że nad tym rumowiskiem chwieją się w powietrzu olbrzymie, archanielskie skrzydła, rozpostarte, by duszę w chwili zwycięstwa porwać i unieść w szczęśliwość, „której oko nie widziało, ani ucho nie słyszało".