Gertruda Kula

P. Gertruda Kula P. Gertruda Kula

Kobieta, która pamiętnego 1 lutego 1945 r. pobiegła po pomoc na plebanię...


 

- Czy Pani pamięta coś z tych dramatycznych chwil, kiedy zginął ks. Paweł Kontny, bo wszyscy wiemy, że Pani była przecież w centrum tamtych wydarzeń? Ile Pani miała wtedy lat?

Miałam wtenczas trzynaście lat.
Gdy z Lędzin odjechało wojsko, został wtedy jeszcze cały sztab tego rosyjskiego wojska. Zepsuł się im samochód i stanęli koło naszego domu. Przyszedł do nas żołnierz, który miał same gwiazdy na mundurze, czyli był to jakiś wyższy rangą żołnierz. Prosił mamę, aby mu dała wiadro wody do tego samochodu. Mama oczywiście mu tę wodę dała. Po jakimś czasie wrócił, zaczął się rozglądać, usiadł sobie i zaczął mówić mniej więcej w ten sposób: „Hadziajko, czy jest hadziaj w domu?”. Mama mu odpowiedziała, że wyszedł. Pokazując na mnie i na dwóch moich braci (starszego Józka i młodszego Romualda) pytał dalej: „A te dzieciaki to są hadziajki?”. „To są moje dzieci”.
I ten żołnierz rozglądnął się po domu i mówił dalej mniej więcej w ten sposób: „Hadziajko, wyprowadź te dzieci”. A mama odpowiedziała: „O, nie! Dzieci muszą być przy mnie”. „No to hadziajko chodź ze mną, coś ci powiem”. I prosił, żeby moja mama wyszła. Mama jeszcze raz odpowiedziała, że ona musi być przy dzieciach. Wtedy on się zdenerwował i zaczął iść w naszą stronę. Bracia siedzieli na łóżku, a ja byłam na ławce koło okna. I zaczął mówić tak: „Wstawajcie dziatki, wychodzić, wychodzić!”. Chciał nas wygonić. A mama widząc, co się dzieje, uciekła. Ja wtedy nie rozumiałam dlaczego mama uciekła i po co on nas wyganiał z domu.
A mama przeskoczyła przez płot do sąsiadów i przez ogród uciekła do swojej matki. Żołnierz wtedy się bardzo zdenerwował i mówił do mnie ze złością: „Ty pójdziesz mamy szukać i zaraz mi ją tu przyprowadzisz”. Sam też zaczął biegać po całym domu i szukać tej mojej mamy. Gdy jej nie znalazł jeszcze raz powiedział do mnie: „Ty pójdziesz mamy szukać, a jak jej nie przyprowadzisz ta ja was tu wszystkich postrjelam”.
Ja też się wtedy bardzo przestraszyłam, że nas zastrzeli. I pobiegłam do mojej ciotki, było to jakieś trzy domy od naszego. Mówiłam wtedy do ciotki: „Ciotko, idźcie po Józka i po Romualda, bo przyszedł Rus i chciał mamę, 
a mama uciekła. I powiedział, że jak mamy nie przyprowadzę to nas wszystkich zastrzeli”. Ciotka stała na dworze ze sąsiadką i powiedziała, że ona nie pójdzie. Ale żebym pobiegła szukać mężczyzn, którzy mają opaskę na rękawie, bo oni ratują tych, u których Rosjanie coś robią złego. I pytałam: „Ale kto to jest?”. „Jest to Waksztyl, kościelny, Kaleta i proboszcz. Oni chodzą ratować, bo proboszcz był u Ścierskiego, gdyż też coś tam się dzialo. I jak proboszcz przyszedł, to Rus się uspokoił. Idźcie więc po nich”. Na to odpowiedziała sąsiadka, że „Waksztyl i Kaleta gdzieś poszli, więc żebym poszła na farę”.
Proboszczem był wtedy ks. Klyczka, a ks. Kontny był wikariuszem.
Pobiegłam więc z córką tej sąsiadki Cecylią Zajdyl, która jeszcze żyje, na probostwo. Weszłyśmy więc we dwie na probostwo. Po schodach schodził właśnie ks. Paweł, który zagadnął do nas w ten sposób: „I co dziewczynki chcecie?”. „Przyszłyśmy po proboszcza, bo Rus powiedział, że jak nie przyprowadzę mamę to nas wszystkich zastrzeli. W domu zostali bracia i boję się o nich”. Na to odpowiedział natychmiast ks. Paweł: „Proboszcza nie ma, ale ja pójdę z wami”.
Ks. Kontny wziął opaskę od proboszcza, bo na wieszaku wisiał płaszcz właśnie z opaską, i poszedł ze mną. Ta druga dziewczyna nie wiem, gdzie wtedy poszła.
Weszliśmy do naszego domu od obecnej ulicy Kontnego. Do domu były dwa wejścia.
W pokoju na łóżku leżeli moi bracia, którzy byli poduszkami przykryci i głośno płakali, bo byli wystraszeni. W pokoju nie było już tego żołnierza. Stał on natomiast już przy swoim samochodzie i były tam też dwie inne dziewczyny z Lędzin. Jedna to Pieczka po mężu, która już nie żyje, a druga to Gałązka. Obydwie były wtedy pannami. Żołnierz ten trzymał je za plecy i wciskał na siłę do samochodu. Dziewczyny się opierały.
Natomiast ks. Kontny zapytał mnie, gdzie teraz pójdę z braćmi, a ja odpowiedziałam, że pójdziemy do babki. Wyszliśmy z domu drzwiami na ulicę Miarki, bo tędy można było dojść do ciotki i babci. Gdy byliśmy na podwórzu, ks. Kontny odwrócił się i zobaczył, jak żołnierz wpychał te dwie dziewczyny do samochodu. I zaczął iść w ich stronę, a ja poszłam za nim. Zapytał mnie jeszcze, czy to jest ten żołnierz, który nas straszył. Ja odpowiedziałam, że tak. Wtedy ksiądz krzyknął na niego: „To tak robicie?! Tak przyszliście nas oswobodzić?!”.
To rozgniewało tego żołnierza i zaczął ostro mówić do ks. Pawła. Nie było żadnej szarpaniny, tylko ks. Kontny wypowiedział te słowa, o których wcześniej wspomniałam. Ks. Paweł mówił wtedy po polsku. Po chwili ten żołnierz zaczął krzyczeć do ks. Pawła, że „ja cię będę strjelał!”.
Gdy żołnierz wyciągnął pistolet, ja natychmiast uciekłam ile sił w nogach do mojej babki.
Ks. Kontny natomiast pobiegł w drugą stronę, bo u Musioła był jeszcze cały sztab wojska. Chciał pewnie pobiec do tego sztabu. Za ks. Pawłem pobiegł też ten żołnierz.
Ja już później nic nie widziałam, ale widziała to sąsiadka, która opowiadała, że ks. Paweł wbiegł na podwórko „Owczarni”. Jest to taki długi dom, gdzie kiedyś były owce. Żołnierz, który go gonił zaczął krzyczeć, aby zatrzymać księdza. Wtedy z budynku, gdzie był sztab, wybiegli inni żołnierze. Jedni mówią, że ks. Paweł uciekł do mieszkania jakiejś kobiety, inni z kolei twierdzą, że skrył się w ogrodzie za kopcem z ziemniakami. W każdym bądź razie żołnierze dopadli go i zastrzelili przy kopcu. Nie wiem, który z tych żołnierzy go zastrzelił.

- Czy Pani widziała później ciało ks. Pawła?

Tak widziałam, ale był on już wtedy w trumnie. Nie pamiętam, gdzie został trafiony.
A wtedy, gdy uciekałam dobiegłam do mojej babci i byłam bardzo wystraszona tak, że aż upadłam na ziemię. Była tam już moja mama. I mama zaczęła pytać, co się stało. „Ten Rus chciał nas zabić i ja uciekłam. I powiedział, że jak Cię mamo nie znajdę to on nas wszystkich zabije”.
Wtedy moja babka bardzo się wystraszyła, bo po wsi rozeszła się wiadomość, że kto nas będzie ukrywał, to ten zostanie rozstrzelany. Mama zabrała mnie i uciekałyśmy przez las. Moi bracia zostali u babki. My zaś uciekłyśmy do Górek, gdzie mieszkała moja ciotka, siostra mamy. W lesie i wszędzie po drodze było jeszcze dużo wojska. My z tego wszystkiego pobiegłyśmy do Smardzowic, do kuzyna mamy, którego mama prosiła, aby nas przenocował. Przyszła wtedy żona tego kuzyna i zaczęła mówić, że nie możemy tu być, gdyż wszyscy mówią, że wojsko nasz szuka i że gdy nas tylko znajdą, to nas zabiją. Ja krzyczałam ze strachu, a mama płakała. Kuzyn jednak zlitował się nad nami i ukrył nas w piwnicy za burakami. Było tam bardzo zimno i myśmy tam bardzo zmarzły. Cieszyłyśmy się jednak, że nas ktoś ukrył. W tej piwnicy byłyśmy do rana. Rano kuzyn mamy powiedział, że on już był zobaczyć, co się dzieje w Lędzinach i widział, że jest raczej już spokojnie.
Moja babcia wysłała swoich zięciów, aby poszli zobaczyć, co się dzieje w naszym domu. Okazało się, że dom był splądrowany i wszystko było porozrzucane. Z obory zginęły też krowy, konie, kozy. Nie było niczego. Do Lędzin wróciłyśmy po kilku dniach, gdy wszystko się już uspokoiło. Najpierw mieszkaliśmy u babci, a dopiero potem wróciliśmy do domu. Ojca mojego wtedy jeszcze nie było, bo był na wojnie.

- A czy były potem względem was jakieś przesłuchania?

Tak, przesłuchiwali nas, i to zarówno Polacy, jak i Rosjanie. Było to kilka dni później, może kilka tygodni później, ale tego nie pamiętam dokładnie. Najpierw przesłuchiwali mamę, a później również i ja musiałam zeznawać. Pamiętam, że byłyśmy wzywane dwa razy na przesłuchanie.

- A co się stało z tym żołnierzem?

Nic na ten temat nie wiem, co się z nim stało. Pamiętam tylko tyle, że był to żołnierz z dowództwa, wysoko postawiony. Wtedy pod nasz dom przyjechał właśnie on, ale miał też swojego kierowcę. Nie był to zwykły samochód, ale taki gazik wojskowy.

- Ile lat miała wtedy Pani mama?

Mama urodziła się w 1907 roku. Więc miała wtedy 38 lat.

- A czy Pani słyszała strzały, kiedy strzelano do ks. Pawła?

Nie, ja już nic nie słyszałam, bo wtedy uciekałam do mojej babci.

- Czy był jakiś świadek, nie żołnierz, tego zabójstwa?

Widziała pani Hornik, która jednak już nie żyje. Ona widziała, że to przy kopcu z ziemniakami zastrzelili ks. Pawła. Tam leżał.

- Czy ks. Paweł wtedy, gdy biegł z Panią na ratunek był w sutannie?

Tak, wtedy był w sutannie. Miał jeszcze płaszcz z opaską na rękawie.

- Czy pamięta Pani coś z pogrzebu ks. Pawła?

Na pogrzebie księdza Pawła było bardzo dużo ludzi. To pamiętam, ale kazania, czy jakichś innych szczegółów już nie pamiętam. Nie wiem też, czy na pogrzebie była mama ks. Pawła, bo ją nie znałam.

- A jak długo ks. Paweł był wikariuszem w tej parafii?

W roku 1944 przystąpiłam do Pierwszej Komunii świętej. Wtedy już przygotowywał nas właśnie ks. Paweł. Nie pamiętam, kiedy do nas przyszedł.

- Czy zapamiętała Pani coś szczególnego z życia i działalności ks. Pawła? Jakim był człowiekiem?

Był wysoki, szczupły. Był bardzo wesoły i pogodny. Mogliśmy nieraz na lekcjach religii również z nim żartować. Był bardzo dostępny.

- A wtedy, gdy Pani pobiegła po pomoc, to czy ks. Paweł ociągał się z pójściem, czy zrobił to chętnie?

Od razu, bez ociągania założył płaszcz, opaskę i pobiegł z nami. Nie namyślał się ani chwili. To tyle pamiętam z tamtego czasu.

odsłon: 8780 aktualizowano: 2011-12-30 17:02 Do góry