Ks. Paweł był jej katechetą...
- Czy spotkała Pani w swoim życiu ks. Pawła Kontnego?
Spotkałam go, bo był u nas wikarym.
Gdy weszli tutaj Rosjanie w 1945 roku, to ja z mężem i malutką córeczką musieliśmy opuścić nasz dom, bo tu z tyłu naszego domu stała artyleria niemiecka i wszystkich nas ewakuowali. Myśmy poszli do naszych krewnych, do centrum wsi. A gdy przyszli Rosjanie, wtedy przyleciała moja młodsza siostra po nas, że już mamy wracać do domu i że Niemcy już opuścili nasz dom. Gdy Niemcy całkiem opuścilii naszą wioskę, wtedy dopiero poszliśmy do swojego domu. Gdy wracaliśmy do swojego domu, wybuchł ostrzał artyleryjski. Z klasztoru, z jego szczytu tylko pył leciał, taki czerwony jak cegłówki. Mąż wtedy powiedział, że on już dalej nie idzie, tylko że wejdziemy na probostwo. Proboszczem był wtedy ks. Klyczka Jan. On nas znał i przybiegł, aby szybko otworzyć nam bramę i wpuścić nas do środka. Byli już tam wtedy: gospodyni proboszcza, którą była jego siostra i ksiądz Paweł Kontny. Oni wszyscy siedzieli już w piwnicy. Do dziś pamiętam tę piwnicę - miała ona sufit taki okrągły, masywny. I myśmy w tej piwnicy czekali, aby się uspokoił ostrzał i aby móc wrócić do domu.
Ks. Kontny chodził po tej piwnicy i wyglądał przez takie małe okienka, i informował nas, co się dzieje. Postawił sobie krzesło, bo te okienka były wysoko pod sufitem. Mówił wtedy do nas między innymi tak: "Wiecie, mnie się wydaje, że nie są to Rosjanie, że są to jeszcze «blaszowcy»", jak popularnie nazywani byli poplecznicy Hitlera. Ksiądz proboszcz nie otwierał piwnicy, bo się bał.
Około godziny pierwszej zrobił się szum i odryglowali nas, i to byli już Rosjanie. I gdy weszli to powiedzieli, że już nie ma hitlerowców, że są tylko oni i że oni przyszli nas oswobodzić. No i nas wypuścili.
Plebania była cała splądrowana.
Przyszedł wtedy taki mały Rosjanin. Miał 15 lat. Mąż poprosił go, aby nas zaprowadził do domu. Był tak mały, że ten karabin to mu się po ziemi wlókł.
- A czy Pani słyszała o rozstrzelaniu ks. Pawła? Czy na ten temat coś Pani pamięta?
Słyszałam, bo ta tragedia rozegrała się u mojej bratowej. Moja bratowa, Rozalia Hachuła, miała duże gospodarstwo. Jej córką jest Gertruda Kula.
Słyszałam jeszcze, że ta panienka, którą chciał obronić ks. Kontny to szła po wodę, bo wtedy nie było wody w Lędzinach. I właśnie u mojej bratowej Rozalii Hachuła, stacjonowali żołnierze radzieccy. Ona była bardzo ładną kobietą. Oficer radziecki chciał się do niej dobrać. Ona jednak wyskoczyła oknem i uciekła. Została tylko jej córka, Gertruda.
Gdy Rozalia uciekła, wtedy żołnierz bardzo się zdenerwował i zaczął ją gonić. W tym samym czasie szła po wodę inna młoda, bardzo ładna dziewczyna. Żołnierz radziecki z kolei chciał przystawić się do niej i chciał ją po prostu zgwałcić. Widziała to wszystko Gertruda i pobiegła na probostwo po pomoc, aby tej dziewczynie pomóc. Wtedy przyszedł ks. Kontny i chciał przemówić do rozumu temu żołnierzowi, żeby dał spokój tej dziewczynie. Żołnierz zezłościł się jeszcze bardziej i groził księdzu. Ten widząc, co się dzieje, zaczął uciekać. Oficer zaczął go gonić. Ksiądz uciekł do takiego budynku, który nazwany był „Owczarnią”. Tam dopadł księdza ten żołnierz i tam go zastrzelił. Było to naprzeciw domu mojej bratowej Rozalii Hachuła.
- A czy widziała Pani księdza Pawła po jego śmierci? Czy była Pani na pogrzebie?
Zastrzelonego go nie widziałam, ale byłam na jego pogrzebie. Było wtedy bardzo dużo ludzi mimo, że wszyscy się bali, a jednak przyszli. Do dziś mam w oczach obraz jego matki, jak stała nad tym grobem i cicho płakała, i mówiła: „Pan Bóg dał, Pan Bóg wziął, niech będzie Jego wola”. Te słowa pamiętam do dziś.