Córka jednej z uratowanych przez ks. Pawła dziewczyn...
- Co Pani pamięta z opowiadań o ks. Pawle Kontnym?
Moja babcia, która pochodziła z Brzegu, nie potrafiła mówić po polsku. A moja mama była dwujęzyczna - mówiła po polsku i po niemiecku. Kiedy Hitler napadł na Polskę i przez Śląsk przeszedł front, wiele ludzi straciło i nie miało pracy. Moja mama dlatego, że była bardzo spokojna i bardzo lubiła dzieci, choć nie miała wykształcenia pedagogicznego, została przedszkolanką. Bo po prostu do tego się nadawała. Nawet później była kierowniczką przedszkola w Pszczynie. Tutaj w Lędzinach pracowała zaś pod przewodnictwem swojej bardzo bliskiej przyjaciółki, Gertrudy Śledczyk, która niedawno zmarła w Niemczech, a która była moją i mojego brata chrzestną.
W czasie wojny w tym przedszkolu były dzieci i polskie, i pochodzenia niemieckiego. Wszystkie razem chodziły wspólnie do jednego przedszkola i nikt nie robił żadnych różnic. Potem przyszedł front rosyjski. Moja mama ponieważ pracowała na niemieckiej posadzie, musiała odbyć tak jakby karną kompanię i została zdegradowana. Musiała służyć u ludzi, którzy czuli się Polakami. Byli to niejednokrotnie ludzie, którzy wcześniej posyłali do tego przedszkola swoje dzieci. Służyła miedzy innymi u swojego wujka, czy też u kuzyna. Musiała tam sprzątać, szyć, gotować i robić tego typu rzeczy. Moja mama musiała chodzić też po wodę do pompy, bo wodociągi były poprzerywane.
W tym dniu (tj. 1 lutego 1945 - przyp. wł.) poszła po wodę ze swoją koleżanką, panią Chromy - Marią Chromy. Poszły po wodę ze sankami. Nie chciały iść, bo dziadek, który pochodził tutaj z Lędzin, a który przeżył Syberię, zawsze mówił, że gdy jest front, czy coś się dzieje, to trzeba się schować. Ale te dziewczyny nie miały wyjścia, musiały iść po tę wodę, bo ta rodzina, u której pracowała mama, udowadniała swoją władzę i jakby wyższość nad nimi. A były to młode dziewczyny. I tutaj na ulicy Brackiej, jest to obecna nazwa, nie wiem, jak się ona nazywała kiedyś, mieszkała kobieta, która miała kilkoro dzieci. I do tej kobiety wpadła banda z wojska rosyjskiego i chcieli ją zgwałcić. Jej męża nie było w domu. Ta kobieta posłała swoje dziecko, tylko nie wiem, czy chłopaka, czy dziewczynę, na probostwo, żeby ksiądz przyszedł ją ratować. Zanim ksiądz przyszedł, to wojskowi wyszli już z tego domu. I właśnie wtedy nadeszła moja mama ze swoją koleżanką, panią Chromy i właśnie je zaczepili żołnierze rosyjscy.
Ksiądz Kontny, gdy zobaczył, co się dzieje, stanął w obronie mamy i jej koleżanki. Żołnierze jednak kazali mu uciekać. I na podwórku dawnej owczarni zrobili sobie z niego żywą tarczę. I tam go zastrzelili. Kazali potem go zakopać w oborniku. Miejscowi ludzie odkopali ks. Kontnego wieczorem i wtedy dopiero zrobili mu pogrzeb.
- Czy sam moment śmierci ks. Pawła, Pani mama jakoś może wspominała, czy opisywała?
No więc opowiadała, że żołnierze zabili go z zimną krwią. Przy strzelaniu do ks. Kontnego żołnierze dobrze się bawili.
- A czy ks. Paweł był wtedy w stroju duchownym?
Tego nie wiem, bo nie pytałam o to nigdy moją mamę, gdyż dla niej był to bardzo bolesny temat.
Mama, która nigdy nie powiedziała tego mojemu ojcu, ale mówiła to mi, że przyrzekła jako wynagrodzenie za tamto uratowanie, swoje pierwsze dziecko oddać Panu Bogu. I rzeczywiście mój brat Paweł był zakonnikiem u Braci Szkolnych. Mój brat też zginął - utopił się, ratując życie dziewczynie podczas pobytu na oazie.
- A co Pani osobiście myśli o tej całej historii, którą Pani opisała?
Na pewno był to wielki dramat, nie tylko dla tego księdza, który zginął, ale był to też wielki dramat dla mojej mamy, i tej drugiej pani, czy w ogóle dla wszystkich wówczas ludzi w Lędzinach. Ci starsi ludzie bardzo to przeżyli. Był to bardzo trudny czas, szczególnie wtedy, gdy weszło wojsko rosyjskie.