Katowice, dnia 8 września 1924.
Ubolewam bardzo, że nie mogłem być od samego początku obecny na posiedzeniu tej ważnej sekcji.
Ze słów ostatnich mówców wnioskuję, że miała ona przebieg niezwykle ożywiony. Dowodzi to, że sprawy, które omawiano, zajmują w wysokim stopniu duszę śląską, która czuła potrzebę wypowiedzieć się tu jasno i nie dwuznacznie.
Z kończącej się dyskusji podchwyciłem kilka momentów, co do których chciałbym zabrać głos. A najprzód uważam za stosowne określić punkt widzenia, z którego powinniśmy się tutaj zapatrywać na poruszone sprawy. Sekcja ta obraduje z ramienia Zjazdu Katolickiego. Na Zjeździe Katolickim zaś nie możemy sprawy inaczej rozpatrywać, jak w oświetleniu katolickim. Jeżeli na punkcie jakiegoś zagadnienia zdania są podzielone, to my to rozwiązanie przyjąć musimy, które jest więcej katolickie albo sprawie katolickiej lepiej służy.
To kryterium zastosować trzeba np. do godzin nauki religii w szkołach powszechnych. Wprawdzie praktycznie sprawa ta została już załatwiona po naszej myśli, bo nauki religii udzielać się będzie nadal w dotychczasowym rozmiarze godzin. Ale gdybyśmy tu o tym stanowić mieli, czy godzić się na uszczuplenie tych godzin, to rzecz jasna, że musielibyśmy się stanowczo wypowiedzieć przeciw niemu. Pomimo wszelkich bowiem przeciwnych wywodów pozostanie pewnikiem pedagogicznym, że gruntowniej wyuczyć można tego samego przedmiotu w czterech godzinach niż w dwóch. A o to właśnie nam chodzi.
Podobnie traktować wypada zagadnienie, czy szkoła ma pozostać wyznaniowa. Mogą się inni na tę sprawę zapatrywać z różnych punktów widzenia, ale my, na Zjeździe Katolickim, wychodzić musimy ze stanowiska katolickiego, które nam się stanowczo opowiedzieć każe za szkołą wyznaniową. Racji jest wiele. Jak łatwo np. powstaje w niewyrobionych umysłach uczni symultannych myśl, że to jedno i to samo być katolikiem lub protestantem. Jakie spustoszenia moralne szerzą wśród dziatwy katolickiej w Małopolsce współuczniowie żydowscy. Albo czy nauczyciel protestant, żyd, mariawita, bezwyznaniowiec, da dziecku katolickiemu to, czego dla niego od szkoły żądamy? Dla nas sprawa ta jest jasna i nieodwołalnie rozstrzygnięta.
Na zmianę tego naszego stanowiska nie może wpłynąć ten moment, jaki tu podnoszono, że mianowicie szkoła wspólna dla uczni wszelkich wyznań wychowuje do wzajemnej tolerancji, Pominąwszy bowiem trafną uwagę jednego z mówców, że nie masz lepszej tolerancji, jak miłość bliźniego, którą w sercach gruntuje wychowanie katolickie, zwracam uwagę na stan tej sprawy w Niemczech. Tam katolikom niemieckim na tym zależy, aby pogłębieniem rozdwojenia religijnego nie osłabiać siły narodu, a jednak wszelkimi sposobami domagają się utrzymania szkoły wyznaniowej i staczają o nią wprost tytaniczne walki. Dlaczego? Bo stykając się z protestantami od wieków, zrobili swoje doświadczenia, a te doświadczenia każą im się domagać szkoły wyznaniowej w tym przekonaniu, że ona istniejących różnic w narodzie nie pogłębi, ale za to dzieci katolickie wykształci na prawdziwych katolików i pierwszorzędnych obywateli.
Najzupełniej rozumiem i podzielam stanowisko rodziców, którzy się tu z takim naciskiem domagali, by nauczycielstwo w naszych szkołach wyznaniowych było naprawdę katolickie. Wychowawca daje z tego, co ma. Jeżeli ma serce dziecka urobić w duchu katolickim, musi sam tym duchem być przejęty, Jeżeli chce, by dziecko pokochało zasady życia katolickiego, musi sam etykę katolicką w swym życiu ściśle przeprowadzić. Jeżeli chce wychować praktycznych katolików, musi sam wiarę praktykować. Rodzice więc nie żądają nic nadzwyczajnego, gdy chcą, by nasi nauczyciele byli katolikami w sercu i w życiu, by z dziećmi odmawiali pacierz w szkole, by z nimi chodzili do kościoła, by tam przyklękali i żegnali się, by się tam modlili i śpiewali a postawą swoją pobudzali do skupienia i zachęcali do pobożności. Słusznie też wymagają rodzice, by w naszych katolickich szkołach nie uczyli nauczyciele żyjący w dzikich lub cywilnych małżeństwach, by nie nadawano posad rozwódkom, by nauczycielki nie gorszyły dzieci i ludu dekoltami, by powagi pedagogicznej nie narażały na szwank i drwiny przez flirty, płochość i lekkomyślność. I słusznie rozciągają rodzice żądanie prawdziwej katolickości na prywatne życie nauczyciela katolickiego, bo kto w prywatnym życiu poniewiera zasady chrześcijańskie, nie może ich skutecznie wpajać w szkole.
Do stawiania takich żądań mają rodzice niewątpliwie prawo. W nowoczesnym państwie nauczyciel ma wprawdzie swe oficjalne uprawnienie do wychowywania młodzieży od władzy państwowej, ale nie w tym znaczeniu, jakoby rodzice nie mieli żadnego głosu co do religijnego i moralnego kierunku wychowania swych dzieci. Chociaż bowiem państwo ma niezaprzeczone prawo do szkoły z tego tytułu, że ona wychowuje jego przyszłych obywateli, to jednak obok państwa mają prawo do szkoły i rodzice i Kościół. Rodzice z naturalnego prawa do swego dziecka i jego wychowania, Kościół zaś z racji swego boskiego posłannictwa nauczania wszystkich prawdy Chrystusowej. To co się obecnie w Rosji dzieje, gdzie wbrew woli rodziców młodzież wychowywana bywa w pozytywnym ateizmie i niemoralności, jest jaskrawym pogwałceniem praw rodzicielskich ze strony państwa roszczącego sobie pretensje do omnipotencji także w dziedzinie duszy obywateli. Tych swoich praw powinni rodzice tym pilniej strzec, że żądając dla swej dziatwy szkoły szczerze katolickiej, tym samym przysługują się w wysokim stopniu ojczyźnie i narodowi.
Muszę wreszcie wspomnieć o rozdźwięku, który, jak to z niektórych uwag wyczuć mogłem, zaznacza się tu i tam między rodziną a nauczycielstwem. To mnie napełnia troską. Nie chciałbym by się to nieporozumienie utrwaliło, bo wyrządziłoby nieobliczalną szkodę wychowaniu naszej młodzieży. Słusznie tu podkreślono potrzebę harmonijnej współpracy szkoły z Kościołem i rodziną. Do tej harmonii musimy dążyć. Gdzie jest, tam jej nikomu naruszać nie wolno. Gdzie jej nie ma, tam trzeba czynić starania, aby ją wytworzyć. Pod żadnym zaś warunkiem nie należy podkopywać autorytetu szkoły jako takiej. Szkodnikiem jest, kto naszą szkołę polską błotem obrzuca. Człowiek rozumny nie będzie się dziwił, żeśmy w nowym państwie w dwóch latach nie zrobili tego, na co trzeba lat pięciu, czy dziesięciu. Były u nas w każdej niemal dziedzinie braki zrozumiałe a po części nieuniknione. Cóż dziwnego, że były i w szkolnictwie. Cieszymy się, że się poziom nauki stale podnosi. Da Bóg, nie długo doczekamy się takich stosunków w naszych szkołach, że będą wzorem dla innych państw.
Co do nauczycielstwa zaś, stwierdzam z przyjemnością, że mamy wśród niego ludzi wybitnych i naprawdę religijnych. Owszem stwierdzam, że większa część naszego nauczycielstwa zasługuje na zupełne zaufanie Kościoła i rodziny, bo stoi mocno na stanowisku katolickim a wzniosłą misję spełnia chlubnie i z poświęceniem, mimo wielkich trudności, na które tutaj napotyka. To trzeba uznać i na Zjeździe Katolickim głośno wypowiedzieć. Temu nauczycielstwu wyrażam jako Arcypasterz swe uznanie i swą wdzięczność, a lud proszę, by do tego nauczycielstwa odnosił się z szacunkiem i zaufaniem. A to bez względu na to, czy ono ze Śląska pochodzi, czy z innych dzielnic. Dzielenie nauczycielstwa na śląskie i nie śląskie powinno ustać, bo ono przynosi ujmę samemu nauczycielstwu, które bez różnic pochodzenia chce być nie jakimś nauczycielstwem dzielnicowym, lecz szczerze polskim.
Ufam, że nie potrwa długo, a takim zaufaniem będziemy mogli darzyć całe tutejsze nauczycielstwo. Nikt tej chwili z większym utęsknieniem nie wyczekuje, jak nasz lud. Wtedy ustaną zupełnie wzajemne uprzedzenia, nieporozumienia i żale. A z tej harmonii między szkołą a rodziną i Kościołem najwięcej skorzysta nasza młodzież.
W myśl tych uwag stawiam wniosek, by Sekcja Szkolna uzupełniła swe uchwały, przyjmując następującą rezolucję:
Rezolucja: "III Śląski Zjazd Katolicki, wyrażając swe gorące uznanie nauczycielstwu, które w myśl zasad katolickich z poświęceniem i sumiennie spełnia swe wzniosłe zadanie, wzywa ludność śląską, by temu nauczycielstwu udzielała ufnego poparcia, a współpracując ze szkołą, czujnie stała na straży swoich do niej praw rodzicielskich".
Druk: Pamiętnik III Zjazdu Katolickiego, Katowice 1924, s. 91-94;
także: Dzieła, s. 117-120.