Do ks. Artura Słomki SDB w Rzymie.

Lourdes, 7 IV 1942.

Kochany Księże Arturze!

Otrzymałem listy i upominki szatnie a nawet życzenia wielkanocne, za które serdecznie dziękuję. Staram się znaleźć tam na miejscu pokrycie moich rachunków, bo żadnym sposobem nie można grosza przekazać a nie chcę, by się moje długi utrwalały. Chcę mieć czystą kartę.

Czytałem z przejęciem o wypadkach śmierci wśród rzymskiej Polonii. I gdzie indziej ubywa nieco uchodźców a nadto ogół fizycznie słabnie, bo warunki bytowania są coraz trudniejsze. Niejeden nie wróci. Dynamizm duchowy reszty powetuje chyba liczbowy ubytek.

Niezmiernie się cieszę, że dary Ojca świętego szczęśliwie dotarły do Kraju i że zadysponowano funduszami na dalsze wysyłki. Ważne są zwłaszcza psychiczne skutki tych darów a o to głównie chodzi. Ducha podtrzymywać należy za każdą cenę. Szkoda, że oliwa turecka nie wyruszyła w drogę; teraz podobno już jej wywozić nie wolno. Węgierskie wino mszalne natomiast będzie mogło, moim zdaniem, dotrzeć bezpiecznie na drugą stronę Karpat, bo go na nizinach panońskich nie brak a droga niedaleka. Jestem drogiemu Księdzu bardzo, naprawdę bardzo wdzięczny za inicjowanie i organizowanie tych wysyłek.

Wzruszyłem się pobratymczymi litaniami. Jakżeż głęboko rozumiem ich treść na tle wypadków, które się tam po naszemu rozgrywają. Będą w nich wprawdzie szkody materialne i ludnościowe, ale odrodzenie będzie wspaniałe, jak u nas, bo grunt jest bardzo zdrowy a religijność mocna. Wspólne cierpienia bardzo nas zbliżą.

Pomysł tłumaczenia wartościowych dzieł z literatury katolickiej jest doskonały. Należy tylko dokonać trafnego wyboru, by nie tracić czasu na tłumaczenie książek, które się przez ostatnie lata przeżyły. A przeżyło ich się w tym krótkim czasie wiele, bo pisano dużo okazyjnie, pod infleksją tej lub owej koniunktury czy chwilowych problemów czy też wprost dla momentalnych wojennych potrzeb. Zasadniczo trzeba mieć na oku odbudowę. Co do tłumaczy można ich dobierać trochę wszędzie, ale muszą to być ludzie, którzy m.in. mają zmysł katolicki.

Niestety nie ma włoskich podręczników nauki religii poza tzw. katechizmem Piusa X. Aż do ostatnich lat przed wojną byli oni tam pod tym względem dosyć na szarym końcu. Może się to potem zmieniło. Katechizm powinien zatem w należytej mierze uwzględniać praktykę narodu w sposobie podawania prawd wiary. Nie wyłączam zasadniczo możliwości. Ale musiałby przekładem zająć się ktoś fachowy, ktoś, kto religię wykładał. Proszę to zagadnienie dalej studiować na podstawie konkretnych podręczników i oglądając się za człowiekiem.

Obiegły świat różne wieści o moich przyszłych peregrynacjach. Istotnie były i zaproszenia i nalegania i projekty. Ale w rzeczy samej zostaję tu przy świętej Grocie i nie opuszczam kontynentu a zdaje się, że sama Opatrzność tak zrządza. Jestem tu bądź co bądź bliżej Rzymu i kraju, niż gdybym ruszał za oceany, gdzie wprawdzie byłaby okazja przysłużenia się duszom, ale skąd nie wiadomo, jak i kiedy można by do Europy wrócić. A wiadomo, że najważniejsze, najistotniejsze i właściwe zadania życiowe przypadną nam nie za oceanami, lecz na spopielonym lądzie europejskim.

Byłbym drogiemu Księdzu zobowiązany za poinformowanie, przy okazji pani Janiny, że mamy się dobrze, że często o niej i ojej rodzinie myślimy i że czule ją pozdrawiamy, życząc powodzenia i opieki bożej. Wiem, że jej ciężko, jak wszystkim, ale wierzę, że przetrwają.

A jak studia Kochanego Księdza? Trzeba możliwie kończyć doktoratem, by to mieć za sobą. Gdy wybije godzina cudu, wszyscy powiedzą: oportet studuisse i zaprzęgną do roboty. Załączam serdeczne pozdrowienia, wyrazy oddania i czułe błogosławieństwo.


Druk: Kard. August Hlond, W służbie Boga i Ojczyzny. Wybór pism i przemówień 1922-1948,
red. S. Kosiński, Warszawa 1988
, s. 184-186.

odsłon: 3962 aktualizowano: 2012-03-09 15:49 Do góry