Lourdes, w grudniu 1940.
Wilia, spotykająca nas po raz drugi na adwent, owych drogach naszego pielgrzymstwa, schodzi się z przełomem wypadków. Burza, rozpętana przez demony gwałtu dla łamania i ujarzmienia ludów, zawraca na skręcie przeznaczeń i poczyna gnać z powrotem jako huragan gniewu Bożego.
Więc jaśniej od świateł na wygnańczej choince niech płoną w duszach ognie wiary. Kolęda niech brzmi na nutę naszej mistyki wolności. Łamanie opłatka niech się starym obrzędem dokonywa w imię polskiej zgody, a życzenia wigilijne niech się natchną wiarą wskrzeszonej Rzeczypospolitej. Złóżmy narodowy hołd Królowi wieków, który, leżąc na barłogu, pokonywa zło i łamie jego zbrojną moc; z Nim sprzymierzeń! w walce o Jego ducha i Jego Królestwo, i my zwyciężymy.
Ale by w triumfie i odbudowie Polski nie brakło naszego duchowego udziału, dopełnijmy w sobie ekspiacji, którą Opatrzność z popiołów win i błędów wskrzesza nową wielkość narodów. Bez szaty godowej nie wolno nam stawać w obliczu męczeńskiej Polski w wielki dzień, w którym się przed nią i przed światem objawią jej nowe posłannictwa. Wylegitymujemy się jako twórczy obywatele nowej Rzeczypospolitej, o ile do niej wrócimy lepsi, a wnosząc do skarbca narodowego prawdziwe wartości moralne, będziemy czynnikiem odrodzonego ducha. Więc nim się przed nami rozstąpią druty kolczaste i graniczne zapory, niechże się w nas dokona wyzwolenie z grzechu i zakłamania. Nie dość z zewnętrznego przymusu cierpieć, trzeba nam się wewnętrznie odrodzić, poprawiając się z tego, co by nowe życie polskie obciążało dawnymi winami. Taki, nie inny sens ma dla nas w tę dziejową, godzinę anielskie zwiastowanie: pokoju ludziom dobrej woli.
Druk: Dzieła, s. 711-712.