1 sierpnia
Przybywam z Lublany do Bagnoles. Mieszkam u proboszcza ks. Bleda. Rozpoczynam kurację pod opieką dra Pesnel.
19 sierpnia
Wysyłam kapelana ks. Filipiaka do ambasady polskiej w Paryżu celem uzyskania jaśniejszego poglądu na pogarszające się położenie międzynarodowe. Wraca z wiadomością, że sytuacja jest groźna i że Niemcy zacieśniają naokoło Polski pierścień potężnych armii.
21 sierpnia
Przerywam kurację i wyjeżdżam do kraju. W Paryżu dowiaduję się od Radcy ambasady, że Włochy oświadczyły, iż się do wojny nie przyłączają.
22 sierpnia
Przyjazd do Poznania. Naród polski spokojny, ocenia sytuację realnie i jest nadzwyczaj zgodny i zdecydowany.
23 sierpnia
Narady z wikariuszami generalnymi gnieźnieńskim i poznańskim, z wojewodą Bociańskim i z rektorem Seminarium Poznańskiego.
24 sierpnia
Jadę motorówką do Warszawy, gdzie mam historyczną rozmowę z Nuncjuszem Apostolskim. Konferuję z Arcybiskupem Gallem i Biskupem Polowym Gawliną. Z Warszawy zwołuję telegraficznie posiedzenie Komisji Prawnej Episkopatu do stolicy na dzień 31 sierpnia. Wieczorem wracam motorówką do Poznania z wrażeniem, że nadchodzą wielkie wypadki.
25-28 sierpnia
Przygotowania i zarządzenia w związku z groźbą wojny. Rozmowy z przełożonymi zakonnymi, dyspozycje do duchowieństwa, konferencje z Wojewodą, z szefami Akcji Katolickiej i ziemianami. Wysyłka ważniejszych aktów w głąb kraju. Zamawiam maski gazowe dla całego domu. Kopie się rowy w parku, w lodowni szykuje się schron. Komendę cywilnej obrony przeciwlotniczej na Ostrowiu Tumskim obejmuje z ramienia władz cywilnych ks. Mizgalski.
29 sierpnia
Mobilizacja rozwiała bodaj czy nie ostatnie nadzieje pokoju. Szofer już poprzednio został powołany. Teraz stawił się jako rezerwista ogrodnik.
30 sierpnia
Po południu wyjeżdżam pociągiem do Warszawy. Pociąg zapchany zmobilizowanymi rezerwistami. Entuzjazm i bardzo stanowcza postawa.
31 sierpnia
Komisja Prawna Episkopatu zebrała się w Domu Katolickim. Postanawia zwołanie Konferencji Plenarnej Biskupów na dzień 5 września do Warszawy, celem uzgodnienia ostatecznych postanowień wspólnych na czas wojny. Zapada też uchwała, by dnia 5 września, przed otwarciem Konferencji Plenarnej, Kardynał Prymas odprawił w katedrze św. Jana z udziałem Biskupów uroczystą Mszę wotywną za pomyślność Polski. Biskupa Polowego upoważniła Komisja, by w jej imieniu zaprosił na to nabożeństwo Prezydenta Rzeczypospolitej i Wodza Naczelnego, Rząd, Sejm i Senat. Sam zapraszam na tę Mszę świętą Nuncjusza Apostolskiego, z którym odbywam długą konferencję. Wiadomo już, że Polska jest z trzech stron otoczona wojskami niemieckimi i że w ostatniej chwili nowa armia niemiecka ustawia się na granicy polsko-słowackiej. Wieczorem wracam do Poznania samochodem Biskupa Polowego.
l września
Pierwszy piątek miesiąca. Około godz. 6,50, gdy przechodziłem przez salon tronowy, by udać się do kaplicy, usłyszałem straszliwą detonację, po której nastąpiły dalsze. Pobiegłem do okna. Nad miastem na lazurowym niebie ciężkie, lśniące samoloty bombowe, a wokoło nich uwijał się z uderzającą szybkością samolot innych kształtów, o długich skrzydłach, Messerschmidt. Podszedłem do aparatu radiowego w pracowni, słyszę szyfry wojskowe, a potem z Warszawy wiadomość, że wojska niemieckie bez zapowiedzi przekroczyły w różnych punktach granicę polską, a samoloty niemieckie bombardują nasze miasta. Wojna - ta wojna, którą instynkt narodu polskiego wyczuwał jako nieuniknioną od chwili, gdy Hitler po objęciu władzy dyktatorskiej nad narodem niemieckim zaczął realizować swój program hegemonii światowej, naszkicowany w Mein Kampf.
Telegramy do Biskupów zwołujące Konferencję Plenarną na dzień 5 września idą przez cenzurę wojskową. - Odbywam konferencję z biskupem Dymkiem, z przełożonymi różnych zakonów i z Rektorem Seminarium poznańskiego, któremu zlecam zebrać kleryków w Seminarium łódzkim.
W ciągu dnia Niemcy urządzili jeszcze dwa naloty na miasto, zrzucili bomby na różne dzielnice. Zabitych w Poznaniu było około 60 osób, rannych około 300. Chirurdzy i księża pracowali cały dzień. Ofiary przeważnie spośród ludności cywilnej, która rychło ochłonęła z pierwszego przerażenia. Z komunikatów radiowych można wnioskować o walkach na różnych odcinkach, o ciągłych nalotach i bombardowaniach miast, ale poglądu na całość nie można uzyskać. Dokonują się pierwsze ewakuacje ludności, zwłaszcza z pogranicza. Zachodzą liczne zdrady i sabotaże oraz wypadki szpiegostwa ze strony Niemców osiadłych w Polsce, reakcja władz cywilnych i wojskowych.
2 września
Dalsze bombardowanie Poznania przez lotnictwo niemieckie; najwięcej bomb spadło na ulicę Marszałka Focha. Nasze baterie przeciwlotnicze reagują. Wchodzą w akcję nasze pościgowce. Wysyłam w głąb kraju dalszy transport ważnych aktów. Do Prezydenta Rzeczypospolitej kieruję depeszę imieniem katolików polskich. Nie mogę się w żaden sposób skomunikować telefonicznie z Gnieznem. Wojewoda Bociański odwiedza mnie w mundurze pułkownika i podaje mi ważne wiadomości. Dywizje wielkopolskie otrzymują rozkaz wycofania się na linię Warty. Ewakuacja rodzin urzędniczych i wojskowych, o ile ostatnie jeszcze były w Wielkopolsce.
Dywersje i zdrady ludności cywilnej niemieckiej przybierają nieprawdopodobne rozmiary. Pojawiają się uzbrojone bandy niemieckie atakujące Polaków, palące ich dobytek, a nawet ostrzeliwujące żołnierzy polskich. Wobec wycofania się naszego wojska z różnych odcinków ludność polska organizuje samoobronę.
W pogranicznych wsiach żołnierze armii niemieckiej grabią włościanom bydło, proboszczowie stają w obronie swych parafian z narażeniem życia. Wobec faktu, że władze państwowe i policja się wycofują, ludność skupia się tym ściślej naokoło duchownych, którzy w swym czasie otrzymali ode mnie potrzebne instrukcje.
3 września
Niedziela. Kościoły przepełnione, ale Msze św. ciche i krótkie kazania, zgodnie z poprzednimi rozporządzeniami. W Poznaniu naloty i bomby. Wojsko w nocy opuściło miasto, pozostał oddział wartowniczy.
Po południu jadę samochodem do Gniezna, gdzie z wikariuszem generalnym ks. kan. Blericquiem omawiam różne sprawy. Dotychczas nie było tam jeszcze nalotów. Wracając na przedmieściu poznańskim trafiam na nalot i wstępuję na probostwo św. Jana za murami.
Pod wieczór wysyłam własnym samochodem resztę najważniejszych aktów archiwum prymasowskiego na miejsce pewniejsze (ks. Baraniak i ks. Wojciechowski). Część służby pałacowej prosi o pozwolenie schronienia się na wsi. Braciom Najświętszego Serca Jezusowego zajętym w Kancelarii Prymasowskiej udzielam urlopu na czas działań wojennych. Z komunikatów radiowych wynika, że wzdłuż całej granicy polsko-niemieckiej i polsko-słowackiej rozgorzała krwawa walka i że nasi żołnierze trzymają się bardzo twardo mimo przewagi lotnictwa i groźnych niemieckich czołgów. Najcięższe boje toczą się na Śląsku. Dalsze miasta ulegają bombardowaniu.
Coraz więcej wypadków ostrzeliwania cofających się oddziałów polskich przez dywersantów niemieckich i przez ludność niemieckich osiedli. Doraźne represje.
Ponieważ jutro mam jechać do Warszawy, by przewodniczyć zwołanej Konferencji Plenarnej Episkopatu, proszę otoczenie, by mi pozwolono wypocząć i by mnie nie budzono z powodu ewentualnych alarmów lotniczych.
O godz. 22.25 budzi mnie kapelan i zawiadamia, że w bardzo ważnej sprawie prosi mnie do telefonu wojewoda. Idę. Wojewoda komunikuje mi, że właśnie otrzymał z Warszawy od Wodza Naczelnego Marszałka Rydza-Śmigłego rozkaz oświadczenia mi, że:
1. Imieniem Prezydenta Rzeczypospolitej i swoim dziękuje mi za urządzenie na dzień 5 września w katedrze św. Jana w Warszawie nabożeństwa za pomyślność Rzeczypospolitej, będzie obecny na tej Mszy św., która na pewno pokrzepi ducha narodu.
2. Wobec sytuacji wojennej mam ruszyć do Warszawy jeszcze dzisiaj przed północą, bo jutro mogłaby szosa być miejscami przecięta przez tanki niemieckie, a za jasnego dnia mógłbym się narazić na bombardowanie i ostrzeliwanie z karabinów maszynowych przez niemieckich lotników.
3. Powinienem się liczyć z tym, że z Warszawy nie będę mógł powrócić do Poznania, bo front wojenny przesuwa się ku wschodowi, wskutek tego drogi będą najprawdopodobniej poprzecinane. Muszę być przygotowany na to, że będę się musiał zatrzymać w Warszawie, a w każdym razie na wschód od frontu, tak długo, aż sytuacja militarna pozwoli na powrót, co może potrwać parę tygodni.
4. Jest polskim postulatem państwowym, abym nie wpadł w ręce Niemców, choćby dlatego, że mogliby mnie oni wygrywać jako zakładnika, co stworzyłoby dla Dowództwa Naczelnego sytuację bardzo krępującą i niekorzystną.
Odpowiedziałem Wojewodzie:
1. Było moim postanowieniem wyjechać dopiero jutro do Warszawy, bo dopiero 5 września mam odprawić wiadome nabożeństwo i przewodniczyć Konferencji Episkopatu. Mógłbym i tej nocy wyjechać, lecz niestety nie mam pod ręką samochodu, który wyjechał z aktami na prowincję i wróci dopiero jutro rano.
2. Jak już depeszowałem do Prezydenta Rzeczypospolitej, mam zamiar pozostać na posterunku i dlatego będę się starał wrócić z Warszawy do Poznania jak najrychlej. Jeżeliby część moich archidiecezji miała być przez dłuższy czas zajęta przez wojska niemieckie, będę starał się osiedlić w jednej z parafii nieokupowanych.
Wojewoda na to:
1. Przyślę za pół godziny samochód zarekwirowany z szoferem i policjantem i drugim policjantem dla eskorty, co jest konieczne, bo nie wiadomo, co się może stać w drodze i zachodzi wiele napadów ze strony niemieckich dywersantów.
2. Koniecznie trzeba wyjechać przed północą; gdy się rozwidni, nastaną naloty. Mogą być porozrywane mosty. Koło Wrześni szosa już jest uszkodzona przez bomby.
Odpowiadam, że wyjadę jak będę gotowy, bo wobec perspektywy, że będę poza Poznaniem parę tygodni, muszę niejedno zarządzić i uporządkować.
Samochód zarekwirowany przybył o godz. 23,45. Wręczyłem specjalne dekrety ks. biskupowi Dymkowi dla niego i księdza Blericqa. Z ciężkim sercem żegnałem się ze swym nieocenionym sufraganem. Spaliłem różne akta, inne zabrałem.
4 września
Około godziny wpół do drugiej nad ranem wyjechałem z Poznania w towarzystwie ks. kapelana Filipiaka z niedobrym przeczuciem, ale z wiarą, że w niedługim czasie wrócę.
Do Wrześni jechało się dość swobodnie, tylko tu i tam mijaliśmy grupy uchodźców. Od Wrześni, gdzie zauważyłem ślady bomb lotniczych, aż poza Konin szosa była mocno zawalona cofającymi się dywizjami wielkopolskimi i wozami uchodźców, ale był ład i karność, chociaż były to widoki smutne. Szofer policjant, który już od wybuchu wojny nie spał, wycierał sobie co dziesięć minut oczy chusteczką zwilżoną octem, by nie zasnąć przy kierownicy. Zarządzam krótki postój w Koninie, by szofer wypoczął.
Mijamy Koło, po czym już swobodniej jedziemy do Kutna, gdzie przy dworcu wypala się zbiornik spiritusu, trafiony bombą przy wczorajszym nalocie niemieckim na miasto. Tu i tam rozwalone dachy i domy. O godzinie 6,15 wstępuję do proboszcza Monsignora Woźniaka, przemęczonego zaopatrywaniem umierających ofiar nalotu. Był to atak straszliwy, zabitych przeszło 130 osób, rannych około 600. Z tych do późnej nocy wielu umarło. Proboszcz posprowadzał powózkami okolicznych księży, którzy do północy zaopatrywali konających. Ofiarami nalotu byli niemal wyłącznie ludzie cywilni i wiele dzieci.
O godz. 7,45 ruszam w dalszą drogę do Warszawy, gdzie przybywam szczęśliwie około godziny dziesiątej. Zajeżdżam do biskupa Gawliny, który z rozkazu Naczelnego Wodza chciał właśnie wysłać po mnie do Poznania wojskowy samochód z ks. dziekanem Sinkowskim. Umieściłem się w Domu Katolickim. Alarmy wojskowe spędzały mnie na parter. Około południa przyjechał mój samochód, którym przybył ks. Baraniak.
Po obiedzie konferuję z ministrem Kościałkowskim w sprawach obywatelskiej akcji społecznej, z Nuncjuszem Apostolskim i Arcybiskupem Gallem. Podczas ciężkiego nalotu odwiedzam Biskupa Polowego, a pod wieczór, na ogólne naleganie, przenoszę się do Misjonarzy przy ulicy Traugutta. - Dom Katolicki wydawał się zbytnio narażony, leżąc przy samym dworcu. Nalotom nie ma końca.
5 września
O godz. 9,30 odprawiam w katedrze św. Jana Mszę św. za pomyślność Polski. Cały Rząd bierze udział, są też obecni przedstawiciele Sejmu i Senatu. Prezydenta Rzeczypospolitej i Marszałka Rydza Śmigłego nie ma, bo wczoraj opuścili stolicę. Premier Składkowski dziękuje mi ze wzruszeniem za odprawienie nabożeństwa, dodaje, że potrzeba pomocy z nieba, bo sytuacja jest niedobra. Arcybiskup Gall zaprasza mnie i Biskupa Polowego do siebie na śniadanie.
Okazuje się, że żaden z Biskupów z prowincji nie mógł przybyć na konferencję Episkopatu z powodu poprzerywanych przez lotnictwo niemieckie komunikacji. Umawiam się z Arcybiskupem Gallem, że pozostanę w Warszawie u Księży Misjonarzy.
Około godziny 11,30 biskup Gawlina przychodzi zakomunikować w imieniu Rządu, że Poznań jest odcięty, że operacje wojskowe rozwijają się niepomyślnie, że oddziały niemieckie przerwały front w kilku miejscach i grasują na tyłach armii naszej, która się cofa na Warszawę i Przemyśl. Wskutek rosnącej siły nalotów niemieckich na Warszawę, które grożą zburzeniem mostów, Rząd uda się jeszcze dzisiaj w południe na prawy brzeg Wisły i prosi mnie, bym tak samo postąpił.
Jadę do Nuncjusza Apostolskiego, który mi oświadcza, że razem z Korpusem dyplomatycznym opuszcza dzisiaj Warszawę i udaje się do Nałęczowa - proponuje mi, bym mu towarzyszył - uzgodnimy później telefonicznie godzinę wyjazdu. Odwiedza mnie biskup O'Rourke wracający z wakacji na Litwie Jest niezdecydowany, co z sobą począć, do Poznania bowiem wrócić już nie może. Zapraszam, by się do mnie przyłączył, co chętnie przyjmuje.
Po obiedzie jadę z biskupem O'Rourke do Bazyliki Serca Jezusowego na Pradze, i zatrzymuję się tam u księży Salezjanów. Gwałtowne bombardowanie Warszawy, siedzimy w podziemiach Bazyliki. Pod wieczór dowiaduję się, że Nuncjusz wyjeżdża i że mi pozostawia swobodę ruchów, byłoby mu miło,. gdybym go spotkał w Nałęczowie.
Wobec coraz gwałtowniejszego bombardowania Stolicy i zniszczenia wielu domów na Pradze, mój brat a proboszcz. Bazyliki, zaleca mi, bym wyjechał w spokojniejsze strony. Zakłady lotnicze przy Bazylice dostarczają mi benzyny. W nocy mój samochód przewozi do Bazyliki biskupa Gawlinę, po którego jedzie mój brat.
6 września
Odprawiam Mszę św. o godz. 4,45 i zaraz wyjeżdżam z biskupem O'Rourke na wschód z księżmi kapelanem Filipiakiem i sekretarzem Baraniakiem. Po drodze oddziały wojskowe zdążają w stronę stolicy. W Kałuszynie zauważam podniecenie i ruch niezwykły mimo wczesnej godziny. Wczoraj miasteczko było bombardowane przez niemieckich lotników. Przybywam do Siedlec o godz. 7,30. W mieście ślady bombardowania przez, samoloty niemieckie. Zamieszkuję w pałacu biskupim, który mi oddaje do dyspozycji biskup Sokołowski, Wikariusz Kapitulny diecezji podlaskiej. Spotykam Przełożoną Prowincjonalną Sióstr Elżbietanek z Poznania; jest tu również córka i najmłodszy syn szambelanostwa Potworowskich.
W ciągu dnia naloty. W podziemiach pałacu dobry schron i komenda cywilnej obrony powietrznej miasta. Postawa duchowieństwa i ludności zdecydowana. Wizyta starosty. I w tych stronach dywersje niemieckie. Nadchodzą pierwsze, bardzo smutne wiadomości o bombardowaniu i ostrzeliwaniu ludności cywilnej przez lotników niemieckich w pociągach, na drogach, na polu. Palą się wsie i miasta.
7 września
O godzinie 9,30 wielki nalot na Siedlce. Naokoło pałacu spadło 30 bomb, z których dwie rozbiły i zapaliły domy tuż naprzeciw pałacu. Schodziłem wtedy na prośbę otoczenia do schronu, ciśnienie powietrza od eksplodującej bomby obaliło mnie w holu, skaleczyłem nogę. Wszystkie frontowe szyby pałacu wyleciały, salony zapełniły się szarym, gryzącym dymem. Liczne pożary wokoło.
Biskup Sokołowski prosi mnie, bym wyjechał do Janowa Podlaskiego, który będzie pewniejszy Z biskupem O'Rourke wyjeżdżam z miasta po gruzach, belkach, słupach, drutach telegraficznych, które trzeba było przecinać. Mijam Białą Podlaską, która miała już liczne naloty, fabryka samolotów rozbita. Odpoczynek pod laskiem w majątku szambelana Górskiego.
Nadlatujące trzy samoloty niemieckie, które wracały z Brześcia, dają salwę z karabinów maszynowych.
Około 12,30 dojeżdżam do Janowa i zamieszkuję w seminarium biskupim. Wkrótce po tym nadjeżdża tam inną drogą Przełożona Prowincjalna Elżbietanek.
Po południu wizyta burmistrza, który mnie bardzo grzecznie prosi, bym się nie zatrzymywał w mieście; nie było ono jeszcze bombardowane, ale mogłoby ulec nalotom, gdyby Niemcy dowiedzieli się o moim pobycie. Także biskup O'Rourke perswaduje mi na prośbę Rektora Seminarium ks. Infułata Lipińskiego, że tam zostać nie mogę i radzi wyjechać na Litwę. Postanawiam udać się jutro do Lubartowa i tam zasięgnąć języka, co do pobytu rządu i Nuncjusza, by się z nimi połączyć. Gazet nie ma, telefoniczne połączenia zerwane albo zastrzeżone dla wojska. Nic tu pewnego nie wiadomo. Burmistrz chętnie daje mi benzyny na dalszą podróż. Rektor Seminarium, uczony, dostojny i gościnny, przyjął moją decyzję ze zrozumiałą ulgą, ze względu na dobro seminarium, które w październiku ma regularnie rozpocząć rok szkolny.
8 września
Święto Matki Boskiej Siewnej wlewa otuchę w serca. Zegnam się z biskupem O'Rourke, który kieruje swe kroki ku Litwie. Po wczesnym obiedzie wyjeżdżam przez Białą Podlaską i Parczew do Lubartowa. Tylko raz spotkaliśmy po drodze przelatujące samoloty niemieckie. Zamieszkuję u niezmiernie gościnnych Ojców Kapucynów.
Przez miasto tłoczą się przepełnione ludźmi furmanki, wozy i samochody. To przeważnie ewakuowani mieszkańcy Warszawy i Radomia ciągną ku południowi i wschodowi. Obrazy wstrząsające.
Jest tu prowincjał OO. Jezuitów, który chce dostać się do Lublina, by się dowiedzieć, co się stało z Jego Ojcami i studentami teologii w Bobolanum. Wczoraj Lubartów przeżył swój pierwszy nalot.
Ze starostą omawiam jutrzejszą jazdę do Lublina, gdzie podobno ma być rząd i korpus dyplomatyczny. Radzi mi jechać boczną drogą, bo główna szosa jest bardzo zagrożona; Lublin przechodzi ciężkie bombardowanie. Benzyny niestety nie ma już. Znalazło się kilkanaście litrów u Żyda.
Wiadomości niedobre. Warszawa w dalszym ciągu bombardowana. Niemcy zajęli Kraków, Częstochowę, Łódź, Radom i szykują się do przekroczenia Wisły. O tych ich sukcesach decyduje ich potężne lotnictwo, niepowstrzymane ciężkie tanki i misternie przygotowana zdrada mniejszości niemieckiej. Nasze wojsko dokazuje cudów waleczności, ale musi ustępować.
Ludność cywilna tysiącami ginie od nalotów specjalnie przeciw niej skierowanych.
Noc spokojna, ale ulicą toczą się nieprzerwanie kolumny przeróżnych wehikułów.
9 września
O godzinie 8-ej wyjeżdżam do Lublina. Po drodze nadlatują samoloty niemieckie, chronimy się. W Bystrzycy wstępuję do proboszcza, by się dowiedzieć czy biskup Fulman, rząd i Nuncjusz są w Lublinie. Nie wie nic pewnego. Znajduję u niego uchodźców z Płocka. W czasie dalszej jazdy słyszę od Lublina straszliwe detonacje, z pagórka (w odległości paru kilometrów) widzę nad miastem czarne chmury dymu. Ciężkie naloty. Dojeżdżam z trudnością do Salezjanów na przedmieściu Kalinow-szczyzna. Miasto wstrząsane detonacjami, nad nim ogień i dym. Dowiaduje się, że rząd był w Lublinie, ale wyjechał do Łucka. Tam też jest prawdopodobnie Korpus Dyplomatyczny.
Spotykam tam uchodźców ze Śląska i mojego szofera regularnego, który pełni służbę wojskową. Nie radzą mi przejeżdżać przez Lublin, bo centrum miasta jest pod gradem bomb, a przejechać nie można, gdyż ulice są zawalone gruzami rozbitych domów i porozrywane lejami od bomb.
Wracam do Lubartowa tą samą drogą, po drodze spożywam obiad u proboszcza w Bystrzycy. Wzdłuż szosy stoją opuszczone samochody, którym brakło benzyny. W Lubartowie jeszcze większy natłok wozów. Starosta radzi mi jechać do Łucka przez Łęczną, droga to gorsza, ale bezpieczniejsza. Przez całą noc tłoczenie się furmanek ewakuowanych uciekinierów.
10 września
Po bardzo wczesnej Mszy św. ruszam w kierunku Łucka Przeprawa przez piachy nieprawdopodobna, nim dojechaliśmy do szosy koło Biskupic. W Chełmie ślady bombardowania. Zatrzymuję się godzinę u prałata w Hrubieszowie, jeszcze nie bombardowanym, gdzie spotykam licznych uchodźców Ślązaków.
Miasto przepełnione obcymi. Ruch niedzielny. Prałat bardzo gościnny. Starosta informuje mnie, że i w jego powiecie postawa osadników niemieckich jest równie antypaństwowa, musiał wielu z nich aresztować. Daje mi benzyny. Dyrektor zabytków wawelskich prosi mnie o zawiadomienie Rządu, że gobeliny wawelskie wysłał galarami ku Warszawie. W dalszej drodze tylko raz widzimy samoloty niemieckie. Włodzimierz dość spokojny. W Torczynie znajomy wójt udziela kilkanaście litrów benzyny. Mijam się ze samochodem wiozącym prezesa ministrów gen. Składkowskiego.
Około godziny 11,30 jestem u biskupa Szelążka w Łucku, u którego mieszkają biskup Gawlina, paru ministrów oraz marszałkowie sejmu i senatu. W obiedzie bierze udział wicepremier min. Kwiatkowski z żoną. Potwierdza on, że sytuacja wojskowa jest bardzo krytyczna i że Nuncjusz Apostolski z Korpusem Dyplomatycznym jest w Krzemieńcu. Minister jest zatroskany o złoto Banku Polskiego, które samochodami ciężarowymi jedzie do Rumunii.
W Łucku naloty. Biskup Szelążek bardzo gościnny, mocny i dobrej myśli. Postanawiam podążyć jutro do Nuncjusza w Krzemieńcu.
11 września
Po przyspieszonym obiedzie wyjeżdżam w kierunku Krzemieńca. Biskup Szelążek żegna bardzo czule, jak gdyby raz ostatni, zaopatrując mnie w benzynę. W Dubnie znaczny ruch wojskowych. Zresztą jazda spokojna przez okolicę, w której nie znać wojny. W pewnej osadzie leżą na polu szczątki pościgowca.
W Krzemieńcu zajeżdżam niespodziewanie na plebanię, gdzie spotykam okolicznych księży, znajomych z zeszłorocznego objazdu Wołynia. Przybyli złożyć uszanowanie Nuncjuszowi Apostolskiemu. Są pod wrażeniem wypadków, a odznaczają się kresową mocą ducha.
Składam wizytę Nuncjuszowi, który mieszka u kapelana liceum krzemienieckiego. Jest bardzo zmartwiony niepomyślnym rozwojem wojny. Cierpi jak rodzony Polak. Niemniej strapiony jest radca Nuncjatury Monsignor Pacini.
Nocuję u proboszcza, który ma plebanię zapchaną krewnymi, a celuje gościnnością i uprzejmością.
Na murach miasta rozlepiony jest mój telegram do Prezydenta Rzeczypospolitej z 2 września. Korpus Dyplomatyczny, rozmieszczony w budynkach liceum, zbiera się codziennie na sesję pod przewodnictwem Nuncjusza. Tu urzęduje też Ministerstwo Spraw Zagranicznych z wiceministrem hr. Szembe-kiem. Jutro ma tu przybyć minister Beck. Jest tu grupa uchodźców ze Śląska.
12 września
Święto Imienia Maryi przypomina nam w tej chwili smutnej triumf oręża polskiego i chrześcijańskiego pod Wiedniem. Wielkie pokrzepienie!
Odprawiam Mszę św. w pięknym kościele parafialnym. Po godz. 10-ej nalot niemiecki na bezbronne miasteczko w dzień targowy. Zabici, ranni, pożary, zburzone domy. Sekretarz ks. Baraniak mało nie zginął w jednym z zapadających się domów. Ambasadorowa Papee znalazła się pod gruzami innego domu i jest skaleczona. Odłamki bomby wpadły do plebani!. W Korpusie Dyplomatycznym oburzenie, ale ambasador włoski i posłowie hiszpański i bułgarski nie godzą się na proponowane przez Nuncjusza ujęcie wspólnej noty protestacyjnej. Poprzestano na protokóle ustalającym fakt nalotu. Nuncjusz nawiązuje do masowej zdrady Niemców, mówi, że Polska była wobec nich za dobra...
Wizyta starosty, który dokazuje cudów sprawności, daje mi benzynę i jest bardzo wdzięczny za słowa zasłużonego uznania. Wieczorem proboszcz wyprowadza się z siostrą do brata w okolicę, siostra ta chora na serce, dostała podczas nalotu ciężkiego ataku. W parafii pozostaje niestrudzony Chrystusowiec z Potulic.
Wiadomości z pola walk coraz gorsze, ale męstwo armii uwydatnia się, zgodnie z najpiękniejszymi tradycjami rycerskimi Polski. Bardzo krwawa jest wojna niemiecka przeciw ludności cywilnej. Cywilów zabitych przez lotników niemieckich obliczają na przeszło sto tysięcy.
13 września
Gdy przed południem jestem u Nuncjusza, minister Beck (w mundurze pułkownika) komunikuje, że Korpus Dyplomatyczny po południu wyjeżdża do Zaleszczyk nad granicę rumuńską. Znaczy to, że prawdopodobnie w najbliższych dniach rząd opuści terytorium Rzeczypospolitej, które nie jest do obronienia. Wojna jest niestety przegrana zasadniczo, ale walki mogą trwać całymi tygodniami.
Wobec takiej sytuacji zastanawiam się z Nuncjuszem nad moim losem. O rychłym powrocie do Poznania, przed zlikwidowaniem frontu, nie ma mowy, a potem zależeć to będzie, prawdopodobnie aż do zawarcia pokoju od władz niemieckich okupacyjnych. Najskuteczniejsze usługi może w tym względzie oddać interwencja Stolicy Apostolskiej. Całkiem inna też będzie moja pozycja wobec Niemców, jeżeli do Poznania wrócę na mocy porozumienia międzypaństwowego. Zapada więc niespodziewana decyzja, że mam jechać zaraz do Rzymu i poinformowawszy papieża o przebiegu wypadków, będę się tam starał o możliwość powrotu do kraju.
Myślę wyruszyć zaraz krótką drogą ku granicy węgierskiej, ale Nuncjusz stanowczo mi tego odradza i nalega, bym wybrał pewniejszą drogę do Rumunii i to przez Zaleszczyki, którym jeszcze nic bezpośrednio nie grozi. W Zaleszczykach mam przygotować mieszkanie dla Nuncjusza i Mons. Paciniego.
Trochę kłopotu z paszportami, które na wyjazd zagranicę nie są gotowe. Mój paszport przedłuża zaraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Ks. Baraniak, który jest bez dokumentu uzyskuje paszport w Starostwie Krzemienieckim, które przedłuża także paszport ks. Filipiaka. Poselstwo rumuńskie i jugosłowiańskie udzielają nam wiz na poczekaniu i wystawiają mi chętnie laissez passer. Włoskie wizy nie są potrzebne na mocy porozumienia polsko-włoskiego a laissez passer daje mi chętnie ambasador włoski. W ten sposób zdołaliśmy wyjechać z Krzemieńca zaraz po obiedzie. Bardzo rzewne pożegnanie z Nuncjuszem, który przeczuwa, że się prędko nie zobaczymy.
Od Wiśniowca, w którym widać ślady bombardowania, aż do granicy województwa tarnopolskiego przebywam 18 km okropnej drogi polnej, gdyż szosa jest zerwana i w przebudowie. Zbaraż i Tarnopol jeszcze spokojne, ale Trembowla i Czort-ków zbombardowane. Mosty na szczęście całe. Do Zaleszczyk przybywam wieczorem. Gościnny proboszcz ks. Adamski przyjmuje mnie kolacją. Noclegu udziela mi w swym mieszkaniu sympatyczny wikary, który wystarał się o miejsce dla Nuncjusza w rodzinie zacnego lekarza. - Tu jeszcze bombardowania nie było, ale radio niemieckie już je zapowiedziało. Starosta szykuje na gwałt miejsce dla Korpusu Dyplomatycznego, który nocą ma przybyć. W mieście wieść o przyjeździe dyplomatów wywołała pewien niepokój, ale wszyscy tym się pocieszają, że gen. Sosnkowski objął dowództwo nad armią pod Lwowem.
14 września
Odprawiam Mszę św. o św. Krzyżu w kościele parafialnym. - Korpus Dyplomatyczny jest w drodze, ale jeszcze nie przybył. O godz. 9,34 wyjeżdżam motorówką z Zaleszczyk do Rumunii. Samochód pozostaje w Zaleszczykach pod opieką proboszcza. Gdy jesteśmy na drugim brzegu Dniestru - wzruszenie, łzy, przeczucie długiego wygnania. W pociągu red. Stroń-ski i grupa Polaków.
W Czerniowcach konsul polski ułatwia mi zdobycie biletu na pociąg pospieszny. Pascani, Roman, Bacau, Maresesti, Ploeszti ~ a przed północą Bukareszt. Hrabia Poniński z naszej ambasady odwiózłszy mnie do hotelu "Ambasador" informuje o sytuacji rumuńskiej i podaje ostatnie wiadomości z frontów - są fatalne.
15 września
Sekretarz Nuncjatury przyjeżdża po mnie i zabiera mnie ze wszystkim do Nuncjatury. Tam Msza św. i bardzo miłe względy. Nuncjusza nie ma, jest na urlopie we Włoszech.
Obiad w ambasadzie polskiej, gdzie mnie podejmują hra-biostwo Rogierostwo Raczyńscy. Po obiedzie wizyta u hrabio-stwa Ponińskich, U których spotykam się z marszałkiem dworu królewskiego, przez niego informuję króla o eksterminacyjnym charakterze wojny w Polsce. W ambasadzie spotykam się z ministrem Kocem, który ze specjalną misją od Rządu jedzie dc Paryża. Dowiaduję się, że złoto polskie dotarło do Rumunii i już jedzie pociągiem do Konstancy.
W Bukareszcie widoczna na każdym kroku praca piątej kolumny hitlerowskiej. Nawet w Kurii Arcybiskupiej znać niemieckie wpływy. Sentyment ogólny jest profrancuski i wielka tam sympatia oraz współczucie dla Polski, ale zarazem widoczny jest zrozumiały lęk przed niemiecką potęgą i penetracją. Właśnie przyjechał do Stolicy dr Clodius z dobrą setką urzędników. Tutejsza prasa niemiecka jest krzycząco prohitle-rowska. Ż chwilą, gdy na granicy rumuńskiej staną pancerne dywizje niemieckie, sytuacja tego ciekawego kraju stanie się wyjątkowo trudna.
Cicha, krzepiąca noc w Nuncjaturze.
16 września
Przed południem wyjeżdżam z Bukaresztu Simplon-ekspresem do Rzymu. W pociągu rozmawiam z p. Noelem, ambasadorem francuskim w Warszawie, który udaje się do Paryża. Jedzie też minister Koc i p. Beckowa z synem.
17 września
O godzinie 13,00 przyjeżdżam do Triestu, gdzie zatrzymuję się u Salezjanów... Wizyta konsula polskiego, rewizytuję go i informuję się o stosunkach i nastrojach włoskich.
18 września
Rano wyjeżdżam z Triestu do Rzymu, gdzie przybywam wieczorem jako pierwszy naoczny świadek wypadków w Polsce. Witają mnie imieniem Ojca św. Mons. Arborio Mella, imieniem Sekretariatu Stanu Mons. Tardini, obaj ambasadorowie polscy z personelem, ambasador Francji p. Charles-Roux, Generał Salezjanów ks. Ricaldone, kolonia polska. Salezjanie, wielu Włochów i Francuzów. Jestem głęboko wzruszony. Zamieszkuję u księży Salezjanów przy via Marsala, którzy wszystko czynią, by mi pobyt uprzyjemnić.
19 września
Konferencja z Ambasadorem polskim przy Watykanie, z Generałem księży Salezjanów, który z całym Zgromadzeniem oddaje się na usługi, z Generałem Jezuitów, O. Ledóchowskim.
20 września
Pamiętna audiencja u Papieża w Castel Gandolfo. Bardzo po ojcowsku przeżywa tragedię Polski, o której w szczegółach referuję. Postanawia wypowiedzieć swoje uczucia dla nas na uroczystej audiencji, której jeszcze w bieżącym miesiącu udzieli kolonii polskiej w Rzymie. Zewsząd nadchodzą pod moim adresem wyrazy współczucia dla Polski.
21 września
Rozpoczynam wizyty urzędowe od Kardynała Dziekanalos, który jest Polsce szczerze oddany, i od ambasady polskiej przy Watykanie. Kardynał Sekretarz Stanu jest na urlopie, inni Purpuraci Kurialni są na miejscu, tylko Kardynał Rossi i Kardynał Pelegrinetti są poza Rzymem.
Prasa włoska niesłychanie wstrętna i perfidna, traktuje sprawę polską wyłącznie z hitlerowskiego stanowiska. Ten jad wsiąkł w umysły. Spotykam nawet dostojników kościelnych, myślących głową Goebelsa. Nie rozumiejąc ani duszy niemieckiej, ani istotnych zamierzeń Hitlera, ani jego planów hegemonii światowej, ani imperialistycznego ducha nazizmu, wielu Rzymian sądzi naiwnie, że Polska byłaby się uratowała, robiąc koncesje Hitlerowi na punkcie Pomorza. Tłumaczę im, że jak zabór Sudetów był wstępem do ujarzmienia Czechosłowacji, tak odcięcie Polski od Pomorza miało być wstępnym krokiem do tym łatwiejszego podbicia całej Polski. Jutro zajęcie Belgii i Holandii będzie prologiem do uderzenia na Francję i Anglię, a kto wie, czy aneksja Austrii nie okaże się wkrótce podejściem do zadania klęski słonecznej Italii. Polska po zaledwie 20 latach wolności zużytych we wspaniałych i uczciwych wysiłkach dla odbudowy państwa i ducha, nie chciała zrzec się swobód na rzecz napastnika, nie mogła oddać się bez walki w nową niewolę niemieckiego pogaństwa. Padliśmy z honorem, broniąc swych praw do życia i niepodległości. Wierzymy w rychłe zmartwychwstanie Polski. Dla faszystowskich głów jest to mowa twarda. Jeden wybitny dygnitarz kościelny powiedział mi ze współczuciem: "Zmartwychwstaniecie, ale za lat 150"; na co odpowiedziałem: "Nam się tą rażą spieszy; wierzymy, że Opatrzność ujmie się za nami jeszcze za tego pontyfikatu. Proszę się o to z nami w interesie katolicyzmu modlić".
2 października
Zgodnie z taktyką uzgodnioną z Papieżem na drugiej mej audiencji, udzielonej mi dnia 30 września po uroczystym przyjęciu rzymskiej kolonii polskiej w Castel Gandolfo, wręczam J.E. Kardynałowi Maglione wniosek o interwencję Stolicy Apostolskiej w sprawie mego natychmiastowego powrotu do Poznania. Sekretariat Stanu Jego Świątobliwości uważa sprawę za pewną i wystawia mi paszporty watykańskie na drogę powrotną.
Upłynęły tygodnie, w czasie których nie brakło urgensów i dyplomatycznych rozmów na ten temat w Rzymie jak w Berlinie. Wreszcie nadeszła odpowiedź stanowczo negatywna, której się Watykan nie spodziewał. Rozpoczęło się wygnanie. Powtórzyła się historia Kardynała Ledóchowskiego.
W styczniu 1940 r. ponowiłem motu proprio ten krok, który niestety miał ten sam wynik. Stało się jasne, także dla upartych optymistów, że do końca wojny o powrocie moim do kraju nie ma mowy...
Druk: Daj mi dusze, s. 196-214.