Warszawa, dnia 10 marca 1947.
Umiłowani w Chrystusie Diecezjanie!
Postać św. Wojciecha widziana z odległości stuleci sprawia wrażenie meteora na niebie średniowiecza. Jakby powszechnym prawom ładu urągając, słania się Wojciechowa gwiazda po nieboskłonach Kościoła. To blaskiem olśniewa, to gdzieś w dali przygasa, to się za widnokręgami kryje, to nowym świetlanym urokiem zdumiewa. Wzbiła się w przestworza z czeskiej ziemi. Jaśnieje nad Pragą i Rzymem, szybuje nad mniszym gniazdem Monte Cassino, nad Niemcami, nad Francją, by znowu w całej pełni zabłysnąć nad węgierskim Ostrzychomiem. Poczem niespodziewanym obrotem zwraca się ku północy, płynie niebem młodej Polski ponad Gnieznem, ku Bałtykowi, i tam się rozpada w purpurowej zorzy, pokrywając ziemię polską świetlaną smugą, której czasy nie ściemnią.
Dobiega końca wiek X. Wschód europejski wkracza w nową erę. Słowianie i Węgrzy, porzucając tłumnie bałwochwalcze kulty i gusła, oblegają kościelne chrzcielnice. Od Odry aż poza Dniepr ustala się chrześcijaństwo. W Polsce Bolesław Chrobry krzewi silną ręką chrystianizację plemion, wszczętą w pamiętnym roku chrztu Mieszkowego. W Czechach wygasa ostatni opór pogaństwa i utwierdza się katolicki charakter życia. Na Węgrzech św. Stefan buduje katedry i murowane kościoły, obok których osiedla chrzczące się madziarskie koczowiska. Potężny św. Włodzimierz umacnia ośrodek cerkiewny w Kijowie i z naciskiem przeprowadza na wiarę Chrystusową wschodni świat słowiański.
Na tle tego przewrotu religijnego występuje Wojciech jako jeden z wielkich apostołów objawionej prawdy. Boże tajemnice tkwią w jego pasterskim powołaniu. Ponosi go wiosna nawracających się narodów. Porwany burzą Ducha świętego, wdzierającą się w życie ludów, wkracza młodo na bezbrzeżne zagony boże i sieje ziarno żywota wiecznego. Sieje zapamiętale, w trudzie, we łzach i krwi, przebiegając dalekie kraje, w których inni po nim w radości żniwować będą. Padł w Prusiech, zasieczony za Chrystusa w Słowiańszczyźnie. Gdy spoczął w gnieźnieńskim grobie, od Dunaju do Bałtyku wschodzić zaczął posiew jego ducha.
W dziewięćsetną pięćdziesiątą rocznicę męczeńskiej śmierci najdawniejszego Patrona Polski pragnę niniejszym listem przypomnieć jego dziejowe zasługi i złożyć mu jubileuszowy hołd czci imieniem prymasowskiej archidiecezji gnieźnieńskiej, której jest chwalą i uwielbionym Orędownikiem. A jak tego charakter i chwila jubileuszu wymaga, poruszam w krótkich rysach aktualność idei świętowojciechowej dla powojennego życia polskiego i zwracam się do bohaterskiego narodu z wezwaniem do nowego duchowego odrodzenia Polski przez pełnię chrześcijaństwa.
I. Działalność pasterska św. Wojciecha obejmuje okres lat piętnastu. Zasiadł na stolicy praskiej jako jej drugi Biskup, licząc lat 26, a padł w nadbałtyckiej puszczy w dojrzałym wieku lat 41. Był nieprzeciętnym przedstawicielem Kościoła czeskiego. Odznaczał się pochodzeniem, szerokim umysłem, wykształceniem, wybitnym duchem kościelnym. Był ruchliwy i twórczy, zasadniczy, surowy dla siebie, bez zastrzeżeń oddany powołaniu. Porywał go młodzieńczy zapał apostolski. Parły go święte, zdobywcze niepokoje. Od książąt, duchowieństwa i wiernych żądał wiele, bo pełnego chrześcijaństwa. Dlatego narażał się i doznawał zawodów, których tłem nie były drobne nieporozumienia, lecz przeciwieństwa dotyczące samych zasad życia.
Za naczelny problem swego czasu uważał Wojciech utrwalenie chrystianizacji Czech, Węgier i Polski oraz stworzenie z tych pędnych ludów solidarnego świata chrześcijańskiego na wschodzie Europy, świata o kulturze łacińskiej, strzegącego swych odrębności plemiennych i niezawisłości państwowej każdego z trzech narodów. Chciał na współczesności wymóc wcielenia tej idei. W jej służbę pragnął wciągnąć Papieży, cesarzy, panujących. Nawet przyjęcie habitu benedyktyńskiego prawdopodobnie miało na celu zdobycie poparcia możnego zakonu dla śmiałych zamierzeń. Szukał dla nich myśli i wzorów w podróżach do znanych ognisk życia religijnego. W zakres tych planów wchodziła wyprawa misyjna na Węgry, zakończona chrztem księcia Geizy i jego syna, późniejszego króla św. Stefana. Na pozór rozbite życie Wojciecha jest skierowane ku przyszłości Kościoła w nowowychrzczonych krajach.
Do Gniezna wiodły Wojciecha te właśnie plany a może i wieszcze przeczucie roli, jaką w dali wieków odegrać miało w polskim Kościele orle gniazdo na górze Lecha. Czy sercem nie odgadywał, że ten grodziec stołeczny bratniego narodu będzie mu grobem i najwierniejszą strażnicą jego idei? Przybył tam jako gość Chrobrego jesienią 996 roku.
Nie był pierwszym Czechem, który wszedł w polskie dzieje. Już w trzydzieści lat przed nim zjechała dobra księżniczka Dąbrówka. Stanęła wśród nas z posłannictwem wiary, bo poślubiwszy Mieszka I, starała się o nawrócenie małżonka i została wysłuchana. Za nią podążył do Polski pierwszy zaciąg kapłanów, którzy byli Czechami. Udział bratniego narodu w chrzcie Polski jest pamiętny. Wspominamy go wśród świętowojciechowych obchodów jubileuszowych z wdzięcznością, także jako jeden z najdziwniejszych tytułów do wzajemnego porozumienia, szczerej przyjaźni i dobrego sąsiedztwa.
Przez miesiące zimowe toczyły się w książęcej komnacie rozmowy między młodym i władnym synem Dąbrówki a Biskupem pielgrzymem, który wykładał Chrobremu zadania Królestwa Bożego w przyszłości Słowian. Bystrym umysłem ogarnął Wojciech doniosłość stanowiska, jakie w świecie chrześcijańskim miała zająć Polska, która sięgając od Łużyc do Rusi już wtedy zapowiadała się jako wschodni węgieł łacińskiej kultury. Tłumaczył Bolesławowi, że gdyby życie państwowe zogniskować koło idei Chrystusowej, gdyby Polsce dać własną organizację kościelną, gdyby jej wartości rasowe uszlachetnić cywilizacją zachodnią, gdyby uzyskać, by Papież godnością królewską przypieczętował niezależność władców polskich, królestwo budowane mocarnym ramieniem Bolesławowym mogłoby się stać niezastąpioną słowiańską ostoją wiary na rozgraniczeniu światów. Któż mógł bieglej i sugestywniej przedstawić te zagadnienia jak Wojciech, który był znawcą Czech i Niemiec, Polski i Węgier, Rzymu i zachodu? Czyż nie stykał się on osobiście z Ottonem II? Czyż nie był przyjacielem Ottona III? Czyż nie miał dobrych stosunków z Papieżem Janem XV i ze świeżo wybranym Grzegorzem V? Niewątpliwie w tych gnieźnieńskich rozmowach dojrzała myśl samodzielnej hierarchii kościelnej w Polsce i postanowienie zabiegania o koronę dla Bolesława. Z tych rozważań zrodził się też pomysł Wojciechowej wyprawy misyjnej do pruskich Bałtów.
Szybko toczą się potem wypadki wyjątkowej wagi. Wczesną wiosną 997 roku rusza św. Wojciech w podróż apostolską za Wisłę. Już 28 kwietnia ponosi śmierć męczeńską. Bolesław wykupuje jego zwłoki i składa w grobie, do którego naród przylgnął jako do relikwii opiekuńczej. Za staraniem Ottona III już w. r. 999 następuje kanonizacja Wojciecha. Następnego lata cesarz odbywa pielgrzymkę do grobu swego przyjaciela i wykonywa pamiętne zarządzenie Sywestra II, pierwszego Francuza na Stolicy Piotrowej, ustanawiające w Gnieźnie arcybiskupstwo i tworzące zarazem, obok istniejącej już diecezji poznańskiej, dalsze polskie stolice biskupie w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu. Radzym, mnich reguły św. Benedykta a młodszy brat Wojciecha oraz świadek jego męczeństwa, obejmuje nową stolicę jako pierwszy arcybiskup Gniezna i pierwszy metropolita Polski. Otton III zaś, wróciwszy do Rzymu, funduje na wyspie Tybru pierwszy kościół pod wezwaniem św. Wojciecha i umieszcza w nim przywiezione z Gniezna ramię męczennika, które za zgodą Papieża Piusa XI w roku 1928 wróciło do bazyliki gnieźnieńskiej. W tym samym czasie Bolesław wznosi na górze Lecha ku czci św. Wojciecha małą, ale okazałą nagrobną rotundę, która nieco później stała się centralnym ośrodkiem architektonicznym romańskiej katedry.
Tak wwił się Wojciech w polskie losy jako błogosławieństwo zarania narodowego, jako wróżba szczęśliwa na znojny dzień pokoleń. Stanął między nami dopiero w parę miesięcy przed śmiercią, ale nigdzie nie wyrosło po nim tak bogate żniwo męczeństwa. W piastowskim rozpoznawaniu przyszłości był nam drogowskazem. Jego grób nie zamienił się w mogiłę zapomnienia, lecz pozostał natchnieniem pokoleń. Po wiekach obraz jego stoi przed nami nie zaćmiony. Czas podmalował go legendą. Kult św. Wojciecha nie zamarł. Polska pobożność poświęca mu dalej kościoły, stawia ołtarze. Imieniem jego i dziś chrzczą się polskie dzieci. Sztuka dalej pasjonuje się jego postacią i nadal lubi przedstawiać ją z tradycyjnym wiosłem bałtyckim.
Najwspanialszym zaś pomnikiem jego wielkości jest gnieźnieńska macierz kościelna. Jej powstaniu sprzyjały Bolesławowa mądrość polityczna i Ottonowa przyjaźń. Jej bulę erekcyjną pieczętowano imieniem życzliwego Sylwestra. Ale jej myśl, poczęta z słowiańskiej i rzymskiej duszy Wojciecha, wcieliła się w pomny czyn z jego męczeńskiej krwi.
Z dumą i radością obchodzi Wojciechowe Gniezno jubileusz swego Patrona. Ufnie zleca jego orędownictwu swoje losy, posłannictwo Kościoła i przyszłość Rzeczypospolitej.
II. Zasadniczą treścią idei świętowojciechowej jest rozprawa z pogaństwem i utrwalanie wiary Chrystusowej. Czyż Wojciech nie borykał się z resztkami bałwochwalstwa w Czechach? Czy na Węgrzech nie chrzcił chrzcicieli narodu? Czy nie utwierdzał Chrobrego w gruntowaniu wiary w Polsce i czy nie zakończył młodego życia śmiałym misyjnym natarciem na bałwochwalstwo Bałtów?
Dzisiaj leżą na kuli ziemskiej cienie powrotnego pogaństwa. Nie ma ono nic wspólnego z bogobojnym bałwochwalstwem przodków. Pogaństwo nowoczesne nie jest i nie chce być religią. Ma raczej cechy wojującego bezbożnictwa, które nie tylko Boga nie uznaje i wszelki pierwiastek boski odrzuca, lecz Bogu urąga i wojnę wypowiada. Wyznawcy współczesnego pogaństwa chcą zastąpić cześć Stwórcy kultem stworzenia, doczesności, materialnego postępu. Z wszystkich dziedzin życia i kultury usuwają ślady myśli religijnej. Nie godzą się, by czynniki kościelne miały wpływ na kształtowanie umysłowości młodzieży. Wielkim manewrem rewolucyjnym zamierzają poprzez stopniowe odchrześcijaniame życia zbiorowego utrwalić międzynarodowe bezbożnictwo.
Różne jest natężenie nowoczesnego pogaństwa na kontynentach i niejednolita jest reakcja narodów na jego działanie. Wniosło ono już w niejeden kraj groźny zamęt. W Polsce nie miało powodzenia, ale upornie ponawia swe zabiegi dla zdobycia wpływu na duszę narodu. Któż z ludzi światłych nie wyczuwa zagrożenia kultury katolickiej? Bezbożnictwo chciałoby się zagnieździć nie tylko na fabrycznych przedmieściach, lecz nawet po cichych wiejskich parafiach. Głuchym szeptem rozchodzi się szeroko po kraju, wykorzystując powojenne warunki i zmęczenie.
W tym położeniu, przypominającym czasy św. Wojciecha, jakiż jest nakaz jego przykładu? Jaka nauka jego męczeństwa?
Nie wolno nam się uchylać od rozprawy z pogaństwem. Trzeba mu się przeciwstawiać. Nie wolno słabością i obojętną postawą ułatwiać pogaństwu szerzenia się po dziedzictwie Mieszka i Bolesława. Trzeba strzec chrześcijańskiego znamienia tej ziemi. W niczym nie wolno robić ustępstw pogaństwu i w żadnym wypadku w walce z nim nie wolno dawać za wygraną. Niema zgody między Chrystusem a Belialem i nie może być pojednania między chrześcijaństwem a bezbożnym niedowiarstwem.
Opatrzność wyposaża Polskę w charyzmaty duchowe i przygotowuje ją do władztwa kulturalnego, ale chce by się Chrystusowi oddała i by bezwarunkowo odparła zamach niewiary, kuszącej pozorami filozofii przyszłości i pięknym słowem postępu. Jeżeli spełnimy ślubowania jasnogórskie, jeżeli dochowamy wierności Chrystusowi a życie polskie oczyścimy z nasiąków szataństwa - stworzymy warunki duchowego prymatu narodu. Pełne chrześcijaństwo w Polsce ma być zapowiedzią rechrystianizacji świata. Mocarną wiarą wyzwólmy u siebie i u sąsiadów wielkość ducha, uwięzioną i tłukącą się w próżniach ideowych.
W największej walce duchów, jaką dzieje notują, obowiązuje Polskę zdecydowana postawa katolicka, świętowojciechowa, odwiecznie gnieźnieńska.
Św. Wojciech nie pojmował chrześcijaństwa poza Kościołem Chrystusowym a za taki uważał Kościół katolicki z Papieżem jako Głową i Opoką. Z rąk Namiestnika Chrystusowego przyjmował posłannictwa. W trudnościach szukał u Stolicy Apostolskiej pomocy i rady. W hierarchii kościelnej, ze Stolicą świętą zespolonej i od niej zależnej, upatrywał nie tylko czynnik zabezpieczający rozwój młodego chrześcijaństwa w krajach słowiańskich, lecz normalny, stały, przez Chrystusa ustanowiony organ rządów i apostolstwa. Rozumiał, że dobro narodów wymaga zgodnego budowania państwa i organizacji kościelnej i że droga do pomyślności prowadzi nie przez walkę z Papiestwem ani przez ujarzmianie Kościoła, lecz poprzez godzenie ziemskich zadań państwowych z religijną działalnością kościelną dla wiecznych celów człowieka.
Od męczeństwa św. Piotra za Neronowego prześladowania nie przeżywał Kościół takiego ucisku jak za naszych dni. W szale antykościelnym spławił Hitler w krwi i ogniu polskie życie kościelne i zapoczątkował jakby apokaliptyczny okres powszechnego natarcia mocy piekielnych na chrześcijaństwo. Padł pobity i zginął jak bestia z Objawienia, ale wszczęty przezeń szturm na pozycje katolickie nie załamał się, osłabł tylko. W niektórych krajach obawiać się można w najbliższych latach rozpasanych orgii antykościelnych. Przeciw głównym ogniskom katolicyzmu a zwłaszcza przeciw Opoce Piętrowej, która stanowi ostatnią strażnicę wiary, ducha, prawa i kultury, wojujące bezbożnictwo nie przestaje mobilizować skrycie wszystkie złe siły.
Po hitlerowskiej klęsce położenie kościelne w Polsce jest wewnętrznie mocne, na zewnątrz niejasne, ale spokojne. W niektórych kołach znać objawy świerzbiączki do walki z Kościołem i jego instytucjami. Niezawisłe posłannictwo Kościoła, jego autorytet i wpływ moralny na życie drażnią zwolenników ustrojów totalistycznych. Innych gniewa wyraźne stanowisko nauki kościelnej wobec błędów współczesnych i ostrożność hierarchii wobec awansów materializmu. Szerzyciele bezbożnictwa nie mogą Kościołowi darować, że przestrzega wiernych przed sidłami niewiary i deprawacji. Są tacy, którzy na to się zżymają, że Kościół broni swej samodzielności, nie pozwala się zamknąć w murach świątyni, nie daje się sprowadzić do roli kupnej sekty, nie idzie w służbę żadnej partii, chce pozostać sobą także w państwie nowoczesnym. Wierzę, że Polska myśl polityczna znajdzie właściwy, a może nawet oryginalny sposób ułożenia stosunku między Kościołem a Państwem, mając na względzie potrzeby i dobro kraju, szczególną pozycję katolicyzmu w życiu polskim i swoiste prawa, którymi się Kościół rządzi zarówno pod względem wewnętrznej administracji jak i pod względem sposobów działania.
W chwili groźnych kryzysów i pokuszenia, myśl świętowojciechowa każe nam w jubileuszowym rachunku sumienia zbadać nasz wewnętrzny i praktyczny stosunek do Kościoła.
Przynależność do owczarni Chrystusowej jest łaską, szczęściem, zaszczytem. Katolik bowiem jest członkiem instytucji, która nie ma sobie równej ani pod względem pochodzenia, celów i środków, ani pod względem przeszłości, zasięgu, zasług i powagi. Godność i błogosławieństwo katolika polega atoli głównie na tym, że tkwiąc w prawnej organizacji wyznawców Chrystusa, jest zarazem członkiem żywego i nadprzyrodzonego organizmu, jakim jest Mistyczne Ciało Chrystusa, czyli jest członkiem owej duchowej wspólnoty synów bożych, której Głową jest Chrystus a w której dokonywa się odrodzenie i uświęcenie z Ducha Świętego. - Czy rozumiemy swe katolickie dostojeństwo? Czy odczuwamy szczęście przynależenia do Kościoła Świętego? Czy całą duszą kochamy Kościół? Czy szanujemy w sobie święty charakter katolika? Czy dziękujemy Bogu za łaskę powołania do świętej Matki Kościoła?
Nosimy dumnie imię wiernych. Ta wierność Chrystusowi i Kościołowi przetrwała wieki, a ostatnio wytrzymała bez drgnięcia uderzenie hitlerowskie. Może być jeszcze wystawiona na nowe próby. Czy gotowiśmy trwać przy Kościele, jak praojcowie i jak wczorajsi męczennicy, w dobrej i złej doli, w wiernym oddaniu, za każdą cenę, mimo wszystko? Czy gotowiśmy w potrzebie stanąć w obronie wiary, świętości i Kościoła? Czy nie kuszą nas sekty, odszczepieństwo, pisma heretyckie, judaszowe srebrniki?
Więcej niż inne pokolenia obowiązuje katolików dzisiejszych posłuch wobec zarządzeń i wskazań Ojca Świętego i Biskupów, na których Opatrzność włożyła ciężar pasterzowania wśród burzy i trudne zadanie wyprowadzenia nawy kościelnej z dziejowej nawałnicy. Poza pomocą bożą zbawienie jest w zaufaniu do Pasterzy, w karności i posłuszeństwie. - Czy z wiarą i ufnością przyjmujemy rozkazy i zalecenia Stolicy świętej? Czy katolicy obznajmiają się z wolą swych Biskupów? Czy wsłuchują się z uległością i przekonaniem w ich listy pasterskie i odezwy? Czy ufają swym Pasterzom i wodzom duchownym?
Wierni powinni się poczuwać do współodpowiedzialności za losy, honor i działalność Kościoła. Katolikowi nie wolno być nieczułym lub obojętnym na kościelne sprawy. Jest obowiązkiem wspierać prace Kościoła i brać udział w trudach duchowieństwa. Współpraca z hierarchią może być moralna, literacka i publicystyczna, materialna i finansowa. W Akcji Katolickiej, która powinna odżyć, w apostolstwie charytatywnym, które powinno ogarnąć wszystkie parafie, mają katolicy stać u boku swych księży i z nimi, według wskazań Kościoła, współpracować w opędzaniu religijnych, moralnych i społecznych potrzeb ludu. Wszyscy bez wyjątku mają możność i obowiązek wspierać Kościół pacierzem, modląc się w intencji Ojca Świętego i swego Biskupa, o świętość i skuteczne apostolstwo duchowieństwa, o panowanie Chrystusa w Polsce i świecie. - Czy wierni rozumieją, jaką przysługę mogliby oddać dobrej sprawie zwiększoną aktywnością katolicką? Czyż nie można z religijnej duszy polskiej wyzwolić potencjału sił, które jeszcze drzemią, gdy już świta dzień wielkiego bożego żniwa?
Zmagania i niepokoje współczesne nie oznaczają zmierzchu Kościoła. W duszącym przesileniu przepadnie to, co przeżyte, nieprawdziwe i szkodliwe. Kościół nie chyli się ku upadkowi. Wśród przeciwności odradza się, wzrasta w siłę. W niezwykły sposób wzmaga się w tej chwili duchowo pod opieką Niebieskiej Królowej i potężnieje Duchem Świętym. Zbliża się wielka godzina Kościoła, która w Polsce zbiegnie się z pełnym urzeczywistnieniem świętowojciechowych rzutów Królestwa Chrystusowego.
Idea świętowojciechowa obejmuje także dziedzinę moralności i to jak najsłuszniej, chrześcijaństwo bowiem jest nie tylko wiarą i czcią bożą, lecz także moralną zasadą życia. Wojciech kładł nacisk na chrześcijańską ocenę dobrego i złego a usilnym naleganiem tępił zwyczaje pogańskie niezgodne z nauką ewangeliczną. Tu spotkał się z oporem tradycyjnych praktyk i zabobonów. Przy kształtowaniu sumienia katolickiego i dźwiganiu życia na poziomy przykazań bożych doznał zawodu i rozczarownia. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że nie tyle powody natury politycznej zmusiły go do opuszczenia stolicy biskupiej, ile raczej sprzeciwy, jakie wywołało nieustępliwe domaganie się zniesienia wielożeństwa, święcenia świąt i niedziel, poniechania pogańskiego prawa zemsty i chrześcijańskiego grzebania zmarłych.
Pasterskie gromcy Wojciecha są dla dzisiejszego świata jakby z życia wzięte. Czyż ludzkość nie dlatego jest zagrożona zagładą, że zatraca zasady moralności? Czyż kryzys powszechny nie jest kryzysem sumienia? Cóż innego rozsadza przyrodzoną Więź wspólnoty rodzinnej, społecznej i państwowej, jak podeptanie prawa bożego?
Współczesność znaczy się groźnym odchyleniem od etycznych ideałów chrześcijańskich. Ułomność znalazła w wojnie i jej skutkach gwałtowną pożywkę, gotując godności człowieka wstrząsające upokorzenie. Złożyły się na to najfatalniejsze rozkładowe przyczyny: barbarzyńska dzikość wojny, okrucieństwo i cyniczny bezwstyd okupantów hitlerowskich, przymusowe przesiedlenia milionów ludzi, żywiołowe rewolucje, nieopisana nędza i bezdomność, chaotyczny bezład w warunkach życiowych. A dalej niezdrowa atmosfera niepewności, wzbierająca fala pogaństwa, propaganda zła i celowa deprawacja. Dochodzą do głosu najgorsze popędy. Zwierzęcość bierze górę w człowieku. Zdziczenie zalewa kraje. Rozpasana zmysłowość urządza orgie bezwstydne. Zabójstwa, mordy polityczne, tępienie potomstwa, niszczą życie i naturalny szacunek dla życia. Nieuczciwość, złodziejstwo, grabież, bandytyzm uniemożliwiają odbudowę prawidłowych stosunków.
W Polsce pod tym względem nie jest najgorzej, ale także u nas niestety namnożyło się zła nad miarę. Nie potrzebuję wchodzić w szczegóły. Patrzymy na to z lękiem i wstydem. Odchylenia od zasad moralnych wypaczają zmysł chrześcijański. Z tym obciążeniem Polska nie może się duchowo podźwignąć. Z gorączki zmysłowości, z jadu nienawiści, z żądzy zemsty i krwawych porachunków, z niesprawiedliwości i krzywdy nie będzie zgody i błogosławieństwa w kraju.
Trzeba nam się odrodzić w pokucie. Należy narodowi przywrócić sumienie katolickie. Jubileusz gnieźnieński musi się stać siejbą skruchy i poprawy. W obliczu męczeńskich szczątków apostoła cnoty chrześcijańskiej weźmy rozbrat z nieprawością, bo "jesteśmy stworzeni w Chrystusie Jezusie na uczynki dobre. By nowa Polska była narodem świętym, ludem nabytym. By Polak był odrodzony przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa do nadziei żywej. By przyszłe oblicze Polski było opromienione blaskiem Ewangelii i chwały Chrystusa a nowy start Polski wonią żywota na życie.
Z imieniem Św. Wojciecha powiązało podanie najstarszy hymn, w który naród wlał swój hołd dla Bogarodzicy Dziewicy. Śpiewały go pokolenia, gdyż z daru Opatrzności od dawna jesteśmy królestwem Bogiem sławionej Maryi. Kiedy w sercach i na ustach zamarła pieśń wieków, nastał ucisk, ale po ucisku odnowiliśmy u stóp jasnogórskiego tronu śluby narodu.
Woła nas Matka wybrana znakami na niebie i na ziemi, byśmy się w Duchu świętym sposobili do służby, którą nam w nowym świecie wyznacza. Hetmanką sprawy bożej ma być Polska i prawdą ma wyzwolić dusze, które uwikławszy się w błędach, przeciw Stwórcy bunt podniosły. Tam gdzie kacerstwo cześć Królowej wszechświata spustoszyło, Polska ma wznawiać łaskawe królestwo jej Niepokalanego Serca,
Jubileuszowym wołaniem z gnieźnieńskiej pomroki wiekowej wzywa nas Św. Wojciech, byśmy duchowym zmartwychwstaniem i narodową służbą maryjną przyspieszyli boże jutro Słowiańszczyzny. Idźmy za Wojciechową gwiazdą przewodnią - wśpiewani we wskrzeszony hymn Bogarodzicy i w codzienny Różaniec wmodleni - na jasny dzień ludów, na plenne żniwo Chrystusowe w dziejach. Czas blisko jest... Sprawiedliwy niech się w sprawiedliwości pomnaża a święty niech się jeszcze uświęca.
Bożycze, Synu Boży, usłysz głosy, napełń myśli człowiecze, słysz modlitwę, jaz nosimy a dać raczy, Jegoż prosimy... Kyrie elejson.
Druk: "Wiadomości Archidiecezji Gnieźnieńskiej" 3(1947), s. 11-120;
także: Dzieła, s. 850-858.