Salezjanie w Przemyślu.

Pliki do pobrania

[VIII 1907]
Chciał Bóg dobrotliwy, aby po Oświęcimiu i Daszawie przygarnął synów księdza Bosko starodawny i gościnny Przemyśl. 

Zgromadzenie Salezjańskie zawdzięcza tę nową fundację staraniom i hojności J.E. Najprzew. Ks. Biskupa Sebastiana Pelczara i Przew. Ks. Infułata Krementowskiego, którym tą drogą zasyła najszczersze i publiczne podziękowanie.

Działalność, jaką Salezjanie rozwiną na nowym posterunku, wzorować się będzie na przykładach ich czcigodnego Założyciela, ks. Bosko, który przed 66-ciu laty rozpoczął swe kolosalne przedsięwzięcie od tego, że w niedziele i święta zbierał młodzież turyńską w tzw. kaplicy świątecznej. Urządzenie jej tak opisuje kronikarz owych czasów homerycznych: "W każdą niedzielę i święto wczas rano otwierano kaplicę i rozpoczynało się słuchanie spowiedzi, które zazwyczaj przeciągały się aż do Mszy św. Suma zwykle była o godzinie 8-mej rano, lecz dla wygody wszystkich tych, którzy pragnęli przystąpić do Sakramentu Ołtarza, odwlekano ją nieraz aż do godziny 9-tej lub jeszcze później, gdyż ks. Bosko, zwłaszcza kiedy był sam jeden, nie mógł wszystkiemu naraz podołać. W czasie Mszy św. jeden ze starszych i roztropniejszych chłopców sprawował urząd dozorcy, bacząc, by zachowywano porządek; inny znowu odmawiał na przemian z młodzieżą głośno modlitwy i przygotowanie do Komunii św. Po Mszy św. wstępował ks. Bosko na niską ambonę i miał krótkie kazanie. Początkowo wykładał Ewangelię przypadającą na każdą niedzielę i święto, później jednakże rozpoczął wykład historii świętej i dziejów Kościoła katolickiego, które to wykłady miewał odtąd stale w każde święto przez przeciąg 20-lat z górą. Było to opowiadanie proste i przystępne, przeplatane barwnym opisem zwyczajów staroświeckich w różnych krajach i u różnych narodów, począwszy od czasów biblijnych i ludu wybranego, poprzez wszystkie okresy dziejów Kościoła aż do wieków nowszych. Te nauki podobały się nadzwyczaj zarówno wielkim jak małym, a ucząc ich jednocześnie zasad wiary św. i historii, nadawały się więcej na wszystkie inne do wlania w serca młodziane wstrętu do występku i zamiłowania do cnoty. Po nabożeństwie, wyszedłszy z kaplicy i odbywszy krótką rekreację, rozpoczynano szkółkę niedzielną, uczono się czytać, pisać, rachować, śpiewać z nut, co wszystko zajmowało czas do południa".

Oto w krótkości zajęcia poranne:

O pierwszej godzinie po południu zaczynała się ulubiona gra w kręgle, chodzenie na szczudłach, strzelanie z wiatrówek, szermierka na pałasze drewniane i ćwiczenia gimnastyczne. W wpół do 3-ciej udawała się młodzież do kaplicy, gdzie odbywał się wykład katechizmu.

Po nim i po nieszporach następowała nauka, osnuta po większej części na budującym przykładzie, w którym napiętnowany był jakiś występek a zarazem przeciwstawiona odpowiednia cnota. Wreszcie kończyło się nabożeństwo wieczorne odśpiewaniem litanii do Matki Boskiej i udzielaniem błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem.

Po nabożeństwie zaczynała się rekreacja, w czasie której każdy z uczestników kaplicy świątecznej mógł się zajmować tym, co mu najwięcej przypadało do smaku. Stąd tacy, którzy jeszcze nie umieli modlitw lub nie byli przypuszczeni do Komunii św., chociaż już mieli odpowiednie lata, pobierali oddzielnie naukę katechizmu; inni znowu, obdarzeni z natury świeżym i dźwięcznym głosem, zajmowali się śpiewem lub muzyką; analfabeci (nie umiejący czytać ani pisać) uczyli się sylabizować i stawiać głoski; większa zaś część młodzieży spędzała czas wesoło, zabawiając się, jak się komu podobało skakaniem, bieganiem do mety, najróżniejszymi grami itp.

Szczególniejszy widok przedstawiało Oratorium, gdy je młodzież z nadejściem nocy opuszczała, udając się do domu. Zdawało się wtedy, jak gdyby jakiś potężny magnes przyciągał chłopców do Oratorium, nie pozwalając im się odeń oderwać. Każdy z osobna życzył księdzu Bosko po sto razy dobrej nocy; a nie mógł na żaden sposób się od niego oddalić.

Lubo ich odsyłał do domu, powtarzając: "Idźcie już moje chłopaki, idźcie! Już czas na was. Nadchodzi noc, a w domu was oczekują", to jednak wszystkie jego wzywania były daremne i nikt się nie ruszał. By ich nakłonić do odejścia, trzeba było, ażeby on sam szedł z nimi i odprowadził ich kawał drogi.

Działo się to zwykle w następujący sposób: "Odmówiwszy modlitwy wieczorne, gromadzili się wszyscy naokoło niego, po czem sześciu najsilniejszych splótłszy ręce, robiło rodzaj siedzenia, na którym chcąc nie chcąc musiał siadać. Tak nosili go wśród śpiewów aż do miejsca zwanego Rondo. Tam zsiadał z zaimprowizowanego krzesła, chłopcy śpiewali jeszcze jakąś pieśń nabożną, po której ks. Bosko życzył ostatni raz dobrej nocy i dobrego spędzenia następnego tygodnia. W końcu wszystka młodzież wznosiła okrzyk: <> i ginęła w ciemnych ulicach, podczas gdy kilku starszych odprowadzało do Oratorium księdza Bosko na wpół martwego ze zmęczenia".

Tak pracował ks. Bosko od r. 1841. O schronisku począł myśleć dopiero w 1847, gdy praca jego nabrała już była takiego rozgłosu, że mógł liczyć na silne poparcie publiczności, bez którego nie podobna utrzymać podobnego zakładu.

Od tego też zaczną Salezjanie w Przemyślu. Idąc w ślady swego Ojca, otworzą na razie kaplicę świąteczną dla młodzieży przemyskiej i zbierać będą środki na wzniesienie budynku, do którego by można przyjmować chłopców na stały pobyt. Za wszelką pomoc w tym względzie raczą przyjąć łaskawi dobrodzieje. Serdeczne dzięki. 


Druk: "Wiadomości Salezjańskie", 8(1907), s. 209-210;
także: Dzieła, s. 34-36. 

odsłon: 14663 aktualizowano: 2011-12-21 10:26 Do góry