Od Redakcji:
Adresat poniższego listu, o. Justyn Figas, franciszkanin, to nietuzinkowa postać Polonii amerykańskiej. Twórca pierwszego na świecie katolickiego programu radiowego w języku polskim „Godzina Różańcowa” (1931 r.), którego u schyłku jego życia słuchało w USA i Kanadzie 5 milionów Polaków. Bez wątpienia „apostoł na wielką miarę”, „apostoł nowych, wielkich czasów”, o których upomina się w swoim liście ks. kard. August Hlond. Sługa Boży wiedział, że świat po kataklizmie II wojny światowej będzie potrzebował reewangelizacji, a zwłaszcza Polska, która musi odrodzić się „w wielkości i potędze ducha”, by spełnić swoją misję wobec innych narodów. Dokonają tego
dzieła mocarze ducha i słowa, także apostołowie mediów.
Wielebny i Drogi Ojcze,
Pyta mnie Ojciec o moje zdanie w sprawie wypadków widzianych z punktu widzenia losu i zadań Kościoła. Powiem krótko, co myślę. Głoszę to i piszę na wszystkie strony, nalegam i nawołuję, a nade wszystko chciałbym poruszyć polskich kapłanów, bo chodzi mi o to, by Polska odrodziła się w wielkości i potędze ducha oraz by moralnie stanęła wyżej od innych narodów.
Wiem ja to, że chłosta Boża przechodzi przez kraje. Nie zatrzyma jej już ani ręka ludzka, ani ludzka modlitwa. Bo stała się koniecznością dziejową. Czyż Opatrzność może pozwolić, by w dwadzieścia wieków po Odkupieniu ludzkość miała się stoczyć poniżej swego upadku przed Chrystusem i utrwalić się w stanie nieczłowieczego zdziczenia, zwyrodnienia i barbarzyństwa? Obdziera się ludy z wszystkiego, co w człowieku szlachetnego, świętego i Bożego i jakżeż się dziwić wstrętnemu egoizmowi, brakowi współczucia i miłosierdzia, zanikowi obyczajności, moralnemu wyuzdaniu, panoszeniu się gwałtu, krzywdy i zbrodni? Po przekreśleniu Dekalogu, po zanegowaniu Boga i Jego autorytetu, po stępieniu sumień i znieczuleniu ich na imperatyw wiecznego prawa naturalnego i objawionego, na czymże jeszcze oprzeć można współżycie ludzkie, stosunki społeczne, ład państwowy, międzynarodową sprawiedliwość? Wszystko się wali, bo wszystko zdane jest na samowolę człowieka, który wyparłszy się wyższych i wiecznych zadań, a poniżywszy się do poziomu animalnych, czysto biologicznych horyzontów, nie znajduje w sobie już żadnej obowiązującej normy etycznej i wyradza się stopniowo ze zbrodniczego dzikusa w niebezpiecznego drapieżcę. Tak się stało, że obwieszcza się ewangelię gwałtu i ucisku nienawiści, obornianej hodowli plemiennej, totalnego zakłamania i wszelkiego plugastwa moralnego.
Z drugiej strony trzeba sobie jasno powiedzieć, że akcja Kościoła w jednych narodach już się załamywać poczyna pod ciosami najperfidniejszego w dziejach prześladowania wiary, a w innych jest hamowana, wypierana, podkopywana jak nigdy dotąd. Nawet w krajach chełpiących się swobodą przekonań i sumienia ciemne moce szykują jakieś potworne uderzenie w Kościół. A nasza praca kapłańska jest nierzadko mało głęboka i żywa, nie dość wytężona i ofiarna. Obciążona starymi formami, tkwiąca zbytnio w stylu urzędowym, hamowana przez wygodę, nieśmiałość wobec zuchwalstwa zła, a nawet brak jasnego stanowiska wobec potwornych błędów i grzechów współczesnych, nie sięga w sferę nadprzyrodzoną, nie formuje sumienia, nie zdobywa zmaterializowanego świata, nudzi go. Jakżeż nam brak apostołów na skalę przeobrażeń, które się na ziemi rozgrywają.
Zaczęła się więc katechizacja ludzkości przez samego Boga. Jest to szkoła twarda. Chrystus znowu przechodzi przez świat, dobrze czyniąc, bo wskrzeszając trupy narodów i uzdrawiając śmiertelne słabości duchowe współczesnego życia. Ale naukę swą potwierdza tym razem druzgocącą mocą kataklizmu opasującego ziemię morzem płomieni. Będzie mył dalej ludzkość w jej własnej krwi, aż jej kałuże i potoki spulchnią ugory człowieczej złości od wschodu słońca do zachodu. Wycieńczenie wojenne, klęski, głód, zarazy zmuszają człowieka na kolana, do zastanowienia się nad szaleńczym odszczepieństwem od Stwórcy i do pokuty.
Burza nie oszczędzi też Kościoła. Cios będzie straszliwy. Popłynie krew kapłańska i płonąć będą kościoły, klasztory, plebanie. Ale skończy się to, jak zawsze, triumfem wiary i wyzwoleniem wspaniałych energii Kościoła, który nowemu światu da Chrystusową treść życiową.
Więc co? Ocknąć się, przetrzeć oczy, zrozumieć znaki na niebie i jąć się czynu apostolskiego w stylu największych postaci w dziejach kościelnych! Porzucić przeciętność, wygodę, dyplomację i nie swoje sprawy, a zabrać się bezzwłocznie do gruntownej reewangelizacji świata. Ruszyć na całego na nowy podbój ziemi „in virtute et in Spiritu Sancto”. A z nami iść muszą w lud z nowiną pokuty i odrodzenia natchnieni duchem Bożym mężowie i kobiety. Trzeba apostołów na wielką miarę, gromnych władców słowa i mocarzy pióra w duchu Jana Chrzciciela i Katarzyny Sieneńskiej, w gatunku Skargi i „Ksiąg pielgrzymstwa”. Bo albo nam być męczennikami, albo wielkodusznymi apostołami nowych, wielkich czasów.
Oto moje zdanie, oczywiście w najogólniejszym zarysie. Wszędzie trzeba mieć na względzie swoiste warunki i potrzeby. Nie tracić czasu na robótki poboczne, nieistotne.
Z oddaniem i błogosławieństwem.