Sylwetka duchowa ks. kardynała Augusta Hlonda. cz. 1.

Pliki do pobrania

Kościół w Polsce, jak również Polonia zagraniczna nadały 25-tej rocznicy śmierci kardynała Augusta Hlonda specjalny charakter. Odbyły się nabożeństwa żałobne, wygłoszono liczne przemówienia poświęcone zmarłemu Prymasowi Polski. Odbyły się akademie, upamiętniające postać wielkiego, przedwcześnie zgasłego Księcia Kościoła. Pisma katolickie w Polsce i za granicą zamieściły artykuły na jego temat.

Również Towarzystwo Chrystusowe dla Polonu Zagranicznej, założone przez Ks. Kardynała, w szczególniejszy sposób uczciło jego pamięć. Jego postać żyje nadal w szeregach zgromadzenia. Przez konstytucje, przez siebie ułożone, wycisnął on na zgromadzeniu swoją indywidualność duchową. Jego typ religijności, jego ideały formują nadal ducha młodego zgromadzenia.

Z racji mej przynależności do nowego zgromadzenia miewałem z Ks. Kardynałem liczne kontakty. Patrzyłem na tę postać w chwilach radosnych i smutnych. Bytem również świadkiem jego śmierci. Dlatego odważam się naszkicować sylwetkę duchową jednej z najwybitniejszych postaci w dziejach Kościoła w Polsce*.

Prof. Eugeniusz Jarra w swojej książce Nauka społeczna kardynała A. Hlonda pisze, że do grona wydanych przez Polskę ludzi w skali światowej należy trzech przedstawicieli hierarchii duchownej. Wymienia przy tym arcybiskupa gnieźnieńskiego Mikołaja Trąbę, arcybiskupa Jana Łaskiego; również arcybiskupa gnieźnieńskiego oraz kardynała Stanisława Hozjusza, biskupa warmińskiego, który był legatem apostolskim na Soborze Trydenckim. A potem dodaje: „Zastój kulturalny wieków XVII i XVIII oraz rozbiory sprawiły, że Polska cztery wieki musiała czekać na kapłana, którego głos mógł równym tamtych trzech rozlegać się echem. Był nim prymas, kardynał Hlond”1. [s. 279]

1. CZŁOWIEK

Dziś, w obliczu stale narastającej dehumanizacji, idzie przez świat wołanie o szlachetnego, dobrego człowieka. To wołanie wychodzi od ludzi wierzących i niewierzących, zarówno od chrześcijan jak i od marksistów. Sobór Watykański II, zalecając powrót do źródeł, przede wszystkim do Pisma świętego, zwrócił szczególniejszą uwagę na godność osoby ludzkiej. Ojcowie Kościoła wskazywali na to, że cała teologia Św. Pawła, zwłaszcza w Liście do Rzymian jest antropologiczna. Toteż Paweł VI, wynosząc na ołtarze O. Kolbego, podkreślił jego cnoty naturalne, jego człowieczeństwo, wzorowane na przykładzie Boskiego Mistrza i Jego Niepokalanej Matki. Zmarły Kardynał zdał egzamin jako człowiek. Zdał go na celująco. Spokojnie może stanąć przed sądem historii.

Młodemu Augustowi od samego początku zależało na tym, żeby wyrobić w sobie najczystsze, autentyczne człowieczeństwo. A to człowieczeństwo pragnął ubogacić i uszlachetnić duchem Ewangelii.

Być pięknym i dobrym człowiekiem - „kalos kai agathos”. Oto ideał, który przyświecał już filozofom greckim, polskim filaretom t wielu innym. Ten ideał przyświecał również młodemu Hlondowi od zarania jego życia. Dążył on do ukształtowania w sobie pełnej osobowości, nie tylko etycznej, ale także religijnej. Ks. Kardynał powiedział na konferencji do kapłanów w Częstochowie: „Śmieszna to rzecz dążyć do doskonałości, a równocześnie bezmyślnie przyglądać się rozpadowi swojej osobowości. Bóg stworzył nas na obraz i podobieństwo swoje. A zatem każdy z nas niech będzie przede wszystkim dobrym człowiekiem. Przez to odpowie najlepiej intencjom Stwórcy”.

Na osobowość składają się: piękny charakter, silna wola, kultura zewnętrzna i wewnętrzna.

Charakter to profil duchowy człowieka, którego postępowanie nosi cechy trwałości i stałości. Człowiek z charakterem to człowiek zasad. Taki charakter posiadał Ks. Kardynał. Nie odstępował on od swoich zasad moralnych. Nie uznawał kompromisów. Zawsze z jakąś szlachetną odwagą wypowiadał swoje katolickie przekonania i poglądy. Nie potrafił milczeć, gdy spostrzegał zło. Piętnował, zwalczał je z całą bezwzględnością.

W ogniu zażartej walki o parcelację staje w obronie ludzi pokrzywdzonych. Zakłada przy swej kancelarii specjalną radę zajmującą się tymi zagadnieniami. Czyni to wobec opozycji ze strony wielkich właścicieli ziemskich.

Dla sprostania tak odpowiedzialnym i rozległym zadaniom pomagały Ks. Kardynałowi wybitne przymioty prawdziwego władcy [s. 280] dusz - bystrość umysłu, trafność sądu, szybka orientacja, twórcza wyobraźnia, łatwość w obejściu z ludźmi. Uderzały u niego jego niezwykłe zdolności intelektualne. Posiadał pamięć wprost fantastyczną. Potrafił wyrecytować na pamięć całe stronice książek przez siebie przeczytanych. Jednak nie popisywał się swymi zdolnościami, lecz oddał je całkowicie na służbę Boga i Kościoła.

Ponad tym wszystkim górowały jednak silna wola, wytrwałość, pracowitość. Nie oszczędzał siebie. Każdą chwilę wyzyskiwał do maksimum. Nie zrażał się trudnościami. Jako młody kapłan o mało byłby stracił wzrok. Tygodniami musiał przebywać w ciemni. Przez wiele lat trapiły go, jak sam mawiał, „fantastyczne migreny”. Niejednokrotnie powtarzały się dwa lub trzy razy w tygodniu. Widziałem go, jak leżał wyciągnięty na tapczanie, z zimnym kompresem na głowie. Wstawał natychmiast, gdy zgłoszono kogoś proszącego o audiencję. Siłą swej woli od razu opanowywał swą bladość i z uśmiechem witał interesantów.

Było to przed Międzynarodowym Kongresem Eucharystycznym w Lublanie. Miał tam reprezentować Ojca św. jako legat papieski. Tak się złożyło, że w tym czasie poważnie chorował. Dr Tuszewski, ordynator szpitala Sióstr Elżbietanek w Poznaniu wyraził wątpliwość czy Ks. Prymas będzie mógł udać się w drogę. Odwiedziłem Ks. Prymasa na dwa tygodnie przed kongresem. Powiedział do mnie: „Ta choroba non est ad mortem. Ja pojadę. Na pewno pojadę”. I pojechał.

Pełne człowieczeństwo i prawdziwa osobowość odznaczają się nieprzeciętną kulturą. Kardynał posiadał w wysokim stopniu kulturę zewnętrzną, społeczno-towarzyską.

Syn proletariusza śląskiego posiadał jakąś wytworność w obcowaniu z innymi. Olśniewał swoim zachowaniem, ogładą, taktem, swoją ujmującą dobrocią. Każdego uderzały jego majestat i dostojeństwo, które w pierwszej chwili onieśmielały. Przy bliższym jednak zetknięciu, spod purpury ujawniał się człowiek skromny, bezpośredni i serdeczny. Te zalety zwróciły szczególną uwagę Piusa XI, podówczas nuncjusza Stolicy Apostolskiej w Polsce, który zaproponował go w Rzymie jako kandydata na administratora apostolskiego Górnego Śląska.

Ważniejsza rzecz to kultura wewnętrzna. Na tę kulturę wewnętrzną składają się dwa elementy - pietyzm dla własnej, tajemniczej, ludzkiej godności, pietyzm dla drugiego człowieka jako tajemnicy nieznanego życia ludzkiego.

Ks. Kardynał posiadał ten pietyzm dla swej tajemniczej ludzkiej godności. W konferencjach lubił do tego nawiązywać. „Jesteśmy mieszkaniem Trójcy Przenajświętszej. Nie wolno poniewierać swojej godności człowieczej. Nie wolno zdradzać swego człowieczeństwa”. [s. 281]

Z myślą o człowieku Ks. Kardynał zachęca społeczeństwo polskie do zbierania ofiar na biedne dzieci polskie. „Nie obarczajmy się odpowiedzialnością za to, że w swobodnej Ojczyźnie polskie dziecko żyje pośród nas w nędzy i nieszczęściu. Orlętom polskim pozwólmy rozwinąć skrzydła do lotu”. A ileż serca okazywał młodzieży akademickiej. Dla niej wyciągał ostatnie grosze z kasy prymasowskiej. A żądał od niej tylko, by przemówiły jej serca, by przemówił jej duch Chrystusowy i polski. „O ty, najdroższa młodzieży akademicka. Tobie przekazuję odpowiedzialną misję. Bądź strażniczką wielkości i świętości naszego narodu”.

Dla swych najbliższych współpracowników Ks. Kardynał był prawdziwym przyjacielem. A mimo tych bliskich kontaktów żaden z nich nie odważył się na jakąś poufałość w stosunku do swego przełożonego. Pamiętał o ich rocznicach i imieninach. Zostawiał im swobodę działania w granicach, które nie przekraczały ich kompetencji. Nie chciał tracić czasu na zajmowanie się drobiazgami. Nigdy nie narzucał swego zdania. Odróżniał błędy spowodowane chwilową nieuwagą2.

Ks. dr Goździewicz szczególnie podkreśla jego niezwykłą punktualność, nie tylko na wizytacjach duszpasterskich, ale również w zwykłych zajęciach domowych. Każdego z interesantów traktował z właściwym sobie uszanowaniem. Wobec każdego zamieniał się cały w słuch. Niejednokrotnie dobrym słowem czy żartem potrafił rozładować tremę i stworzyć atmosferę swobodnych pogawędek. Jak dobry ojciec pytał o zdrowie, o samopoczucie, o zainteresowania i pracę.

Świadczą o tym wrażenia, jakimi dzielił się Daniel Rops z sekretarzem Prymasa ks. Baraniakiem w Hautecombe. „Od Ks. Kardynała można się tyle nauczyć; więcej aniżeli od wielkich uczonych. Ks. Kardynał mówi nie tylko o sprawach ogólnych. Ks. Kardynał interesował się nawet mną osobiście”3.

Podobnie wyrażał się w swoich wspomnieniach Henryk Ułaszyn, profesor UAM w Poznaniu, który mimo swego wystąpienia z Kościoła, spotykał się kilkakrotnie z Kardynałem. Był urzeczony jego wielką serdecznością i tolerancją4.

Kardynał był niezwykle opanowany szczególnie w sytuacjach trudnych, wymagających szybkiej i odpowiedzialnej decyzji5. [s. 282] Potrafił się cieszyć radością swoją, jak również i innych. Umiał być wdzięczny za najdrobniejsze przysługi. Lubił mawiać, że cnotę tę należy praktykować zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy to ludzie tak szybko zapominają, czego dobrego zaznali od innych.

Wszędzie wnosił ducha prostoty i uprzejmości. Budował wszystkich wielką pobożnością, cierpliwością i dobrocią. Odpowiadał na wszystkie listy, często nawet osobiście. Czuł się zawsze młodym i swą młodością urzekał otoczenie. Prof. Pfliegler w szkicach swoich pt „W obliczu współczesnego świata” powiada: „Chcąc mieć wpływ na innych, trzeba być przejętym do szpiku kości tym, co się głosi. To jest conditio sine qua non”.

Kardynał miał bezgraniczny wpływ na innych. A miał dlatego, że u niego nie było rozdźwięku między sferą myśli i przekonań, a sferą działania. Jego postać była imponującym monolitem najszlachetniejszego człowieczeństwa. I to brało innych.

Pamiętamy jego przemówienia. Czuć było, że jego słowa zapadają do głębi dusz. Wszyscy, którzy go słuchali, mogli powiedzieć jak ci szczęśliwi pielgrzymi idący do Emaus: „Izali serca nasze nie pałały w nas, gdy mówił nam w drodze?”„Po owocach poznacie je. Dobre drzewo rodzi dobre owoce”. Ludzie, którzy się z nim spotykali, są jeszcze dziś pod wrażeniem prawdy, piękna, dobra, które promieniowały z całej jego osobowości. Prof. Stefan Dąbrowski, podówczas rektor UAM, powiedział o nim, że był to najszlachetniejszy, najpiękniejszy człowiek jakiego spotkał w życiu. Istotnie, był to człowiek uderzający swoją kulturą, swoim humanizmem.

Ks. Kardynał pozostał zawsze trzeźwym realistą. Zawdzięczał to klimatowi swego robotniczego domu rodzinnego. Stąd też nigdy nie zaprzeczał brakom w Kościele, przeciwnie, przyznawał się do nich.

„Stanowisko świata chrześcijańskiego wobec bezbożnictwa to nie tylko, zdaniem pewnego słowiańskiego myśliciela, stanowisko kogoś będącego włodarzem wiekuistej i absolutnej prawdy, ale także stanowisko winowajcy, który tej prawdy nie potrafił należycie zrealizować”6.

Ks. Kardynał wiedział co ludzi boli i starał się te bóle złagodzić. We wszystkich prądach społecznych i rewolucjach naszej doby tkwi głębokie pragnienie przekształcenia człowieka według [s. 283] ideału sprawiedliwości. Kardynał dosłuchiwał się w nich słabego echa dobrej nowiny głoszącej godność człowieka, nawet ostatniego niewolnika. A więc okazywało się dla niego jasnym, że Ewangelia znajduje się w centrum zagadnień życiowych. Ale on nie tylko tak myślał, przechodził szybko do czynu. Syn polskiego robotnika staje się przyjacielem i obrońcą robotników. I tak się złożyło, że w Paryżu na arcybiskupim tronie zasiadał podobny jemu „kardynał robotników” Suhard, który nie wahał się uzależniać rechrystianizacji świata od zdobycia klasy robotniczej.

Ks. Kardynał znał wartość i jedyność człowieka. I tego właśnie człowieka otoczył on, gdzie mógł, najtroskliwszą opieką. „Chrześcijaństwo nie opuszcza nowoczesnego człowieka - wołał na jednej z akademii - ono wierzy, że dobitniej niż dobrobyt mas i niż bomba atomowa charakteryzować będzie jutro wielkość ludzkiego ducha”7. Szanując tego ducha, zdawał sobie wszakże sprawę, iż najtragiczniejszą utopią świata to samowystarczalność człowieka. Określał ją często za Pascalem jako truciznę, ale mimo to podejmował się tworzenia nowego człowieka. Chrześcijaństwo podejmuje się tego zadania, choć wie, że to zadanie nie spełni się z dziś na jutro, gdyż nowy człowiek sięga w wieczność. Chrześcijański humanizm Ks. Kardynała sięgał bardzo głęboko i wymagał niemało od tych, którzy się doń przyznają. Humanizm chrześcijański według niego, to nie ręka wyciągnięta, ale znak krzyża. Chrystus dał na ziemi wszystko. Ks. Kardynał często powtarzał słowa Piusa XII: „Kościół potrzebuje o wiele więcej świadków niż apologetów”. „Chrześcijanin z natury rzeczy nie cierpi kompromisów, a kto się w nie wdaje, zaczyna być z nimi na bakier”. Wydaje się, że to zdanie Marii Winowskiej streszcza doskonale praktykę życiową Kardynała.

Ta jego bezkompromisowość i aktywizm nie pozwalały mu na jakiekolwiek pesymistyczne rozważania. Był człowiekiem współczesności i znał dobrze niebezpieczeństwa czasów, lecz będąc zakorzenionym w Bogu, wszystko ogarniał pełnym chrześcijańskim optymizmem. Nie był to żaden płytki profetyzm o jaki go nieraz posądzano.

Cała rzecz polegała na tym, że jego potężny duch widział dalej i sięgał głębiej niż inni. Jego teocentryczne spojrzenie wnikało w teraźniejszość, przenikało ją i oglądało wspaniałość przyszłych czasów, Królestwa Maryi i Jezusa.

„Przez trud, boleść, upokorzenie, krew i świętość Kościoła idziemy ku jednemu z największych triumfów Chrystusa. W Polsce triumf Bożej sprawy opromieniony będzie takim blaskiem, że na nią zwrócą się z podziwem oczy bliskich i dalekich narodów”8. [s. 284]

2. CHRZEŚCIJANIN

Ks. Kardynał posiadał w wysokim stopniu ducha wiary. Duch wiary ożywiał całe jego życie i był sprężyną wszystkich jego czynności. Ten duch wiary przenikał wszystkie jego myśli, słowa i uczucia. Toteż do niego zastosować można słowa św. Pawła: „Sprawiedliwy mój z wiary żyje” (Żyd. 10, 38).

Ks. Kardynał wyniósł tę głęboką wiarę z domu rodzicielskiego. Dom jego ojca, kolejarza śląskiego w Mysłowicach, był przesycony atmosferę religijną. W czasie ostatnich wizytacji pasterskich Ks. Prymas w swych gorących przemówieniach ciągle ten szczegół podkreślał. Mówił, jak to jego ojciec, umywszy się i zjadłszy skromny posiłek wieczorny, klękał przed obrazem Matki Boskiej, a z nim żona, gromadka dzieci, i wspólnie odmawiali różaniec.

Ta wiara młodego chłopca pogłębia się potniej w atmosferze zakonnej. Młody uczeń, a potem nowicjusz z uległością przyjmuje głoszone prawdy wiary i na swój sposób je przeżywa. To samo dzieje się w czasie studiów filozofii i teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim. Mimo, że jest prymusem i w naukach czyni nadzwyczajne postępy, uważa sobie za chlubę uniżać umysł swój wobec prawd Bożych. I teraz z tą samą wiarą odmawia codziennie koronkę i te same pacierze jak kiedyś w domu rodzinnym.

Już na uniwersytecie wiara odkrywa mu znaczenie Pisma Św.. Czytuje często, uczy się go na pamięć. Toteż nie dziw, że w późniejszym życiu tak hojnie szafuje cytatami z Pisma Św., zastosowując je każdorazowo do aktualnych zagadnień chwili. Ten sam duch wiary ożywia go także później, gdy wybrany przez Opatrzność Bożą wstępuje na najwyższe szczeble hierarchii zakonnej i kapłańskiej.

Wiara ta jednak nie powstrzymywała go od czynu. Wsparty wiarą w Boga, konsekwentnie dąży do celu. Nigdy się nie zniechęca. To już było jego zasadą, że skoro Pan Bóg mu powierzył jakąś sprawę, trzeba wytężyć siły i doprowadzić ją do końca. Czasem długo czekać musiał na skutek swych modlitw i zabiegów. Nie tracił jednak odwagi. „Jeśli Pan Bóg odwleka z pomocą, to tylko dlatego, żeby większą wiarę w nas wzbudzić”.

Gdy zabiera się do jakiejś sprawy, zawsze z największą wiarą poleca ją Opatrzności Bożej. Potem już jest spokojny, pewien powodzenia. „Pan Bóg dopomoże - mawiał - to przecież drobnostka dla Pana Boga”.

W r. 1935, w czasie rekolekcji dla kapłanów na Jasnej Górze, mówił: „Nie samo tylko posiadanie wiary, ale czyny wiarą nabrzmiałe, stanowią moc i zasługę wiary. Wiara każe nam umrzeć światu i samym sobie, ale ta sama wiara prowadzi nas do triumfu”. [s. 285]

W roku 1930 decyduje się utworzyć nowe zgromadzenie zakonne dla Polonii zagranicznej. Przeżywa jednak poważne wątpliwości. Zwierza się z nich Ojcu świętemu: „A gdy Papież rozkaże - odpowiada mu Pius XI - czy będzie to dostateczny znak z nieba?” Ks. Prymas uwierzył i zabrał się od razu do dzieła.

Nowe dzieło powstało, lecz jego założyciel nie może mu zapewnić środków utrzymania. Mimo to wierzy, że Opatrzność Boża i w tym wypadku nie zawiedzie. I wiara w pomoc nieba go nie zawiodła.

Trudności materialne były nieraz wyjątkowo wielkie. Rachunki nie były zapłacone. Dostawcy grozili wstrzymaniem towarów. Kiedy pewnego razu Ks. Prymas w takiej sytuacji przyjechał do Potulic, mówiłem mu o ciężkim położeniu materialnym. Na to usłyszałem słowa wypowiedziane z największym spokojem: „A od czego jest Pan Bóg w niebie?”. Rozpoczęliśmy nowennę jedną i drugą. I znalazł się dobrodziej, który złożył większą sumę na cele Towarzystwa.

Gdyśmy mu donosili o postępach w pracach oraz o dalszym rozwoju Towarzystwa, odpisał te znamienne słowa: „maiora horum videbitis”. Innym razem, gdy zwierzałem mu się z rozmaitych trudności, odpowiadał słowami Pisma świętego: „Si potes credere, omnia possibilia sunt credenti”.

Nie mniej podziwu godną była jego wiara w czasie wojny. W przeddzień rozpętania zawieruchy byłem na audiencji, aby zasięgnąć rady i otrzymać wskazówki na wypadek wojny. Mówił z taką dokładnością o tym co się stanie, o okrucieństwach, o masowych mordach dokonywanych przez Niemców na bezbronnych, o oszałamiającym zwycięstwie Hitlera. Potem jednak dodał: „Pan Bóg wda się w tę sprawę, Hitler runie i będzie zdruzgotany”.

Gdy znalazł się we Francji, wiara jego była prawdziwym natchnieniem, zwłaszcza dla tamtejszych biskupów, których częściowo ogarnął pesymizm. Wierzył, że Pan Bóg upokorzy wrogów Kościoła.

Toteż gdy chodziło o wyznaczenie rządcy dla nowo powstałej administracji kościelnej na Śląsku, wybór padł na młodego zakonnika salezjańskiego Augusta Hlonda. Ideą przewodnią jego pracy arcypasterskiej to realizacja papieskiego zawołania: „restaurare omnia in Christo”. Tak Papież powiedział, tak Papież rozkazał. Pragnął więc wykonać rozkaz Papieża w całej rozciągłości.

Oczyszcza więc chrześcijaństwo w swojej administracji z tego, co stare i przeżyte. Ukazuje wiernym nowe chrześcijaństwo, pulsujące życiem, drgające miłością, wychodzące w dramatycznym zrywie apostolskim na podbój dusz.

Młody arcypasterz uważa za swoje pierwsze zadanie dać swoim diecezjanom Chrystusa, pobudzić ich do pełnego życia chrześcijańskiego. W tej misji sam jest niejako słupem ognistym i drogow-[s. 286]skazem. Przede wszystkim jednak chce być porywającym przykładem, jak ma wyglądać oczyszczone, autentyczne chrześcijaństwo. 

W swoim pierwszym liście pasterskim z 17.XII.1922 roku w te oto odzywa się słowa: „Przychodzę do was, aby wam przypomnieć drogę do Chrystusa... Trzeba wam odbudować w życiu to chrześcijaństwo nadprzyrodzone, które wyrosło z Krwi Zbawicielowej. Z Chrystusowego testamentu trzeba wysnuć wielkoduszne wnioski. To odrodzenie musi się dokonać nie na powierzchni życia, ale głęboko wewnątrz duszy”.

Cztery lata później zostaje zwierzchnikiem najstarszej metropolii w Polsce i prymasem Polski. Na firmamencie hierarchii Kościoła w Polsce zabłysła gwiazda pierwszej wielkości. Oparty o pastorał prymasowski, staje jako strażnik odwiecznych prawd Chrystusowych.

Nowy Prymas posiada dar intuicji i orlej wnikliwości. I ten właśnie dar pozwala mu wyczuć tętno nowych czasów. Wyczuwa, że w tych nowych czasach, w których toczy się gigantyczna walka o człowieka, tego człowieka trzeba zdobyć dla Chrystusa. Chce więc odrodzić cały naród polski. 25 milionów serc pragnie rzucić do stóp Chrystusa. W swych listach pasterskich pisze: „Trzeba w łonie katolicyzmu polskiego przeprowadzić krucjatę życia wewnętrznego. Niech w duszach zakipi wrzenie mistyczne. Niech dusze porosną w świętość ewangeliczną”.

„Trzeba nam odrodzić serca w Chrystusie. Dopiero z serc tak odrodzonych wytrysną niby ze skalnego źródła wody żywe i czyste. Podnieśmy się ze snu. Wpatrujmy się w zorzę poranną wielkiego odrodzenia. Idźmy z Chrystusem w naród i w jego życie, na pracę, na niewygody, na upokorzenia, na czyn osobisty, na ofiarę każdą, na wielkie skoordynowane działanie”.

Opowiadał nam ks. Filipiak o pobycie Ks. Prymasa w więzieniu gestapo w Paryżu. Ks. Prymas schodził na posiłki do osobnej sali. W czasie tych posiłków był zawsze obecny jeden z gestapowców. Okazało się później, że gestapowcy prześcigali się między sobą, żeby towarzyszyć Prymasowi. „Jaka to rozkosz przebywać w jego obecności i móc z nim rozmawiać” - mawiali.

Funkcjonariusze gestapo przeprowadzali z nim męczące i nieustanne przesłuchy. Szef gestapo politycznego nalegał ciągle, by wyjechał do Polski i tam objął ster rządów i współpracował z Niemcami przeciw Rosji Sowieckiej. Postawa Ks. Prymasa była nieugięta. Odmówił wszelkiego wystąpienia publicznego. „Pod tą sutanną nie znajdziecie zdrajcy Quislinga” - odpowiedział z prostotą.

Wobec tak nieugiętego stanowiska Niemcy wywożą Ks. Kardynała do Bar-le-Duc (5 kwietnia 1944 r.) pod nadzorem gestapo [s. 287] i pewnego kolaboracjonisty francuskiego. W chwili, gdy Ks. Kardynał miał opuszczać Paryż, przydzielony do osoby Kardynała młody porucznik SS, który w ciągu długich tygodni obserwował jego życie, postarał się, aby pozostać z nim sam na sam. Wtedy padł przed nim na kolana i powiedział: „Ojcze, proszę o błogosławieństwo. Ja też otrzymałem chrzest katolicki”.

Na skutek inwazji Ks. Kardynał został wywieziony 28 VIII 1944 roku do Niemiec i uwięziony w klasztorze Wiedenbruck koło Paderborn w Westfalii, gdzie przebywał dalsze siedem miesięcy aż do chwili uwolnienia go przez wojska amerykańskie w dniu święta Wielkanocy - 1 kwietnia 1945 roku.

Za przykładem Św. Jana Bosko wszystkie swoje poczynania uświęcał modlitwą. Gdy były trudne problemy do rozwiązania udawał się do swej kaplicy, by tam konsultować się z swoim Boskim Mistrzem.

Ta pobożność ugruntowana w głębokiej wierze, była prosta szczera i naturalna. 

Z wielkim namaszczeniem i głęboką wiarą celebrował Mszę Św. Co tydzień odprawiał spowiedź.

W listach pasterskich nawołuje do częstej Komunii świętej do pielęgnowania życia eucharystycznego. „Bez życia eucharystycznego katolicyzm jest płytki i jałowy... Eucharystia musi stać sie codziennym pokarmem duszy”.

Z największą starannością przygotowuje w roku 1930 Krajowy Kongres Eucharystyczny w Poznaniu. Uczestniczy w międzynarodowych kongresach eucharystycznych - w Kartaginie, Dublinie Buenos Aires i w Budapeszcie. Na Krajowym Kongresie Eucharystycznym w Lublanie zastępuje Ojca Św. jako legat a latere.

Przed śmiercią prosi, by procesjonalnie przyniesiono mu Wiatyk. „Niechaj lud wie, że Kardynał Prymas przygotowuje się na śmierć. Wszystkie swoje cierpienia znosi z poddaniem się woli Bożej. Swoją budującą śmiercią daje przykład wiernym, jaką powinna być śmierć chrześcijanina.

Ks. Kardynał miał szczere nabożeństwo do Matki Bożej. Miłość do Niej odziedziczył wraz z innymi cechami właściwymi narodowi polskiemu. Był on nadto synem ziemi śląskiej która dorzuciła wiele specyficznych elementów do ogólnego skarbca myśli i uczuć dla naszej Królowej. Ukochanie Matki Najświętszej sprawia, że z radosną gotowością koronuje Jej obrazy uczestniczy w uroczystościach Maryjnych.

Z niezwykłą gorliwością zabiega w Stolicy Apostolskiej w sprawie ogłoszenia dogmatu. Wniebowzięcia i Wszechpośrednictwa Matki Bożej.

Z uczuciem synowskiej miłości pielgrzymuje do Jej świętych [s. 288] miejsc. Często, gdy jest we Włoszech, odwiedza Jej sanktuarium w Loretto. Będąc we Francji, pielgrzymuje do Lourdes.

A kiedy w czerwcu 1940 roku musi opuścić Rzym, prosi Ojca Św., by mu pozwolił wyjechać do Lourdes. Tu często modli się w bazylice lub w cudownej grocie Massabielskiej. A gdy przemawia do Polaków, którzy go tu odwiedzają, mówi o Matce Najświętszej, wskazuje na Nią jako jedyną Ucieczkę uciemiężonego narodu.

Pewnego dnia ks. Filipiak, ówczesny jego kapelan, zauważył w grocie pewnego polskiego masona, ofiarującego Matce Bożej dużą świecę. Opowiedział o tym Ks. Prymasowi. Na to Ks. Prymas uśmiechnął sie radośnie i wyrzekł te słowa: ,,Ona i to potrafi”.

Z wszystkich sanktuariów Maryjnych Ks. Prymas w szczególniejszy sposób ukochał Częstochowę, tę widomą stolicę Królowej Korony Polski. Do Częstochowy zwołuje najczęściej zjazdy biskupów, zakonników, zakonnic. Tu prowadzi rekolekcje dla kapłanów. Tu pod Jej macierzyńską opieka z jego inicjatywy odbywa się Pierwszy Polski Synod Plenarny.

Często, bardzo często gości go klasztor jasnogórski. Wyróżniany zaszczytami w chwilach glorii osobistej i w trudnych sytuacjach życiowych nie zapomina o słowach swej matki, która kazała mu ponad nią przekładać Matkę Chrystusową.

Tu u stóp Jasnogórskiej Pani dziękuje, błaga o pomoc w zawiłych sprawach. Jej przedkłada sprawy swego życia i sprawy swego narodu, którego był duchowym wodzem. Nie wiemy, ile godzin przetrawił na samotnych rozmowach, ile otrzymał tam u stóp Jasnogórskiej Pani. Wiemy tylko tyle, że każdą wielką, ważną dla Kościoła i narodu sprawę rozpoczynał od „konsultacji z Nią”.

Tu w Częstochowie dokonał się największy czyn maryjny wielkiego prymasa - ofiarowanie narodu Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. W wielkopostnym liście pasterskim (o panowanie ducha Bożego w Polsce) z roku 1946, zapowiada poświęcenie się narodu polskiego Niepokalanemu Sercu Matki Najświętszej, i tak pisze: „Przywiązujemy wielką wagę do uroczystego oddania się narodu Niepokalanej Dziewicy... Nie wątpimy, że nowe Maryjne śluby Narodu polskiego oraz miłość i opieka Niepokalanego Serca naszej Królowej będą utwierdzeniem ładu Bożego w Rzeczypospolitej, jeżeli sami wierną miłością Boga i Niebieskiej Królowej natchniemy nasze polskie życie”.

W pamiętnym dniu 8 września 1046 roku przygotowuje Ks. Prymas swojej Niebieskiej Hetmance jeden z największych triumfów na polskiej ziemi. Milion Polaków składało u stóp Niepokalanego Serca Maryi w ofierze swoje polskie serca. Było to wydarzenie jakiego nie pamiętają dzieje naszej ojczyzny. Był to największy triumf ducha maryjnego naszego narodu. Był to zarazem naj-[s. 289]większy i ostatni triumf życiowy wielkiego prymasa.

W swoich listach pasterskich, w naukach, konferencjach, do Niej zawsze nawiązuje. Na Jej temat snuje głębokie, historiozoficzne refleksje.

„Poprzez burze wieków prowadzi Kościół Najświętsza Maryja Panna. Im groźniejsze wały miotają łódź Piotrowa, tym jaśniej błyszczy na horyzoncie wiary «Gwiazda Morza». Tulmy się do Niej. Niech Ona nas krzepi duchem Wieczernika. Niech nam ześle triumfy Lepanta. Niech nam zgotuje Wiedeń XX wieku. Niech jako «Wspomożycielka Wiernych» powiedzie do zwycięstwa nad bezbożnictwem i niewiarą zbrojnych duchem rycerzy Chrystusowych”.

Ale potrafi również uderzyć w strunę rzewnych, dziecięcych uczuć, gdy w czasie wizytacji pasterskich przemawia do wiernych: „Kochajcie Matkę Bożą. Zbliżajcie się do Jej czułego, matczynego serca. Ona was nigdy nie zawiedzie. Do serca przytuli i matką wam będzie teraz i w wieczności”9.

Świat, jak to świat, nie zawsze dostrzegał w wielkim prymasie sługę i syna Niepokalanej. Często widziano w nim tylko dyplomatę, świetnego mówcę, kandydata na tron papieski. Lecz to była tylko fasada, myląca wielu.

Ks. Kardynał nigdy nie wypuszczał różańca z ręki. Od zarania swego życia młody August odmawiał ku czci Matki Bożej codziennie różaniec. Wszak taki panował zwyczaj w domu ojca, kolejarza śląskiego.

W późniejszym życiu Ks. Prymas odmawiał codziennie trzy części różańca. I przesuwały się w rękach prymasowskich różańcowe paciorki - rano, kiedy brzask dzienny rozpraszał ciemności nocy. Tajemnice radosne były wówczas przedmiotem jego kontemplacji.

I znalazła się koronka maryjna w jego ręce po południu, po załatwieniu męczących spraw urzędowych i po nużących, nigdy nie kończących się audiencjach. Wówczas tajemnice bolesne napełniały jego serce głęboką zadumą.

I jeszcze wieczorem, kiedy miał spocząć w cieniu skrzydeł Opatrzności Bożej, usta jego szeptały różańcowe zdrowaśki. Duch jego, zatapiając się w tajemnice chwalebne, wyrwał się wówczas ku tej, którą Bóg ukoronował na Królowę nieba i ziemi.

Różaniec trzymał w swych rękach w czasie swych licznych podróży. Z różańcem w ręku kroczył w uroczystych procesjach.

Po wyjściu z więzienia w Paryżu, gdy znalazł się w domu sióstr francuskich w Bar-le-Duc, jako więzień internowany, pyta go sio-[s. 290]stra przełożona, czym może mu służyć. Na to odpowiada: „Niech mi siostra poda różaniec”.

Odbywając ostatnie wizytacje pasterskie, wygłasza płomienne przemówienia, których główną treścią jest nawoływanie do ukochania Matki Najświętszej i do odmawiania różańca.

„Cóż by to był za Prymas Polski, który by wam nie mówił o Matce Bożej, który by was nie zachęcał do odmawiania koronki ku Jej czci?”.

W czasie ostatniej choroby wzywa często pomocy Matki Najświętszej. Pije podaną mu wodę z Lourdes, dodając te słowa: „Bardzo chętnie się napiję, bo tylko Matuchna Boża może mię uzdrowić”. Gdy bóle w ciągu choroby wzrastają, pije tę wodę z wielką ufnością kilkakrotnie, powtarzając raz po raz: „Tylko Matka Najświętsza może mi pomóc”.

Może nie mamy prawa mówić o profetyzmie Ks. Prymasa. Ale coś z tego było w nim niewątpliwie. Bogata i wyczulona jego intuicja, przepojona żarliwą i niezłomną wiarą, chwyta zwłaszcza w tych ostatnich godzinach życia fragmenty głosów z zaświata.

Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy ciężko chory Prymas siedząc na swym łożu śmiertelnym, silnym, doniosłym głosem uchylał rąbek wspaniałej przyszłości naszego narodu. Mówił o przyszłym jego zwycięstwie odniesionym za przyczyną Matki Najświętszej: „Et haec victoria erit Mariae Virginis”.

W dniu 22 października, dwie godziny przed śmiercią, odzywa się do lekarzy: „Dzisiaj jest 22 października, dzień Matki Boskiej szczęśliwej śmierci. „Beati qui in Domino moriuntur”.

Za serce sobie okazane, Matka Najświętsza wypłaciła się swemu słudze potęgą swego macierzyńskiego serca. Stała się mu hetmanką czasu żywota i nagrodą wielką w wieczności.

3. ZAKONNIK

W koronie cnót Ks. Kardynała błyszczy jego zakonność jako klejnot urzekający. Już w młodym chłopcu budzi się głos Boży wzywający go do poświęcenia się na służbę Bożą. Pewnego razu kaleczy sobie palec, obsługując sieczkarnię. Obawiając się następstw zakażenia, lekarz doradza amputację palca. Chłopiec ze łzami w oczach opiera się temu stanowczo: „Ja nie pozwolę sobie uciąć palca, bo ja chcę być księdzem”.

W roku 1893 mając lat 12, znalazł się w zakładzie salezjańskim w Valsalice koło Turynu, gdzie uczyła się już gromadka innych chłopców z Polski. W roku 1896 rozpoczyna nowicjat zakonny w Foglizzo, a w rok później, w wieku lat 16 składa śluby zakonne. Składa je ówczesnym zwyczajem na całe życie. Odtąd Bóg będzie dla niego wszystkim, a jego życie będzie ofiarą całopalną. [s. 291]

Nikt poza spowiednikiem nie znał najgłębszych tajników jego Bogu poświęconej duszy. „Ale po owocach poznacie je”.

Odtąd styl jego życia będzie nacechowany salezjańskością. Będzie zawsze dumny ze swej przynależności do zakonu. Będzie wierny idei zakonnej przez całe 50 lat, bo krótko przed śmiercią Pan Bóg pozwolił mu obchodzić 50-lecie życia zakonnego.

Ks. Prymas czuł się zawsze w pełni zakonnikiem i stale utrzymywał łączność ze Zgromadzeniem Salezjańskim. Często podkreślał, jak wiele mu zawdzięcza. Z radością przyjmował u siebie swoich współbraci i interesował się nawet drobnymi przejawami życia swego zgromadzenia.

Czuł się salezjaninem. Jego profil duchowy był na wskroś salezjański. W jego pojęciu salezjanin to człowiek pracy i modlitwy, przyjaciel i powiernik młodzieży.

Uderza jego ogromna pracowitość i chęć służenia innym. Będąc na studiach w Rzymie, pomaga w urządzaniu przedstawień teatralnych i akademii. Będąc wybitnie muzykalny, sam chwyta za instrument, gdy w orkiestrze zabrakło jakiegoś muzyka. Kochała go młodzież w oratorium świątecznym za jego uśmiech, za równowagę ducha i życzliwość10. To samo było w Oświęcimiu. Z braku ludzi pełnił kilka funkcji. Był sekretarzem dyrektora, głównym asystentem, a jednocześnie uczył fizyki, matematyki i śpiewu. Prowadził orkiestrę dętą i smyczkową i prywatnie uczył się teologii. Na pewien czas objął nawet redakcję „Wiadomości Salezjańskich”, które to pismo natchnął nowym duchem, pisząc bardzo interesujące artykuły.

Po święceniach kapłańskich zostaje kapelanem w Krakowie. Mimo licznych zajęć uczęszcza na wykłady polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako wychowawca roztaczał nad młodzieżą czułą opiekę. Przestrzegał regulaminu w całej jego rozciągłości. Pewnego razu odwiedziła go matka, lecz rozmowa z nią nie trwała długo. Na głos dzwonka pożegnał się z matką i udał się do chłopców, by ich nie pozostawić samych sobie.

Będąc dyrektorem zakładu w Przemyślu, a później w Wiedniu, przygotowywał z młodzieżą przedstawienia i tym pociągał młodzież do kościoła i oratorium. Dla młodzieży organizuje kółka sportowe, świetlice, uczy muzyki. Dla młodzieży w Wiedniu urządza stołówki. Tę samą młodzież przestrzega przed pismami pornograficznymi, przed nieodpowiednimi filmami.

Kochał swoich współbraci, księży, kleryków i braci koadiutorów. Dla nich wszystkich miał dobre słowo, wszystkimi się interesował. Gościom przyjezdnym stwarzał miłą, serdeczną atmosferę. [s. 292]

Z braku miejsca oddawał gościom własną sypialnię, zadowalając się tapczanem w swej kancelarii.

Wykazał dużo taktu i powściągliwości, zostając inspektorem prowincji węgiersko-austriacko-niemieckiej. Od razu zyskał sobie pełne zaufanie swoich podwładnych, którzy dziękowali Ks. Generałowi za wyznaczenie im tak wspaniałego inspektora. Szczególną troską otoczył domy studiów na terenie swej rozległej prowincji Był bowiem przekonany, że od wychowania kleryków zależy przyszłość zgromadzenia.

W realizowaniu życia zakonnego porywał go przykład świętości świątobliwego salezjanina ks. Augusta Czartoryskiego. Przykład tego świątobliwego rodaka, jego cnoty zakonne i ideały przyświecały mu przez całe życie. Pracował nad jego biografią i gromadził materiały do beatyfikacji.

Istotę zakonności stanowią śluby zakonne. Ks. Prymas przez całe swoje życie nie odstąpił ani na krok od tej uroczystej przysięgi, którą składał kiedyś w Valsalice. Nawet purpura kardynalska nie potrafiła osłabić i przyćmić jego zakonności. Krótko przed śmiercią złoży to wzruszające wyznanie: „Byłem kardynałem, ale żyłem zawsze jak zakonnik”.

Ubóstwo pojmował Ks. Prymas jako punkt wyjścia do wyższej doskonałości. Dając osobiście porywający przykład tej cnoty, określał bliżej jej istotę. W tej myśli pisał w ustawach Towarzystwa Chrystusowego: „Profesi będą się doskonalili w praktyce cnoty ubóstwa, która zasadzać się będzie na ukochaniu krzyża i umartwienia, na zupełnym oderwaniu serca od ziemskich dóbr i przy wiązań, na wyrzeczeniu się próżności światowej i wygód osobistych, a na wspólnej trosce o dobro Towarzystwa”11.

„Ukochanie krzyża i umartwienia”. Przyjmował on i kochał wszystkie krzyże jako zesłane miłościwą ręką Ojca Niebieskiego. Tak było, gdy w zakładach salezjańskich znosił niedostatek i braki w mieszkaniu, pożywieniu i odzieży. Tak było później, gdy przyobleczony w purpurę kardynalską, z heroiczną cierpliwością znosił wszelkie przykrości związane ze swym urzędem. „Zupełne oderwanie serca od ziemskich dóbr i przywiązań”. Nie było duszy bardziej bezinteresownej i oderwanej od dóbr ziemskich jak nasz założyciel. Gdy otrzymał nominację na administratora apostolskiego na Górnym Śląsku, miał bieliznę tak zniszczoną, że trzeba było ją na nowo kompletować. Przeniósłszy się później jako prymas Polski do Poznania, nie pozwolił się olśnić blaskiem salonów prymasowskich. Tolerował przepych tylko ze względów reprezentacyjnych. [s. 293]

Gdy po wojnie wrócił znowu do Poznania, zajmował zwykłe mieszkanie kanonika. Na wiosnę brał nożyce do ręki, obcinał pędy winorośli, wykonywał inne zajęcia w ogrodzie. Gdy otrzymał nominację na stolicę warszawską, oświadczył zgromadzonej kapitule zaraz na wstępie, że przez rok ani grosza nie weźmie z diecezji. „Jestem zakonnikiem, mało mam potrzeb” - powiedział wówczas. „Wyrzeczenie się próżności światowych i wygód osobistych”. Nie imponowała mu pompa światowa, którą uważał za zwodniczą pokusę. Ubierał się skromnie. Raz tylko pozwolił sobie wziąć miarę na sutannę. Przy następnych zamówieniach oświadczył krawcowi, który chciał przyjść
z przymiarką: „Tylko bez żadnej przymiarki! Kto tam będzie interesował się tym, jak skrojona jest moja sutanna?”.

„Należy przestrzegać ubóstwa w mieszkaniu, nie zdobiąc go kosztownymi rzeczami”12. Jego pokój sypialny tchnął ubóstwem zakonnym. Proste łóżko żelazne, zwykła szafa do rzeczy, stolik i dwa krzesła stanowiły całe jego umeblowanie.

„Nie wolno używać przedmiotów złotych i zbytkownych”13. To, co wydał dla nas jako przepis, praktykował osobiście. Nosił zwyczajny niklowy zegarek, który otrzymał kiedyś za czasów kleryckich. Ożywiony duchem ubóstwa, ograniczał jak najbardziej swoje potrzeby. Nigdy nie używał jedwabnej, kosztownej bielizny. Stół jego był skromny. Służba wiedziała, że Kardynał zadowala się potrawą prostą i skromną.

Pieniądze uważał jedynie za środek do wspierania potrzeb ludzkich. Nie lubił ich brać do ręki. Jego konto bankowe było przeważnie puste. Z hojności jego korzystali studenci, inteligenci niezamożni, ubodzy. Nie było zbiórki publicznej, której nie zasiliła by hojna dłoń prymasowska.

W początkach istnienia Towarzystwa rozprzedawaliśmy niektóre zbiory przywiezione z Brazylii. Były tam m. in. skóry źle wyprawione, których nikt nie chciał kupić. Na wiadomość o tym Ks. Prymas kupił skóry i kazał z nich uszyć futro, dodając z uśmiechem: „Dla mnie będzie dobre, wystarczające”.

Przemawiając do duchowieństwa, często nawiązywał do ducha ewangelicznego ubóstwa. Przestrzegał przed gromadzeniem pieniędzy. "Przeglądam - mawiał - nieraz dzieje moich poprzedników na stolicy prymasowskiej. Posiadali oni majątki, latyfundia, z których czerpali ogromne dochody. Zebrany majątek zapisywali zazwyczaj swoim rodzinom. I pytam się, gdzie się podziały fortuny Poniatowskich, Krasickich, Łubieńskich czy innych? Zostały zaprzepaszczone i zmarnowane, bo brakło błogosławieństwa Bożego”. Używał słów natchnionych, gdy stawał w obronie ubogich. [s. 294]

„Zdajemy w obliczu wieków egzamin ze swej etyki i sumienia wobec nędzy, która miliony zamęcza w strasznym uścisku... Dziś już rozumiemy, że dotknęła nas powszechna klęska elementarna, a bezrobotni i bezdomni są jej ofiarami... Czy daliśmy i dajemy ile powinniśmy? Czy ten legion biedaków tak miłujemy i tak traktujemy jak siebie samych? Daleko nam do tego”14.

„Nie pozwolimy na to, by w Polsce ktoś głodował, nie dopuszczajmy do tego, by w Polsce zimą ktoś marzł. A przede wszystkim nie obarczajmy się odpowiedzialnością za to, że w swobodnej Ojczyźnie polskie dziecko żyje wśród nas w nędzy i w niedostatku... Wsparcie biednego dziecka, to cześć dla polskiej przyszłości. Szczęście, które z naszej dobroci zabłyśnie w jego oku, przekształci się kiedyś w twórczą dumę narodową.

Jutrzejsza zbiórka na Gwiazdkę dla dzieci bezrobotnych, to jakoby wnoszenie do skarbca narodowego klejnotów, które kiedyś w chwilach wielkich i trudnych realizować będzie ku swej obronie i potędze nieśmiertelna Rzeczpospolita”15.

Zapytany krótko przed śmiercią, czy zapisuje coś swej rodzinie, odpowiedział: „Rodzina moja jest liczna, zacna i uczciwa, bo pracuje sama na siebie i nie korzystała za życia z łaski Kardynała. Niechaj i nadal tak będzie”. Po pewnym czasie dodał: „Niczego mi nie żal. Do nikogo i do niczego się nie przywiązywałem, więc z radością odchodzę”.

Czystość jego duszy, absolutna czystość uczuć, była jedną z głównych dźwigni jego duchowego rozwoju. Świadectwem tego jest żarliwy ton, gdy porusza tę tematykę w swych gorących przemówieniach do młodzieży: „Wy młode orły polskiego nieba i polskiego jutra, zachowajcie ten największy skarb dany wam przez Boga. Bądźcie czyści w waszych myślach. Czysty jak u orłów ma być wasz wzrok. Nie może się kalać i nużać w kałużach tego świata”.

Świadectwem tego ducha czystości to jego wskazania odnoszące się do czystości, umieszczone w ustawach Towarzystwa Chrystusowego. Z jakim pietyzmem mówi on o zachowaniu cnoty czystości w myślach, uczuciach, słowach i uczynkach. Z jakim naciskiem podkreśla, że każde wykroczenie przeciw tej anielskiej cnocie staje się nie tylko ciężkim przewinieniem, ale równocześnie świętokradztwem.

Z jaką ojcowską wnikliwością podaje środki do zachowania czystości: „W tym celu członkowie będą w pokorze, skupieniu [s. 295] i umartwieniu pomnażali w sobie życie łaski, wznosząc się w miłości Boga ponad to, co jest marnością i przyjemnością ziemską”16. Jaśniał czystością. Był na tym punkcie surowym wobec siebie i wobec innych. Pamiętamy, jak wobec lekceważenia tej cnoty przez pewnego kapłana, wypowiedział z wielkim bólem te słowa: „Ten kapłan nie posiada pietyzmu dla tego, co jest największym skarbem duszy kapłańskiej. Należy lękać się o jego biedną duszę”.

Wszystko, co było wielkim w jego duszy, wszystkie władze i uzdolnienia potrafił ześrodkować wokół posłuszeństwa pojętego w duchu wiary. Chciał być posłuszny i chlubił się tym. Wiedział bowiem, że na tym opiera się niezwyciężona moc Kościoła Bożego. „Karność i posłuszeństwo to główne elementy budowania Królestwa Bożego”.

Z niezrównaną wnikliwością pisze Gertruda von Le Fort: „Posłuszeństwo nie dla małych duchów jest przeznaczone. Wymaga ono pełnej siły osobowości”17. Zdanie tej wybitnej katolickiej powieściopisarki potwierdza jego życie. Słuchać rozumnie i ofiarnie potrafi tylko człowiek nieprzeciętny, człowiek, który zrozumiał sens prawdy Chrystusowej: „Kto was słucha”.

Kiedy wola przełożonych powołuje go na stanowisko wychowawcy względnie przełożonego, czy to do Oświęcimia, Krakowa, Przemyśla lub Wiednia, zawsze widzi w woli przełożonych wolę Bożą. Z ich ust przyjmuje zawsze wszelkie zarządzenia z poddaniem i radością. Nigdy nie krytykuje tych zarządzeń mimo, że nieraz nie odpowiadają jego upodobaniom. W niezdrowej krytyce przełożonych upatruje bowiem elementy rozkładu, tak niebezpieczne dla każdej społeczności zakonnej. Z bogatego doświadczenia w tym względzie pisze on w Ustawach Towarzystwa: „Rodzimą cechą posłuszeństwa w Towarzystwie Chrystusowym będzie: karny posłuch nawet dla najdrobniejszych przepisów i życzeń przełożonego”. „Szemrania i krytyki przełożonych będą członkowie unikali jak zarazy”18.

----------------------------------- 

* Niniejsze opracowanie jest oparte na własnych listach okrężnych, przeznaczonych dla członków Towarzystwa Chrystusowego oraz na konferencjach wygłaszanych w domach Towarzystwa z okazji miesięcznych dni skupienia. Zawiera ono również refleksje z osobistych kontaktów z kardynałem Augustem Hlondem, założycielem Towarzystwa. Stąd nie rości ono sobie pretensji do pracy naukowej. Służyć jednak może jako przyczynek do przyszłej biografii Prymasa.
1 E. Jarra, Nauka społeczna kardynała Augusta Hlonda, prymasa Polski, Londyn 1958 s. 2.
2 Ks. H. Goździewicz, Prymas Polski w moich wspomnieniach (maszyn.) Acta Hlondiana, zebr. ks. S. Kosiński (Ląd 1969, na prawach rękopisu), t. VI cz. 3 s. 123.
3 Abp A. Baraniak, Przemówienie na akademii w domu Tow. Chrystusowego w Poznaniu, wygł. 20 X 1965 (maszyn.) Arch. Tow. Chryst. w Puszczykowie, teczka: Przemówienia ku czci Prymasa-Założyciela.
4 H. Ułaszyn, Ze wspomnień o kardynale Hlondzie (maszyn., listopad 1948). Acta Hlondiana t. VI cz. 1 s. 241.
5 Ks. B. Filipiak, Człowiek, którego nigdy nie zapomnę, „Przew. katol.” 1958 nr 42 s. 589.
6 Kościół Katolicki w Polsce wobec zagadnień chwili. Przemów, wygi. przez kard. A. Hlonda na akademii ku czci Chrystusa-Króla w Poznaniu 28 X 1945. Poznań 1945.
7 Tamże.
8 „Wiad. archidiec. warsz.” 1946 nr 1 s. 25 (z przemów, kard. A. Hlonda podczas ingresu w Warszawie 30 V 1946).
9 Ks. S. Mystkowski, Odpowiedź na ankietą dot. życia i działalności kard. A. Hlonda - z 28 IV 1968 (maszyn.) Acta Hlondiana t. VI cz. 4 s. 102.
10 Ks. S. Pływaczyk, Ks. August Hlond, salezjanin, „Pokłosie Salezjańskie” 1948 nr 12 s. 253-260.
11 Ustawy Towarzystwa Chrystusowego dla Wychodźców, Potulice 1934, § 41 (s. 22).
12 Tamże, § 38.
13 Tamże.
14 Kard. A. Hlond, Listy pasterskie, Poznań 1936 s. 189-190.
15 Przemówienie radiowe kard. A. Hlonda na rozpoczęcie Akcji Pomocy Zimowej dla Bezrobotnych w Poznaniu 3 XII 1938, „Miesięcznik Kościelny Archidiec. Gnieźnieńskiej i Poznańskiej” 1938 nr 11/12 s. 427-428.
16 Ustawy Tow. Chryst. § 48 (s. 26).
17 G. von LeFort, Chusta Weroniki, Warszawa 1960.
18 Ustawy Tow. Chryst. § 56 (s. 33).


Druk: „Nasza Przeszłość” 42(1974), s. 279-307.

odsłon: 14278 aktualizowano: 2012-01-15 17:06 Do góry