Mamy przed sobą książkę, która wzbogaci niewątpliwie naszą współczesną literaturę religijną. Ks. Dr Bolesław Filipiak zdecydował się ogłosić w wydaniu książkowym swoje „Listy z Rzymu”, które od roku 1958 ukazywały się w „Przewodniku Katolickim”. Czytelnicy przyjmowali te listy z wielkim zainteresowaniem. Zawierały one przecież sprawozdania i refleksje spisywane przez kapłana, członka Kurii Rzymskiej, patrzącego z bliska na wydarzenia ostatnich lat, które odmieniły oblicze współczesnego Kościoła. Nabierają one tym samym znamion cennego autentyku dla przyszłego badacza dziejów.
Autor sprawuje obecnie wysoce eksponowany urząd Dziekana Trybunału Roty Rzymskiej. Skład Roty stanowi dwudziestu sędziów, t. zw. Audytorów, reprezentujących najważniejsze narody katolickie świata. Uczestniczy Rota Rzymska w wiekowej pracy Kościoła. Od początku jej istnienia sam Papież mianował sędziów spośród „doctores iuris famosi” - najlepszych prawników. Kandydatów mogły przedstawiać niektóre tylko narody katolickie. Polska miała swego audytora Roty już na przełomie XIII wieku, mianowicie Jakuba z Kurdwanowa, późniejszego biskupa płockiego. Dotychczas jednak żaden Polak nie piastował godności Dziekana Roty. Ks. Filipiak, jest nadto Konsultorem w Kongregacjach Rytów i Soboru.
Urodził się w Ośniszczewku na Kujawach, odległym o 10 kilometrów od Szymborza, wsi rodzinnej Jana Kasprowicza. Do gimnazjum uczęszczał w Inowrocławiu, gdzie również i Kasprowicz zdobywał swoje średnie wykształcenie. Nie dziw przeto, że ten wielki liryk polski wywarł przemożny wpływ na Autora. Autor rozczytuje się w Kasprowiczu. Również tam, nad Tybrem, zagląda często do „Księgi ubogich” i „Hymnów” kujawskiego poety. Nawet styl niejednokrotnie podobny, pełen subtelności, a zarazem prostoty i świeżości, jak ta woda czerpana z kujawskiego Gopła.
„Wizja Kujaw [s. 7] nie opuszcza mnie nigdy” - pisał Kasprowicz w liście do jednego z mieszkańców Szymborza. Ta wizja Kujaw, najżyźniejszej ziemi w Wielkopolsce, głęboka zaduma jej mieszkańców, towarzyszą Autorowi przez 25 lat jego pobytu i pracy w Wiecznym Mieście.
Listy jego pisane z Rzymu, kreślone stylem barwnym, pełnym uroku i wdzięku, budzą szacunek. Podziwiamy w nich giętkość, polot, siłę ekspresji, głębokie akcenty patriotyczno-społeczne. Znamionują je szlachetny liryzm, życzliwość dla świata, pogodny uśmiech dla każdego człowieka. Piękna, ujmująca polszczyzna, erudycja, plastyczna narracja. Styl musujący słońcem, zielenią pól nadgoplańskich i krętych pinii na Monte Pincio. Oto zasadnicze cechy epistolografii Ks. Filipiaka.
Zaczęło się od śmierci Piusa XII, który „umarł nad ranem 9 października 1958 roku, zanim zorze wschodzącego słońca zapaliły szczyty Gór Albańskich”, śmierć Papieża uderza jak grom w Autora. Kto będzie następcą? Papieżem z konklawe wychodzi Jan XXIII. W liście z Rzymu niesie się do kraju pierwsza jego charakterystyka: „Jest ludzki, ojcowski, uśmiechnięty”.
I życzenie, które po części się ziściło: „Dałby Dobry Bóg, aby pontyfikat Jana XXIII przypomniał światu i ludziom, że jesteśmy ludźmi, braćmi, członkami jednej wielkiej rodziny”.
Autor entuzjazmuje się wielkimi przedsięwzięciami Papieża Dobroci: Soborem Watykańskim II oraz ideą ekumenizmu. „Chce Papież - donosi w jednym ze swych listów - nowej wiosny dla Kościoła. Każda zaś wiosna, to jakaś obietnica, nowy początek, nowy zryw. Sprawy Soboru są pieśnią życia Papieża. Rewolucje, jakich chce Papież, nie dokonują się na ulicach, ale w sercach. Dzieło tak poważne potrzebuje błogosławieństwa Nieba. Dlatego te usilne nawoływania Papieża do modlitwy, do skupienia. W życiu bowiem ludzkim istnieją wartości wyższe nawet od sztuki: łaska i modlitwa”.
Autor jest entuzjastą ekumenizmu. Z okazji wizyty anglikańskiego arcybiskupa Westminsteru Dra Fishera u Jana XXIII, podkreśla z naciskiem: „Nasi bracia wrócą do swego Kościoła, do wspólnego domu Ojca, jako swoi, nie jako obcy, jako domownicy, a nie goście. Miłość i prawda bywają jak ziarno gorczyczne. Złożone są one jak iskry w sercach ludzkich. Kto może zapalić od nich płomień? Tylko powiew Ducha świętego, którego tchnienie unosi się w Kościele Bożym. Kościół woła wszystkich ludzi dobrej woli z rozwartymi szeroko ramionami.
Autor żyje i raduje się Kościołem. Mijają wieki, czasem dla Kościoła bardzo burzliwe, a Kościół trwa. Cmentarze świata pełne są ludzi, którzy sądzili, że bez nich zginie świat. Przeminęli bezpowrotnie, a papiestwo się ostało, pełne życia i młodzieńczej siły. [s. 8] Kościół od 20 wieków udziela ludzkości wszelkich dóbr, wyczarowanych pod wpływem łaski Bożej. Mimo swych dwóch tysięcy lat, Kościół stale się odnawia, jak to wyśpiewał Dawid w psalmie dziękczynienia, że Bóg „jako u orłów odnawia młodość jego”. Wielka jest potęga modlitwy Ludu Bożego, który codziennie w czasie Najświętszej Ofiary zanosi błagania, „by Bóg Kościół święty obdarzył pokojem, by go strzegł, jednoczył i rządził nim na całym okręgu ziemskim”.
Kościół jest Kościołem misyjnym. Spełniać musi bezustannie nakaz Chrystusowy, by szerzył Królestwo Chrystusa aż po krańce ziemi. I wyruszają w świat coraz to nowe szeregi zapaleńców Bożych, pełnych ducha wiary, gotowych na wszelką ofiarę. Opuszczają ojca, matkę, porzucają karierę, Ojczyznę, by wspierać opuszczonych, trędowatych, by nieść pomoc najbiedniejszym.
Autor opisuje błogosławienie przez Jana XXIII 500 misjonarzy z różnych ras i narodowości. Są między nimi duszpasterze, kaznodzieje, b. lekarze, nauczyciele i specjaliści nauk technicznych. Jan XXIII uśmiecha się do nich swym charakterystycznym - dobrym uśmiechem. Wydaje się tym ewangelicznym gospodarzem, który wyszedł na rolę rozsiewać ziarno swoje.
„Przecież niedawno opuściłem mój kraj, patrzałem na rozległe pola kujawskie, zorane, uprawione, oczekujące na ziarno, które ma zrodzić nowy chleb. Ta ziemia bujna, ziemia matka, ziemia rodząca, posłużyła mi do wywołania w miłującym mym sercu tego duchowego obrazu, przeżywanego dzisiaj w Bazylice Piotrowej...”.
A poeta mej ukochanej ziemi wkładał w moje usta, niedawno świeżo w kraju przeczytany wiersz pod tytułem „Hymn św. Franciszka z Assyżu: „Siewców rozbudzasz, ażeby ziarno siewali na sytny Chleb Ducha”.
Z głębokim pietyzmem odnosi się do kultu Świętych w Kościele. Święci, to najcenniejsze klejnoty na bogato haftowanej szacie Kościoła, najpiękniejsze Dzieci Boże, które wyszły z jego łona. Z okazji sprowadzenia do Rzymu relikwii św. Jana Bosco i św. Piusa X, pisze: „Obaj przynoszą nam skarb miłości i ludzkiej dobroci. A świat łaknie dziś dobrego, przyjaznego słowa więcej niż chleba. Pragnie spokojnego, łagodnego spojrzenia, które koi i każe zapomnieć koszmar minionego zła”.
Mówi z zachwytem o dążeniu do świętości. Wygląda ona dziś na anachronizm, na coś, co nie mieści się w kategoriach współczesnego człowieka. Mimo to jednak „ludzkość nigdy nie zrezygnuje z wielkości, z szlachetności, z poświęcenia. Nawet skamieniałe, milczące westalki na Forum Romanum głośno mówią o ideale [s. 9] kobiety, strzegącej świętości domowego ogniska. Z odrazą odwracamy twarze od grobów pobielanych, od fasad zakrywających błoto”. Z okazji starań o beatyfikację O. Maksymiliana Kolbego Autor zauważa: „Kolbe przypomniał światu absolutny prymat ducha nad materią, miłości nad nienawiścią. Powołanie do świętości jest łaską. Iskry Bożej potrzeba, żeby serce i wola ludzka zapaliły się od twórczych podmuchów wieczności”.
Autor bierze czynny udział w staraniach o wyniesienie na ołtarze świątobliwych Polaków: Marii Urszuli Ledóchowskiej. O. Maksymiliana Kolbego, ks. Augusta Czartoryskiego. Z okazji swego udziału w procesie beatyfikacyjnym ks. Augusta Czartoryskiego taką czyni uwagę: „Jestem niezmiernie szczęśliwy, że brałem udział w dzisiejszej rozprawie w Pałacu Watykańskim i oddałem swój głos, świadcząc za heroicznością cnót wielkiego Rodaka, którego Opatrzność nam dała jako błogosławieństwo, jako wróżbę szczęśliwą na znojny dzień pokoleń”.
Z wielkim szacunkiem pisze Autor o Kardynale Auguście Hlondzie. Przez kilkanaście lat stał u jego boku. Był nie tylko jego kapelanem, ale i przyjacielem. Widział w Kardynale najpiękniejszego człowieka swego pokolenia. Dużo nauczył się od niego w tym „długoletnim nowicjacie”. Imponował mu swoim spokojem i równowagą ducha. W dniach klęski był słupem ognistym dla całego narodu. Biła od niego nadzieja, otucha i siła niepokonana.
Towarzyszył Kardynałowi, gdy po ukończeniu wojny odwiedzał parafie swych Diecezji, by „z dusz ludzkich ścierać rdzę i pleśń po tym nowoczesnym potopie”. Z uwielbieniem wpatrywał się w wielkiego Prymasa, gdy kapłanom i wiernym ukazywał jasną przyszłość Polski. „Nie masz takiej słabości, z której by nie było ratunku... i tam, gdzie się dzieci rodzą, tam otucha umrzeć nie może”.
Jest pełen czci dla Kardynała Stefana Wyszyńskiego, którego jako Wikariusz Generalny reprezentuje w Wiecznym Mieście. Widzi w nim kontynuatora wielkich idei Kardynała Hlonda. Z okazji 15-lecia jego nominacji na Prymasa Polski z naciskiem podkreśla jego zasługi i znaczenie na arenie międzynarodowej. „Jestem dumny jako Polak, jako prałat Kurii Rzymskiej, kochający własną Ojczyznę, gdy jestem świadkiem spontanicznych, szczerych objawów sympatii i szacunku dla Prymasa Polski. Ile razy widzę jak biskupi włoscy i pozaeuropejscy schylają głowy, by ucałować rękę polskiego purpurata, zamienić z nim kilka słów, wyrażając sympatie dla Polski”.
Święta w Rzymie Autor przeżywa po swojemu. Czuje w swej duszy nieprzebrane skarby Chrystusowej łaski. Po polsku przeżywa [s. 10] Tajemnice Zmartwychwstania. Sięga pamięcią do polskich zwyczajów związanych z Rezurekcją. Wsłuchuje się w słowa wiersza Kasprowicza:
„W Sobotę Rezurekcyjną - Wyszedł ci Pan Jezus
We Wielkanocną Sobotę, Kłaniało Mu się z uśmiechem
Schodzące słońce złote”.
Albo ta uroczystość Bożego Ciała. Paweł VI prowadzi procesję na miejscu, gdzie mieścił się kiedyś Circus Maximus, tam gdzie za wiarę ginęła większość męczenników. Ponad morzem głów ludzkich Papież niesie monstrancję z Bogiem Utajonym w białej Hostii, Królem wieków. Obok ruiny potęgi Rzymu, ruiny pałaców cezarów, sterczące w niebo na pobliskim Palatynie.
Jak niestrudzony przewodnik oprowadza nas Autor po placach, ulicach i zaułkach Wiecznego Miasta. Wrażliwy na piękno, odkrywa je w kwitnących oleandrach i drzewach migdałowych, w różnokolorowych egzotycznych kwiatach, w świeżości zielonych trawników. Odkrywa je w ruinach, w starych pałacach, w pomnikach minionej chwały.
Fascynują go fontanny Rzymu. Wpatruje się w wodę czystą, kryształową, mieniącą się w marmurowych muszlach. „Zachodzące słońce - pisze - najlepiej pożegnać z Placu Kwirynalskiego, gdy ogromną czerwoną tarczą ginie gdzieś za kopułą św. Piotra, którą stąd wspaniale widać. Jeśli w taką błogosławioną godzinę słychać jeszcze łagodne tony dzwonów z okolicznych kościołów na Anioł Pański - wtedy harmonia ich dźwięków, połączona z szumem wody, spadającej do wielkiej marmurowej misy w fontannie tejże Piazzy, ma niezapomniany czar i urok. Wtedy naprawdę przychodzą na myśl słowa Bożego romantyka św. Franciszka z Assyżu: „Bądź pozdrowiona siostro wodo, boś jest pożyteczna i pokorna i czysta”.
Autor darzy Rzym szczególną sympatią. Listy jego nie są suchymi sprawozdaniami turysty. Stanowią hołd złożony Miastu, któremu już poeci rzymscy nadawali najczulsze imiona - Aurea, Sacra, Augusta, Divina. świątynie, gmachy, ulice wyzwalają w nim skojarzenia z różnymi okresami dziejów Kościoła i kultury chrześcijańskiej. Jednak miasto to jest dla niego nie tylko miastem starożytnych pamiątek. Jest przede wszystkim, miastem uprzywilejowanym, w którym bije serce chrześcijaństwa. Tu mieszka Ojciec święty, ,,il dolce Cristo in terra” - „słodki Chrystus na ziemi”, - jak mawiała św. Katarzyna ze Sieny. Stąd, jako z najwyższej anteny ludzkości, rozchodzą się fale miłości i pokoju na cały ten biedny i skłócony świat.
Książka przemówi na pewno do wyobraźni i zainteresuje czy-[s. 11]telnika. Charakteryzuje ją przecież ton żarliwego przekonania do spraw, które przedstawia. Jest ona jedynym w swoim rodzaju dokumentem czasu mijającego, dokumentem epistolograficznym, o ważkich dla Kościoła Bożego latach 1958-1967.
Toteż szczera wdzięczność należy się za to Autorowi. Podjęty trud pobudzi do refleksji i dopomoże do głębszego poznania i umiłowania Kościoła. Stąd książka z jej głębokim autentyzmem i bezpośredniością ma zapewnione poczesne miejsce w naszej literaturze religijnej.
Wdzięczność należy się Autorowi, który udostępnił czytelnikowi tak cenną i interesującą publikację.
Ks. Ignacy Posadzy
Puszczykowo, dnia 30.XII.1967 [s. 12]
Druk: B. Filipiak, Listy z Rzymu, Rzym 1968, s. 7-12.