Czerwone maki na Monte Cassino.

Pliki do pobrania

Wczesnym rankiem opuszczamy Rzym w kierunku na Monte Cassino.

Droga Apijska

Samochód nasz mija bramę Porta San Sebastiano. Wjeżdżamy na drogę Apijską. Tuż za miastem, po lewej stronie drogi, znajduje się kościółek „Quo vadis”. Wstępujemy tam na chwilkę. W kościółku pełno ludzi. Jest niedziela. Odprawia się tu pierwsza Msza św. Ze czcią przyklękamy na miejscu, gdzie, według podania, Pan Jezus ukazał się Piotrowi, uchodzącemu z miasta.

A potem dalej w drogę. Mijamy Albano, Cisterna di Latina. Piękna droga asfaltowa biegnie przez dawne błota Pontyjskie, osuszone jeszcze przed wojną. Dziś wyrosły tu zamożne wioski, miasteczka, bo ziemia dobra i urodzajna.

Samochód wspina się w górę. Rozpoczynają się już Monti Lepini - góry Lepińskie. Przydrożne topole zastępują platany. Wielkie agawy i krzewy kaktusów witają nas opodal drogi.

Chwilami droga wije się pomiędzy dwoma szeregami pinii o balsamicznym zapachu. W dali na horyzoncie widać wzgórza oprawne w opal i błękit.

Ptaszyny śpiewają i wyciągają trele z radością. Wszak to pierwsze dni „primavery” - włoskiej wiosny.

Po drodze mija nas mnóstwo samochodów, przeważnie produkcji włoskiej. Nagłej samej drodze drepczą objuczone osiołki. Toczą się z hałasem dwukołowe wozy, ciągnione przez muły. Barwnie ubrane kobiety niosą na głowach kosze z jarzyną.

Zdala majaczą we mgle miasteczka, przyczepione jak gniazda jaskółcze do gór. Droga pnie się coraz stromiej. Wreszcie dojeżdżamy do Frosignone. Mamy już ponad 100 km drogi za sobą.

Za miastem czytamy na drogowskazie: „CASSINO”. Za dobrą godzinę jesteśmy już u celu.

Jedziemy wprost do opactwa. Samochód wije się serpentynami w górę. Jedziemy w głębokim milczeniu. Wszak góra ta sławna już od 14 wieków.

Burzliwe dzieje opactwa

W 529 roku św. Benedykt przyszedł w te strony, wyplenił resztki pogaństwa i zatknął tu krzyż Chrystusowy. A potem zbudował tu klasztor, najsłynniejszy klasztor, całego chrześcijaństwa. Tutaj też św. Benedykt zakończył swe tycie. Tu go pochowano obok jego siostry, św. Scholastyki.

A potem w ciągu wieków burze wojenne przewalały się przez Monte Cassino. W VI wieku zniszczyły klasztor wojska Longobardów. A kiedy pracowici mnisi benedyktyńscy odbudowali klasztor, zniszczyły go znowu wojska Saracenów.

W roku 1349 straszliwe trzęsienie ziemi zmiotło opactwo ponownie z powierzchni. I znowu z najwierniejszym pietyzmem odbudowane, promieniowało Monte Cassino jako pomnik kultury chrześcijańskiej, jako oaza pokoju i modlitwy.

Byłem w tym klasztorze w roku 1930. Zatrzymałem się tu w drodze na Kongres Eucharystyczny do Kartaginy w Północ-[s. 294]nej Afryce. Pamiętam, że było tam kilka grup zwiedzających. Niektórzy pozostali w klasztorze kilka dni, by się skupić w tym zacisznym ustroniu. Był początek maja. Po raz pierwszy widziałem wówczas kwitnące czerwone maki na Monte Cassino.

W czasie ostatniej wojny

Druga wojna światowa nie ominęła tego czcigodnego sanktuarium. Niemcy usadowili się na górze. Pochód aliantów na Rzym został powstrzymany.

Daremnie szturmuje Monte Cassino V armia amerykańska. Z krwawymi stratami wycofują się Amerykanie do pozycji wyjściowych.

Potem szturmują Hindusi, Anglicy, Kanadyjczycy. Ponoszą ogromne straty. Nie zdobywają ani piędzi ziemi.

Alianci decydują się na straszliwą ostateczność. Trzeba zniszczyć klasztor i wszystkie zabudowania na wzgórzu.

15. II. 1944 r. setki samolotów alianckich, setki dział wyrzucają ponad dwa tysiące ton bomb i pocisków na klasztor i wzgórze. Pozostają tylko ruiny. Ale w ruinach trzymają się Niemcy.

Rozpoczynają się na nowo szturmy. Wszystkie zostają odparte. Ruiny są nie do zdobycia.

Po miesiącu ponownie wyrzucono na wzgórze i ruiny tysiące ton bomb i pocisków. I znowu wszystkie szturmy piechoty załamują się w ogniu niemieckich dział i cekaemów, strzelających z bunkrów 1 ruin poklasztornych. Niemcy chełpią się, że żadna siła nie zepchnie Ich z Monte Cassino.

Bohaterstwo polskiego żołnierza

I tak było aż do maja. Wtedy rozkaz natarcia otrzymuje żołnierze II Korpusu Polskiego. Żołnierze dobrze wiedzą, jak wielką cenę krwi trzeba będzie zapłacić za zdobycie wzgórza i ruin opactwa.

Pomni, że walczą o niepodległość Polski, zrywają się do ataku. Ich straszny, zawzięty bój opiewają strofy znanej piosenki żołnierskiej:
Czy widzisz te gruzy no szczycicie,
Tam wróg się kryje, jak szczur.
Musicie, musicie, musicie,
Za kark wziąć i strącić go z chmur.
I poszli szaleni, zażarci,
i poszli, jak zawsze uparci,
Jak zawsze za honor się bić
Czerwone maki na Monte Cassino,
Zamiast rosy piły polską krew.
Po tych makach szedł żołnierz i ginął,
Lecz od śmierci silniejszy był gniew...

Ks. Arcybiskup Gawlina, jako biskup polowy, znalazł się tu również w szeregach polskich żołnierzy. Z rozrzewnieniem opowiada on o wydarzeniach tych pamiętnych dni.

„Przed bitwą cały Korpus od dowódcy do ostatniego żołnierza przystąpił do spowiedzi wielkanocnej i zaczerpnął siłę i moc z Ciała i Krwi Pańskiej.

Z Bogiem więc zaczęliśmy bitwę o Monte Cassino. Dnia 11 maja o godzinie 11 w nocy góry oszalały wielką salwą śmierci. Dwie godziny później zacząłem w namiocie żołnierskim [s. 295] odprawiać Mszę Św., której Podniesienie zbiegło się równocześnie z chwilą wyruszenia do natarcia naszej piechoty. Wkrótce też napływali ranni, którzy powtarzali tylko jedno pytanie: Czy klasztor już wzięty?

Niestety, dnia następnego zostaliśmy zepchnięci na podstawy wyjściowe. Nadchodzą wiadomości o śmierci wielu wyższych dowódców. I znów trzeba wszystko zaczynać od nowa.

Było coś mistycznego w tym zmaganiu się gigantycznym. Nigdzie, ani w szpitalach polowych, ani na wysuniętych punktach opatrunkowych nie słyszałem jęków ani utyskiwań. Żołnierz żył jedną myślą - jak zdobyć klasztor. Nawet z noszy jeszcze wyrywali się poważnie ranni, by wracać do swych oddziałów, gdzie śmierć bez litości siekła.

Po pięciu dniach następuje drugi kryzys, lecz zwycięstwo już Jest bliskie. W święto Wniebowstąpienia Pańskiego rozeszła się przez eter wieść na cały świat, że Drugi Korpus Polski zdobył Monte Cassino. Róg dał nam zwycięstwo”.

Runęli przez ogień straceńcy,
Niejeden z nich dostał i padł,
Jak ci spod Somosierry, szaleńcy,
Jak ci spod Rokitny sprzed lat,
Runęli impetem szalonym,
i doszli i udał się szturm,
i sztandar swój białoczerwony,
Zatknęli na gruzach wśród chmur...

Nowy klasztor

Wśród takich rozważań zajeżdżamy przed bramę opactwa. Zostało ono wzniesione na nowo. Pius XII zaapelował do całego świata, by przyczynił się do odbudowy tej czcigodnej pamiątki chrześcijaństwa. I popłynęły ofiary. Nadsyłali je nawet niewierzący.

Dzisiaj znowu lśnią marmury i złoto kapie z głowic smukłych filarów. I znowu w tych murach zagościły cisza i modlitewna zaduma. Brak tylko tej patyny wieków, która przemawiała kiedyś z starych murów i krużganków.

Padre Mauro oprowadza nas po świątyni i przyległych zabudowaniach opactwa.

Rozpoczynamy naszą wędrówkę od krypty św. Benedykta, która szczęśliwie ocalała z pożogi wojennej. Zwiedzamy kaplice św. Maura i św. Piacyda. Dłuższy czas zatrzymujemy się w kaplicy św. Marcina. Tu znajdują się bogato rzeźbione płyty marmurowe, ocalałe kiedyś z pogańskiej świątyni Apolla.

Po schodach marmurowych wchodzimy do bazyliki, urzekającej każdego przepychem i bogactwem form architektonicznych. Po lśniącej, marmurowej posadzce zbliżamy się do wielkiego ołtarza. Tu pod ołtarzem spoczywają szczątki św. Benedykta i św. Scholastyki. Zostały one odnalezione wśród gruzów, zupełnie nietknięte.

Dzwon klasztorny dzwoni na nieszpory. Do chóru wkraczają rzędami starsi zakonnicy oraz wychowankowie Niższego Seminarium w czarnych habitach. Rozpoczynają śpiew psalmów. Przygrywają organy.

Na „Gloria Patri” pochylają się głęboko, czcząc Trójcę Przenajświętszą. A potem Intonują radośnie „Magnificat”. I dymy kadzidlane rozchodzą się po świątyni. [s. 296]

Na najwyższym tarasie znajduje się ołtarz wykuty z jednej bryły głazu. Tu w dniu 13 maja rokrocznie odprawia się Msza św. za poległych żołnierzy. Na tym polowym ołtarzu leżą zawsze świeże kwiaty. Składają je miejscowi ludzie, jak również i turyści przybywający w te strony.

Jakiś dziwny smętek kładzie się na to miasto umarłych i na przyległe wzgórza.

1070 grobów żołnierskich! Leżą pokotem polscy żołnierze, co krew swą przelewali za Polskę na tej dalekiej, włoskiej ziemi.

Leżą tu obok siebie wyżsi dowódcy i prości żołnierze ze wszystkich stron naszej Ojczyzny. Spoczywa tu dużo złotowłosych młodzieniaszków, na których czołach wypisane było imię niewinnego Baranka Bożego.

Spoczywają tu żołnierze, którzy imię oręża polskiego okryli nieśmiertelną sławą.

Śp. Miarkowski z karpackiego pułku ułanów, który rzucił się na ręczny granat, by osłonić swoich towarzyszy broni.

Śp. Żarlikowski z 4 baonu, który spod bunkra niemieckiego ratował konającego żołnierza.

Śp. Bułak z 13 batalionu, który rzucił się całym ciałem na pole minowe, by utorować drogę swoim kolegom.

Śp. Jarnutowski z 6 baonu, który strzelając w postawie stojącej, ściągnął ogień nieprzyjacielski na siebie i śmiercią swoją uratował, dwa plutony.

Śp. Gorgolewski i 18 baonu, który po trzykroć ranny i łączą się z szeptem modlitw wiernych, którzy tu przybyli z pobliskiego miasta Cassino, położonego u podnóża góry.

Cimitero del Polacchi

Opuszczamy opactwo Monte Cassino. Na tle panoramy odległych gór widać z daleka cmentarz polskich żołnierzy, a na nim pełno białych krzyży.

Ponad cmentarzem widnieje krzyż z żywopłotu. Każde jego ramię długie na 50 metrów. W środku orzeł - płaskorzeźba z kamienia wapiennego.

Zjeżdżamy serpentynami z góry w kierunku cmentarza. Nasze wzruszenie wzrasta z chwili na chwilę. Szeroką aleją docieramy wreszcie do celu. Tu pod wzgórzem 593 złożono ciała naszych poległych żołnierzy.

Czy widzisz ten rząd białych krzyży,
To Polak z honorem brał ślub;
Idź naprzód! Im dalej, im wyżej,
Tym więcej ich znajdziesz u stóp,
Ta ziemia do Polski należy,
Choć Polska daleka jest stąd...

Po kamiennych schodach wchodzimy z pietyzmem na nieduża płaszczyznę pokrytą włoskim trawertynem.

Dwa orły potężne z kamienia, o ogromnych szponach i skrzydłach husarskich, pilnują wejścia. Orły spoczywają na trzymetrowych pilastrach.

Pośrodku plateau rozciąga swe ramiona 16-metrowy krzyż Virtuti Militari.

Nad tym plateau wznoszą się amfiteatralnie tarasy złożone z głazów wapiennych. Na każdym z nich w dwuszeregu umieszczone są groby poległych. Na każdym grobie krzyż z kremowego trawertynu i płyta kamienna z wyrytym nazwiskiem poległego żołnierza.

 


Druk: „Przewodnik Katolicki” 22(1957), s. 294-297.

odsłon: 15155 aktualizowano: 2012-02-01 11:56 Do góry