K. W.

Z wizytą u Ojca Posadzego.


 

To był słoneczny, upalny dzień. Wyruszyliśmy całą naszą gromadką do Puszczykowa. Dzieciom właściwie było obojętnie, co się stanie na końcu podróży. Dla nich ważna była aktualna chwila, to jest - jazda pociągiem. Chłopcy dostrzegali tyle ważnych, interesujących szczegółów, że buzie im się nie zamykały od ciągłych pytań i okrzyków. Ostatecznie dworzec, pociąg i jazda wagonem kolejowym była czymś niezwykłym. Któż bowiem z trójką malców chętnie i często wybiera się w podróż? Dla nas, rodziców, ważny był jednak cel. Jechaliśmy zaproszeni całą rodziną w odwiedziny do Ojca Posadzego.

Początkowe onieśmielenie - przecież stanęliśmy przed Generałem Towarzystwa Chrystusowego - szybko zniknęło. Uprzejmość Ojca, zainteresowanie okazane nam (jak byśmy byli najważniejszymi osobami, na które czekał) sprawiło, że poczuliśmy się swobodnie i dobrze. Ojciec Posadzy opowiadał chłopcom o zwierzęciu, którego skóra wisiała na ścianie w gościnnym pokoju. Cierpliwie wytrzymywał napór pytań, z jakimi zwracali się do niego w trakcie wyświetlania przeźroczy z podróży do Południowej Ameryki.

W trakcie spaceru po parku chłopcy weszli w trójkę do beczki z wodą. Ojciec Posadzy z rozbawieniem patrzył na wyczyny dzieci i pytał, czy zostaną marynarzami.

- Tak - odpowiedział najstarszy i zaraz uzasadnił - bo ja też będę podróżować.

- Daj ci Boże - odparł Ojciec i na chwilę jakby spoważniał.

Towarzyszył nam wtedy ks. Florian Berlik. Chociaż była niedziela i Ojciec Ignacy miał więcej czasu dla siebie, jednak i te chwile przerywane były telefonami i nie zapowiedzianymi wizytami. Na czas nieobecności Pana domu ks. Berlik przejmował nie tylko obowiązki gospodarza, ale przede wszystkim „Osoby Wszystko Wiedzącej”, czyli kogoś kto umiał zainteresować chłopców i odpowiedzieć na ich pytania, nawet kaprysy.

Od tamtej niedzieli minęło wiele lat. Najstarszy chłopiec jest dzisiaj rzeczywiście marynarzem i dużo podróżuje. Drugi, zapytany czy pamięta wycieczkę do Puszczykowa i Ojca Posadzego powiedział:

- Tak, to był taki wysoki Ksiądz, który się schylał, gdy do nas mówił.

Trzeci nie pamiętał osób, tylko beczkę z wodą, z której nie mógł o własnych siłach wyjść.

A co zapamiętaliśmy my, rodzice tych dzieci?

Historię Polaka, inżyniera, który z wielkim trudem oraz dużą fantazją dorobił się w Brazylii stanowiska, publicznego uznania i szacunku dla siebie i przez to dla kraju, z którego pochodził.

To była głowa - wspominał Ojciec Ignacy - tacy emigranci rozsławiają imię Polski i umacniają Kościół. Dużo dobrego zrobił ten człowiek dla parafii, na terenie której mieszkał. Bo dawna emigracja i ta, tuż po wojnie światowej, trzyma się Wiarą i umiłowaniem Ojczyzny.

Zapamiętaliśmy też jasne spojrzenie przez okulary w cienkiej złotej oprawie i życzliwy uśmiech.


Druk: "Msza Święta" 7-8(1984), s. 193.

odsłon: 5930 aktualizowano: 2012-01-14 15:53 Do góry