ks. Czesław Kamiński TChr

Na wychodźstwie giną dusze polskie.


 

Z zagadnieniem emigracji spotykałem się od dziecka. Tak rozpoczyna swój pamiętnik ks. Ignacy Posadzy, pierwszy i długoletni przełożony generalny Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. Taki początek mówi już o tym, co było głównym motorem życia i około jakiego problemu ono się potoczy.

Jest rzeczą zrozumiałą, że przywiązanie do Ojczyzny, do języka, kultury i tradycji było największe u Polaków wtedy, kiedy za te wartości ich prześladowano a oficjalnie ich pielęgnowanie było zakazywane. W tym świetle, wszystko co odnosiło się do utrzymania polskości było w wielkiej cenie. Rodziło się więc przywiązanie do swego narodu do tego co z nim było związane. Wartości te nabierały wagi i były czymś powszechnym, ceniono je wysoko. Zajmowanie stanowiska odrębnego uchodziło za zdradę narodu.

Możemy ten fakt obserwować u pokoleń wychowanych w czasach bardzo długiej niewoli, bo trwającej 150 lat. Pokolenia te, z chwilą powstania Polski odznaczały się duchem wielkiego patriotyzmu i zdolnością do ofiar i wyrzeczeń na rzecz Polski.

W takich czasach i w takich okolicznościach płynęły lata dziecięce i młodzieńcze Ignacego Posadzego. Nie można się dziwić, że gdy spotykał się z krzywdą, jaką zaborcy wyrządzali jego rodakom, uważał ją za swoją. Pomóc im według swoich możliwości było ambicją jego i kolegów.

Pierwsze zetknięcie z emigrantami polskimi miało miejsce w czasie studiów teologii w Niemczech w Münster i Fuldzie. Na gospodarstwach u Niemców pracowało wiele Polek i Polaków z zaboru rosyjskiego. Tu właśnie klerycy Polacy spotykali się z nimi i poznawali ciężkie warunki ich pracy. W niedziele, w czasie wolnym od nauki, starali się ich odwiedzać, gromadzić, pomagać, a nawet odprawiać dla nich to, co dziś nazywamy liturgią słowa. Warunki pracy były trudne, opieki lekarskiej żadnej. Nic dziwnego, że wypadki chorób i śmierci na skutek zapalenia płuc czy innych przyczyn też miały miejsce. Polacy uważali za największe nieszczęście umrzeć bez sakramentów św.: bez uprzedniej spowiedzi św. Takie wypadki niestety miały miejsce. Jeden z duszpasterzy niemieckich został wezwany do umierającej dziewczyny polskiej i był bezradny - ona nie znała języka niemieckiego, a on polskiego. Przeżył to, jako swoistą tragedię duszpasterza. Nie potrafił tego zamknąć w sobie. Uważał, że trzeba na to otworzyć społeczeństwu oczy. Napisał do prasy artykuł pt. "Polska dziewczyna" (Das Polenmädchen). Opisał jej i swoją tragedię i błagał o polskich duszpasterzy. Ten artykuł był czymś przełomowym w życiu kleryka Ignacego Posadzego. Wtedy zrodziło się w nim postanowienie, by - jeśli to tylko będzie wolą jego władzy kościelnej - im właśnie poświęcić swój czas, a już przynajmniej swoje wakacje.

To ostatnie postanowienie zaczął systematycznie realizować po otrzymaniu święceń kapłańskich. O tych problemach wnet zaczął pisać artykuły do prasy i zwracać na nie uwagę społeczeństwa. Równocześnie jednak i przełożeni kościelni odpowiedzialni za opiekę duchową nad emigrantami zwracali uwagę na kapłana, który zajął się losem tych, tak bardzo opuszczonych Polaków, bo pozbawionych Ojczyzny i zlecali mu zadania przeprowadzenia wizytacji terenów duszpasterstwa emigrantów. Tak rozszerzała się jego wiedza o tym zagadnieniu i coraz głębiej wnikał w potrzeby i bóle polskiego emigranta. Tu miały swój początek jego liczne podróże po krajach Ameryki Południowej i raporty pisane do ówczesnego protektora duchowego polskiej emigracji kardynała Augusta Hlonda, prymasa Polski. Z tych podróży rodziły się też raporty pisane do Min. Spraw Zagranicznych o stanie kulturalnym i materialnym naszych emigrantów na terenie Ameryki Łacińskiej. W Przewodniku Katolickim i w Kurierze Poznańskim można było czytać sprawozdania z tych podróży i wyczytać ogromną tęsknotę emigrantów za polskim kapłanem.

Wszystko to, oraz raporty biskupów z zagranicy, listy i prośby emigrantów spowodowały, że ówczesny Prymas Polski, kardynał August Hlond - upatrzył sobie ks. Ignacego Posadzego na organizatora zgromadzenia zakonnego, które miało wreszcie rozwiązać problem braku kapłanów dla polskich emigrantów. Chciał stworzyć zgromadzenie zakonne, które poświęciłoby się wyłącznie duszpasterstwu polskich emigrantów. Znaną była powszechnie świetna znajomość ludzi, jaką się odznaczał wspomniany Ks. Prymas. On też w trosce o duszę polskiego emigranta w roku 1931 zaproponował ks. Ignacemu Posadzemu, by podjął się zorganizowania zaplanowanego zgromadzenia, które ostatecznie miało nosić nazwę - Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej, Odpowiedź była niełatwa, z jednej strony słabe zdrowie, brak współpracowników, nieznajomość życia zakonnego, ale z drugiej jego optymizm, przez który tak bardzo był podobny do Ks. Prymasa sprawił, że dał odpowiedź pozytywną. Zawarta ona była w słowach "Jestem zawsze gotów pełnić wolę Bożą".

Tak spotkały się dwie dusze, tak bardzo bratnie. Dusza wielkiego Prymasa Polski i skromnego księdza, nauczyciela religii w jednym z poznańskich gimnazjów. Obaj byli zaangażowani w wielkie zadanie, które stało przed Kościołem w Polsce, zadanie stale omawiane na wszystkich konferencjach episkopatu. Teraz miało ono znaleźć swoje rozwiązanie. Początek swój miało w woli następcy św. Piotra, papieża Piusa XI i w wykonawcach tej woli kard. Auguście Hlondzie, protektorze duchowym polskiej emigracji i kandydacie na pierwszego przełożonego nowego zgromadzenia zakonnego ks. Ignacym Posadzym.

Przez wyrażoną zgodę rozpoczął on pisać nową kartę w dziejach polskiego duszpasterstwa emigracyjnego. Na jej kartach mamy zapisane liczne szeregi kandydatów na duszpasterzy emigracyjnych i braci zakonnych pomocników duszpasterskich. Te karty uwidocznią nam wiele akcji duszpasterskich, jak kursy dla nauczycieli polskich z zagranicy, jak kursy dla księży polskich z zagranicy. Na tych kartach możemy odczytać współpracę z tymi, którzy emigracją się zajmowali, a więc Opieką Polską nad Rodakami na Obczyźnie, Światowym Związkiem Polaków Zagranicą. Tu należy odczytać inicjatywy, których jeszcze nikt dotąd nie podjął, a więc wydanie jedynego dotąd w Polsce czasopisma, poświęconego wyłącznie sprawom duszpasterstwa polskiego za granicą Głosu Seminarium Zagranicznego. Druk katechez w 3 tomach, które otrzymali wszyscy polscy nauczyciele zagranicą też należy do tej historii. Niezwykłą jednak kartą tej działalności, to zainteresowanie całej Polski tym zagadnieniem przez dwie wspaniałe książki "Drogą Pielgrzymów" i "Przez tajemniczy Wschód".

W okresie wojny działalność ks. Ignacego Posadzego nie ustawała. Ma ona za sobą bohaterskie karty przez wyjazd księży Towarzystwa Chrystusowego, jako robotników na prace przymusowe do Niemiec. Wyjazd ten odbywał się konspiracyjnie, w tajemnicy przed władzami Niemiec. Druga akcja to organizowanie opieki duszpasterskiej nad osobami wyjeżdżającymi na roboty przymusowe do Niemiec. Opieka ta miała miejsce w obozach przejściowych (Durchgangslager). Przyniosła ona wiele dobrego dla zmaltretowanych i zastraszonych ludzi, ale pociągnęła też za sobą pozbawienie wolności dwóch księży.

Po wojnie ks. Posadzy działalności tej nie przerwał. Duszpasterstwo tzw. wówczas Ziem Odzyskanych było duszpasterstwem emigracyjnym, bo przecież wszyscy Polacy przybyli na te tereny jako przybysze, w ramach emigracji wewnętrznej.

Jest to karta historii niemniej bohaterska, gdy uwzględni się pierwsze lata działania i trudne warunki pracy. Ks. Posadzy, jako przełożony generalny, rzucił na ten teren wszystkich księży Towarzystwa jakich miał do dyspozycji. Nie przerażały go ich trudy, konieczność ofiar, wysiłków, nawet ofiar życia. Szedł za wskazaniem wielkiego Założyciela kard. A. Hlonda "Daj mi dusze, resztę zabierz". Można bez przesady powiedzieć, że ta grupa duszpasterzy była trzonem duszpasterstwa ziem północnych i zachodnich i grupą najliczniejszą i najbardziej zwartą.

Po roku 1956 rozpoczął już regularnie wysyłać księży do pracy wśród Polonii. Dziś pracują oni na terenie Anglii, Francji, RFN, Holandii, Włoch, NRD, Maroka, RPA, Iraku, Kanady, Stanów Zjednoczonych, Brazylii, Argentyny, Australii i Nowej Zelandii.

Na terenach tych krajów wśród Polonu pracuje 144 księży i braci. Oto bilans jednego żywota. Tylko ten, kto odwiedził tych Polaków i usłyszał z ich ust słowa wdzięczności za pracę duszpasterzy, kto widział czym oni są dla Polonii - może sobie uświadomić owoc pracy i żniwa jednego życia. Stało się tak dlatego, że w 1931 roku ks. Ignacy Posadzy na prośbę Kardynała Augusta Hlonda, wbrew wszelkim ludzkim względom i przewidywaniom, odpowiedział z pełnym optymizmem: "Jestem zawsze gotów pełnić wolę Bożą".

Tu można postawić pytanie, co by się stało z duszpasterstwem polskim, gdyby ks. Ignacy Posadzy, przerażony wielkością zadania, nie podjął go. Kto obsłużyłby te ogromne rzesze Polonii, kto zatroszczyłby się o ich dobro duchowe.

Statystyki i liczby nigdy nie dadzą nam wyobrażenia, ile Bóg dokonał sercem, umysłem i pracą jednego kapłana, całkowicie oddanego duszpasterstwu Polonii.

Ten obraz jednak nie byłby pełen, gdyby na konto ks. Ignacego Posadzego nie zapisać nowej inicjatywy realizowanej w bardzo trudnych warunkach. Było nim powołanie do życia żeńskiego zgromadzenia zakonnego pod nazwą Misjonarki Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej. Ks. Posadzy znał z autopsji działalność polskich zgromadzeń żeńskich wśród polskich emigrantów. Wiedział, jaką pomocą w pracy duszpasterskiej są siostry zakonne. Zdobył się więc w 1959 roku na bardzo odważny krok. W obecnym roku zgromadzenie będzie obchodziło 25-lecie swego istnienia; jego Założyciel nie będzie już przeżywał tej radosnej chwili. 80 sióstr pracujących w duszpasterstwie w kraju i zagranicą mówi o rozwoju i żywotności ducha tego młodego zgromadzenia.

Podsumowującego działalność zewnętrzną ks. Ignacego Posadzego ogarnia zdumienie i podziw dla kapłana, który tyle dokonał dla dobra naszych rodaków zagranicą, przejęty troską o ich zbawienie i przerażony wołaniem nadal aktualnym kard. Augusta Hlonda "na wychodźstwie giną polskie dusze".


Druk: "Msza Święta" 7-8(1984), s. 147-149.

odsłon: 6099 aktualizowano: 2012-01-14 15:48 Do góry