Hrabianka Aniela Potulicka


Nowemu zgromadzeniu wkrótce Pan Bóg zsyła dom. Nie dom, a pałac.

Siedzibę otrzymują Chrystusowcy z rąk hr. Anieli Potulickiej.

Gałązka to prastarego lechickiego szczepu Grzymalitów, słynnych z walk z Nałęczami za czasów Piastów, w okresie książąt dzielnicowych. Wszak Nakło leżało w ośrodku tych walk. Do rodziny Potulickich należały kiedyś olbrzymie włości, w okolicach Więcborka na Pomorzu, rozciągające się prawie do Bałtyku. Pierwsze rozbiory Polski okroiły tę fortunę, zaczęła topnieć powoli. Starą siedzibę Potulickich zajęli Prusacy, którzy wy­wieźli piękne zabytki rodowe i wszelkie akta ro­dzinne do Berlina. Nie udało się ich nigdy od­zyskać.

Wtedy to pradziad hrabianki Anieli, Michał, z rezydencji swej w Więcborku przeniósł się do klucza ślesińskiego, położonego nad Kanałem Byd­goskim i zamieszkał w Kantowie, które przybrało nazwę Potulic. Z czasem stanął tu piękny pałac, otoczony parkiem i obszernymi ogrodami. Tu wy­chowała się i spędziła życie hr. Aniela Potulicka.

Urodziła się w roku 1861 w Londynie z ojca Kazimierza i matki Marii z Zamoyskich. Matka jej była religijna, miała wiele serca i czyniła lu­dziom dobrze, toteż kiedy umarła, w kilka dni po urodzeniu hr. Anieli, zostawiła szczery żal po sobie.

W pałacu pełnym ludzi hrabianka nieraz od­czuwała jednak brak najbardziej oddanego, naj­bardziej rozumiejącego serca matczynego. Pro­wadzona przez ojca po męsku, miała dużo charak­teru i hartu, ale też dużo rezerwy. Najcenniej­szym odruchom serca nie lubiła dawać wyrazu.

W dzieciństwie wielki wpływ na nią wywarł dziadek, także Kazimierz. Był on w legionach Dąbrowskiego, walcząc pod Napoleonem, zdobył „Virtuti militari“. W randze pułkownika kawa­lerii, towarzyszy ks. Józefowi Poniatowskiemu jako ostatni jego adiutant, do samej śmierci w Elsterze. Później bierze wybitny udział w powsta­niu listopadowym. Ducha narodowego i gorącą pobożność zachowuje starzec do śmierci. Osiadłszy na starość przy synu w Potulicach, wiele ma pociechy z wnuczek, zwłaszcza z najmłodszej Anieli. Jej przekazuje nieugaszony żar patriotyzmu, heroizm, żałobę narodową, wiarę w odrodzenie... Ze starcem w bojach za Ojczyznę steranym uczy się Aniela modlić za Ojczyznę i za tych, co dla niej polegli.

W 18 roku życia traci hr. Aniela ojca. Dwie jej siostry wyszły zamąż — Maria za ks. Bogdana z Retowa, Elżbieta — za Władysława ks. Sapiehę, z Krasiczyna i otrzymały wiana w innej części Polski. Potulice przypadły w dziedzictwie naj­młodszej Anieli.

Bierze na swoje barki ciężar tej dużej fortuny, która pozwala jej, jako dobremu włodarzowi swe­go mienia, łożyć na cele narodowe, na cele dobro­czynne. Przybliża ją do ludzi nieszczęśliwych, za­razem dzieli cd ludzi szczęśliwych i beztroskich. Za życia jej ojca pałac rozbrzmiewał wrzawą we­sołą, w wysokich salach, hallach, na tarasach, wśród trawników ogrodu pełno było gości. Zjeż­dżali się na zabawy, polowania, koncerty, konne kawalkady. Hr. Aniela skończyła konserwatorium i miała talent muzyczny. Wróżono, że czekałaby ją sławka pierwszorzędnej pianistki, gdyby zechcia­ła ukazywać się na estradach. Ale publiczne wy­stępy nie leżały w jej charakterze. Może jednak brała udział w jednym lub w drugim potulickim koncercie? Nie wiemy o tym. Śmiało i dobrze jeź­dziła konno — ona, wnuczka świetnego kawalerzysty napoleońskiego. Na drogach, otaczających byłe jej dominium, w szerokich alejach parku zwiduje się nam jej sylwetka na koniu — objeżdżają­ca swe ziemie, albo po prostu oddającej się najpiękniejszemu ze sportów... W późniejszych latach musiała i tej ulubionej rozrywki zaniechać.

Z chwilą śmierci ojca zmienia się gruntownie życie w potulickim pałacu. Z początku zrozumia­łym powodem jest żałoba. Ale wnet zmniejszo­na zostaje ilość służby, odprawieni zostają lokaje, stangreci, strzelcy. Pozostaje tylko liczba ściśle niezbędna dla utrzymania porządku w obszernych komnatach. Żałoba minęła — gwar nie powró­cił. Prawie klasztorne popłynęło życie w Potulicach. Rzadko zawitał gość, może z osiem razy za jej rządów odbyły się większe przyjęcia. Czym pustelnica-potulicka wypełniała sobie życie?

Wypełniła je pracą i jeszcze raz pracą. Nie kie­rowała sama gospodarką rolną, jak Rodziewiczów­na — oddała to w ręce fachowych rolników, co było koniecznym przy wysokiej kulturze rolnej na Pomorzu. Ale zawsze było do załatwienia, do powzięcia decyzji szereg spraw administracyjnych najważniejszych. Resztę życia wypełniła praca narodowa, oświatowa, filantropijna.

Religijność, wpojona przez heroicznego żołnie­rza napoleońskiego, w życiu samotnym rozwija się i potęguje. Nie jest to jednak żaden kwietyzm, żaden katolicyzm kontemplacyjny. Nie jest to pławienie się w pięknych nastrojach. Dla niej wiara jest prawdą, którą trzeba zrealizować, do­wieść jej czynnie. Żyje dla idei, żyje dla drugich. Jako młoda dziewczyna, jako chora starsza kobieta powtarza często: „Odmówić sobie muszę tej przyjemności, biedni czekają na te pieniądze".

I mówi tak wtedy, nawet, kiedy chodzi o rato­wanie zdrowia.

Wśród obszernego pałacu żyje jednak wysokim życiem kultury. Gra zawsze na fortepianie, ćwi­czy rano chociażby parę godzin, aż muzykę zarzu­ca, mówiąc, że ręce jej już odmawiają posłuszeń­stwa, że to już nie to, co dawniej było. Czyta książ­ki w kilku językach, tylko na nie nie żałując pie­niędzy. Najwięcej jednak czyta poważnych ksią­żek religijnych, studiuje je niemal i chętnie dy­skutuje na tematy religijne.

Spełnia swe obowiązki dziedziczki, zajmując się ludźmi, zamieszkałymi w jej posiadłościach i pra­cującymi u niej. Wszyscy są dobrze wynagradzani, mają pobudowane ładne mieszkania. W nieszczę­ściu zawsze mogą być pewni pomocy. Tego wspar­cia doraźnego, tej chrześcijańskiej jałmużny nie odmawia nigdy. Otwiera w Potulicach „Ognisko" z biblioteką, dla swoich ludzi i ludzi z Gorzenia oraz pobliskich wiosek prowadzi bibliotekę, urzą­dza odczyty, przedstawienia teatralne, tworzy chór, który na konkursie śpiewaczym dostaje nagrodę. Dotąd w kościele i na procesjach w Potulicach lud śpiewa wyjątkowo ładnie.

Jeżeli podtrzymywała w ludziach patriotyzm, dając im wykłady „o królach polskich", jak mówią byli członkowie koła, to najsilniej zaznaczył się jej wpływ w czasach strejku polskich dzieci, obstających przy odmawianiu pacierza w szkole po pol­sku. Wtedy hr. Aniela gromadziła dzieci, prze­mawiała do nich, odsyłała je końmi do szkoły, ob­darzała łakociami, zapalała w nich wiarę w zwy­cięstwo. Ta jej akcja zwróciła uwagę Niemców i wprawiła we wściekłość miejscową hakatę. Ga­zety niemieckie „Posener Tageblatt“ i „Bromberger Tageblatt“ wołały do rządu niemieckiego o wy­właszczenie dzielnej patriotki.

Mienie jej szło bez końca na ratunek nieszczę­śliwych. Miała na widoku najgorszą nędzę ducha i ciała. Starała się przyjść jej z pomocą. Dopo­mogła inicjatywie Siostry Karłowskiej ze Zgro­madzenia SS. Dobrego Pasterza i jej sumptem sta­nął w Winiarach pod Poznaniem Zakład Dobrego Pasterza, mający na celu nawracanie dziewcząt upadłych, leczenie tej najgorszej rany moralnej ludzkości. W Poznaniu zaś stanął zakład dla nie­uleczalnie chorych pod wezwaniem św. Łazarza. W Bydgoszczy znowu dzięki niej założono siero­ciniec — Zakład św. Floriana. W ostatnich latach życia urządziła też hr. Potulicka w swych dobrach dwie kolonie letnie: dla dziewcząt i chłopców z or­ganizacji katolickich i z harcerstwa.

Po wybuchu wojny w Potulicach założono szpi­tal dla żołnierzy na 40 łóżek — przebywają w nim prawie wyłącznie Polacy. Władze pruskie zaczynają ją szykanować, nasyłają jej żandarmów, urzą­dzają rewizję. Najcięższy dla niej był okres koń­cowy wojny. Wtargnęły wtedy do Potulic dzikie bandy Grentzschutz‘u, zdemolowały masę mebli i cennych zabytków, chcieli nawet podpalić pałac, ale w czas podłożony ogień zagaszono. Przez pół roku grasował Grentzschutz w Potulicach. Hra­biankę dręczono jakiemiś przesłuchiwaniami, chciano ją nawet rozstrzelać. Udało się jej uciec z Potulic, wyjeżdżając po cichu powozem, z koła­mi i kopytami koni owiniętymi szmatami, by u- cieczki nie zauważono. Linia powstańczych wojsk polskich była blisko, więc przedostała się łatwo do Poznania.

Jeszcze Grentzschutz siedział w Potulicach, je­szcze granice zachodnie Polski nie były ustalone, gdy hrabianka postanowiła nowy dar ofiarować narodowi, wesprzeć nim pracę Kościoła. W 1918 roku powstał w Lublinie Uniwersytet Katolicki. Hr. Aniela, oddając się gruntownie nauce na za­sadach katolickich, przygotowana do zrozumienia znaczenia uniwersytetu katolickiego przez swe studia postanowiła przekazać swój majątek Uni­wersytetowi Lubelskiemu. Długo, od 1924 roku trwały przygotowania do stworzenia fundacji. Wreszcie w 1932 roku została ostatecznie zatwier­dzona Fundacja Potulicka dla Uniwersytetu Lu­belskiego, składającą się z dwóch kluczy: Ślesina i Samsieczna.

Pałac z parkiem zapisała hr. Aniela powstają­cemu Seminarium Zagranicznemu.

Teraz pokoje od frontu, umeblowane prawie, jak za jej życia, pełne czcigodnych staroświeckich mebli, rycin i obrazów są pokojami reprezentacyj­nymi Zakładu. W jednym z nich już założył fun­damenta przyszłego Muzeum Misyjnego X. Rektor Posadzy, rozkładając tam przedmioty przemysłu artystycznego chińskiego i japońskiego, skóry wę­żów i jaguarów, nawet ustawiając wypchanego jaguara. W drugim — urządzono kaplicę zakła­dową. Wszędzie snują się wesoło w swych czar­nych mundurach bracia i nowicjusze — wojsko Chrystusowe, krzątają się czynnie, żyją radośnie w Bogu, śpiewając razem z ptakami, których w parku jest tak dziwnie dużo.

Tłumaczy się to tym, że hr. Aniela lubiła bar­dzo ptaki, sypała im ziarno i pamiętała, by rozrzu­cić dla nich pokarm w zimie.

W jednym z pokojów reprezentacyjnych wisi na ścianie jej duży portret z lat młodszych. Twarz mocna, energiczna, ale znać w niej tę wytworność duszy, która kazała kochać muzykę, kwiaty, pta­ki i małe dzieci. Znać myśl, która szukała rozwią­zania spraw tego świata w świetle wieczności. Wy­sokie życie intelektualne, płonące uczucie, pokryte opanowaniem, wola dążąca do realizacji — oto, co można z tej twarzy wyczytać.

Ta wola kazała jej pracować bezustannie, dając przykład innym ludziom, by pomnażać bogactwo narodowe. Pracując, stała na straży ziemi pol­skiej, przekazanej jej przez wieki — nie uroniła z niej w czasach najtrudniejszych ani jednego hek­tara, wtedy, gdy inni trwonili fortuny i oddawali je hakacie. Chciała nauczyć lud rzemiosł, które zna lud małopolski. Widziała to w dobrach swe­go ojca pod zaborem austriackim. Zaczęła się więc uczyć rzemiosł: tkactwa, dziania, szczotkarstwa, introligatorstwa i t. d. Wszystko wykony­wała nadzwyczaj zręcznie. Rzemiosł na gruncie wielkopolskim nie udało się jej zaszczepić, wyko­nane zaś płótna, wyroby trykotarskie i t. d. szły na pożytek najbiedniejszych, rozdawane im przy gwiazdce i w innych okazjach.

Patrzy jej portret ze ściany... Z kościółka, zbu­dowanego przez jej szlachetnego ojca, dzwon wy­dzwania godziny. Leżą tam prochy jej rodziny i jej własne, uczczone piękną tablicą pamiątko­wą. Przed nią zawsze stoją świeże kwiaty. Chry­stusowcy pamiętają o swej fundatorce. Imię jej raz wraz powraca w modlitwach i nabożeństwach zadusznych. Może schodzi tu do swego ziemskie­go dziedzictwa jej dusza? Może widzi, jak pow­stały warsztaty rzemieślnicze w miejscu, gdzie chciała zaszczepić rzemiosło?

Gorliwie uczyła ludzi pozdrawiać Imieniem Chrystusa. Opowiadają, że gdy spotkana w par­ku dziewczynka powiedziała jej „dzień dobry pa­ni hrabinie", musiała odstąpić 20 kroków wstecz i na nowo ją pozdrowić jak należy. A gdy powie­działa: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" dostała od niej dwadzieścia złotych.

Teraz w okolicy przechodnie nawet nieznajome­go pozdrawiają przy spotkaniu, chwaląc Jezusa. Tak często rozbrzmiewało tu Jego święte Imię. Oto przyszedł tu i zamieszkał. I snując się mrów­czo i pracowicie, młodziutcy Chrystusowcy pozdra­wiają z głębi swej płonącej, heroicznej wiary:

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Przebojowane życie piękne... Pozostały po nim dzieła miłości, dzieła ofiary... Pozostało przyka­zanie pracy. Ta kobieta wielkiego rodu mogła nigdy nie wykonać najmniejszej pracy, jak daw­niejsze kasztelanki, które nawet drzwi nie otwie­rały same, by ręki nie zniekształcić. A ona pra­cowała niestrudzenie i nawet, litując się nad pra­cownicami słabszymi lub gorzej odżywionymi, sa­ma pomagała pracować w polu...

Pałac magnacki, siedziba zbytku, użycia egoi­stycznego zamieniony w dom Boży...

Czy już nie zaczyna się Królestwo Boże na zie­mi?

 

odsłon: 3363 Do góry