Potulicki brat


Ponieważ w młodym Zgromadzeniu brak jeszcze księży, Józef Miękus, jako szczególniej wybitny i uzdolniony ma sobie zlecone przez przełożonych wykłady dla braci-nowicjuszów. Pomaga więc urabiać ich dusze. Przemawia po prostu, z wielkim uczuciem. Wykłady te wywierają wielkie wrażenie i długo będą wspominane.
Stosunek Józefa do braci jest pełen szacunku i bardzo przyjazny.

Kto to jest „brat p o t u 1 i c k i ?“

Brat potulicki bierze na siebie pracę Marty. Domowe prace, rzemieślnicze roboty, troskę o porządek i czystość domu, nakarmienie i przyodzianie rzeszy zakonnej. Ale jednocześnie chce on wzorem Marii posiedzieć u stóp Zbawiciela i posłuchać słów, które są jako woda: „ktoby pił z onej wody, którą ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki“.

Brat — pomocnik duszpasterza — pójdzie na wychodztwo, będzie organistą, zakrystianem, będzie budował dom i kościół, będzie spełniał prace domowe. O ile pozwoli mu na to wykształcenie, będzie pomagał w pracy parafialnej, w katechizowaniu dzieci, w prowadzeniu szkółek parafialnych i towarzystw młodzieżowych.
Poza tym będzie współtowarzyszem doli i niedoli kapłana na obczyźnie, z dala od rodzinnej ziemi.
Zanim brat wyruszy przy boku kapłana na trudy misjonarskie, w dalekie kraje, musi się przygotować, okrzepnąć duchowo, pogłębić wewnętrznie, by potem, wśród różnorodnych warunków życia poza domem zakonnym, nie załamać się, nie wykoleić.

Dlatego gruntowne przygotowanie do życia zakonnego jest pierwszym i najważniejszym jego zadaniem. Przez pół roku jest aspirantem, sprawdzając, czy ma prawdziwe powołanie zakonne. Po szczęśliwej próbie zostaje przyjęty do nowicjatu, który normalnie trwa jeden rok. Podczas nowicjatu w ciszy i skupieniu zaprawia się do systematycznego życia wewnętrznego. Przez kilka godzin codziennie oddaje się pracy fizycznej. Jeżeli nie ma żadnego przygotowania zawodowego, uczy się jakiegoś rzemiosła z polecenia Przełożonego.

Po upływie roku, jeżeli nowicjat przebiega zadawalniająco, może złożyć pierwszą profesję zakonną. Składa ją na rok, drugą profesję składa na dwa lata. Po trzech latach, złożywszy dowody dostatecznego wyrobienia duchowego i okazawszy, że będzie przynosił pożytek Zgromadzeniu, może przystąpić do ślubów wieczystych.

W domu macierzystym w Potulicach wszędzie znać pracę braci. Zajęć jest tyle, że znaczna już teraz liczba braci nie wystarcza na potrzeby domu. Mieszkają tu w osobnym domu i pracują domownicy, wykwalifikowani w różnych zawodach. Prócz tego, kilkunastu okolicznych chłopców terminuje w warsztatach Zgromadzenia. Pod opieką brata, mieszkają oni też w osobnym domku i pod doskonałym wpływem religijnym wyrabiają się na lepszych ludzi.

Może też wśród nich zaświtać niejedno powołanie...

Atrakcji w Potulicach dla tych najmłodszych ich obywateli jest dosyć. Zostało tu jeszcze z dawnego zwierzyńca Potulickich kilka saren. W klatkach dużych i wygodnych bracia hodują wiewiórkę, lisa. Założono tu hodowlę prześlicznych, białych królików angorskich, które czesze z zapałem jeden z braci, urodzony „zoolog". Wśród grząd pomidorów kroczy poważnie miejscowy ulubieniec — bociek oswojony, który poluje raczej na smakołyki z rąk braci, niż na żaby, bezczelnie rechoczące w zielonym stawie, po którym pływają białe łabędzie. Ten staw łabędzi na tle strzyżonych szpalerów — to jakby zakątek zamierzchły Wersalu...

Pracują więc bracia na roli. Obszerny park ma zagony warzywne, pola kartofli i pomidorów. Są szklarnie wspaniałe — w jednej z nich zwisają już nawet zielone dotąd kiście winogron i stoją drzewka brzoskwiniowe. Są klomby i doniczki kwiatów — hodowanych ku ozdobie ołtarzy. Mały osiołek, który chadza tylko naprzód, a żadną siłą nie da się cofnąć wstecz, składając świadectwo znanej cechy swego charakteru, wozi po ścieżkach beczkę do polewania grząd i klombów.

Opodal od pałacu wznoszą się warsztaty — królestwo braci. Tylko część zajmuje tutaj redakcja, zaopatrzona w książki, obejmująca ekspedycję, wybijanie adresów specjalną maszynką, skład druków, administrację wydawnictwa. W drukarni króluje linotyp, ale obok działa jeszcze drukarnia ręczna z kasztami pełnymi czcionek. Biją tysiące egzemplarzy, rozrzucanych po całej Polsce, jeszcze maszyny płaskie, ale już myśli się o rotacyjnej... Wszystkie maszyny działają tu zapędem elektrycznym.

Z drukarnią łączy się introligatornia, gdzie piętrzą się w ostatecznym wykończeniu stosy książek do nabożeństwa, nowe wydania poczytnych opowiadań z pielgrzymich dróg X. Posadzego, broszury treści religijnej, powieści, czasopisma Seminarium...

Przechodzimy do warsztatu mechanicznego. Tu także działa zapęd elektryczny i może dlatego jest tu tak przyjemnie i czysto? Nie, jest ta czystość, ten ład, ta estetyka, posunięta możliwie najdalej nawet przy najbrudniejszych robotach cechą domów i zakładów zakonnych. Czystość i schludność dokoła wnosi poczucie schludności wewnętrznej, harmonii, które powinny cechować człowieka uduchowionego.
W pracowni krawieckiej szyją sutanny dla kleryków i księży, których Pan Bóg, łaskawy dla Seminarium, coraz więcej posyła, szczękają nożyczki, pracownia czyściutka i elegancka (i tu — żelazka elektryczne! Nic dziwnego: Potulice zbudowały własną elektrownię). Warsztat szewcki i stolarski...

I jeszcze: nowo założona hodowla drobiu, niezgorsza pasieka, projektowany staw rybny... Tymczasem ryby poławia się w Bydgoskim Kanale za parkiem.

Tam też wypasają się własne krowiny. Potulickie państwo stara się o samowystarczalność i o nauczenie swych członków najrozmaitszych umiejętności. Wszakże zdarzyć się może, że będą na dalekich terenach osadniczych uczyli tego wszystkiego wychodźców naszych.

Mistrze gimnastyki, asy siatkówki, potuliccy szybkobiegacze, narciarze, kolarze mają jeszcze jedno wspaniałe zajęcie letnie. Mają własną flotyllę, port stocznię na Kanale Bydgoskim. Na brzegu geometrycznie wykreślonego, równo i drobno sfalowanego kanału, z którego widać w oddali łożysko Prawisły, stoi szopa — skład kajaków.

Ustawione są tam równo i porządnie statki „Parana", „Iguassu" ,„Missiones“ i jak tam się nazywają jednostki sportowe tej wyborowej flotylli, skonstruowanej własnoręcznie. Na brzegu wywrócony dnem do góry leży jeden kajak i specjalista - brat zasmarowuje w nim szpary smołą. Jest nawet kapitan przystani, czuwający nie tylko nad należytym ordynkiem flotylli, lecz i nad tym. by się bracia nie potopili.

Kiedyś klerycy i może niektórzy bracia będą organizatorami grup młodzieży zagranicą. Na tych najbardziej zależy w akcji, powstrzymującej nasze wychodztwo od wynarodowienia. Zrozumiało to nie tylko Seminarium Zagraniczne: Opieka nad Wychodźcami i Światowy Związek Polaków Zagranicą również zwracają wielką uwagę na młodzież. Przyszli organizatorzy muszą poznać zasady harcerstwa — niejednokrotnie księża są w nim wybitnymi kierownikami. Znajomość sportu także będzie miała dla nich nieraz wiekie znaczenie. Toteż hufiec potulicki zapróbował nawet campingu: nad polskim morzem, oraz na Podkarpaciu.

Klerycy wraz z braćmi obozują pod namiotami na wrzosowisku, rozesłanym nad Bałtykiem, oraz u stóp turni tatrzańskich.

Wreszcie już sformowanych, zrośniętych z Towarzystwem, mocnych w sobie żołnierzyków Chrystusowych można wypuścić w świat. Pojechali już niektórzy na obczyznę — do Paryża, do Estonii. Inni mają zadania w Polsce.

Są to bracia - kolporterzy. Jeżdżą po całej Polsce z grubymi teczkami, pełnymi książek z tłoczni potulickiej — tak po 15 kilo na jedną porcję. Chodzi się z tym ładunkiem od domu do domu. Nie jest to zawsze przyjemne. Nieraz spotyka biednego kolportera szyderczy docinek lub oburkliwe przyjęcie innowiercy, sekciarza, bezbożnika lub po prostu letniego katolika, nie odznaczającego się dobrym wychowaniem i życzliwością dla świata. Bracia - kolporterzy nie upadają na duchu. Wszak przyświeca im idea, którą rozumieją, którą przejęli się do głębi:

APOSTOLSTWO DOBREJ KSIĄŻKI.

Do rodzin, w których chodzi się na złe sztuki filmy, do dancingów, złych towarzystw, gdzie króluje zasada użycia, do rodzin, albo obojętnych, albo mało uświadomionych co do prawdziwych zasad życia, przynosi skromny brat potulicki z wiarą i miłym swym uśmiechem książkę, uczącą o Chrystusie.

Nawet w domach, ugrzęzłych w codzienności, nie podnoszących nigdy głowy ku niebu, ukazanie się człowieka Bożego — księdza, brata - zakonnika — wywiera zawsze wrażenie. Brat potulicki umie przemawiać do ludzi. Kiedy mu odpowiadają opryskliwie:

— Nie trzeba, mam dosyć książek.

Zapytuje łagodnie:

— A zasług dla nieba czy ma pan dosyć?

Brat - kolporter opowiada:

— Najgorsze to chodzić po letniskach, gdzie ludzie odpoczywają. Nie wiadomo, kiedy do nich trafić. Czy kiedy są w pokojach — to wtedy odpoczywają. Czy kiedy przy obiedzie — to wtedy nie wypada przeszkadzać. Czy kiedy idą na zabawę albo na przechadzkę — to wtedy im o czymś poważnym nie chce się myśleć.

— To cóż się robi? Nie idzie się wcale?

— To właśnie tam wszędzie się idzie.

Logika kolporterska. Często idąca wbrew rzeczywistości — ku sukcesowi. Ale droga ta nie jest łatwa. Nieraz ludzie, którzy z ochotą wpuszczają do domu domokrążcę, proponującego towar na raty albo ajenta od electrolux‘u oburzają się, że im się proponuje książkę katolicką. Taka propozycja jest jak pukanie do zaleniwiałego sumienia, które nie chce się poruszyć, ożyć, zacząć działać.

Brat - kolporter widzi ludzi, dużo ludzi. Pamięta zawsze, że reprezentuje Zgromadzenie i stara się je godnie reprezentować. Bywają ciężkie chwile zmęczenia, niepowodzenia, przygnębienia na widok zła, które się spotyka, a które rani czyste dusze braci. Jeżeli jednak zapytać brata - kolportera :

— Jakich ludzi jest więcej na świecie, sądząc z doświadczeń brata — dobrych czy złych?
Brat - kolporter odpowiada:
— O, ludzi dobrych jest daleko, daleko więcej na świecie, niż złych.

Nie zabijcie tej wiary w prawej duszy brata - kolportera, kiedy może bardzo strudzony, może zraniony po drodze przez niedobrego człowieka stanie na waszym progu, ożywiony wielką myślą:

APOSTOLSTWA DOBREJ KSIĄŻKI.

odsłon: 2225 Do góry