Hr. Potulicka cieszyła się, widząc, że w siedzibie jej rodu przygotowują się misjonarze dla wychodztwa. Ma dla nich uczucie całkiem macierzyńskie. Nie przestaje się troszczyć o członków Seminarium.
Pamięta, że trzeba poczynić zakupy na zimę, doradza, gdzie najtaniej. Od czasu do czasu posyła na stół zakonny zwierzynę. Sprawia klerykom komże. Myśli o ofiarowaniu im sutann na obłóczyny.
Wśród Chrystusowców panuje żywa sympatia i cześć dla sędziwej Fundatorki. Modlą się za jej zdrowie i pomyślność. W przeddzień jej imienin (1 X 1932 roku) wieczorem składają jej życzenia z X. Rektorem Posadzym i X. Berlikiem na czele. X. Rektor wręczył jej w upominku parę przedmiotów ze swych zbiorów egzotycznych z Brazylii. Ponieważ hrabina, ongi świetna pianistka, bardzo lubiła muzykę, urządzono koncert. Kleryk Szczepanowski i brat Żurowski wykonali duet na fortepian i skrzypce. Potem był śpiew na trzy głosy, deklamacja chóralna, solo na fortepianie i toast na cześć solenizantki. Pomimo wzruszenia i słabości, hrabianka przemówiła w kilku serdecznych słowach, życząc błogosławieństwa Bożego. X. Rektor przedstawił nowicjuszów hrabinie, która z każdym zamieniła kilka miłych słów.
X. Rektor do swych darów dodał osiem Mszy św., podczas oktawy jej patronów — Aniołów Bożych.
Ze zdrowiem Fundatorki jest jednak źle. Do paraliżu przyłączyła się choroba serca, cierpi na ataki. 17 października następuje atak najgorszy i — ostatni.
Nie zastaje jej nieprzygotowaną. Co dzień teraz otrzymuje Komunię św. Co dzień słyszy słowa pociechy od księdza, gorliwego duszpasterza i po synowsku jej oddanego.
Oto, jak opisuje Józef w „Kronice" śmierć Pani Potulickiego pałacu:
„Wieczorem, jak zwykle, mieliśmy wykład. Był to dzień zgonu świętej Małgorzaty Marii Alacoąue, wielkiej czcicielki Serca Jezusowego. Przed obrazem Najświętszego Serca płoną świece. X. Rektor zachęca do żarliwego nabożeństwa do Najświętszego Serca, tak hojnego dla tych, co je wzywają. Cieszymy się, że wkrótce uroczyście oddamy się w opiekę temuż boskiemu Sercu, by nam zawsze królowało i błogosławiło.
Jest parę minut przed pół do siódmej.
Nagle jakieś zamieszanie. Wołają X. Rektora.
Siostra z płaczem woła: „Szybko po Oleje św., szybko".
Wszyscyśmy zadrżeli. Wiemy, co to znaczy. Nasza ukochana Dobrodziejka odchodzi od nas. Na zawsze! Bez słowa rozkazu wszyscy dążymy do kaplicy. Prosimy gorąco Najświętszą Panienkę i to Serce Najświętsze, by się najdoskonalej spełniła wola Boża.
Modlimy się tak gorąco, w trwożliwym oczekiwaniu: co się stanie? Wejście X. Rektora z czarną stułą powiedziało nam wszystko.
— Moi kochani — mówił wzruszony X. Rektor — bolesną wieść wam ogłaszam. Oto przed kilku minutami umarła ś. p. hr. Aniela Potulicka. Zmarła nasza matka i dobrodziejka. Zmarła wasza wspólna matka, która się wami opiekowała. Ufamy, że Pan Bóg jej będzie miłosierny, bo miała wiarę gorącą i ufność wielką, a On przecież powiedział: „Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie, a ja go wskrzeszę w dzień ostateczny". Żegnamy Cię, matko nasza droga. Nie na długo. Jak to słońce na krótki czas zachodzi, by rankiem znowu zabłysnąć na niebie, tak i my zobaczymy się wkrótce w niebieskiej Ojczyźnie, by się radować i cieszyć na wieki.
I zapłakał serdecznie lud zgromadzony.
Rozkołysały się dzwony, bijąc smutnie, boleśnie. I wraz ze swym jękiem żałosnym i skargą unosiły przed Boży tron modły, żałość i ból nieukojony, jako wymowne świadectwo dla Zmarłej od tych, którzy ją kochali.
Przy trumnie ukochanej zmarłej dzień i noc spędzaliśmy na pobożnych czuwaniach, modląc się serdecznie i gorąco za pokój jej duszy. A ona spoczywała w trumnie, już snem uśpiona wiecznym, w otoczeniu palm i kwiatów, które tak bardzo za życia kochała. Ubrana w skromny habit tercjarki, spoczywała tak cicho, jak cichym było całe jej świątobliwe życie.
Zaczęli się zjeżdżać krewni zmarłej, delegacje instytucji, przez nią wspieranych".
Pod datą 21 października Józef zapisuje:
„Zbliżył się dzień pogrzebu. Było pochmurno. Często deszcz przepadywał, obwisłe chmury posępnie wlokły się ku zachodowi. Liście gęsto leciały z drzew, uściełając ziemię żółtym kobiercem.
Rano, podczas Mszy św., celebrowanej przez X. Biskupa Fulmana, śpiewaliśmy missam pro defunctis. O godz. 10 X. Proboszcz odprawił drugą Mszę w kościele dla parafian.
Zbliża się godzina pogrzebu. Zajeżdżają szeregi aut, powozów, przybywają delegacje ze sztandarami i wieńcami, nadchodzą liczne rzesze piesze, gromadząc się przed pałacem. Wszyscy po raz ostatni oglądają drogie szczątki zmarłej. Formuje się długi kondukt żałobny. Około 20 sztandarów i chorągwi z żałobnymi szarfami rozwija się na wietrze.
Kondukt rusza. Przed trumną kroczy J. Em. X. Prymas. XX. Biskupi Laubitz, Fulman i Dymek, X. Inf. Kruszyński, X. Rektor i liczne duchowieństwo. Wkrótce przybywa około 30 kleryków z Gniezna z X. Kan. Tłoczyńskim i złączywszy się z konduktem, wykonywa żałobne „Miserere". Posuwamy się powoli. Dzwony nieustannie, żałobnie biją na pożegnanie, łącząc swe rozedrgane jęki z ponurym zawodzeniem wichru, huczącego w konarach.
Zbliżamy się do kaplicy. Tworzymy szpaler, by wstrzymać tłoczący się lud, gdyż mała kaplica w żaden sposób nie mogłaby wszystkich zmieścić. Wokół trumny płoną świece, lampy elektryczne kirem spowite. Pienia żałobne uroczystym odbijają się echem.
Sumę z asystą celebruje J. E. X. Bisk. Laubitz. Mowę żałobną wygłasza X. Kruszyński, rektor Uniwersytetu Lubelskiego.
Wspomniawszy o świetności rodu Potulickich, wywodzących się od Grzymalitów, którzy już za Piastów w Wielkopolsce żyli, wykazał niektóre cechy szczególniejsze życia Zmarłej. Było to życie ciche, ale zarazem tak promienne i bogate w zasługi. Uwydatnił i silnie podkreślił jej energię w zarządzaniu ogromnym majątkiem, jej pracę, ofiarność i poświęcenie na niwie narodowej, społecznej i filantropijnej, jej niezachwianą ufność w Boską Opatrzność, dzięki której cieszyła się zawsze wielkim pokojem ducha. Że jej praca ofiarna i poświęcenie znalazły uznanie, i zjednanały jej szczerą i żywą wdzięczność, dowodem tego hołd, jaki oddali jej szczątkom najwyżsi dostojnicy Kościoła, liczne delegacje, Towarzystwa i tłumy ludu.
Po przemowie ostatnie psalmy, ostatnie modlitwy. pokropienie i przy śpiewie hymnu „In paradisum deducant te Angeli“, spuszczono trumnę do grobów rodzinnych I jakby przez kaplicę przeleciały przeczyste anioły Boże, śpiewając z duszą wybraną pieśń nową pod wtór wspaniałego hymnu. tak podniosły i majestatyczny nastrój panował w tej chwili.
I będzie tam z ojcem, matką i siostrą spoczywać długie wieki, aż ją potężny zew Boży powoła na Sąd Ostateczny, aby jej oddać koroną złotą—„wieniec sprawiedliwości".
Tyle Kronika. Zjechały się instytucje ze sztandarami i wieńcami, by uczcić pamięć fundatorki. Ale mienie, które tak dobrze użyła, to było mienie jej rodu, przez nią przechowane. Podkreślono w mowie pogrzebowej, że była jego sumienną strażniczką. Wielka to była zasługa, niespożyta dla Kościoła, dla ludzi cierpiących. Ale kiedy tam, w zaświecie, położą na szalę jej czyny, czy więcej zaważą te wspaniałe fundacje, czy pomoc dziewczynie w polu, kiedy pani z pałacu stanęła do pracy, by jej ulżyć w znoju? Czy więcej zaważą wielkie wartości materialne, obszary i budynki, czy własnymi jej rękami wyrobione płótna, odzież, różne przedmioty, którymi bliźnich obdarowywała?
Odeszła dusza piękna i niepospolita.
Jej portret patrzy ze ściany pokoju, w którym umarła. Przy grobie jej zawsze pełno świeżych kwiatów...