ks. Józef Milewski SChr

Człowiek wiary.


Z nazwiskiem księdza Berlika zetknąłem się po raz pierwszy w sierpniu w 1948 r., kiedy to na mój wniosek o przyjęcie do Towarzystwa Chrystusowego otrzymałem list, z podpisem księdza Floriana Berlika z decyzją przyjęcia mnie do Towarzystwa Chrystusowego. Ksiądz Florian Berlik był w tym czasie przełożonym Domu Głównego Towarzystwa Chrystusowego w Poznaniu, a równocześnie zastępcą przełożonego generalnego O. Ignacego Posadzego. Gdy przez sześć lat przebywałem w Poznaniu na studiach filozoficzno-teologicznych naszego Wyższego Seminarium - uważałem księdza Floriana za człowieka, który swoje obowiązki spełniał w poczuciu wielkiej odpowiedzialności i troski o wszystkie sprawy i wszystkich mieszkańców. Jego konferencje ascetyczne były zawsze dobrze przygotowane i wygłaszane z przekonaniem oraz owiane wielkim umiłowaniem Kościoła i naszego Towarzystwa. Traktowałem go zawsze jako człowieka bardzo poważnego i świątobliwego. Był systematyczny w pracy i odnosił się z wielkim zainteresowaniem do wszystkich spraw związanych z życiem ludzkim i działalnością Kościoła. Wobec każdego człowieka miał wielki szacunek, chociaż odznaczał się stanowczością w realizacji podjętych decyzji.

Miał też wielki pietyzm dla Założyciela kardynała Augusta Hlonda. Często powoływał się na jego wypowiedzi i sposób jego życia.

Był bardzo dokładny w odprawianiu ćwiczeń duchownych, a w swojej działalności powoływał się często na wolę Bożą.

Był człowiekiem wiary. Gdy pewnego razu rozmawiałem z nim na temat śmierci i życia wiecznego, a równocześnie wyraziłem pewne ubolewanie, że mimo wiary w świętych obcowanie, tak mało w życiu naszym codziennym odczuwamy kontakt z tymi, którzy odeszli od nas do wieczności, ksiądz Florian po krótkim namyśle dał mi taką odpowiedź: jest bliski kontakt ze zmarłymi, jeżeli się jest w wielkiej przyjaźni z Chrystusem, bo zmarli żyją w Chrystusie. Niby to prosta i zwyczajna odpowiedź człowieka wierzącego, a jednak wypowiedziana przez księdza Floriana tak na mnie podziałała, że tę prawdę wiary przeżyłem na nowo, a tamte słowa zapamiętałem do dnia dzisiejszego.

Ksiądz Florian przechodził różne choroby, ale komplikacje zdrowotne, których doświadczył prawie przed dwoma laty zaczęły w nas budzić obawy, czy nie jest to choroba rakowa. Pewnego dnia nasz lekarz domowy dr Jan Suwała przekazał księdzu Generałowi wiadomość, że tamte nasze obawy okazały się prawdziwe. Śmierć mogła nastąpić rychło. Wiadomości o tym jednak nie rozgłaszano.

We wrześniu 1981 r. ks. Florian tak zasłabł, że dłuższy czas musiał leżeć w łóżku. Miał dużo bóle, wysoką gorączkę i inno dolegliwości. 28 września 1981 r. będąc W Kiekrzu odwiedziłem go w jego pokoju. Przy powitaniu odezwałem się do niego mniej więcej takimi słowami: „Księże Florianie, jak to można przebywać w tak małym i ciasnym pokoiku o jednym tylko oknie, gdy na zewnątrz jest tyle słońca i taka piękna pogoda.” Pada odpowiedź: „Ależ Księże Józefie, to nie jest mały pokój. Ja przez to okno widzę cały świat. Niech ksiądz Józef popatrzy, jakie piękne te drzewa, ile kolorów zawierają te jesienne liście. Jaki piękny świat P. Bóg stworzył.” To prawda odpowiadam, ale czy można zauważać i podziwiać to piękno przyrody, gdy człowiek musi tak cierpieć w czasie choroby? Ksiądz Florian odpowiada: „Owszem można. Przecież cierpienie nie może nam przysłonić Boga. Trzeba Bogu za wszystko dziękować: i za zdrowie, ale także i za krzyż. Najważniejsza rzecz, to przyjmować wszystko jako wyraz woli Bożej. Jak Pan Jezus każe cierpieć, to cierpienie trzeba przyjąć”.

Ale czy to cierpienie nie przychodzi za wcześnie na księdza Floriana? Przecież ksiądz Florian ma jeszcze tyle do zdziałania na tym świecie: np. być pomocnym tu w nowicjacie, udostępnić nam osobę naszego Założyciela, itd... Na to ksiądz Florian: „Księże Józefie, kiedy jest czas na pracę, trzeba pracować i działać, ale jeżeli przychodzi choroba i cierpienie, to trzeba to cierpienie też przyjąć i cierpliwie je znosić, bo taka widocznie jest wola Boża. W życiu przychodzi czas pracy i czas cierpienia. Do tej pory pracowałem. I nie myślałem, że całe życie będę pełnił różne odpowiedzialno funkcje w Towarzystwie, bo gdy wstępowałem do Towarzystwa, to chciałem być zwykłym kapłanem duszpasterzem na zwykłej placówce. Stało się inaczej, widocznie taka była wola Boża. Teraz widocznie już nie mam pracować, a tylko cierpieć dla Towarzystwa. I trzeba to cierpienie przyjąć.” Książę Florianie - odpowiadam, ale gdy przyjdzie duże cierpienie, atak wątroby, to chyba wtedy trudno jest przez to okno zobaczyć piękny świat i powtarzać Boże dziej się wola Twoja. Na to ksiądz Florian: „Przecież cierpienie w człowieku nie jest najmocniejszą sprawą. Duch jest najważniejszy, on ma panować nad ciałem, a nawet nad cierpieniem. Niech ksiądz Józef wyobrazi sobie, że pewnego dnia taki mnie złapał atak, taki ból, że był on wprost nie do wytrzymania.” Wtrąciłem się, że rozumiem ten ból, bo sam przechodziłem atak kamicy nerkowej. Wtedy zrozumiałem, jak małym i słabym jest człowiek w cierpieniu. „Tak, odpowiada ksiądz Florian - ból jest przeogromny, ale jak się później okazało można go opanować. W pewnym momencie powiedziałem sobie - przecież ja muszę być silniejszy niż ból, ja muszę go pokonać”. Wytężyłem wszystkie siły ducha i powiedziałem sobie, że duch musi być mocniejszy niż ciało, niż ból”. I proszę sobie wyobrazić, że gdy tak wewnętrznie się skupiłem i uspokoiłem, ból zaczął maleć, a po chwili już go nie czułem”.

Minął rok od tamtej rozmowy. W tym czasie ks. Florian pokonywał chorobę swym mocnym duchem, przestrzeganiem diety i wskazań lekarskich. Choroba jednak czyniła spustoszenie w organizmie. Stało się już publicznie wiadome, że rak toczy organizm, śmierć może nastąpić jesienią tego roku. Ks. Florian o swojej chorobie nie mówił. Poprosił o sakrament chorych. Mimo wyniszczenia organizmu w rozmowach z drugimi porusza różne sprawy Kościoła, świata i Towarzystwa. Co do swego stanu zdrowia, powtarza tylko, że Bóg najlepiej wie, co człowiekowi jest najwłaściwsze. Niech się dzieje wola Boża.

28 IX 1982 r. odwiedziłem ks. Floriana. Wszystkim się interesuje, co dzieje się w świecie, w Poznaniu. O swojej chorobie i cierpieniu nic nie mówi. Za kilka dni mam wyjechać do Rzymu na uroczystości kanonizacyjne św. Maksymiliana Kolbe. Wiedziałem, że po powrocie nie zastanę ks. Floriana wśród żyjących na ziemi, więc chciałem się z nim pożegnać. Przyjmuje mnie bardzo serdecznie. Prosi, aby opowiedzieć, jak wypadły uroczystości składania ślubów. W tym czasie następują torsje. Prosi o podanie naczynia i każe nie przerywać opowiadania. Po ustaniu torsji włącza się w rozmowę. W końcu proszę go, aby dał mi jakieś rady i wskazania przed moim wyjazdem do Rzymu. Wtedy wyraził zadowolenie z faktu, że tam jadę. Pytał się, kto jeszcze z Chrystusowców weźmie udział w tej pielgrzymce. Prosił o modlitwę. Zapewniłem, że będę pamiętał o ks. Florianie przed grobami apostołów i modlił się będę w jego intencji do św. Maksymiliana. On jednak kontynuował swoją prośbę i konkretyzował cel tej modlitwy. Proszę się modlić do św. Maksymiliana o szczególną opiekę Matki Najśw. Nad Towarzystwem, żeby wszyscy Chrystusowcy mieli wielkie nabożeństwo do Matki Bożej, a potem podniósł ręce do góry i jakby chcąc usiąść, z charakterystycznym dla niego gestem rąk, trzykrotnie z przerwami, i coraz to mocniejszym głosem powtarzał: „proszę modlić się najwięcej o to, by nasze Towarzystwo żyło duchem ubóstwa”. Następnie opowiedział mi przygodę, jaka spotkała O. Maksymiliana, gdy był jeszcze w Rzymie. Gdy Ojciec Maksymilian szedł ulicą Rzymu mijał grupę robotników włoskich, którzy w szyderczy sposób pokazywali palcami Ojca Maksymiliana i mówili jedni do drugich: „Oto ci, którzy naśladują ubogiego Chrystusa”. Tak ta scena wstrząsnęła Ojcem Maksymilianem, że gdy wrócił do domu, postanowił założyć Milicję Niepokalanej i Rycerza Niepokalanej i przez to pokazać, że można naśladować ubogiego Chrystusa i jak żyć ewangelią.

W tym momencie zrozumiałem, że są to jakby testamentalne słowa ks. Floriana. Zapewniłem, że będę modlił się do św. Maksymiliana Kolbe w podanych przez księdza Floriana intencjach. Wreszcie podszedłem do łóżka, aby pożegnać się z ks. Florianem. Uświadomiłem sobie, że jest to moje ostatnie z nim spotkanie na ziemi. Gdy już stanąłem w drzwiach, odwróciłem się i zauważyłem skierowane jeszcze na mnie jego szeroko otwarte, pełne dobroci oczy i twarz uśmiechniętą z wyrazem wielkiej życzliwości. Po powrocie z Rzymu dowiedziałem się, że ks. Florian już nie żyje. Wziąłem udział w jego pogrzebie, który zgromadził wielu chrystusowców i przyjaciół ks. Floriana. Wszyscy jednogłośnie oceniali, że żegnają jednego z najbardziej świątobliwych chrystusowców.


Druk: Współtwórca ducha potulickiego, red. B. Nadolski, Poznań 1983, s. 61-67.

odsłon: 6415 aktualizowano: 2012-09-07 16:02 Do góry