ks. Józef Grzelczak SChr

Mąż Boży.


Pierwsze spotkanie u kolebki Zgromadzenia

Nowo narodzonym w kołysce było powołane przez śp. ks. kardynała Augusta Hlonda w roku 1932 TOWARZYSTWO CHRYSTUSOWE DLA POLONII ZAGRANICZNEJ. Na dom macierzysty mającego dopiero powstać nowego zgromadzenia zakonnego hrabina Aniela Potulicka ofiarowała obszerny pałac z ogrodem i pięknym parkiem - rodową siedzibę w Potulicach koło Nakła nad Notecią. Pierwszym przełożonym zgodził się zostać na propozycję dostojnego Założyciela 34 lat liczący ksiądz Ignacy Posadzy (nazwany później krótko „Ojcem”, a oficjalnie „Współzałożycielem”), dotychczasowy prefekt Seminarium Nauczycielskiego w Poznaniu. Na jego apel: „Na wychodźstwie polskie dusze giną” 30 sierpnia 1932 r. zjechało się nas do Nakła na oznaczoną godzinę kilkunastu maturzystów i jeden kleryk. Był nim subdiakon Florian Berlik, który za zgodą swego Ordynariusza opuścił Arcybiskupie Seminarium Poznańskie, by wstąpić do właśnie powstającego zgromadzenia. Widocznie specyficzny ideał apostolski - misja wśród Polonii - musiał mocno pociągać młodego lewitę. Ta jednak decyzja była dla niego sprawą na pewno bardziej złożoną niż dla nas cywilów, przybyłych wprost ze świata. Za rok czekały go bowiem święcenia kapłańskie. Tymczasem nowicjat jaki miał odbyć i złożenie czasowych ślubów mogły opóźnić - i to znacznie - otrzymanie święceń. Nadto wstąpienie do zgromadzenia, które nie miało jeszcze swej historii było w jego sytuacji niewątpliwie większym ryzykiem jak dla nas, którzy nie znając się nic na życiu zakonnym, byli raczej pod urokiem nowości. Jego decyzja wymagała więc dużej odwagi. Ale Duch św. tej odwagi mu nie poskąpił i nigdy mu też jej w przyszłości nie brakowało. Kiedyśmy razem stali przed dworcem w Nakle, czekając - jak nas ktoś dobrze poinformowany objaśnił - na mające rychło nadjechać powózki (potem okazało się, że były to folwarczne wozy), ks. Florian, choć drobnej postaci, zwrócił od razu na siebie uwagę nie tylko swoim duchownym strojem, jaki był wówczas przyjęty w diecezji poznańskiej (koloratka i surdut w miejsce sutanny), ale - i to przede wszystkim - swoją rozpromienioną twarzą szczęśliwca, który wygrał np. bieg i pierwszy znalazł się u mety. Z miejsca nawiązał z wszystkimi bezpośredni i serdeczny kontakt, stwarzając przez to pogodny i optymistyczny wśród nas nastrój.

W perspektywie złotego jubileuszu życia zakonnego

a) Dojrzałe powołanie

Ks. Florian umarł w sam dzień swojej 50-tej rocznicy życia zakonnego. Obejmując to całe pięćdziesięciolecie, można krótko określić ks. Floriana wielkim darem Boga dla nowo powstającego zgromadzenia. Bezpośrednio i może najwięcej skorzystał z tego daru pierwszy rocznik, dla którego był on żywym przykładem i przewodnikiem i to już od pierwszej chwili spotkania. Bo było to powołanie wyjątkowo dojrzałe, które ani o jotę nie zbaczało ze swej drogi. „Duch”, który mu był dany w szczególnej obfitości „jako zadatek” (2 Kor 5, 5), był jego osobistym bogactwem. Ale wielki dar Boga, dany na dobry start nowego zgromadzenia, miał także charakter charyzmatyczny. Streszczając jego wszechstronne oddziaływanie na nasz pierwszy rocznik, można określić ks. Floriana - łącznie z ks. Prymasem Założycielem i Ojcem Współzałożycielem - twórcą ducha potulickiego. A tym duchem potulickim były: modlitwa i praca, radość i ofiara oraz bezgraniczne ukochanie Towarzystwa i jego myśli - wszystko w ścisłej łączności z Chrystusem Królem, Dobrym Pasterzem. Ks. Florian był pełnym odzwierciedleniem tego ducha i jego charyzmatycznym przekazicielem, był duszą naszej wspólnoty, która miała torować drogę następnym rocznikom poprzez nowicjat, studia i pracę duszpasterską.

b) Nowicjat

Kanoniczny nowicjat rozpoczęliśmy w obecności ks. Prymasa Założyciela 15 października1932 r. Po kilku tygodniach Ojciec Ignacy zapowiedział miesiąc fizycznej pracy. Trwał on do końca nowicjatu, bo takie były potrzeby: najpierw jesienne roboty w polu i pracę w sadzie, potem w miesiącach zimowych wyrąb lasu, a na wiosnę prace w ogrodzie i parku.

Wnet doszły nowe prace. Ojciec Ignacy nawiązał bowiem kontakt z twórcą Niepokalanowa o. Maksymilianem Kolbe. Odwiedzali się nawzajem. Wynikiem narad było otwarcie w Potulicach własnego wydawnictwa. Nie było funduszy. „Ale od czego Opatrzność” - mówił ks. Prymas śmiała inicjatywa doszła już na wiosnę do skutku. Zaistniała konieczność ręcznego falcowania wychodzących spod maszyny drukarskiej arkuszy.

Wśród przeróżnych prac był z nami ks. Florian. W mojej wyobraźni utrwalił się on szczególnie z okresu wyrębu lasu. Widzę go, jak wymachiwał dużą siekierą, odrąbując grube gałęzie od olbrzymich, na ziemię powalonych drzew. Zapał, jaki mu towarzyszył w każdej pracy, nie mógł nie udzielać się drugim. Był tu również duszą naszej wspólnoty, jej solidnego i solidarnego wysiłku.

c) Gniezno

Po złożeniu pierwszych ślubów na ręce ks. Prymasa Założyciela przez Ojca Ignacego, ks. Floriana i całego pierwszego rocznika, wyruszyliśmy na studia filozoficzne do Prymasowskiego Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Towarzyszył nam ks. Florian, przydzielony jako nasz Prefekt. W jego jednak ustosunkowaniu się do nas nie zaszła żadna zmiana. Był nadal tak samo przyjacielski jak podczas trwania nowicjatu. Mimo to cieszył się wielkim autorytetem. Był naszym rzeczywistym, w całej pełni respektowanym przełożonym. Przede wszystkim jednak był naszym prawdziwym wychowawcą i to nie tyle przez słowa jak przez swoją stałą obecność między nami, dając przykład punktualności, pobożności i pracowitości. Towarzyszył nam również w każdej rekreacji i na przechadzkach, prowadząc bardzo interesujące rozmowy dzięki swemu żywemu zaangażowaniu w różne problemy, zwykle związane z życiem Kościoła i Towarzystwa.

Z bardziej szczegółowych spraw mogę wspomnieć o dwóch.

W czasie pierwszego roku naszych studiów ks. Florian, przygotowywał się do prymicyjnej Mszy św. Głos miał stosunkowo silny, za to ze słuchem było słabiej. Jednak wytrwałym ćwiczeniem osiągnął tak zadawalające wyniki, że mógł poprawnie odśpiewać melodie liturgicznych tekstów. Ale same gesty i śpiewy to tylko strona zewnętrzna. Kiedy5 maja 1935 r. otrzymał z rąk ks. Prymasa Założyciela święcenia kapłańskie, wówczas miał możność odprawiania osobiście Mszy św. dla naszego domu. Mszę św. celebrował zawsze z głębokim skupieniem i szczerą pobożnością. I tak było bez zmiany przez całe życie, aż do ostatniej, jaką koncelebrował siedząc razem ze swymi współbraćmi.

Wspomnę jeszcze o stosunku księdza Floriana do ubogich. Mimo skromnych środków na utrzymanie domu zorganizował zaraz od początku akcję miłosierdzia dla biednych. Polegała ona głównie na wydawaniu dla nich obiadów. Ich liczba była dwukrotnie wyższa od nas domowników. Był to okres dużego bezrobocia. Większość przychodzących cierpiała naprawdę biedę. Może jednak nie wszyscy. Ale ks. Florian nigdy nie pozwalał na wysuwanie tego rodzaju wątpliwości. Wypływało to z jego postawy pełnego zaufania i szacunku dla każdego człowieka. I w tym kierunku oddziaływał na nas wychowawczo. Każdy z nas miał kolejno obowiązek towarzyszyć w czasie obiadu biednym, aby im służyć pomocą, czuwać nad porządkiem i ogólnie wpływać apostolsko przez swoje odnoszenie się.

d) Poznań

Po skończeniu filozofii w Gnieźnie mój kontakt z ks. Florianem urwał się na okres 22 lat choć z roczną przerwą. Mianowicie tuż po skończonej wojnie powierzono ks. Florianowi przełożeństwo Domu Poznańskiego, a mnie prowadzenie w tym samym domu nowicjatu aż do powrotu z Niemiec, po wyjściu z Dachau, ks. magistra Stanisława Grabowskiego. W zgromadzeniach i zakonach dobre ułożenie wzajemnego stosunku przełożonego domu i magistra nowicjatu stanowi bardzo często niełatwy problem. W moim natomiast wypadku było inaczej. Ks. Florian, dzięki wybitnemu darowi rządzenia i otwarciu na drugich, wyszedł jak najdalej nowicjatowi naprzeciw, tak że współpraca i współżycie układały się zawsze bardzo harmonijnie i serdecznie. Można to śmiało określić tak: było to w stylu ks. Floriana!

W czasie tego roku ks. Florian chodził regularnie do Fary Poznańskiej w każdą sobotę na wielogodzinne słuchanie spowiedzi Św., nie odmawiając także innych sporadycznych posług. Ten jego udział w duszpasterstwie nie uszczuplił w niczym sumiennego dopilnowania obowiązków zakonnych. Systematyczność i pracowitość ks. Floriana wprowadzały ładna każdym odcinku objętym jego odpowiedzialnością. Charakterystyczny był jego udział we wspólnych modlitwach głośno odmawianych. Starał się je wymawiać zawsze bardzo wyraźnie, co powodowało lekkie wydłużenie dźwięku ostatniej sylaby przed znakami przystankowymi. Miało to ten dobry skutek, że nie pozwalało na coraz większe przyspieszanie, przed czym pobożne wspólnoty różnymi sposobami usiłują się zawsze bronić. Było to w jego naturze, aby wszystko wypełniać bardzo solidnie. Odnośnie pilnowania życia modlitwy odmawianej wspólnie warto wspomnieć, że w jej udziale nie dał sobie nikomu przeszkodzić. Każdemu gościowi, choćby był z bardzo daleka i dawno nie widziany, dobrą chwilę przed rozpoczęciem modlitw albo jakiegokolwiek nabożeństwa oświadczał: „Przepraszam, ale teraz już czas do kaplicy”. Było to zawsze powiedziane w sposób bardzo naturalny, z miłym gestem zaproszenia i towarzyszącym uśmiechem.

e) Rok 1968

Ojciec Ignacy, pełniący od chwili powstania Zgromadzenia urząd Przełożonego Generalnego, zgłosił z powodu wieku i zdrowia swoją rezygnację. Zebrana Kapituła Generalna, do której też należałem, po nieprzyjęciu tego urzędu przez ks. Bronisława Bryję z racji ukrytej ale ciężkiej choroby (spowodowała ona półtora roku później jego śmierć), wybrała jednomyślnie na Generała ks. Floriana Berlika. I on wzbraniał się przyjąć wyboru również z braku zdrowia. Wobec nalegań Kapituły poprosił o kilka godzin do namysłu. Czas ten spędził w kaplicy. Modlił się w pierwszej ławce, jakby chciał być najbliżej Serca Bożego. Za jego plecami modlili się liczni współbracia. Intencja była jednoznaczna: wyprosić światło i moc Ducha św. Dla ks. Floriana, by raczył zgodzić się na wybór. Po upływie trzech godzin zwołano powtórnie delegatów do sali obrad. Ks. Florian wymienił wszystkie swoje zastrzeżenia, dla których delegaci nie powinni go wybierać. Zwłaszcza podkreślił niedomogi, jakie pozostały po kryzysie na skutek niedotlenienia płatu mózgowego, który miał miejsce kilka lat wstecz. Potem poprosił, aby Kapituła zarządziła nowe wybory. Delegaci mimo wyłożonych przez ks. Floriana przeszkód, ponownie wybrali go jednomyślnie na Przełożonego Generalnego. Tym razem, zniewolony tak silnym naciskiem, przyjął wybór ku ogólnej wielkiej radości. Przez przeszło rok sprawował swój urząd w ścisłej współpracy z członkami Rady Generalnej. Okres ten był wielce obiecujący dla dalszego rozwoju Zgromadzenia w duchu wierności posłannictwu Towarzystwa jak również w kierunku dalszego umacniania karności zakonnej, nad czym tak konsekwentnie i ofiarnie czuwał dotychczasowy Generał. Tymczasem niespodzianie rozeszła się wieść o zrzeczeniu się urzędu ks. Floriana. Decyzję swoją podjął w formie nieodwracalnej. Uczynił to niewątpliwie po głębokim namyśle, kierowany świadomością największej odpowiedzialności, jaka ciążyła na nim za Towarzystwo. Właśnie to poczucie odpowiedzialności, które wypływało z jego głębokiej wiary, szukającej tylko woli Bożej, charakteryzowało całe jego życie. Najwidoczniej po dojrzałym namyśle nabrał przekonania, że Bóg domaga się od niego takiej decyzji. Nie mógł wobec tego przed nią się cofnąć.

Ostatnie spotkanie pod krzyżem

Była to pamiętna niedziela 10-go października 1982 r., kiedy Papież Jan Paweł II ogłosił o. Maksymiliana Kolbe, podczas uroczystej przedpołudniowej liturgii, świętym męczennikiem. Tego właśnie dnia po południu udałem się do domu naszego nowicjatu w Kiekrzu, aby tam odwiedzić ks. Floriana, dogorywającego od kilku tygodni na skutek przerzutów odkrytego już przeszło rok wcześniej raka woreczka żółciowego. Na moje pozdrowienie: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” odpowiedział: „Na wieki wieków. Amen”. To „Amen” wymówił z dodatkową mocą i charakterystycznym dla niego - jeszcze kiedy był przy siłach - uśmiechem. Było to na skutek widocznego zadowolenia, że udało mu się te kilka słów w tym wypadku tak gładko i bez większego wysiłku wypowiedzieć. Rzecz zrozumiała, chodziło bowiem o często w życiu powtarzaną utartą formułkę. Bo mówić było mu już w tych ostatnich dniach życia bardzo trudno. Dlatego prośby o drobne usługi wolał wyrażać gestem. A jednak może w tym „Amen” była wyrażona jakaś treść głęboko przeżywana, jakieś przyzwalające mocne „Amen” na ostatnią wolę Bożą? Na współczucie wyrażone milczeniem, a bardziej zapewne wyrazem twarzy, odpowiedział, uprzedzając wszelkie moje zakłopotanie w znalezieniu odpowiednich słów, obiektywną oceną swojej sytuacji jako normalnej dla ludzi wiary: „Taka jest droga, którą prowadzi nas Chrystus do domu Najmiłosierniejszego Ojca”. Słowo: „Najmiłosierniejszego” było mu bardzo trudno wypowiedzieć. Podsuwałem łatwiejsze określenia jak: „Niebieskiego”, „Dobrego” i inne, ale gestem ręki dawał za każdym razem znak przeczący, aż w końcu z ulgą i z zadowoleniem wymówił, choć z trudem: „Najmiłosierniejszego”. Słowu temu towarzyszyły względnie energiczne, potakujące skłony głowy, które wyrażały pełną aprobatę i całkowite utożsamienie się z oczywistą i głęboką przez niego przeżywaną prawdą. Poruszony byłem jego łagodnym wzrokiem, cichością i jakimś utrwalonym, głębokim pokojem, którego już naprawdę nic nie byłoby w stanie zamącić. Przypominał mi Baranka Bożego, nie otwierającego ust swoich, gdy Go wiedziono na zabicie. Dlatego nieśmiało podpowiedziałem mu tę myśl: „Florianie, jesteś teraz Barankiem Bożym... On jest w Tobie”. ...Skinął na to potwierdzająco głową. Wyraźnie podobała mu się ta myśl, ponieważ w tym momencie jego twarz nabrała wyrazu subtelnego, ale jakże głębokiego zadowolenia. Nie powiedziałem mu na pewno nic nowego. Przez całe życie dojrzewało w nim coraz głębsze zjednoczenie z Chrystusem, a teraz, w czasie choroby oraz w mężnym, cierpliwym i spokojnym czekaniu na śmierć, z Chrystusem konającym. Można powiedzieć, że Pan pozwolił swemu wiernemu słudze upodobnić się w niektórych szczegółach do Jego krzyżowej Męki. Całe życie ks. Floriana było stałym przygotowywaniem się do umierania na sposób ukochanego Mistrza. Stąd, kiedy się znalazł w ostatnim etapie życia na krzyżu, z którego wyzwolić go miało spotkanie z Panem na progu śmierci, okazał się tak dzielnym w cierpieniu, że nie zawsze otoczenie było świadome jak mocno cierpiał. Jeszcze w czasie moich odwiedzin podczas wyżej wspomnianej niedzieli, obecny przy łożu chorego ks. Magister Stanisław Brzostek spytał się ks. Floriana, czy może mu podać trochę wody. Od szeregu dni nie przyjmował żadnych pokarmów ani żadnych napojów. Chodziło więc raczej o samo zwilżenie języka i ust za pomocą gałeczki owiniętej w watę i zanurzonej w niewielkiej ilości wody. Tymczasem dojście małych kropel do przełyku wywołało niewymownie bolesny skurcz twarzy. Chociaż nie wydał przy tym najmniejszego jęku, nie był w stanie ukryć niewymownego bólu. Odwracając głowę w prawą stronę, mógł przypominać odruch Chrystusa na krzyżu, odwracającego się od podanej na patyku gąbki. Ten sam wyraz bólu utrwaliła na jego twarzy śmierć, jaka nastąpiła w piątek - dzień śmierci Chrystusa. Kiedy wspomniałem ks. Magistrowi o podobieństwie ks. Floriana do Chrystusa Ukrzyżowanego, dorzucił od siebie następujący szczegół: „Rzeczywiście, powiedział, to podobieństwo jest ogromne. Znamienne były w tym względzie słowa jakie wypowiedział w wigilię swej śmierci, a były to już jego ostatnie słowa na ziemi. Trzykrotnie westchnął: Boże mój i Matko moja. Sądziłem, że przyszła mu na myśl własna rodzona matka. Tymczasem dodał za ostatnim westchnieniem: Matko moja Boża”. Możemy się tu dosłyszeć dalekiego echa ostatnich słów Chrystusa na krzyżu. Najwięcej jednak upodobnił się ks. Florian w swym umieraniu do Chrystusowego konania przez męstwo w jakim znosił swoje cierpienia. Dzięki tym cierpieniom, przede wszystkim dzięki miłości ku Chrystusowi i ścisłemu z Nim zjednoczeniu, wypełnił swój dział w całopalnej ofierze Niepokalanego Baranka. Jego ostatni skłon głowy - według świadectwa br. Ludwika dziękczynny - był zarazem milczącym „Amen”, które stopiło się w jedno z ostatnim westchnieniem Chrystusa „Wykonało się” i z równoczesnym oddaniem ducha w ręce „Najmiłosierniejszego Ojca”.

Ks. Florian umarł w domu nowicjatu Towarzystwa, w którym zamieszkiwał przez ostatnie 10 lat. W całym tym okresie wiernie wcielał się w rytm życia nowicjackiego, jak gdyby był sam nowicjuszem. Z wielką gorliwością i prawdziwym zapałem przestrzegał przepisanego dla domu regulaminu. To wszystko płynęło z jego głębokiej miłości ku Chrystusowi, do którego należał bez reszty. Tej miłości nauczył się od św. Pawła. Jeszcze w czasie okupacji napisał jego życiorys, ale nie w formie naukowego dzieła, tylko z potrzeby przepojenia się ideałem Apostoła. Jego dewizą życia uczynił własną. Na obrazkach pamiątkowych z okazji swego srebrnego jubileuszu kapłaństwa dał wypisać słowa: „Dla mnie żyć - to Chrystus” (Flp 1, 21). W tych słowach mimo woli ujawnił najgorętsze pragnienie swego serca - stopienie się z Chrystusem w jedno. Tę miłość wyrażał konkretnie w dziecięcej, ufnej modlitwie i radosnym, całkowitym poświęceniu się w życiu codziennym posłannictwu Towarzystwa. Towarzystwo bowiem było jego wielką życiową pasją, która pochłonęła wszystkie jego siły poprzez całe pół wieku życia zakonnego, z ostatnim tchnieniem włącznie. Stał się przez to pieczęcią wiarogodności hasła: „Wszystko dla Boga i Polonii Zagranicznej”.

Okolicznością godną zauważenia jest znamienna zbieżność dnia śmierci ks. Floriana z 50-tą rocznicą jego życia zakonnego (ta sama data 15-go października). Złotemu Jubileuszowi Towarzystwa można by więc - między innymi datami - wyznaczyć jako również znaczną datę dzień śmierci ks. Floriana. Dzień ten bowiem jest zarazem 50-rocznicą życia zakonnego Ojca Współzałożyciela oraz I-go rocznika.

Wspomniana zbieżność pozwala nadać śmierci ks. Floriana charakteru symbolu. A mianowicie może ona oznaczać złożenie Bogu dziękczynnej ofiary jubileuszowej przez Towarzystwo z tego właśnie daru, który otrzymało ono w dniu swych narodzin od Boga „jako zadatek” (2 Kor 5,5) na dobry start. Od strony Boga zaś śmierć ks. Floriana oznaczałaby przyjęcie daru a tym samym zapowiedź szczególnych łask i specjalnej opieki Opatrzności w dalszych dziejach Towarzystwa.

Tymczasem ciało ks. Floriana, pochowane obok zmarłych wcześniej współbraci, zostało zasypane ziemią niby złote, dorodne ziarno, rzucone na zasiew o wielkim ładunku nadziei, życia i wzrostu. Niech to ziarno pszeniczne wyda stokrotny plon na niwie drugiego 50-lecia, a raczej 100-lecia, w które wkraczamy z ufnością, ponieważ przybył nam nowy Orędownik, ale i model chrystusowca. „Dla mnie bowiem żyć - to Chrystus, a umrzeć - to zysk” (Flp 1, 21).


Druk: Współtwórca ducha potulickiego, red. B. Nadolski, Poznań 1983, s. 72-85.

odsłon: 6690 aktualizowano: 2015-07-20 11:46 Do góry