Sługa Boży ks. Paweł Kontny
(1910-1945)chrystusowiec;
zginął w Lędzinach,
stając w obronie cnoty czystości kobiet
Książka
Migawki chwil.
Któregoś poranka barometr opadł poniżej zera. Zwilgotniało pod nogami, ślady stóp, podeszłe wodą, zarysowały się czarno na zbrudzonym śniegu. Z dachu wolno, jakby z namysłem, kapały krople wody. Powiało naprzód w powietrzu wilgocią, potem słońce wyjrzało skądś i ostrożnie przygrzewało.
Przedwiośnie. Wróble pierwsze powitały je z hałasem. Z głębi parku dochodziło krakanie przelotnych wron - takie rozpaczliwe, nieumiarkowane gwałtowne - nie wiadomo o co i dlaczego.
W potulickiej kaplicy Wielki Post przywdziewał ołtarze fioletem.
Co sobotę - jak przez cały rok - spowiadano się popołudniu. W. Post, jako czas pokuty, pogłębiał - rzec można - tę spowiedź jeszcze bardziej, jeśli wogóle można mówić o większym pogłębieniu niezgłębionej tajemnicy Bożej. Miłosierdzie Boże w przebaczaniu i moc rozgrzeszających słów kapłana - zawsze ta sama. Tylko reakcja - przejęcie się, wdzięczność duszy ludzkiej oscyluje, jak każde inne uczucie w piersiach człowieka.
Paweł - rzetelny, dokładny w każdym swym czynie - i spowiedź zapewne przeżywał jako największy z cudów dobroci Boga. Gotował się do niej starannie, z żalem szczerej skruchy przepraszając Pana, że znów - mimo najszczerszych postanowień - miał nieszczęście upaść... Za surowym był w upominaniu przekroczeń współbraci. Miał słuszność, musiał tak postąpić a jednak za surowym był. I jeszcze... Znów wybuchł uniesieniem... - Och, ta jego porywczość tak trudna do zwalczenia! Ale poprawić się z niej musi, musi! A Ty, Matko Niepokalana, dopomóż! W ręce Twoje składam tę ciężką, wewnętrzną pracę.
Gdy zmartwychwstanie rozdzwoniło się nad światem pieśnią wesela, na trawnikach - niby symbol Zmartwychwstającego - wystrzeliły zielonym życiem pierwsze pędy młodych traw. Wiosna patrzyła zewsząd jasnymi oczami nadziei.
Każde święto - niezależnie od tajemnicy, którą czci - szczególną radością napełnia dusze poświęcone Bogu. Jest to współuczestnictwo dzieci w chwale Ojca. Jakby Jezus zapraszał swoich miłośników na mistyczną ucztę, na wspólne wesele z Nim w łączeniu się z Jego tajemnicami.
Święto Zmartwychwstania przeżywano w nowicjacie może z większym rozśpiewaniem radości - niż inne - bo poprzedzała je kawalkada dni czarnych żałobą od bólu Króla boleści. A każda radość, wybijająca się z tła cierpienia, ma jakby jaśniejsze barwy, bo podmalowane cieniami, z których wyrasta. Ci, co długo klęczeli, zatopieni w ciszy beznadziejnej Pańskiego Grobu, nie mogą w Niedzielę Jego triumfu oderwać zdumionych szczęściem oczu od boskiej, promienistej zjawy.
W nowicjackim domu „Alleluja” brzmiało wszystkimi tonami gamy. Na falach eteru niosło się w wieczność, zlewało w jedną harmonię chóru, który - za osłonami szafirów - śpiewa od wieków i po wieki niemilknące Alleluja chwały.
I park rozszczebiotał się uniesieniem wiosny. Setki ptasząt kłóciło sie wdzięcznie ze sobą, naśladowało wzajemnie, przedrzeźniało, to znów wpadało w ekstazę zapamiętałą, tworząc jedną wielką orkiestrę, której podobnej niema.
Najsilniej magnetyzmem uroku ciągnęła ku sobie aleja modrzewiowa. Niepojęcie subtelna zieleń wiotkich igiełek modrzewia była uosobieniem samej wiosny. Pachniało tam rozpakowaniem, świeżością, żywicą i zdrowiem.
W każdą niedzielę po Mszy św. młodzież nowicjacka rozbiegała się w dowolnych kierunkach. Gdzie kto chce. Do lasu, nad rzekę, lub w pole.
Atrakcją stawu był rechot żab i ich kumkanie o melodii naiwno-pytajnej.
W lesie liliowe sasanki, włochate atłasowym puszkiem, wydłużały w kielich swe kwiaty ku bladym promieniom słońca. Któregoś rana - powszedniego dnia - po Mszy św., ruszyła cała brać nowicjacka, z przełożonymi na czele, do karczowania lasu. Pracowano chętnie, z młodzieńczym rozmachem. Tak, jak się pracuje, patrząc na wzór Chrystusa, schylonego nad heblem w warsztacie Józefa.
Gorąco, zmęczenie, głód - echem cierpienia odzywał się w ludzkich organizmach, ale intencja boża znieczulała poniekąd naturę na jej własne potrzeby i słabości.
Paweł chciał wszystkim dopomóc, wszystkich po prostu zastąpić - radby całą robotę wziąć na siebie.
Dokładnością w pracy, porywaniem się na jej największy ciężar, zawsze był przykładem dla innych. Karczował z właściwą sobie zaciętością, z uporem, który łamał wszystko w dążeniu do celu. Z taką samą zaciętością karczował w swej duszy wady - swą porywczość zapalną i pewną surowość w stosunku do otoczenia.