Sługa Boży ks. Paweł Kontny
(1910-1945)chrystusowiec;
zginął w Lędzinach,
stając w obronie cnoty czystości kobiet
Książka
Tajemniczy zew.
Lata, spędzone w murach gimnazjum, to okres młodości najbardziej wiośnianej - bo już świadomej wartości i piękna zadań życia - najbardziej zapalnej, idealizującej i zapatrzonej w promieniste świty. Życie ludzkie ma tyle nieraz stron - jasnych i ciemnych, spłowiałych i purpurowych, oszlifowanych dłutem rzeźbiarza w okrągłe kształty i zjeżonych ostrzem krzemieni - że wogóle trudno coś o nim powiedzieć, a już wręcz niepodobna je zdefiniować. Ma w sobie cichą rozlewność morza, gdy się poddaniem ściele u Bożych stóp i piękno wyniosłości górskich szczytów, kiedy pnie się w niebo tęsknotą.
Ma w sobie radość nieopisaną, poezję majowych nocy, jeśli się wpatrzyć oczyma duszy w oblicze Nieskończonego!
Ale ma także męki, rozpacze... ścieżki skrwawione krwią stóp pielgrzyma... wąskie zaułki jerozolimskie... I zna znużenie, lęk, opuszczenie, głuszę pustyni z góry Kuszenie... gąszcze Ogrójca najsamotniejsze. Bo życie ludzkie ma tysiąc twarzy. Tysiąc odmiennych spojrzeń i rysów.
Tak i młodość Pawła przechodziła wszystkie fazy duchowej transfiguracji. Od skrytego zniechęcenia aż do zachłyśnięcie się rozkoszą istnienia. Od przepaści do zenitu.
Mimo tej - nieuchwytnej dla obserwacji od zewnątrz - zmienności nastrojów, właściwych każdemu człowiekowi, a zależnych od okoliczności i przeżyć, w latach tych dominuje - tak im właściwa - radość. Radość wprosi żywiołowa - naturalne wyładowanie energii nagromadzonej w zdrowym organizmie.
Wszystko cieszy, wszystko entuzjazmuje. Niewiele co zniechęca i odpycha.
Świat ma tyle powabu i wdzięku? Każda, - nieraz najprostsza - rzecz wydaje się być owiana tajemniczością i urokiem. Wszystko ma swoją barwę i wymowę. A jednocześnie życie nie ma żadnych komplikacji. Zło nie istnieje. Tak trudno - wprost niepodobna! - domyślić się w czymkolwiek grzechu. Każdy bliźni ma duszę anielską i niewinne, gołębie serce.
Świat istnieje poto, aby być ekranem naszych wesołych wyczynów, najmilszych ekstrawagancji, byśmy na jego tle złote kwiaty naszego szczęścia malowali.
Pawła ponosi wesołość. Wszystko go porywa, śpiewy i muzyka, zabawy, sport i gry.
Śpiew tak przedziwnie unosi duszę w dal - wzwyż i kołysze nią pod zorzami. Oczyszcza i wyzwala. Ma on w sobie ogień i moc, co w żyły przelewa się siłą.
Może Paweł nie umie jeszcze nazwać tego po imieniu, że to rozśpiewanie jego ducha wiąże godziny w rytmikę wersetów „Te Deum”, że życie przelewa się nimi i wodotryskiem srebrzystym bije w niebo...
A muzyka... Muzyka jest najczystszą formą modlitwy. Targa żalem, serce rwie na strzępy, przebacza... i o litość prosi. Z wnętrza człowieka wywleka najodleglejszą myśl... kwiatem ją rzuca do Bożych stóp.
Najmocniej szarpią nerwami skrzypce. Jest w nich łkanie, krzyk bólu i słowicza pieśń porażająca pięknem.
Taniec też poniósł Pawła. Nie wiedział jeszcze pewnie, nie podejrzewał, że w tańcu może być grzech.
- Dowie się o tym po latach - z lektury, studiów i konfesjonału.
Na razie taniec jest dla niego tylko potrzebą ruchu i rytmu. Przyjemność tkwi w pędzie, w lekkim zawrocie głowy od kręcenia się w kółko. To samo, co daje karuzela, czy świst powietrza w uszach na huśtawce. Podobnie też skakanie przez szerokie rowy, wysokie płoty, lub wspinanie się na wierzchołki drzew - dla samego tylko dreszczu niebezpieczeństwa, którego błogie odczucie jest celem tych zabiegów. Taką już jest młodość.
Gdyby któreś z tych dzieci, które Bóg powołuje do Swej wyłącznej służby, przypuszczało, że tańcem może splamić biel swej duszy Jemu już - kiedyś sam na sam - obiecanej, nie na zabawę skierowałoby swe kroki, lecz do kościelnej kruchty - krzyżem leżeć...
Ale dla Pawła zabawa była tylko szlachetną rozrywką, które nigdy nie przeciągał do późnej nocy. Nic mu po niej nie zamącało spokoju wewnętrznego. Wracał i klękał do pacierza, odmawiając go z równą - jak zawsze - pobożnością. Nazajutrz wstawał punktualnie - obowiązkowy, dokładny, systematyczny niezmiennie.
Najulubieńszym jego sportem - choć wszystkie inne uprawiał - było pływanie, a na wycieczce rower.
Srebrzysty kryształ fal przerzucać ramionami... nad głębinami przepływać zwycięsko... kołysać się na tafli wody, jak szeroki nenufaru liść.
Nad powierzchnią ciężki słońca żar - w wodzie chłód orzeźwiający. Pozioma linia wody przecina świat granicą dwu żywiołów. W nich obu naraz się tkwi.
Ojcowska dobroć Boża przewidziała najmiłosierniej - w stwarzaniu - każdy szczegół ludzkiego życia, każdą potrzebę związaną z nim.
Dobroć Boża wychyla się z kielicha każdego kwiatu - tulipana płomiennego i anemicznego powoju, wijącego się spiralą po łodydze zboża.
Ten, który jednym aktem Swej woli, jednym „fiat” dźwigał z niebytu nieogarnione kolosy ziem i słońc i miliardami pyłków rozsiewał je w nieobjęte myślą przestrzenie kosmosu, wytyczając im orbity biegu przez stulecia - Ten Odwieczny i Nieskończony pamiętał o upodobaniach człowieka. Pamiętał, że on wyniósł z raju wspomnienie szczęścia...
Więc na ciernie rzucił różowy kwiat głogu. A na znękaną wygnańca twarz - jasny błysk niewinnego uśmiechu.
Wśród mroźnej zimy dał gorąco ognia, a w lecie - chłód czystej wody.
Dar przeciwdziałania, obrony, reakcji. Dając człowiekowi duszę wrażliwą, głodną piękna, którego przeczucie - w pełności Boga - nosi na ziemi w sobie, dał też jego cząstkowe zaspokojenie. Dlatego wiosną sad się okrywa zwiewnym biało-różowym puchem atłasowych płatków kwiecia... Dlatego spadające pochyło, gałęzie jabłoni - niby osypane śniegiem - mają w sobie taki przykuwający wyraz modlitwy i roztęsknienia. Dlatego w noc czerwcową robaczek świętojański zaświeci nagle fosforem i zgaśnie wśród trawy. To pamiątki z raju - pociechy w czasie - blada zaledwie zapowiedź Wieczności.
Emocją w swoim stylu stały się dla Pawła wycieczki rowerem.
Szalona jazda po równej szosie - świst wiatru około skroni - bezcelowy pęd. Dla samego pędu tylko... To znów jazda po wertepach, po ścieżkach spadzistych, pochylonych nad rowami, gdzie trzeba ciągłej czujnej uwagi i mistrzostwa w kierowaniu.
Z kolegą swym, Alojzym Sewerynem, z tej samej, co on, wsi i klasy, przemierzali nieraz w wycieczkach takich szlaki dalekich dróg. W czasie jednych wakacji, w przeciągu trzech dni, objechali dookoła Śląsk.
Podróże te dawały odprężenie nerwom po nużącej całorocznej pracy umysłu, wzmacniały fizycznie, uczyły, wiązały ściślej z przyrodą i przez nią zbliżały do Boga, którego myśli śladem poznaczony jest cały świat.