Czcigodny Sługa Boży kard. August Hlond
(1881-1948)kardynał; w latach 1926-1948;
Prymas Polski
Założyciel Towarzystwa Chrystusowego; salezjanin
1926-1932
Najwyższy książę Kościoła Europy Wschodniej.
Wywiad Rene Kraus z Kardynałem arcybiskupem Polski.
Berlin, 4 III 1928
[Tłumaczenie z j. niemieckiego]
Kardynał Hlond Książę-Arcybiskup Polski, najwybitniejszy katolicki Książę Kościoła w Europie Wschodniej, udzielił mi audiencji podczas swojego jednodniowego pobytu w Berlinie, w małej, pozbawionej ozdób celce w klasztorze Dominikanów, w którym tu zamieszkał. W tym bezwzględnie prymitywnym otoczeniu przedstawia się młodzieńczy Kardynał, który zresztą liczy sobie średnio około czterdziestki i zapewne jest najmłodszym z purpuratów, szczególnie majestatycznie i jeszcze bardziej wielkopańsko. Gdyby nie nosił purpury, a pierścień biskupi nie zdobił palca, możnaby go raczej uważać za każdego innego, aniżeli za osobę duchowną. Najłatwiej możnaby go wziąć za miłego, obeznanego ze światem arystokratę; tymczasem kardynał Hlond jest synem zwrotniczego z małej, mizernej osady na Górnym Śląsku.
Gościowi z Wiednia Kardynał, zagadnięty oczywiście o narodowość, odpowiedział: "Wissen Si bin a halbeter Weaner - Wie Pan, jestem na pół Wiedeńczykiem", i uśmiech zajaśniał na jego obliczu, był zadowolony, że tak dobrze włada jeszcze wymową wiedeńską, "Trzynaście lat zamieszkiwałem we Wiedniu" - opowiadał. "Od 1909 do 1922, a zatem w czasie brzemiennym w zdarzenia na świecie. Byłem u Salezjanów pierwszy dziesiątek lat jako dyrektor, a następnie jako prowincjał, póki Ojciec święty nie powierzył mi misji w mojej ściślejszej ojczyźnie Górnego Śląska. Lecz nigdy nie zerwałem swoich stosunków z Wiedniem, a nade wszystko łączności z moimi dwu drogimi mi i czcigodnymi przyjaciółmi, Kardynałem Piffiem i prałatem dr Seiplem, Waszym Kanclerzem państwowym. Nie tak dawno właśnie bawiłem, zupełnie incognito, w mieście, które kocham z całego serca jako swoją drugą ojczyznę. Niestety tylko trzy dni dla odwiedzenia swoich przyjaciół.
Przy pożegnaniu z Wiedniem doznaje się takich samych uczuć co przy wyjeździe z Rzymu, gdzie i tym razem jakiś czas zabawiłem; wyjeżdża się z sercem żałosnym, a przecież w jakiś sposób wzmocniony i podniesiony na duchu. Wiedeń jest takim samym miastem, co Rzym, które wlewa nowe siły życiowe. W Rzymie przecież miałem szczęście być w ścisłym kontakcie z Ojcem świętym i jego doradcami. Naturalnie miałem także pewien wgląd w politykę Stolicy Świętej, o ile w ogóle można nazwać polityką usilne starania Papieża, by rozszerzyć i umocnić pokój na ziemi. Z nadzwyczajną gorliwością pracuje Papież nad wielkim dziełem miłości, ku czemu jest skierowane całe międzynarodowe nastawienie Kościoła katolickiego. Nie wątpię ani na chwilę, że błogosławione skutki tych usilnych starań nie każą długo w życiu narodów czekać na siebie. Jesteśmy optymistami nawet w tych wypadkach, w których atakuje się katolicyzm i jego wyznawców. Mam na myśli Meksyk, a przede wszystkim Rosję sowiecką. Z pewnością położenie nasze jest tu bardzo smutne, ale jestem zdania, że trzeba pozwolić, aby nasi przeciwnicy się wyszumieli. Prześladowania, na które katolicyzm jest dzisiaj wystawiony w Meksyku i Rosji, wkrótce w naturalny sposób się zakończą, co jest to samo przez się zrozumiałe na skutek stale zwiększającego się na całym świecie żądania pokoju.
Problem, którym Watykan ogromnie się interesuje to sprawa zjednoczenia Kościoła chrześcijańskiego; w tej to sprawie Papież co dopiero wypowiedział się w jednej ze swoich encyklik. Osobiście jestem przekonany, że znajdujemy się na drodze do powszechnej unii chrześcijaństwa, jednakże rozumie się, na podstawie wytyczonej w encyklice papieskiej.
Także pracuje się w Rzymie obecnie nad rozwiązaniem innego zagadnienia. Nad problemem t.zw. sprawy rzymskiej. Co do mnie - jestem bardzo zadowolony, że podjęto nad nim znowu dyskusję. Naturalnie Watykan stoi niewzruszenie na stanowisku, że pod uwagę może być tylko wzięte rozwiązanie, możliwe do przyjęcia bez zastrzeżeń. Które zaś z rozwiązań jest możliwe do przyjęcia, o tym nie chciałbym się wypowiadać, dopóki sam Ojciec św. nie ujawni swojego stanowiska. Postarano się o to, by żadna ze stron w przyszłości nie wpadła w błędy popełnione dawniej. Historia właśnie doprowadziła w Europie Wschodniej do nieporozumień i aktów nienawiści wszelkiego rodzaju. Wiara ma obecnie to wielkie zadanie, by usunąć ze świata te nienawiści. To wszystko nie ma nic wspólnego z polityką w zwyczajnym tego słowa znaczeniu.
Podczas swojej podróży przez Niemcy unikałem wszelkiego kontaktu z osobistościami ze świata politycznego - nie byłem nawet z wizytą u Kanclerza - a ograniczyłem się umyślnie do rozmów z naszymi Kardynałami i Biskupami. W ogóle jestem tego zdania, że zbyt gorliwe zajmowanie się polityką bieżącą nie wychodzi na dobre interesom Kościoła. Z tego też względu zabroniłem księżom swojej diecezji przyjmować jakąkolwiek kandydaturę podczas wyborów. Duchowni w walce wyborczej nie są bynajmniej pocieszającym zjawiskiem, a już najmniej, kiedy przeciwko sobie występują. Nie chciałbym, aby to zarządzenie uważano czy to "za" czy też "przeciw" rządowi, odnośnie do którego nie mamy żadnych zarzutów do podniesienia, tylko że nasze zadania są innego rodzaju, a nasz widnokrąg jest może szerszy. Nasze zamierzenia są przede wszystkim te: pokój i pojednanie od wewnątrz i na zewnątrz. Czułbym się szczęśliwy, gdyby mi się udało przez swoją podróż po Niemczech przybliżyć bodaj trochę wszystkich do tego wzniosłego celu, a to bynajmniej nie uważam za nieosiągalne.
Druk: Neues Wiener Journal z dn. 4.III.1928;
także: Dzieła, s. 203-205.