Czcigodny Sługa Boży kard. August Hlond
(1881-1948)kardynał; w latach 1926-1948;
Prymas Polski
Założyciel Towarzystwa Chrystusowego; salezjanin
1939-1945
Klęska Polski a Kościół.
Rzym, dnia 21 listopada 1939.
Osłupieniem wyczytałem wiadomość, że za oceanem ukuto oskarżenie, jakoby Kościół katolicki zawinił obecną klęskę Polski. Nie mogę się pogodzić z myślą, by w obliczu męczeństwa narodowego tak zjadliwa potwarz zrodzić się mogła w polskiej duszy. Więc wmawiam w siebie, że to chyba nie złośliwość, nie jakaś świadoma fałszywa gra na przyszłość ani podstępne odwracanie uwagi od czynników za klęskę istotnie odpowiedzialnych, lecz raczej jakaś pomyłka fatalna, może sekciarskie maniactwo albo nawet dywersja wrogów ojczyzny.
Pojmuję zaniepokojenie i oburzenie opinii polskiej w Stanach Zjednoczonych i nie dziwię się, że poważni przedstawiciele emigracji zwracają się do mnie o autorytatywne oświadczenie w tym względzie. Trzymając się ściśle przedmiotu, nie będę dociekał, kto zawinił nieszczęście Polski; to ustalą dochodzenia, które Rząd zapowiedział. Natomiast dając świadectwo prawdzie, przedstawię w paru rysach udział Kościoła w odbudowie Państwa Polskiego oraz jego rolę w obliczu wojny i po klęsce. Piszę te słowa sine ira et studio a z tą znajomością spraw, którą mi dała długa obserwacja wypadków z nadrzędnego stanowiska, umożliwiającego wgląd także w pewne ukryte sprężyny współczesnych wydarzeń.
Kiedy nam się Polska w r. 1918 objawiła w chwale niepodległości, ciążyły na jej duchu następstwa niewoli. Rdzeń narodu był zdrowy, ale w różnych środowiskach intelektualnych roiło się od błędów dziewiętnastego wieku, od materialistycznego doktrynerstwa, od fałszywych poglądów na wiarę i moralność, od zgubnych zasad społecznych i politycznych. Gdy te prądy, w gruncie antychrześcijańskie, zdobyły sobie wpływ na młode życie państwowe, wytworzyła się sytuacja grożąca zwichnięciem duchowej przyszłości narodu. Nie mam zamiaru odtwarzać tego obrazu w szczegółach, ale zaznaczyć muszę kilka ważniejszych momentów.
Pod oklepanym hasłem postępu dążono do zlaicyzowania życia polskiego wedle najgorszych wzorów zachodnich. Zwalczano jawnie i podstępnie Kościół i jego działalność, mobilizowano przeciw katolicyzmowi wolnomyślicielstwo i sekty, popierano antykościelne ruchy i organizacje. Równocześnie szerzono swobodę obyczajów, popierano szkodliwą literaturę i prasę, deprawowano młodzież, godzono w małżeństwo katolickie i świętość rodziny, apoteozowano i propagowano rozwody, wyróżniano apostatów, niedowiarków, rozwodników. Z góry szły nieraz zły przykład i zgorszenie. Sprawy państwowe traktowano z reguły na zasadach laicystycznych i wolnomularskich, do czego dołączyło się z czasem zbliżenie kulturalne ze Sowietami i zapożyczanie się w prawidła u filozofów totalizmu. Smutną pamiątką tych lat są wprowadzone do godła państwowego gwiazdy masońskie, które zeszpeciły Orła Białego, skaleczyły jego skrzydła i obniżyły jego loty. Do tego dodam już tylko stały kryzys jedności wewnętrznej, przejęty z czasów niewoli a pogłębiany błędami politycznymi. Któż się wtedy nie martwił nad smutnym chaosem pomyłek, wybryków i win, za które naród płacił a których cienie padały na powagę Rzeczypospolitej!
A jednak w przeddzień nieszczęśliwej wojny Polska wyglądała inaczej. Mimo wielu jeszcze niedomagań była duchowo nierównie zdrowsza i była zjednoczona we wspaniałym patriotycznym porywie. Poprawialiśmy się szczerze i wytrwale z grzechów, byliśmy wyleczeni z wielu urojeń i błędów. Niewiara, sekciarstwo, masoneria traciły wpływy. Zło nie miało jawnych opiekunów. Dobra wola torowała drogę elementom wartościowym. Zrozumiawszy znaczenie zasad chrześcijańskich, na nich poczęto opierać życie publiczne. Fala czerstwego życia płynęła przez naród, który odnalazłszy siebie, pojmował sens swych dziejów i odgadywał swe szczytne posłannictwa. Wkraczaliśmy na dobrą drogę a lubo było nam jeszcze daleko do ideału tak kompetentnie nakreślonego przez Papieża Piusa XII w encyklice Sumni Pontificatus, wyprzedzaliśmy już niemal wszystkie państwa europejskie pod względem odrodzenia moralnego.
Kto tę wielką przemianę spowodował? Historia tego niezmiernie charakterystycznego odcinka naszego życia wykaże, że zasłużyły się w tym względzie różne czynniki, ale lwią część zasługi przyzna Kościołowi. Któż to bowiem położył tamę bezbożnictwu i Jego propagandzie? Kto, jak nie Kościół, bronił prywatnej i publicznej moralności? Kto uodpornił duszę ludu przeciw komunizmowi? Kto wołał o etyczną podbudowę życia państwowego? Kto bronił małżeństwa katolickiego i zwartości rodziny? Kto dbał o ducha katolickiego w szkole i chronił młodzież przed demoralizacją? Kto wypierał laicyzację? Kto był ponadpartyjnym czynnikiem jedności i niepodejrzaną ostoją zgody wśród napięć i wstrząsów? Kto ujmował się za ofiarami błędów politycznych? Głównie Kościół. Kościół poprawiał, karcił, bojował a równocześnie wychowywał, kształcił, pozyskiwał, nawracał. Ile trudu wkładali Biskupi, księża, zakony i świeccy apostołowie w znane i niegłośne akcje, by dźwigać, uszlachetniać, katoliczyć, zbliżać, godzić i bratać! Kościół pełnił tę swoją misję wytrwale, ofiarnie, nieustraszenie także wtedy, gdy obniżano jego powagę, gdy podkopywano jego wpływy, gdy w własnym łonie musiał leczyć rany z czasów niewoli, gdy na wewnątrz zajęty był wyzwalaniem i uwładnianiem swego ducha. Powodzenie akcji Kościoła zadecydowało o duchu chrześcijańskim w Państwie. W końcu wyrażali mu za to wdzięczność najwyżsi piastunowie władzy państwowej i uznawali jego zasługi nawet dawniejsi przeciwnicy. Pomnikowe ślady tej błogosławionej działalności Episkopatu, kapłanów, zakonów i apostołów świeckich przetrwają długie czasy, mimo że tyle dorobku Kościoła obecnie leży w gruzach.
Nie mogę tu pominąć milczeniem faktu, że kler polski odznaczał się przy tym szczerym patriotyzmem i był przykładem szlachetnego a praktycznego umiłowania ojczyzny. Gdy zaś przed Polską stanęło groźne widmo wojny, duchowieństwo świeckie i zakonne patronowało po obywatelsku wszelkim akcjom pogotowia wojennego, propagowało i podpisywało pożyczkę przeciwlotniczą, łożyło na dozbrojenie armii oraz ufundowało wielkim kosztem ołtarze polowe z przyborami liturgicznymi dla całej armii na stopie wojennej. Zakłady zaś i organizacje katolickie szły w zawody ze sobą w składaniu ofiar i darów na Fundusz Obrony Narodowej.
Gdy wojna wybuchła, kapelani wojskowi, aktywni i rezerwowi, poszli pełni entuzjazmu ze swymi pułkami na front, gdzie dobrze spełnili duszpasterskie zadania. Niejeden umarł śmiercią bohaterską. Niektórzy przebywają obecnie w obozach naszych jeńców wojennych i są ich ośrodkiem duchowym. Niewielu przekroczyło z cofającymi się oddziałami granicę i albo pełnią dalszą służbę w armii polskiej albo pracują wydatnie wśród żołnierzy internowanych w krajach neutralnych.
Kiedy wreszcie wśród błyskawicznych działań wojennych wycofywały się władze państwowe, gdy z posterunków ustępowała policja, gdy oddziały polskie w odwrocie mijały przerażone miasta i wioski, kto wytrwał z ludem? Wytrwał ksiądz! Stwierdzam, że na sześć tysięcy polskich proboszczów zaledwie kilkunastu schroniło się za granicę a z pośród dziesięciu tysięcy księży świeckich, zajętych pracą kapłańską w kraju, znajdzie się na obczyźnie około studwudziestu, wliczając w to kilkunastu księży, których wypadki wojenne zaskoczyły już na obczyźnie. Na obszarze gościnnej Rumunii i przyjacielskich Węgier ci kapłani uchodźcy prowadzą duszpasterstwo w polskich obozach lub objeżdżają skupiska naszych tułaczy, nie mogąc podołać wielkiej pracy.
Wszyscy inni księża polscy, zwłaszcza parafiami, pozostali na swych stanowiskach i są dzisiaj jedynym oparciem moralnym ludu, znosząc z nim następstwa chwilowej przegranej, cierpiąc głód i zimno, upokorzenia i prześladowanie. Bodaj czy nie połowa przeszła już przez więzienie. Całe setki tkwią jeszcze w policyjnych i śledczych aresztach, w obozach koncentracyjnych, za zasiekami okalającymi ludność polską wyrwaną przymusowo z ojczystych zagród. Są bici, popychani, kopani, poniewierani, tłuką kamienie na drogach, wykonywują ciężkie roboty. Bardzo wielu usunięto z posad, ograbiono z mienia, skazano na nędzę. Pokaźną liczbę kapłanów rozstrzelanych ustalą właściwe dochodzenia.
Streszczając się w jednym zdaniu, twierdzę, że w czasie odbudowy Rzeczypospolitej Kościół katolicki uratował i wypielęgnował ducha narodu, wśród grozy wojennej dochował pasterskiej wierności swemu ludowi a gdy w zniszczonym kraju zapanował głód, terror, prześladowanie, kapłan, dopóki wolny, stał i stoi niezłomnie na posterunku jako anioł wiary, pociechy i otuchy.
Po tym krótkim faktycznym wywodzie stwierdzam stanowczo, że obwinianie Kościoła katolickiego i duchowieństwa katolickiego o dzisiejszą klęskę Polski jest najzupełniej nieuzasadnione. Wobec narodu i przyszłych pokoleń odpieram ten zarzut jako fałszywy, niesprawiedliwy i oszczerczy.
Wprost niedorzeczne zaś są bajki jakoby księża byli wywozili złoto z Polski, jakoby byli hołdowali hitleryzmowi lub trzymali z wrogiem. Najwierutniejszym fałszem jest też pogłoska, jakoby hojne ofiary Polaków chicagowskich na dozbrojenie Armji Polskiej zostały przeszachrowane Rzeszy Niemieckiej, przekazałem je bowiem przed wojną do warszawskiej centrali Funduszu Obrony Narodowej.
Mógłbym na tym skończyć, gdyby nie obowiązek uczciwości i wdzięczności wobec Ojca świętego, którego tak powszechnie uwielbianej osoby nie oszczędzono, pomawiając go o brak serca dla nieszczęśliwej Polski. Z dokumentacją w ręku zaznaczam, że Papież w ciągu ubiegłego miesiąca sierpnia z miłości dla Polski i w pragnieniu utrzymania pokoju dwukrotnie podejmował przyjazne kroki mediacyjne, które niestety nie osiągnęły rezultatu. Papież stał się następnie pierwszym naszym jałmużnikiem, bo jeszcze przed końcem działań wojennych wyznaczył znaczną kwotę na wspieranie naszych uchodźców w Rumunii. Tę akcję Ojciec święty po tym rozszerzył na inne kraje i rozwija ją w dalszym ciągu głównie za pośrednictwem J. E. Nuncjusza Apostolskiego Cortesiego, który zapisał się już na wstępnej karcie naszej katastrofy jako niezrównany przyjaciel Polski. Podkreślam dalej, że w czasie mojej sprawozdawczej audiencji dnia 20 września sam Papież zaproponował mi uroczyste przyjęcie Polaków przebywających w Rzymie a to w tym celu, by nam publicznie wyrazić współczucie, podziw i zachętę. Przyjęcie to odbyło się 30 września w Castel Gandolfo i wtedy to Papież wygłosił wiadomą przemiłą alokucję, która przez urzędowy organ Stolicy świętej Acta Apostolicae Sedis i przez dziennik watykański Osservatore Romano dotarła do wiadomości całego Kościoła. W pierwszej swej encyklice Ojciec święty jeszcze uroczyściej i dobitniej poruszył sprawę Polski, jej zasługi, niedolę i prawo do zmartwychwstania na zasadach sprawiedliwości. Kiedyś, może już wkrótce, ujawnione zostaną inne ojcowskie a doniosłe zabiegi Papieża dla dobra naszej uciemiężonej Ojczyzny.
Kończę serdecznym wezwaniem. Nie bezcześćmy zgrzytami wielkiej i świętej godziny męczeństwa narodowego. Nie wznawiajmy grzechów, nie wskrzeszajmy błędów, które niespodziewany upadek Rzeczypospolitej pogrzebał. Powstać musimy lepsi, by daremne nie były krew i męka. Sumienie i myśl odbudowanej Polski opancerzą się duchem Chrystusowym, którego wiernym stróżem będzie i nadal Kościół katolicki. Tym duchem uświęcajmy cierpienie i utwierdzajmy wiarę w sprawiedliwą wszechmoc nieukróconego ramienia Pańskiego.
Druk: August kard. Hlond, Na straży sumienia Narodu.
Wybór pism i przemówień z przedmową prof. dr. Oskara Haleckiego,
red. A. Słomka, Warszawa 1999, s. 211 nn;
także: Dzieła, s. 674-677.