Czcigodny Sługa Boży kard. August Hlond
(1881-1948)kardynał; w latach 1926-1948;
Prymas Polski
Założyciel Towarzystwa Chrystusowego; salezjanin
1939-1945
Wywiad: O wysiedleniu ludności polskiej dla gazety La Nation Belge.
Niniejsze oświadczenie J. Em. Kard. A. Hlonda omawiające masowe wywożenie ludności polskiej z zachodnich terenów zostało przygotowane dla wywiadu z przedstawicielem brukselskiej gazety La Nation Belge i opublikowane 28 lutego 1940 r. w 68 numerze tegoż dziennika.
10 grudnia 1939 w Ostdeutscher Beobachter w Poznaniu ukazało się urzędowe zarządzenie władz niemieckich zakazujące się ukrywania i oddalania z miejsca pobytu. Odtąd Polacy i Żydzi nie mogli się oddalać od swoich domostw w godzinach 19.30 - 6 rano. Między tymi godzinami bowiem gestapo urządzało obławy na ten lub inny blok domów zamieszkanych przez ludność cywilną, okrążając jego mieszkańców i wywożąc ich w ciągu nocy. Liczba mieszkańców wywożonych w ciągu jednej nocy wynosiła od 500 do 1500 osób. Ludzie ci, przerażeni obawą możliwości wywozu w każdej chwili, nie byli w stanie spędzić spokojnie nocy, lecz w ubraniu gotowi do opuszczenia mieszkania czekali jedynie na ów moment, ponieważ wiedzieli, że tylko kilka minut dadzą im na przygotowanie się do wywózki. Tych, którzy na czas w ciągu wyznaczonego im terminu nie zdołali się przygotować, wyprowadzano natychmiast w takim stanie, w jakim się znajdowali, często w nocnej bieliźnie.
Na ulicach całe gromady ludzi wyrzuconych z własnych mieszkań i strzeżonych przy pomocy karabinów gestapo oczekiwały na przybycie autobusów, którymi ich odtransportowywano do miejsca tymczasowego postoju. Zdarzało się niekiedy, że ci nieszczęśliwi ludzie jak kobiety, dzieci, starcy,, a nawet chorzy musieli czekać na przybycie autobusów kilka godzin przy dwudziestoczterostopniowym mrozie. Wszystkich niemal wysiedleńców wywożono najpierw do tymczasowego obozu na przedmieściu Poznania. Tam ich umieszczono w nieopalonych salach z betonowymi podłogami, często bez materacy. Musieli więc ci nieszczęśliwcy spać na śmierdzącej słomie, która była nie zmieniana często całe tygodnie. Brakło tam wszelkich urządzeń higienicznych; nie było też żadnego względu ani na chorych ani na starców ani na umierających ani nawet na kobiety ciężarne. Ponieważ odczuwano dotkliwy brak wody, dzieci urodzone w tych warunkach myto w letniej kawie, którą wspaniałomyślnie oddawali współwięźniowie. Jedzenie było złe, procent chorych ciągle wzrastał. Śmiertelność wysoka. Nie dopuszczano tam ani lekarza ani księdza, chyba że przypadkowo się znaleźli jako ofiary wysiedlenia. Przez pewien czas zabroniono nawę t dostarczania z zewnątrz żywności.
Podczas tej strasznej kwarantanny zdrowych i silnych mężczyzn wyrwanych ze swoich rodzin wysyłano pod nadzorem wojskowym do Niemiec na prace, skąd wszelki słuch o nich zaginął. To samo miało miejsce gdy chodzi o chłopców dorastających i młode dziewczęta. Można sobie wyobrazić, jaka rozpacz musiała ogarniać rodziców tych dzieci, które gwałtem odrywane od nich miały stać się przedmiotem germanizacji celem otrzymania nazistowskiego wychowania.
Resztę wysiedleńców a więc kobiety, starców i dzieci po kilku dniach a czasami po kilku tygodniach prawdziwie męczeńskiego żywotu ładowano na bydlęce samochody ciężarowe i transportowano to tzw. Generalnej Gubernii tj. do centralnej Polski. Samochody ciężarowe były całkowicie zamknięte. Nie wolno ich było otwierać w czasie drogi pod żadnym pretekstem. W czasie drogi wygnańcom nie udzielano żadnej pomocy i nie dawano żywności, czy jakiegoś napoju nawet dla dzieci. Nie pozwalano również na spełnienie czynności fizjologicznych. Podróż w takich warunkach przy wysokim mrozie trwała od dwóch do czterech dni. Prawie w każdym transporcie znajdowały się trupy a ci co zdołali przybyć na miejsce, byli mniej lub więcej chorzy.
Po przybyciu wysiedleńców na miejsce ich przeznaczenia, wyznaczono im baraki koszarowe w Radomiu, Kielcach i innych miastach. Były wypadki, że wysiedlonych po prostu pozostawiono na łasce losu, wyrzucając ich z samochodów w małych miasteczkach, po wioskach lub nawet w szczerym polu. Pierwsi, którzy przybyli i obecnie napełniają miasta i wioski, spotykają się z życzliwą gościnnością mieszkańców. Natomiast inni, przywiezieni tutaj później znaleźli się w gorszej sytuacji, bo z powodu przeludnienia nikt już ich nie chce przyjąć. Wędrują więc z wioski do wioski, szukając jakiegokolwiek kąta dla swojej rodziny i dzieci, i przeżywając zarazem bolesną tragedię swej życiowej tułaczki.
Ponieważ miasta w Generalnej Guberni uległy po większej części zniszczeniu na skutek nalotów lotniczych i działań wojennych a wsie padły ofiarą grabieży wojsk niemieckich - nic dziwnego, że los wysiedleńców jest tym tragiczniejszy im uboższą jest miejscowa ludność, która wszystkim nie jest w stanie przyjść z pomocą.
W takiej więc chwili i w takich okolicznościach przybyły tutaj na te ziemie setki tysięcy wygnańców z diecezji chełmińskiej, archidiecezji poznańskiej i gnieźnieńskiej a od końca ubiegłego roku z diecezji włocławskiej i płockiej, a nawet z Łodzi i Krakowa.
Zgodnie z danymi ogłoszonymi w prasie niemieckiej, przymusowe wysiedlenia polskiej ludności z okręgów przyłączonych do Rzeszy mają się skończyć z dniem l kwietnia t.r. Wkrótce liczba tych nieszczęśliwych deportowanych do Generalnej Gubernii osiągnie miliony. Miliony bez funduszów, bez możliwości zatrudnienia, pozbawionych wszystkiego, miliony skazanych na najbardziej przykre braki, na okropne warunki bytowania, na śmierć głodową i choroby. Oto prawdziwa zagłada przemyślana z diabelską złośliwością a realizowana z niespotykanym okrucieństwem.
Druk: The Black book of Poland, New York 1942, s. 170-172;
także: Dzieła, s. 703-705.