Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
Inne
Notatki z podróży Przełożonego Towarzystwa /c.d./
14.II. - Godz. 18.00.
Samolot „Caravelle” gotowy do odlotu. Żegnam się z Ks. Przybylskim i Br. Władysławem. Za chwilę już unosimy się nad Paryżem. Wysokość 9.400 metrów. Szybkość 800 km na godzinę. Obok mnie starszy pan, lekarz z Finlandii. W Paryżu odwiedził swoją córkę, zamężną we Francji. Jego zięć jest dobrym katolikiem. Żona poszła w jego ślady. Mijamy Reims, Liége, Aachen, Kolonię. Po 50 minutach lotu lądujemy na lotnisku w Dusseldorf. Lotnisko mocno zaśnieżone, pola startowe oblodowaciałe. Na dworcu lotniczym podchodzi do mnie jakiś duchowny. Sądzę, że to chyba dobry znajomy, bo wita się serdecznie. Okazuje się, że jest to Biskup Falster z Południowej Korei. Przed chwilą przyleciał z Londynu. Opowiada o licznych nawróceniach w swojej diecezji. Z dala kiwa ręką Ks. Adamski, który wyjechał po mnie swoim samochodem. Witamy się, a potem w drogę do Essen. Za godzinę jesteśmy w naszym domu na Blücherstrasse 20. Wszyscy są obecni. Po wieczerzy opowiadam do późnego wieczora.
15.II.
Od rana wspólne rozmowy. Potem słówko duchowne. Jest sporo problemów, które należy rozwiązać. Wszystkie sprawy składam w ręce Matki Najświętszej. Wszak Ona jest opiekunką tego domu, który z dumą nosi Jej Imię: „Maria Hilf Kloster”. Spotykam się z Polakami. Dziękuję im za tyle dowodów przywiązania do Kościoła i Polski.
16.II. Godz. 7.18.
Odjazd do Frankfurtu nad Menem. Jadę pociągiem „Donauschnellzug”. Pasażerowie dobrze ubrani. Osobliwość - wszyscy milczą, zagłębieni w lekturę czasopism i książek. Mijamy Kolonię, Bonn, Koblencję, Moguncję. Jedziemy wzdłuż Renu. Na brzegach stare zamki, winnice i liczne fabryki, które coraz częściej osiedlają się wzdłuż tego ważnego szlaku wodnego.
Godz. 11.10. Frankfurt. Za chwilę wita mnie Ks. Prałat Lubowiecki w Kurii przy Altkönigstrasse. Serdeczne przyjęcie, rozmowy na temat sytuacji Polaków w Niemczech. Po obiedzie Ks. Prałat odwozi imię na dworzec. Za 4 godziny jestem znowu w Essen. Po wieczerzy opowiadam o Polsce, o Towarzystwie.
17.11.
Celebruję o godz. 7-ej. Do Mszy św. służy mi Brat Klemens. O godz. 11-ej suma celebrowana przez Ks. Kubicę. Kazanie o odpowiedzialności wiernych za Kościół. Po obiedzie dalszy ciąg słówka duchownego. O godz. 17-ej wyjazd do Dusseldorf na imieniny Ks. Śliwy. Solenizant wzruszony naszym przybyciem. Wrócił przed chwilą z placówki obdarzony kwiatami, darowanymi przez dzieci i starszych.
Dom pięknie położony, jakieś sto metrów od Renu. Dom kupiony od Sióstr Szarytek za bajecznie niską cenę. Służy jako przytułek dla 40 starszych niewiast, które nie miały dostatecznej opieki u swoich. Opiekę sprawuje 6 Sióstr Sercanek. Przemawiam do nich. Dziękuję im za oddane usługi. [s. 1]
18.II.
Dzień skupienia w Essen. Konferencję wygłaszam na temat: „Osobowość kapłana w dobie obecnej”. Drogę Krzyżową odprawia Ks. Feruga. Adorację Kapłańską prowadzi Ks. Boryczka.
Po obiedzie wiadomości z życia Towarzystwa. Ogłaszam nominację Ks. Przybylskiego na Przełożonego Domu w Essen. Następuje dyskusja na tematy aktualne. - Dalszy ciąg słówka duchownego.
19.II.
42 rocznica moich święceń kapłańskich. Przed południem załatwianie sprawunków w mieście. Po obiedzie pożegnanie. Jedziemy na lotnisko. Okazuje się, że samolot ma godzinę spóźnienia. Gwarzymy w poczekalni dworcowej. Opowiadam, snując wspomnienia z minionych lat. Zapowiadają odlot samolotu do Paryża. Żegnam Ks. Adamskiego, Ks. Kubicę, Ks. Śliwę i Brata Klemensa.
50 minut lotu upływa niezwykle szybko. Ledwie zdążyłem się pomodlić, a potem powtórzyć sobie kilka słówek portugalskich, a już lądujemy na lotnisku w Orly.
Tam 4 godziny czasu do odlotu do Rio de Janeiro. W poczekalni załatwiam korespondencję. O godz. 20-ej zjawia się Brat Władysław. Przynosi mi listy. Gwarzymy sobie serdecznie - a potem pożegnanie.
O godz. 21.15 pasażerowie do Południowej Ameryki zbierają się w osobnej sali. Jest ponad sto osób. Słychać wyłącznie język hiszpański i portugalski. Pół godziny później wchodzimy do samolotu Brazylijskiej linii „Panair do Brasil” DC-8. Jest to nowy odrzutowiec produkcji amerykańskiej. Pojemność 121 pasażerów, 11 członków załogi. Szybkość 941 km na godziną. W samolocie przyjemnie ciepło, a dworze szaleje śnieżyca - temperatura -2 C.
Godz. 21.45. Odlot. Obok mnie Christian Kunst, student Wyższej Szkoły Inżynieryjnej w Krefeld. Jedzie na wakacje do Rio. Jego ojoiec Brazylianin, matka Norweżka. Próbuję z nim moich znajomości języka portugalskiego. Nie bardzo wychodzi. Rozumiem wszystko. Z mówieniem trudniej.
Lecimy na wysokości 11.400 metrów. Podają wieczerzę. Wszyscy podnieceni podróżą. Za dwie godziny Lizbona, stolica Portugalii. Wysiadamy, by się zachłysnąć świeżym powietrzem. Temperatura +12. Jest przyjemnie. Pachnie wiosną. Na dworze spotykamy Portugalczyków. Wysyłam kartki. Zabrakło mi pieniędzy portugalskich. Dwunastoletni chłopiec, mieszkaniec stolicy, ofiarowuje się zapłacić znaczki. Chcę się zrewanżować małemu dżentelmenowi. Niczego nie przyjmuje.
Z Lizbony lecimy bez przerwy nad Atlantykiem. Na niebie księżyc, gwiazdy. Pod nami przerażające ciemności. Niektórzy zasypiają w najlepsze. Inni zbyt podnieceni czynią wysiłki, by zdrzemnąć się na chwilę. Godzin nie ubywa, bo cofają czas o 4 godziny. Godzina 4.00 rano. Na niebie lekki brzask. Pod nami jakieś wielkie miasto. To Recife, jeden z wielkich ośrodków północnej Brazylii. Wysiadamy, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Mimo porannej godziny termometr wskazuje +30 C. Przeskok tak nagły, że trudno oddychać swobodnie. Na lotnisku ludzie, urzędnicy w cienkich, krótkich koszulkach, a ja w pełnym zimowym rynsztunku. Czuję się jak w piecu rozpalonym.
Z Recife do Rio dwie godziny lotu. Pod nami pas nadmorski pięknej Brazylii. Pasma górskie, doliny, to znowu skrawki Atlantyku ukazują się naszym oczom. Z kabiny pilota meldunek: „Za 10 minut lądujemy w Rio”. Widać Już Quanabarę, najpiękniejszą zatokę świa-[s. 2]ta. Widać Corcovado z pomnikiem Chrystusa Odkupiciela, Pao d’Assucar i inne wzgórza otaczające miasto.
„DC-8” ląduje miękko bez najmniejszego wstrząsu. Żegnamy się z załogą, z towarzyszami podróży.
Dosyć długo trwa odprawa. Na salach gorąc. Zdjąłem płaszcz, swetry, lecz pot nie ustaje. Jeszcze goręcej w taksówce, która zawozi mnie do miasta. Jedziemy brzegiem zatoki. Na plażach pełno kąpielowiczów. Ludzie korzystają z wspaniałej pogody.
Zajeżdżam do Opactwa OO. Benedyktynów Sao Bento, położonego nad brzegiem morza. Wita mnie O. Opat serdecznie. Wyzbywam się spoconej bielizny. Nakładam lekką sutannę. Idę do kościoła klasztornego, by odprawić Mszę św. usługuje mi dobry brat Mauro. W czasie Mszy św. ptaki wyśpiewują dobrze mi znane melodie. Szumią palmy, szumi morze. Dziękuję Bogu za tę łaskę, że po raz trzeci pozwala mi oglądać miasto wiekuistej wiosny i ten kraj, który już kiedyś podbił moje wrażliwe serce.
20.II.
Pierwszy dzień w Rio de Janeiro. Nie mogę ochłonąć z ilości wrażeń. Ten przeogromny, szybki przeskok z zimy europejskiej w lato brazylijskie oszałamia. Słońce, lazur nieba, Atlantyk o barwie szafiru, orgie kolorów i zieleni wprowadzają do duszy nastrój bardzo świąteczny.
Po południu wizyta u Sióstr Felicjanek na Botafogo przy ulicy Viscondo das Caravellas 48. Wszystkie Siostry z Ameryki Północnej. Prowadzą tu prywatną szkołę podstawową i gimnazjum. Szkoła urządzona wyjątkowo nowocześnie. Sale wykładowe, gabinety fizykalne wyposażone w najlepszy sprzęt, prawie wyłącznie zagraniczny. W szkole cisza. Dzieci na wakacjach letnich. Także Siostry profesorki wyjechały do pobliskiego Vetropolis, położonego uroczo wśród Gór Organowych.
Wracam wieczorem. Samochód mknie wzdłuż brzegów Atlantyku. Mijamy Avenida Atlantica, Praia do Russel, Flamengo. Ludzie zażywają kąpieli, by ochłodzić się nieco po upalnym dniu. Nad zatoką błyskają miliony świateł, wydłużają się na powierzchni wód. Widok, który trudno wyrazić w słowach. Sympatyczny młody szofer powtarza raz po raz: „Uma vista esplendida brillante”.
21.II.
O godz. 5-ej rano budzą mnie dzwony Opactwa. Razem z zakonnikami odmawiam modlitwy brewiarzowe. Msza św. przy ołtarzu Św. Maura. I znowu wtóruje mi śpiew ptaków z ogrodu klasztornego.
Odwiedzam panią Nodari na Avenida Atlantica. Jest ona fundatorką zakładu polskiego w Nicteroy, obsługiwanego przez Siostry Felicjanki. Pragnę podziękować p. Nodari za wszystko, co uczyniła dla Kościoła i sprawy polskiej.
W południe wizyta w biurach Conferencia dos Religiosos na Avenida Rio Branco 131. Tu mieści się centrala zakonów męskich w Brazylii. Rozmawiam długo z przewodniczącym O. Thiago.
Od niego dowiaduję się dużo ciekawych rzeczy o stanie Kościoła w Brazylii. Po obiedzie O. Thiago pokazuje mi obszerne biura Centrali. Pracuje tu 9 kapłanów z różnych zgromadzeń zakonnych oraz kilkudziesięciu urzędników świeckich. Następnie O. Thiago odwozi mnie samochodem do Sao Bento. Wieczorem wizyta u znajomych na Pradia Flamengo. [s. 3]
22.II.
O godz. 18-ej wyjazd do Aeroporto Nacional. Stąd autobusem do Aeroportu Galean. O gode. 20-ej wsiadam do samolotu „Caravelle” należącego do linii brazylijskiej „Varig”. Po 50 minutach lotu Sao Paulo. Czteromilionowa stolica kawy i przemysłu brazylijskiego wygląda z wysokości 8.000 m. jakby jedno wielkie, przeogromne morze światła. Lądujemy. Krótka przechadzka po parku graniczącym z lotniskiem. Oddycha się tu świeżym, chłodniejszym powietrzem. Miasto położone 800 m wysoko. Stąd nie ma takich upałów Jak w Rio. Termometr wskazuje +22 C. O północy jesteśmy już w Porto Alegre, stolicy Stanu Rio Grande do Sul. Daremnie rozglądam się za Ks. Superiorem Nowakiem. Miał mię oczekiwać na lotnisku. Widocznie telegram nadszedł za późno. Zatrzymuję się w hotelu Sao Luiz.
23.II.
Rano wyruszam na poszukiwanie polskiego kościoła. W 700-tysięcznym mieście szofer nie bardzo wie, gdzie szukać naszej świątyni. Zawozi mnie najpierw do kościoła metodystów. Żona pastora wyjaśnia, gdzie szukać kościoła. Zajeżdżamy nareszcie na Avenoda Washington Louiz. Kościół Polski obsługują Misjonarze Św. Wincentego. Wita mnie serdecznie Ks. Rektor. Zjawia się również Ks. Nowak, który znalazł się tu przypadkowo. Konferujemy przez cały dzień.
Dziś od południa wszystkie sklepy i urzędy pozamykane. Rozpoczyna się brazylijski karnawał. Stolica Stanu przybrała odświętną szatę. Wieczorem odbędą się pochody, pokazy, tańce. Setki tysięcy fegetów, ogni sztucznych uleci w gorące niebo brazylijskie. I tak będzie przez następne trzy noce.
24.II.
Niedziela. Rano słucham spowiedzi św. Spowiadają się Polacy, spowiadają się Brazylianie. Muszę się dobrze wysilać, by zrozumieć język portugalski, którego uczyłem się 33 lata temu. Po nabożeństwie rozmawiam z naszymi Rodakami. Jest ich ok. 3 tysięcy w Porto Alegre. Zapraszają do siebie. Po południu odwiedzam p. Antoniego Żurawskiego, sekretarza Towarzystwa „Polonia”. Wybieramy się wraz z jego kolegami na wycieczkę do Belem Novo nad rzekę Guyabo. Znajduje się tam dom własny Towarzystwa „Polonia”. Ma on służyć jako miejsce wypoczynkowe dla członków Towarzystwa i ich rodzin.
Ks. Nowak wyjeżdża autobusem do Rio de Janeiro, by tam powitać Ks. Gąsiorowskiego, przybywającego na pokładzie „Giulio Cesare”. Pojedzie on przeszło 30 godzin, bo do Rio 2 tysiące kilometrów drogi.
25.II.
Rano odlatuję samolotem linii „Varig” do Santo Angelo. Samolot nieduży, więc lecimy nisko. Pod nami typowy krajobraz rio-gradeński. Wzgórza, doliny, kępy lasów, pola uprawne, rozlegle pastwiska, a na nich wielkie stada pasącego się bydła. Przestrzeń 700 km przebywamy w 2 godzinach. Pociągiem trzebaby jechać 24 godz.
W Santo Angelo czeka na mnie Ks. Szczypek. „Volkswagenem” p. Bojdackiego dojeżdżamy po 40 minutach do Guarani. Droga „asfaltowana” czerwoną gliną jest dobrze wyjeżdżona. Gorzej, gdy deszcz spadnie. Wówczas wyjechać, to nie łatwy problem.
Serdeczne powitanie na plebanii. Pierwsze kroki kierujemy do świątyni. Okazała, piękna w stylu, dominująca nad miasteczkiem. U stóp Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, przywiezionego z Kraju, polecam gorąco Królowej naszej - najstarszą i największą parafię [s. 4] polską w Rio Grandę. Polecam Jej wiernych Rodaków oraz naszych dzielnych duszpasterzy.
26.II.
Rano wizyta u prefekta municipium p. Sołtysa. Dowiaduję się tu dużo szczegółów od gospodarza tego okręgu. Teren municipium zamieszkały w 90% przez obywateli polskiego pochodzenia. Stan zamożności średni. Brak inteligencji polskiej w miasteczku. Pan prefekt czyni dużo dobrego dla swego okręgu. Buduje nowe szkoły, przychodnie lekarskie, stara się o poprawę dróg.
Wyjazd na filię Bom Jardin. Takich filii jest w parafii osiemnaście, ludzi stawiło się dużo. Przed Mszą św. spowiedź. W czasie Mszy św. kazanie. Ludzie słuchają pilnie. Rozrzewniają się na wspomnienie Częstochowy.
Po Mszy św. witam się ze wszystkimi. Rozmawiamy serdecznie. Opowiadam o Polsce, o mej podróży. Zaczynają śpiewać. Śpiewają nawet młodzi. Idziemy potem na cmentarz, by się pomodlić za dusze zmarłych pionierów tej kolonii. Kolonia ta wydała pięciu kapłanów, w tym Ks. Prałata Wastowskiego, który przed trzema laty bawił w Polsce.
27.II. Popielec.
Po Mszy św. przemawiam do wszystkich Polaków w Guarani. Następnie odwiedziny u Sióstr Rodziny Marii, które prowadzą szkołę. Odwiedzamy również szpital miejscowy obsługiwany także przez Siostry Rodziny Maryli. Wielkie zasługi położył tu Ks. Czartoryski, pierwszy proboszcz i superior z ramienia Towarzystwa.
Po południu wizyta u Ks. Biskupa Lorscheidera w Santo Angelo. Ks. Biskup, niedawno konsekrowany dla nowo tu powstałej diecezji jest kapucynem i zarazem wielkim przyjacielem Polaków. Uczy się nawet po polsku, by móc przemówić do nich w czasie kanonicznych wizytacji. Diecezja liczy 400 tysięcy wiernych i 50 kapłanów.
28.II.
Ostatni dzień pobytu w Guarani. Słówko duchowne, konferencje. Serdeczne rozmowy ze współbraćmi. Jutro rano wyjazd do Getulio Vargas i Carlos Gomes, gdzie duszpasterzują Ks. Pagacz i Ks. Wojda. W perspektywie 12 godzin jazdy w rozgrzanym autobusie. Nie przerażają mnie upały, ani niewygody podróży. Słodko jest służyć Bogu, Ojczyźnie i Towarzystwu pod modrym niebem brazylijskim w Krainie Krzyża Południa.
1.III.
Po Mszy św. w Kolegium Sióstr Rodziny Marii. Wyjazd z Guarani. Towarzyszy mi Ks. Czartoryski, zastępca Ks. Superiora Nowaka. Ks. Rudnicki odwozi nas do autobusu. Przed nami 500 km drogi autobusem i to wśród piekącego słońca brazylijskiego. Mijamy Santo Angelo, Cruz Alta, Ijui.
Krajobraz przypomina nasze Podkarpacie. Tylko że ziemia czerwona, tłusta, urodzajna. Tumany czerwonego pyłu wzbijają się za każdym przejeżdżającym samochodem. Tego pyłu wszędzie pełno - na twarzy, na sutannach. Ścieram pot z czoła i na chustce pozostają czerwone ślady.
Na polach dojrzewają kukurydza i soja największe bogactwo tutejszych rolników. Wszędzie uwijają się ludzie z motykami w ręku. Boć obróbka mechaniczna Jeszcze mało stosowana.
Na całej trasie ani jednego kilometra bruku czy szosy. Nawierzchnię stanowi zwykła ziemia, ubita oponami ciężkich Kaminionów - samochodów. Dobrze, gdy jest sucho. Gdy jednak zacznie padać, to [s. 5] trudno wyjechać. O godz. 17-ej dojeżdżamy do Passo Fundo. Miasto fliczy 70 tys. mieszkańców. Mamy już trzecią przesiadkę i godzinną przerwę.
Idę do miejscowego Biskupa. Niestety Ks. Biskup Colling, Ordynariusz diecezji Passo Fundo jeszcze nie wrócił z Soboru. Rozmawiam i więc z Ks. Prałatem Magrim’em, wikariuszem generalnym. Chwali Ks. Wojdę za jego sprężystość i pracowitość. Wyraża się z uznaniem o Ks. Pagaczu.
O godz. 21-ej dojeżdżamy do Getulio Vargas. Przy autobusie Ks. Kan. Olejnik, proboszcz miejscowy i Ks. Pagacz. Jedziemy na plebanię. Potem podziwiamy pięknie wymalowany kościół, który stanowi dumę Ks. Proboszcza.
2. III.
Po Mszy św. zapoznaję się ze stanem parafii. 20 tys. wiernych, 21 kaplic do obsługi. W ub. roku było 600 chrztów i 135 tys. Komunii świętych, polaków ok. 5.000. Ks. Pagacz głosi także kazania w języku portugalskim.
Ks. Proboszcz obwozi mnie po mieście, przedstawia znajomym. Jest bardzo ceniony i szanowany. Jesteśmy u Sióstr w szpitalu i w Kolegium.
Po obiedzie wyjazd. Jedzie z nami Ks. Pagacz. Po drodze odwiedzamy parafię Aurea. Proboszczem jest tu Ks. Koźmiński. Wybudował on wielką świątynię pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej. Ks. Biskup ceni go za gorliwość duszpasterską i piękną postawę kapłańską.
Pod wieczór dojeżdżamy do Carlos Gomes, położonego malowniczo wśród gór. Serdeczne powitanie. Na wieczornym nabożeństwie przemawiam do ludzi.
3.III.
Niedziela. Celebruję o godz. 8.30. Potem słucham spowiedzi św. po polsku i portugalsku. Przemawiam w czasie sumy. Ludzie chętnie i słuchają. Po sumie rozmawiam z gospodarzami. Fotografuję, filmuję.
Na obiedzie jesteśmy u p. Stawińskiego, brata O. Stawińskiego, - kapucyna, znanego tu powszechnie. Potrawy przyprawiane na sposób brazylijski.
Po obiedzie zebranie Komitetu Budowy Kościoła. Dziękuję Komitetowi za jego zapał i wytrwałość. Zdołano Już sprowadzić część materiałów. Po Wielkanocy ma się odbyć poświęcenie kamienia węgielnego. Do końca roku mają stanąć mury. Budowa ma kosztować 30 milionów Cruzeiros.
Odwiedzamy Kolegium Sióstr Rodziny Marii. Siostry prowadzą szkołę i Kolegium. Mają 140 uczniów i uczennic. Otrzymują pensje państwowe.
Wieczorem jedziemy do domu gospodarza Kazimierza Felisiaka. Przebywa u niego wędrujący po parafii Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Obraz pozostaje w każdej rodzinie jedną dobę. Potem go przenoszą w procesji do sąsiedniego domu.
Wkoło domu Felisiaka dużo ludzi. Przybywają coraz to nowe grupki. Uczestniczymy w uroczystości. Przewodniczy jeden z gospodarzy. Odmawiamy różaniec na klęczkach. Pot leje się ciurkiem, bo w izbie duszno i gorąco. Przemawiam do ludzi. Dziękuję im za ich gorącą miłość do Matki Boskiej. Po Litanii formuje się procesja z Obrazem. Zatrzymuje się przed domem Józefa Kłosińskiego. Gospodarz z żoną przyjmują Obraz na klęczkach i zanoszą go do przystrojonej izby. [s. 6]
4.III.
Z Ks. Wojdą omawiamy sprawy parafii i budowy kościoła. Parafia liczy 6.000 dusz. Jest 10 kaplic. W r. 1962 było 200 chrztów i 40 ślubów. Do I-ej Komunii Św. przystąpiło 150 dzieci. Szkół 30. Dzieci 1.000.
Odnośnie budowy kościoła Ks. Wojda jest dobrej myśli. Zbudował własną cegielnię, która wypala wspaniałą cegłę. Kupił samochód ciężarowy. Zyski ze sprzedanej cegły idą na kościół. Ludzie są bardzo ofiarni. Sami się opodatkowali na rzecz budowy. Myśl o budowie kościoła zawładnęła nimi całkowicie. Chcą i muszą postawić kościół, jeszcze piękniejszy niż w sąsiedniej parafii Aurea.
5.III.
O godz. 4.30 wyjazd do Erechim. Ks. Wojda kieruje Jeep’em wspaniale. Mimo złej drogi, szybkość znaczna. Reflektory muskają zieleń pól uprawnych i przydrożnych krzewów. W Erechim pijemy kawę w sklepiku przy stacji autobusowej. Właściciel p. Grzybowski gości nas bezpłatnie. Autem na lotnisko.
7.30 odlot. Lecimy z Ks. Czartoryskim i Ks. Wojdą do Porto Alegre. Przystanek w Passo Fundo i Carazinho. Na lotnisku w Porto Alegre kompania honorowa oczekuje przyjazdu prezydentów Parany i St. Catharina.
Z Porto Alegre autobusem do Dom Feliciano. Do Camaqua świetny asfalt, pierwszy, który spotkałem w Rio Grande. Po 100 km drogi asfalt się kończy. Za Camaqua wjeżdżamy już na teren parafii Ks. Supiety. Góry, kampy. Ziemia gorsza, aniżeli w Guarani. Po przebyciu żelaznego mostu na rzece wjeżdżamy do parafii Dom Feliciano. Zdala widać kościół parafialny. Na plebanii nie ma żywej duszy. Ks. Jasionowski pojechał na konferencję Księży do Santa Cruz do Sul. Ks. Superior Nowak jeszcze nie wrócił z Rio.
Celebrujemy u Sióstr Bernardynek w kaplicy niedużego szpitalika. Siostry prowadzą tu szpital i kolegium. Wieczorem wraca Ks. Jasionowski. Jest zmęczony. Odbył Jeep’em blisko 400 km drogi i to na niebrukowanym szlaku.
6.III.
Msza św. w kościele parafialnym. Jest ładny, ale nie dorównuje kościołowi w Guarani. Autobusem przyjeżdżają Ks. Nowak i Ks. Gąsiorowski. Jechali 3 dni z Rio, bo nie było połączeń. Przyjeżdżają również Ks. Supieta i Ks. Piotrowski z parafii Triunfo. Gwarzymy do późnego wieczoru.
7.III.
Dzień skupienia. Drogę Krzyżową prowadzi Ks. Jasionowski. Wygłaszam konferencję na temat: „Odpowiedzialność kapłana w dobie obecnej”. Ks. Czartoryski przewodniczy godzinie kapłańskiej. Po części ascetycznej, sprawy bieżące. Wybieramy delegatów na III Kapitułę Generalną. Wybrani zostali Ks. Czartoryski i Ks. Wojda. Pojedzie tylko Ks. Czartoryski. Ks. Wojda nie pojedzie ze względu na brak funduszy na podróż /600 dolarów w obie strony/. Ogłaszam nominację Ks. Czartoryskiego i Ks. Wojdy na członków Rady Regionalnej. Omawiamy następnie sprawy bieżące Towarzystwa na terenie Brazylii.
Po nieznośnych upałach pada deszcz. Jest on bardzo pożyteczny. Równocześnie rozmiękcza gliniaste drogi i czyni je niemożliwymi do przebycia. Autobus z Dom Feliciano nie może wyjechać. Goście nie mogą wyjechać. Muszą pozostać przez dzień następny. [s. 7]
8.III.
Muszę odłożyć wyjazd do Graxaim. Mały potoczek zamienił się w rwącą rzekę. Nawet Jeep’em nie przejedzie. Czasu dużo na rozmowy, na plany i możliwości pracy duszpasterskiej w Brazylii.
9.III.
Autobus znowu czynny. Księża się rozjeżdżają. Ks. Nowak wyjeżdża w teren. Wraca późno. Dwukrotnie Jeep wpadł w błoto tak, że woły musiały go wyciągać. Wieczorem nabożeństwo różańcowe. Jeden dziesiątek różańca po polsku, drugi po portugalsku. I tak na przemianę.
10.III.
Niedziela. Celebruję o godz. 6.30 w kaplicy szpitalnej. Kazanie wygłaszam na sumie. Ludzi dużo. Po nabożeństwie spotkanie z parafianami. Deklamuję wspólnie śpiewy.
Zjawia się Komitet zajmujący się sprawą utworzenia municipium z Dom Feliciano. Honorowym prezesem Komitetu jest Ks. Nowak. Komitetowi zależy na tym, by nie było zmian personalnych w parafii. Ucierpieć by mogła sprawa utworzenia municipium. Ma to mieć wielkie znaczenie dla przyszłości osiedla.
O godz. 15-ej wyjeżdżamy z Ks. Czartoryskim z Dom Feliciano. Wiezie nas Ks. Nowak. Samochód przebywa swobodnie potoki, w których woda już znacznie opadła.
Dojeżdżamy do Graxaim. Zebrali się parafianie i Komitet kościelny. Kościół nowy, już prawie wykończony. Brak jeszcze wieży. Plebania również nowa. Dwa tygodnie temu odbyła się tu wizytacja Ks. Arcybiskupa Scherera z Porto Alegre. W czasie wizytacji padała deszcz. Ks. Supieta obwoził Arcypasterza pożyczonym Jeep’em. Raz samochód ugrzązł w błocie. Ks. Arcybiskup musiał pchać samochód. Potem pojechali dalej.
I w Graxaim ludzie proszą, by Ks. Supieta został. Trudno im sobie wyobrazić lepszego duszpasterza. Parafia liczy 8.000 dusz, chrztów 500 rocznie. Największa odległość do kaplic 60 km. W Camaqua wsiadamy do autobusu i wieczorem dojeżdżamy do Porto Alegre.
11.III.
Wizyta w Kurii Arcybiskupiej. Ks. Arcybiskupa nie ma. Nie ukończył jeszcze wizytacji. Również Ks. Biskup Sufragan w terenie. Załatwiam w Kurii bieżące sprawy.
Przyjeżdża Ks. Superior Nowak. Pragnie mi towarzyszyć aż do odjazdu. Jutro rano odlot do Kurytyby. Za 4 dni opuszczę Brazylię, kraj palących potrzeb religijnych, a zarazem kraj wielkich nadziei.
12.III.
Godzina 4.45. Msza św. w kościele polskim w Porto Alegre. Ks. Superior Nowak i Ks. Czartoryski odwożą mnie na lotnisko. Lecę samolotem linii brazylijskiej „VARIG”. Lecimy wzdłuż brzegów Brazylii na północ. Widać to pasma górskie Serra do Mar, to znowu bezkresny ocean.
O godz. 8.30 lądujemy w Florianopolis - stolicy stanu St. Catharina. Pamiętam to miasto nieduże sprzed 33 laty. Dziś drapacze chmur, fabryki, ruch.
Godz. 11.00. Curitiba. Z lotniska 20 km do miasta. Zdala wita nas półmilionowa stolica Parany nowymi gmachami, uczelniami, największą 25-piętrową kliniką w Południowej Ameryce. [s. 8]
Zajeżdżam do Domu Głównego Sióstr Wincentek przy Avenida Manoel Ribas 2. Wizytatorka M. Perz, będąc w ubiegłym roku w Polsce, zaprosiła mię do głównej siedziby prowincji w Brazylii. Zastaję ją niestety śmiertelnie chorą. Prowincja ich liczy obecnie 500 Sióstr. Kończy się budowę największego szpitala prywatnego w Brazylii, przeznaczonego na 1000 chorych.
Odwiedzam Księży Misjonarzy na Avenida Jaime Reis 583. Spotykam się z Ks. Biskupem Krauze oraz z członkami Zarządu Prowincji. Zwiedzam drukarnię „LUDU” prowadzonego przez Księży Misjonarzy.
Składam wizytę w domu prowincjonalnym Sióstr Rodziny Marii. Dziękuję Matce Tekli za gorliwą pracę Sióstr na placówkach Towarzystwa w Guarani, Bom Jardin i Carlos Gomes.
Wieczorem odwiedza mnie Ks. Biskup Filipak, Ordynariusz diecezji Jacarzinho. Prosi o Księży Towarzystwa dla swej diecezji w Paranie.
13.III.
Msza św. w intencji chorej S. Wizytatorki. Wizyta pożegnalna u Księży Misjonarzy. Godz. 10.30 odlot do Sao Paulo. Tu zmiana samolotu i dalej do Rio de Janeiro. Niezapomniany widok z lotu ptaka na góry, na zatokę i malowniczo położone wyspeki okalające stolicę.
I znowu w klasztorze benedyktyńskim. Tu kawałek Królestwa Bożego na ziemi. Tu nie dochodzi hałas miasta. W klasztornym ogrodzie ścieżki zasłane kobiercem fioletowym. To kwiecie spadające z drzew „żapo”. Czterokrotnie w roku ściele się ten kobierzec fioletowy, bo cztery razy do roku kwitną drzewa „żapo”.
14.III.
Odwiedzam kościółek polski na Botafogo. Miejsce wspaniałe. W bocznym ołtarzu obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Przed ołtarzem spotykam kilka Brazylianek. Nie zastaję Ks. Prof. Żbika, duszpasterza polskiego w Rio.
Kolejką wyjeżdżam na Corcovado. Odświeżam wspomnienia. Kiedyś figura Chrystusa Odkupiciela nie była jeszcze wykończona. Dziś wszystko ukończone i ozdobione. Wrażenie imponujące. A widok z góry? Szkoda pisać, lepiej osobiście zobaczyć. „Ani oko nie widziało, ani do serca ludzkiego nie wstąpiło...”.
Wracam. Słońce pali niemiłosiernie, powietrze nasycone wilgocią. Trudno oddychać! W cieniu 37 C.
Godzina 17.00. Wizyta u p.Nodari.
15.III.
Odwiedzam rodziców konsula Brazylii w Polsce. Konsul prosił mię o to, kiedy starałem się o wizę brazylijską w Gdyni. Oglądam własność p. Nodari na Rúa Cosme Velho. Dom pięknie położony u stóp skalistej góry. Ogród pełen bogatej flory podzwrotnikowej. Wizyta w Centrali „Conferencia dos Religiosos do Brasil” na Avenida Rio Branco 131. Wieczorem odwiedza mnie Ks. Prof. Zbik, duszpasterz polski.
16.III.
Żegnam O. Opata, zakonników. Jestem na wielkim lotnisku w Galean. Ruch oszałamiający. Odlot samolotów do Ameryki Północnej, do Afryki, do Australii.
Godzina 12.20. Odlot „DC-8” linii „Panamericain”. Lecimy na wysokości 11.000 metrów. [s. 9]
Godzina 14.00 - pod nami nowa stolica państwa - Brasilia. Godzina 16.00. Mijamy wielkie rozlewiska ujścia rzeki Amazaonki.
Godzina 18.00. lądujemy w Caracas, stolicy Wenezueli. Na lotnisku spotykam Opata z Opactwa OO. Benedyktynów w St. Ottilien, który odbywa wizytację podległych, klasztorów w Ameryce Południowej. Właśnie przyleciał samolotem z Bogoty, stolicy Kolumbii. Samochodem klasztornym jedziemy do miasta.
Caracas, stolica 7-milionowej Wenezueli, liczy 1.300.000 mieszkańców. Jest miastem kontrastów. Obok fantastycznego bogactwa, pałaców - nędza, przeraźliwa nędza. Zatrzymuję się krótko w klasztorze OO. Benedyktynów. Potem jakiś dobry Wenezuelańczyk podwozi mię bezpłatnie do Kolegium OO. Jezuitów San Ignacio. Jest to największe Kolegium w stolicy. Uczęszcza do niego ponad 2.000 uczniów. Ojcem Duchownym jest tu O. Czesław Pabisiak, pochodzący spod Koźmina. Serdeczne przyjęcie przez O. Rektora i księży.
17.III.
Niedziela. Msza Św. o godzinie 6.30 dla braci koadiutorów. Przed południem konferencja długo z O. Czesławem. Polaków Caracas około 300. Ich sytuacja materialna dobra. Nie ma tu robotników. Ci, którzy byli, wyjechali. Nie mogli w tym klimacie wytrzymać konkurencji z robotnikami miejscowymi.
Po obiedzie przejażdżka po mieście i okolicy. Położenie wspaniałe. Z jednej strony Morze Karaibskie. Z drugiej strony góry, dochodzące do 2.400 metrów wysokości. Klimat raczej gorący.
Za miastem powstaje drugie, złożone z domków, szałasów. Coraz więcej ludzi z interioru napływa do stolicy. Dudzie w jednym dniu budują sobie szałas i już są mieszkańcami stolicy. Stwarza to dla państwa poważny problem. Gromadzą się elementy, które z prawem nie zawsze żyją w zgodzie. Wieczorem spotkanie z Polakami. Jestem w mieszkaniu architekta Jana Góreckiego, prezesa klubu polskiego w Caracas. Rozmowy toczą się do późnej aeey godziny. Z dziewiątego piętra wspaniałego mieszkania naszego gospodarza Roztacza się przepiękny widok na wyiskrzoną neonami stolicę.
18.III.
Przed południem zwiedzamy w dalszym ciągu miasto. Dalsze spotkania z Polakami. Pożegnanie w Kolegium. Wyjazd na lotnisko. Pocę się, bo upał nieznośny. Na domiar złego ciąży mi płaszcz zimowy zarzucony na ramiona. Teraz on mi ciąży. Za parę godzin będę go jednak błogosławił, gdy dostanę się w strefę zimna.
Godzina 16.00. Za 30 minut wsiądę do samolotu. Za cztery godziny będę już w Nowym Jorku. Żegnajcie, Wenezuelo, Brazylio, kraje słońca i wiekuistej wiosny. Same nie wiecie, jak bardzo was uprzywilejowała dobroć Boża.
X. Ignacy Posadzy T.Chr. [s. 10]
Druk: „Biuletyn Towarzystwa Chrystusowego d. W.” 4(1963), s. 1-10,
Archiwum Towarzystwa Chrystusowego w Poznaniu, syg. KR II, 7.