Ośrodek Postulatorski Chrystusowców
Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy

Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy

(1898-1984)
Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik

Inne

Wyjazd Przełożonego Generalnego.

W dniu 17 grudnia 1962 r. Przełożony Generalny otrzymał paszport na wyjazd za granicę. Po załatwieniu wszystkich koniecznych formalności związanych z wyjazdem, pożegnał się bardzo serdecznie ze wszystkimi członkami domów w Poznaniu i Puszczykowie. Na pożegnanie przybyli niektórzy przełożeni innych domów, by wyrazić swój synowski szacunek oraz zapewnienie gorącej modlitwy w intencji Ukochanego Ojca w czasie Jego długiej podróży wizytacyjnej do krajów Europy i obu Ameryk. Żegnając się z członkami, wypowiedział Ojciec między innymi te słowa:

„Nasamprzód pragnę podziękować kochanym współbraciom za przybycie, które było dla mnie niespodzianką. Nie przewidywałem tego i o tym nikt mi nie mówił, ale bardzo się cieszę, że Towarzystwo przyjechało z dalekiej Świdnicy, Ziębic i z Poznania i spod Poznania na tę chwilę ostatnią przed podróżą, która za parę dni się rozpocznie. Serdeczne podziękowanie za to.

Gdy chodzi o mnie, jest to uczucie wdzięczności wobec Boga, że mi pozwolił znów wyjechać! Tym więcej, jak kto zna wszystkie anteriora tego paszportu. Starania przecież trwały od 1958 roku, kiedy po powrocie ze Szwecji i N.R.F. z tej drugiej podróży powojennej stawiłem wniosek i przechodziły odpowiedzi negatywne jeden raz i drugi, trzeci i czwarty, piąty i szósty. I pomyślałem sobie w myśl naszego hasła: „Ciągle na nowo”. Nigdy się nie poddawać, na nowo ciągle rozpoczynać, to co my głosimy i podtrzymujemy w staraniach paszportowych dla innych księży. I wreszcie Pan Bóg dał ten paszport, to znaczy, że Pan Bóg ma z tą podróżą Przełożonego jakieś zamiary. To jest uczucie wdzięczności dla Boga, że będę mógł spełnić swe posłannictwo, bo przełożony powinien raz poraź wyjechać za granicę, żeby na miejscu się przekonać, Jak sprawy wyglądają, przygotować tereny do pracy naszych Chrystusowców na przyszłość. By niejedne rzeczy na miejscu omówić, skonfrontować, zharmonizować. Jestem pełen wdzięczności dla Boga i w duszy mojej jest uczucie radości. Radości powiedzmy, umiarkowanej, ponieważ zdaję sobie sprawę, że to nie będzie idylla, tak Jak trzydzieści lat temu, czy trzydzieści parę lat temu, gdy się [s. 1] wyjeżdżało w świat daleki, szeroki, Boży. Będą nieraz konferencje trudne, nieraz może być i przykre.

Cieszę się, że spotkam niektórych po kilku latach. Nie bardzo liczę na to, żeby dotrzeć do Ojca świętego. Przedtem miałem szczęście być na audiencjach prywatnych u Piusa XI i Piusa XII. Teraz już jest rzeczą chyba niemożliwą, żeby to się stało, ale... nigdy nie wiadomo, może jakiś moment, gdzieś przy okazji by się znalazł, to zależy od różnych okoliczności.

Teraz jaka trasa? Samolotem do Rzymu. W Rzymie pobyt dziesięciodniowy lub dwutygodniowy. Zależeć będzie od szeregu spraw. Potem do Francji... Sądziłem pierwotnie, że z Rzymu pojadę wprost do Brazylii na lato brazylijskie, odświeżyć wspomnienia, zobaczyć naszych przy pracy, przy kolędzie. No, ale z rozmowy, jaką przeprowadziłem w ostatnią niedzielę z Ks. Rektorem Kamińskim wynika, że powinienem być najpierw we Francji i to koniecznie. Wobec tego ta zmiana tej trasy. Pojadę do Francji, może również do Niemiec. I tam pozostanę, jeżeli Bóg pozwoli, może dwa tygodnie. Zależeć będzie od tego, kiedy okręt z Francji odpływać będzie do Rio de Janeiro, bo pragnę okrętem jechać, to jest taniej. Nie można porównać z ceną biletu samolotowego. Okrętem, prawdopodobnie „Italia” tą samą drogą: Barcelona, Walencja, Lizbona, Wyspy Kanaryjskie i potem wprost do Recife albo wprost na Rio de Janeiro. W Rio de Janeiro znajomych sporo. Przypuszczam, taksówką podjechałbym do San Donto do Benedyktynów, u których już mieszkałem. Oczywiście, ludzie się zmienili, przełożony się zmienił, opat się zmienił. W konsulacie amerykańskim w Rio de Janeiro wziąłbym dopiero wizę amerykańską. A potem autobusem do Sao Paulo. W Sao Paulo odwiedzę znajomych Salezjanów: Ks. Kasprzyka, Ks. Łatkę, dawniejszego prokuratora Inspektorii Warszawskiej. Tu zamieszkałbym w wielkim zakładzie salezjańskim, największym chyba na świecie. Za moich czasów miał przeszło dwa tysiące wychowanków, czworobok, wielkie koszary. Muzyka, orkiestry, dywizje szły na modlitwy do kaplicy. Takie bardzo miłe nasuwają się wspomnienia. Tam niegdyś odprawiłem Pasterkę wśród strasznych upałów późną nocą, ponieważ najpierw była Pasterka dla Brazylijczyków.

Stamtąd do Kurytyby. No oczywiście, Ks. Biskup Krauze, potem Misjonarze, Siostry Szarytki, redakcja „Ludu”, jedynego pisma polskiego liczącego się. Są tam jeszcze inne pisemka mniejsze, [s. 2] które wychodzą w Brazylii. A potem chyba wprost do Dom Feliciano, do przełożonego miejscowego Ks. Stanisława Nowaka. Do Guarani, do Carlos Gomes i do biskupów tych diecezji, żeby się przedstawić i omówić sprawy. Tam pozostałbym zależnie od okoliczności trzy czy cztery tygodnie. Stamtąd do Rio de Janeiro z powrotem autobusem lub samolotem.

A z Rio de Janeiro lądem amerykańskim wprost chyba do Kanady. Zależeć będzie od wiz, bo ich ważność upływa po pewnym czasie. W Kanadzie wprost do Calgary, a potem do kochanego Ks. Smyczyka. Potem do Księży Biskupów w Saint Paul, Saskatoon. Stamtąd do Stanów Zjednoczonych. Na pierwszym planie Detroit i obok Detroit jest położone Orchard Lake, Seminarium Polskie Św. Cyryla i Metodego, do Ks. Prałata Filipowicza Rektora. Czy od rozmowy z nim, czy od rozmowy w Detroit będzie zależeć, czy tam coś potrafimy uruchomić w tym Orchard Lake. Coś odrębnego, wyodrębnionego poprostu przez wynajęcie jednego z domów licznych, jakie Seminarium posiada. Przecież chłopaków jest mało, na pewno są puste lokale. A potem styki i kontakty z ośrodkami polonijnymi głównie w najważniejszych centrach: w Pennsylwanii, pewnie w Detroit, w Chicago, w Buffalo i dalej już chyba nie, ponieważ jest mniej Polaków w Kalifornii, no i na to by czasu nie było i szkoda pieniędzy. Potem z powrotem okrętem do Le Havre i znowu do Francji jakieś parę dni, w Niemczech parę dni i z powrotem do domu.

Ksiądz Rektor w swoim przemówieniu przy stole podczas Świąt w Poznaniu przyrzekł modlitwy w intencji tej mojej podróży; przecież to urzędowa jest podróż. Chodzi o sprawę Towarzystwa. W tej intencji odprawiać się będą co niedzielę w Domu Głównym Msze św. Potem jeszcze prywatne modlitwy poszczególnych członków. Bardzo za to dziękuję, dlatego, że będę potrzebował tego wsparcia modlitewnego. Bo ostatecznie nie jestem w tej formie jak kiedyś. Dzisiaj to rozmaite przypadłości nawiedzają człowieka, dolegliwości takie czy inne. Chodzi o to, bym naprawdę godnie mógł reprezentować Towarzystwo i wszystkie jego sprawy. Więc jeszcze raz bardzo proszę o te modlitwy i na tych modlitwach będę polegał. Ze swej strony przyrzekam wszystko uczynić, jak tylko potrafię to uczynić, i zawsze proszę o asystencję Ducha Świętego i Matkę Bożą Dobrej Rady i dusze czyśćcowe, do których mam specjalne nabożeństwo, żeby one mnie wspomagały w tej podróży, w tych [s. 3] konferencjach i w tych rozmowach, by to wszystko było uwieńczone pomyślnym skutkiem.

Jeszcze raz przyrzekam, że sprawa Boża będzie w tej podróży moją sprawą na pierwszym miejscu, świętość i pożytek Towarzystwa naszego będzie mą największą troską”.

NOTATKI Z PODRÓŻY PRZEŁOŻONEGO TOWARZYSTWA /I/

30.XII.
Godzina 5.45. Msza św. w przytulnej kapliczce „Romy” w Warszawie.
W ołtarzu obraz Serca Jezusowego. Przez cały czas spoczywa na mnie dogłębne spojrzenie BOSKIEGO MISTRZA. Otucha, ufność przesączają do mej duszy. Na Mszy św. obecni: Zastępca Przełożonego Towarzystwa Ks. Berlik, oraz przełożeni Domów: Ks. Grzelczak, Ks. Kowalski, Ks. Perlik.
Godzina 7.30. Jesteśmy na Okęciu. Jest mroźno. Temperatura -13° C. Liczni pasażerowie czekają na odlot do Kopenhagi, Brukseli, Moskwy, Rzymu. Formalności paszportowe i celne. Okazuje się, że waliza z rzeczami przekracza wyznaczone maksimum. Trzeba dopłacić.
Pożegnanie. Rozczulam się, żegnając Księdza Floriana. Patrzę ufnie w jego dobre mądre oczy. Na jego ramionach spocznie teraz odpowiedzialność za Towarzystwo. In manus tuas commendo Socie-[s. 4]tatem nostram. Podobne uczucia przy pożegnaniu naszych kochanych, dzielnych przełożonych.
Godz. 8.30. „Pasażerowie do Wiednia i Rzymu do samolotu”. Tam opodal przy płocie czekają nasi przełożeni. Ostatnie pożegnanie na odległość. Za chwilę znikam w kabinie samolotu S.P. LNP. W samolocie pusto. Siedem pasażerów, pięć członków załogi.
Zaznajamiam się z p. kapitanem L. Kminem. Rosły, sympatyczny, z pogodnym uśmiechem na twarzy. „Ksiądz chyba do Rzymu?” - „Wprawdzie już po Soborze, lecz dobre i to” - odpowiadam.
Warkot śmigieł, przeraźliwy huk motorów. LNB sunie chyżo po polu startowym. Nabiera szybkości. Potem nagle odrywa się od ziemi i mknie w przestworza, niby wielki tajemniczy ptak.
Żegnaj Warszawo, ukochana Stolico! Oglądam się teraz z wysokości. Jakaś dziwnie urocza i bogata! A niedawno takaś była upodlona, nawiedzona brzydkością spustoszenia.
Skupiam się na modlitwie. Odmawiam intinerarium - modlitwę przed podróżą. Podziwiam troskliwą Matkę-Kościół święty. Na wszystkie okoliczności podaje swoim dzieciom myśli, natchnienia pełne głębokiej treści.
„Boże, Tyś Abrahama, sługę twego wyprowadził z Ur Haldejskiego, a potem go strzegłeś na drogach jego. Błagamy Cię abyś nas, sługi Twoje, także strzec raczył. Bądź nam pocieszeniem w drodze, ochroną czasu upalenia, deszczu i zimna. Bądź nam ochroną w przeciwnościach, podporą na grząskich drogach, bezpieczną przystanią czasu burzy, abyśmy pod Twoim przewodem szczęśliwie dotarli do celu, a potem bez szkody wrócili do swoich”.
Godz. 9.03. Pierwszy meldunek z kabiny pilota: „Nasza pozycja Radom. Wysokość 3.300 m. Temperatura -15° C.
Zaznajamiam się z moim sąsiadem p. Pawłem Tomialowiczem z Toronto w Kanadzie. Bawił 2 tygodnie w Polsce w odwiedzinach u krewnych. Opowiada o sobie. Wyemigrował w 1935 r. Włóczył się po Europie. W czasie wojny walczył na Bliskim Wschodzie, potem słoneczna Italia. Od dziesięciu lat jest w Kanadzie. Zarabia dobrze, ma komfortowe mieszkanie. Tylko że dusza opuszczona. Nie ma ślubu kościelnego; utrzymuje tylko słabiutki kontakt z Kościołem.
Mijamy Tarnów, Zakopane. Lecimy na Czechosłowację. Mijamy Mitrę, Bratysławę, miasteczka austriackie. [s. 5]
Godz. 11. Wiedeń. LNB podchodzi do lądowania. Wszędzie pełno śniegu. Jednak na polach startowych śniegu ani śladu, wszystko wymiecione skrupulatnie. Jakieś drobne niedopatrzenie mogłoby spowodować katastrofę. Mamy 45 min. postoju. Udajemy się do wspaniałych salonów ultra nowoczesnego dworca lotniczego. Wielkie hale zalane światłem. Wszędzie lśniące marmury, ściany szklane, ruchome schody, prowadzące na piętra. Bogate magazyny, wystawy oświetlone różnobarwnym światłem.
Czas mija. Na wielkiej tablicy jawi się sygnał świetlny. „Odlot samolotu do Rzymu”. I dalej lecimy podniebnym szlakiem.
Godz. 12.33. Dalszy meldunek z kabiny pilota: „Nasza pozycja Graz. Wysokość 3.700 m. Temperatura zewnętrzna -8°C. Lecimy nad Styrią. Mijamy jugosłowiański Maribor, potem Zagrzeb, stolicę Chorwacji. Teraz skręcamy raptownie na zachód. Po prawej stronie zostawiamy Triest. Lecimy nad Adriatykiem, a już za pół godziny mamy pod sobą nizinę Padu.
Godz. 14.22. Meldunek. „Nasza pozycja Ferrara. Wysokość 3.500. Temperatura zewnętrzna -5°C”. Za chwilę znajdujemy się nad Apeninami. Pod nami postrzępione turnie, fantastyczne zręby skalne wyciągają ku nam jakby jakieś tajemnicze ramiona. W dolinach pocukrzonych bielą śniegu ubogie domki górali. Błękit nieba coraz intensywniejszy. Gdzie niegdzie nabiera koloru seledynowego. Słońce nadal przyświeca jaskrawo. Powoli jednak blednie. Niebo się zaciąga chmurami. Tworzą się kłębowiska chmur. LNB wzbija się wyżej, aby wydobyć się z ich obierzy. I znowu ukazuje się słońce. Pod nami jakiś fantastyczny krajobraz polarny utworzony z białych chmur zalanych światłem południowego słońca. Minęliśmy już Florencję, wyspę Elbę, lecimy nad morzem Tyreńskim wzdłuż brzegów Italii.
Godz. 15.30. Samolot zniża się gwałtownie. Z dala widać nowe lotnisko Fiumicino. Dziesiątki pól startowych, ogromne hangary. Lotnisko olbrzym, duma Italii. Lądujemy bezpiecznie. Żegnamy sympatycznego kapitana i jego towarzyszy. Odczuwamy gwałtowną zmianę temperatury. W Warszawie mróz a tutaj prawdziwa włoska prima vera +12°C. Samochód podwozi nas do dworca lotniczego. Przegląd paszportów, symboliczna odprawa celna. Z dala widać już naszych współbraci. Witają mnie serdecznie: Ks. Przekop - Prokurator Generalny Towarzystwa, Ks. Okroy, Ks. Mrzygłód. [s. 6]
Z lotniska samochodem do hospicjum Św. Stanisława na Via Botteghe Oscure 15. Nie ma Rektora, który odprawia swoje rekolekcje u Sióstr Felicjanek. Następnie do Kolegium Polskiego na Piazza Remuria. Tu zamieszkam w czasie mego pobytu w Rzymie. Przed Kolegium wita nas statua Matki Boskiej Jazłowieckiej wykuta z białego marmuru, dzieło prof. Sosnowskiego. Statua urzekająco piękna w stylu i w formie.
Ks. Prałat Rubin, Rektor Kolegium wyjechał na święta do Polski. W jego imieniu przyjmuje mnie jego zastępca Ks. Prałat Tadeusz Schabowski. Zjawiają się również nasi neoprezbiterzy, subdiakon Burniak. W Kolegium goszczą jeszcze Księża Biskupi: Pluta, Jeż, Strąkowski.
Wieczorne nabożeństwo w kaplicy Kolegium. Kaplica lśni bielą marmurów. Posadzka, ołtarz, czysty marmur kararyjski. Po nabożeństwie polska kolęda roziskrzona, radosna płynie pod strop świątyni. Wiruje, a potem łączy się z kolędą śpiewaną z daleka stąd na polskiej ziemi. Communio sanctorum - Communio Polonorum.
W wieczornej modlitwie dziękuję Bogu za ten dzień wymarzony, wytęskniony. I w pewnej chwili wydaje mi się, że słyszę głos płynący z wielkiego krucyfiksu umieszczonego w głównym ołtarzu: „Romae propitius tibi ero”. A może to tylko zwykle skojarzenie? Boć te właśnie słowa usłyszał mój święty Patron, gdy ze swymi towarzyszami zbliżał się do Wiecznego Miasta.

Rzym, dnia 2 stycznia 1963 r. [s. 7]

NOTATKI Z PODROŻY PRZEŁOŻONEGO TOWARZYSTWA /2/

31.XII.
Pierwsza Msza św. w Wiecznym Mieście. Tyle myśli ciśnie się do głowy. Tyle uczuć napełnia serce. Przed południem rozmawiamy długo z naszymi księżmi. Rozmawiam również z XX. Biskupami Plutą i Jeżem. Wypytują się o podróż, o sprawy diecezji.
O godz. 17-ej nabożeństwo w kościele Św. Stanisława. W zakrystii spotykam O. Rektora. Jest bardzo uprzejmy. Prosi o odprawienie nabożeństwa. Wymawiam się ze względu na obecność Ks. Bpa Strąkowskiego. On też przyjmuje tę funkcję. Kazanie głosi Ks. Mrzygłód. „Mija stary rok, pełen dramatycznych wydarzeń - mówi kaznodzieja. Mija rok, w którym Pan Bóg dotknął i doświadczył niejednego z nas. Trzeba uczynić wielki rachunek sumienia. Czyśmy dali Bogu to, czego się po nas spodziewał? Czyśmy wytrwali w miłości? Oby nowy rok był rokiem dobrym i błogosławionym”. Potężne Te Deum wzbija się pod strop świątyni. A potem wiruje kolęda, uskrzydlona, powabu pełna, wszędzie tak bliska polskiemu sercu.
W zakrystii po nabożeństwie życzenia noworoczne. O. Rektor przyjmuje je od kolonii polskiej, od swych licznych przyjaciół. Potem wieczerza. Jesteśmy jak u siebie. Odżywają wspomnienia. Miła pogawędka przeciąga się do późnego wieczoru. X. Franciszek odwozi mnie samochodem do Kolegium. Jest ciepło, pada deszcz. Na ulicach wybuchają liczne petardy. Samochody wiozą gości na bale sylwestrowe. Koło północy strzelanina osiąga swój punkt kulminacyjny. Wybija godz. 12-ta. Ostatnie uderzenie zegarowego młota, to ostatnie tchnienie roku 1962. Odszedł na zawsze. Pogrążył się w odmętach czasu. Zdała dochodzi nas odgłos dzwonów. Zwiastują Nowy Rok, rok przemian, rok soboru, rok pokoju.

1.I.1963.
W południe na Placu Św. Piotra. Tysiące wiernych z różnych krajów, setki samochodów. Plac zalany potokiem słońca. Ludzie czekają w napięciu. Punktualnie o godz. 12-ej otwierają się okna na III piętrze pałacu watykańskiego. Ukazuje się ukochana postać Jana XXIII, papieża Soboru. Wyją syreny. Entuzjazm podrywa ludzi. Klaszczą w ręce, wiwatują na cześć Głowy chrześcijaństwa. Z megafonów brzmi donośnie metaliczny, wyrazisty głos Papieża. Płyną rytmicznie słowa „Angelus Domini”
i błogosławieństwa. Potem życzenia noworoczne Papieża: „Boun’anno - una, dua, tre volte” - Szczęśliwego Nowego Roku - dwukrotnie, trzykrotnie szczęśliwego. Znowu bu-[s. 8]rza oklasków. Gromkie okrzyki na cześć tego, którego Św. Katarzyna nazwała „dolce Christi in terra”.

2.I.
Ks. Bp Strąkowaki opowiada o swoich wrażeniach z 17-dniowej pielgrzymki do Ziemi Świętej i Egiptu. Pielgrzymkę organizowało stowarzyszenie „Terra Santa”. Uczestniczyło w niej 50 Ojców Soboru. W Kolegium pożegnanie XX. Biskupów Pluty
i Jeża. Przemawia X. Prałat Schabowski. Dziękuje za życzliwość dla Kolegium. Równocześnie składa życzenia noworoczne dla nich oraz dla diecezji Gorzowskiej. Odpowiadają obaj Biskupi. Wyrażają swą wdzięczność Bogu za udział w Soborze. Sobór był dla nich najlepszymi rekolekcjami i chyba jednym z najważniejszych przeżyć w ich życiu. Odjeżdżają wzmocnienia na duchu. Już naprzód się cieszą na powtórny przyjazd na II Sesję w jesieni. Odwozimy ich na dworzec Termini.
Wielki plac przed dworcem zalany ogromną ilością światła jarzeniowego. Wydaje się, że słońce przyświeca w najlepsze. W głównej hali dworca ustawiony nowoczesny żłóbek. Boskie Dzieciątko spoczywa w pośrodku dwóch wygiętych szyn kolejowych.
Na peronie zbiera się sporo osób. Obecni są przedstawiciele różnych zakonów, księża z Instytutu i Kolegium, zakonnice. O godz. 21.30 pociąg powoli opuszcza halę dworcową. Ostatnie pożegnanie. Ostatnie słowa zlewają się z miarowym stukiem kół wagonu.

3.I.
Od rana konferencje, rozmowy. Miła wizyta X. W. generała Zmartwychwstańców i O. Czesława Falkiewicza. Mówi o rozwoju swego Zgromadzenia, tak bardzo nam bliskiego. Niedawno temu obchodzono 120 rocznicę jego założenia. W ich kościele na Via S. Sebastianello zebrali się wszyscy Biskupi polscy z Ks. Prymasem na czele. W ten sposób chcieli oni uczcić Zgromadzenie, które w ciągu tych 120 lat położyło tak wielkie zasługi dla sprawy Kościoła i Polski.


TELEGRAM PRZEŁOŻONEGO TOWARZYSTWA

ROMA 10953 33/32 16.I. g. 20.35
Ksiądz Berlik - Puszczykowo
Dzisiaj byłem na audiencji u Ojca Świętego. Wzruszony wspominał Polskę. Wypowiedział dla nas słowa zachęty sanctificari, sanctificare. Udzielił błogosławieństwa wszystkim członkom Towarzystwa w Polsce i za granicą.

Ignacy [s. 9]


Druk: „Biuletyn Towarzystwa Chrystusowego d. W.” 1(1963), s. 1-9,
Archiwum Towarzystwa Chrystusowego w Poznaniu, syg. KR II, 7.

Drukuj cofnij odsłon: 14709 aktualizowano: 2012-01-25 15:59 Do góry

projektowanie stron www szczecin, design, strony dla parafii

OŚRODEK POSTULATORSKI TOWARZYSTWA CHRYSTUSOWEGO

ul. Panny Marii 4, 60-962 Poznań, tel. (61) 64 72 100, 2024 © Wszelkie Prawa Zastrzeżone