Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
PK
Krzyż nad Orinoko. Wenezuela.
Z Rio de Janeiro lecę, do Caracas, stolicy Wenezueli. Lecimy nad północna Brazylia, na wysokości 11 500 metrów. Mijamy rozlewiska Amazonki. Wszczynam rozmowę z moim sąsiadem, inżynierem Gardenerem, który leci z Paragwaju do rodzinnej Kalifornii. Jest metodystą. Żywo jednak interesuje się Soborem. Z zaciekawieniem słucha wyjaśnień.
A potem taka jego konkluzja:
- Sądzę, że chrześcijanie wszelkich wyznań winni utworzyć silną wspólnotę z siedzibą w Rzymie.
Szybujemy nad lasami dziewiczymi Wenezueli. Ciągną się one na przestrzeni tysięcy kilometrów. Stanowią przecież 40% obszaru kraju. To zielone piekło - „inferno verde”, pełne drogocennych drzew, jest prawie zupełnie nie wyzyskane. Lecimy nad rzeką Orinoco, największą rzeką Wenezueli. Jej długość wynosi blisko 2 500 kilometrów.
Zaglądam do Małego Atlasu Geograficznego. Odczytuję niektóre cytry odnoszące się do tego kraju. Wenezuela liczy więc 912 00O km2 i ponad 8 milionów mieszkańców. Ludność to w 80% mieszańcy - metysi i mulaci. Jest 5% Murzynów i 3% Indian.
Po czterech godzinach lotu zbliżamy się do Caracas. Z samolotu już widać niezwykle ciekawą panoramę miasta o charakterze podzwrotnikowym. Rzucają się w oczy białe wysokościowce. Kilometrami ciągną się piękne domy i bogate wille.
Stolica wiekuistej wiosny
DC 8 ląduje miękko na nowoczesnym lotnisku. Mój sąsiad inżynier pomaga mi, niosąc ofiarnie część mego bagażu. Po symbolicznej odprawie celnej wyruszam taksówką do miasta. Jedziemy nowo zbudowaną autostradą. Pniemy się ciągle w górę. Stolica położona jest przecież na wysokości 900 m nad poziom morza. Po kilku minutach jazdy powietrze staje się rześkie. Krajobraz nabiera barwy. Wabią kształty górskiej scenerii.
Wreszcie jesteśmy w stolicy. Oślepia nas niezliczona ilość reklam. Starają się one wmówić przybyszowi: „Caracas bellissima - najpiękniejsze. Caracas to Paryż Ameryki Łacińskiej, to stolica wiecznej wiosny”. A wszystko, co przyjezdny kupi lub zobaczy, to najpiękniejsze, najlepsze w świecie...
Jesteśmy w śródmieściu, w pięknym pod względem architektonicznym „Urbanisasion Bolivar”. Pierwsza rzecz, która szczególnie rzuca się w oczy, to dwa wieżowce, zwane „Centro Simon Bolivar”. Nazwą tą chciano uczcić Szymona Bolivara, urodzonego w tym mieście w roku 1783. Był on "Libertador” - wyswobodzicielem kilku krajów południowo-amerykańskich. Toteż w Wenezueli i w sąsiednich krajach wzniesiono wiele okazałych pomników na jego cześć. Jego imieniem nazwano najważniejsze ulice i place w miastach i osiedlach.
W wieżowcach znajdują się ministerstwa, urzędy. Te wieżowce to wizytówka i znak rozpoznawczy stolicy. Obok nich cały zespół budynków połączonych niższymi bryłami architektonicznymi. Wjeżdżamy w tunel i wkrótce znajdujemy się po drugiej stronie Urbanisasion Bolivar. I znowu gmachy ze szkła i aluminium. Sklepy z bogatymi wystawami. Kina, teatry i teatrzyki, wykładane lśniącymi marmurami. Wspaniale pomniki na miarę wielkiego mocarstwa.
Zajeżdżam przed kościół Benedyktynów. W ogródku przed kościołem bujna, egzotyczna roślinność. Wita mnie proboszcz, rosły, dostojny, o śniadej cerze, o czarnych, kędzierzawych włosach. Wybiegają ku nam dzieci, wesoło roześmiane i proszą o błogosławieństwo.
W kościele gromadka kobiet pogrążonych w modlitwie. Na głowach mają chustki lub skrawki białego muślinu. Taki to już zwyczaj, zapożyczony od narodów romańskich. Ks. Proboszcz pokazuje mi kościół, sale parafialne, klasztor, a polem ugaszcza po bratersku.
Zjawia się p. Fernandes Lopez, znajomy Proboszcza. Powiada, że chętnie mnie przewiezie do Kolegium San Ignacio Ojców Jezuitów, gdzie mam zamieszkać no czas mego pobytu w Wenezueli.
- Padre jest z Polski? Słyszałem o was Polakach w czasie wojny. Bohaterski z was naród. Płakałem, gdy wam Niemcy burzyli Warszawę. Opowiada potem o sobie. Posiada hacjendę-folwark, niedaleko stolicy.
Zajeżdżamy przed Kolegium. Fernandes klepie mnie po ramieniu: „Hasta luego, Padre - Do widzenia, Ojcze! Viva la Polonia!”.
Wita mnie serdecznie O. Fabisiak, rodem z Wielkopolski. Jedyny polski ksiądz w stolicy. O. Fabisiak jest Ojcem Duchownym w Kolegium. Po opuszczeniu obozu w Dachau znalazł się tutaj. Do późnej nocy opowiada o Wenezueli i dzieli się swymi wrażeniami.
Nazajutrz rozglądam się dookoła. Wkoło Kolegium kwitną krzewy, drzewa, we wszystkich kolorach tęczy. Prawdziwą ozdobą są palmy, symbole lej bujnej, czerwonej ziemi. Piękne są również „alamos” o rozłożystych konarach.
Kolegium leży prawie u stóp Avila, 2 160 m wysokiej. Na tej górze zbudowano z aluminium i szkła luksusowy hotel „Humboldt”. Hotel, kolejka oraz droga prowadząca na szczyt kosztowały 700 milionów bolivarów (1 dolar równa się 3,35 bolivara).
Po południu samochodem Kolegium wybieramy się na zwiedzanie miasta i okolicy. Caracas otaczają dwie autostrady okrężne. Są bardzo piękne. Ruch na nich, zwłaszcza w niedzielę, niesamowity.
Ulice stolicy pełne spieszących się ludzi. Są to przeważnie ludzie młodzi. Podobnie jak w Brazylii, polowa mieszkańców jest w wieku poniżej 15 lat. Na jezdniach, parkingach tłoczą się samochody we wszystkich kolorach i kombinacjach odcieni. Niektóre kolory aż rażą. Harmonizują jednak z kolorową całością. Tu zresztą wszystko tonie w kolorach. Kolorowe pasy na domach. Kolorowe reklamy. Kolorowe stroje mężczyzn i kobiet. U mężczyzn nie widzi się białych koszul. Są kraciaste, błękitne, czerwone, zielone, żółte, nieraz kombinacje wszystkich kolorów. Jeszcze bardziej kolorowe są stroje kobiet i dzieci.
Wspaniałe są avenidy Francisco de Miranda. Abraham Lincoln, Los Proceres, Urdaneta. Imponujące, bajecznie kolorowe są dzielnice Sabana Grandę, Bello Campo, Bello Monte.
Bez wątpienia Caracas olśniewa. Imponuje żywotnością, rozmachem. Jest chyba jednym z najpiękniejszych miast na świecie.
Uniwersytet Centralny w Caracas to kompleks wspaniałych, nowoczesnych budowli. Fascynuje wyjątkowo śmiałą architekturą. Na Uczelni kształci się 18 000 studentów, rekrutujących się przeważnie z klas średnich i bogaczy.
Caracas liczy 1,5 miliona mieszkańców. Przyrost ludności jest fantastyczny. Jeszcze 30 lal temu miasto liczyło sobie tylko 150 000 mieszkańców. Za 15 lat liczba mieszkańców stolicy prawdopodobnie się podwoi.
Nędza i bogactwo
O. Fabisiak opowiada mi, że robotnicy zarabiają nieźle. Robotnik niewykwalifikowany otrzymuje 15 bolivarów dziennie. Natomiast ro-[s. 189]botnik kwalifikowany urabia 50 bolivarów i więcej. Tylko, że „comida” - życie jest tu bardzo drogie.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ta ogromna bieda na przedmieściach. Nie jest to wyłączną winą administracji miasta. Ludzie ze wsi ściągają bez ograniczeń do stolicy. Codziennie przybywają ich setki.
Nowo przybyli nie troszczą się o mieszkanie. Budują sobie „ranchitos” - szałasy na stokach gór otaczających stolicę. Nie potrzeba murowanych domków. Ciepły klimat tego nie wymaga. Na razie żywią się byle czym - ryżem, bananami, sokiem pomarańczowym. Potem wynajmują się do pracy. O pracę jednak nie łatwo. Toteż gnieździ się tu wszelkiego rodzaju nędza i bezrobocie.
W nędzy żyje również milionowa rzesza bezrolnych chłopów. Z 22 milionów ha bardzo urodzajnej ziemi 80% znajduje się w rękach wielkich posiadaczy ziemskich. Tylko reszta należy do małorolnych.
A równocześnie bajecznie bogata jest Wenezuela. Bogactwem jest nafta - czarne złoto Wenezueli. Wydobywa się jej 400 000 ton dziennie. Nafta tego kraju stanowi 15% całej produkcji światowej, drugie miejsce po USA. 60% dochodów państwa płynie z nafty.
Wenezuela pachnie naftę. Wieże wiertnicze można spotkać nie tylko w Macaraibo, gdzie nafta leje się strumieniami. Spotyka się je również w innych zakątkach kraju. Terytorium Wenezueli przecinają rurociągi naftowe o długości 3 000 kilometrów. Spływa nimi czarne złoto do nowoczesnych rafinerii. Stąd tankowce wywożą je do Stanów Zjednoczonych - 300 000 ton dziennie.
Nie mniejsze bogactwa stanowię ruda żelaza, węgiel i miedź. Przed paru laty na wyżynie Lianos odkryto złoża najbogatszej rudy żelaznej na świecie. Zawartość żelaza w jednej tylko górze Cerro Bolivar ocenia się na 500 milionów ton czystego żelaza.
Potrzebne są na gwałt reformy. Wielkie nadzieje łączy się z nowym prezydentem Raulem Leoni, który objął urząd prezydenta w marcu br. Rząd jego zapowiada umiarkowane reformę rolne oraz daleko idące przemiany ekonomiczne. Zapowiada również, że nie będzie udzielał dalszych koncesji obcym towarzystwom naftowym.
Sprawy Kościoła
Jest niedziela. O godzinie 9 zajeżdżają dziesiątki samochodów na obszerny plac Kolegium. W pierwszej chwili sądziłem, że to rodzice chłopców. Okazało się jednak, że byli to Amerykanie, urzędnicy pracujący w miejscowych przedsiębiorstwach handlowych, głównie naftowych. Przyjechali na Mszę Św., która odprawia się dla nich co niedzielę w kaplicy Kolegium. Jestem zbudowany ich pobożnością. Wszyscy uczestniczę we Mszy św. z mszalikiem w ręku. Większa część z nich przystępuje do Komunii Św. Po Mszy św. wysłuchuję jeszcze dwóch wykładów religijnych. Ta ich pobożność odbija jaskrawo od obojętności religijnej miejscowych ludzi.
Położenie Kościoła w Wenezueli - podobne jak w innych państwach Południowej Ameryki. Katolicyzm fasadowy. Na zewnętrz wszystko święte. Miasteczka noszą nazwy święte. Nawet hotele, restauracje są pod wezwaniem świętych. A mimo to dzieci nieślubnych jest 50%.
Wśród inteligencji panuje indyferentyzm. Wśród mas straszna ignorancja religijna. Mówię, że w Wenezueli ludzie uznaję tylko dwa sakramenty - chrzest i fiestę - splendor zewnętrznych uroczystości.
Groźna jest też inwazja innych wyznań z Ameryki Północnej. Indie, Indonezja są już niedostępne dla misjonarzy protestanckich. Stąd coraz więcej pastorów kieruje się do Wenezueli i innych krajów Południowej Ameryki. Powstaję seminaria protestanckie, jedne po drugich. Młodzież garnie się do nich chętnie, bo tam wszystko otrzymuje się bezpłatnie. Nawet rodzice otrzymuję zapomogę.
Uderza rażący brak powołań kapłańskich. W duszpasterstwie zajętych jest tylko 900 kapłanów. Setki parafii nie maję księdza. Są diecezje, w których przypada 1 kapłan na 100 000 wiernych. O. Fabisiak twierdzi, że tysiące ludzi umierają bez Sakramentów św. z powodu braku kapłanów.
Ten stan pogarsza się z roku na rok. Chodzi o wielką sprawę ratowania zagrożonych dusz i Kościoła. Ojciec św. w dniu 26.II br. powiedział do przedstawicieli Episkopatu Południowej Ameryki: „Niebezpieczeństwo jest naprawdę wielkie. W tej chwili ważę się losy Kościoła świętego w waszych krajach”.
Potrzeba na gwałt kapłanów. Raz po raz ktoś tu przyjedzie i biskupi witają go z prawdziwym entuzjazmem. Czasami nawet kapłan z Polski zapędzi się w te dalekie strony. Nad wielką rzeką Orinoco w Puerto Ayacuch pracuje Salezjanin ks. Ludwik Wojciech. Salezjanie prowadzą tam parafię i szkołę. Ks. Wojciech urzeczony jest bogatą przyrodą, ale jeszcze więcej dzieciakami, które uczy i wychowuje. [s. 190]
Chłopaki w podartych porciętach, usmolone, rozczochrane. Ks. Wojciech uśmiecha się z dobrocią, oczy mu się palą pod białym, tropikalnym kapeluszem.
- Te dzieciaki i wenezuelańska przyroda to moja wielka pasja. Dziękują Bogu, żem tu przyjechał.
Polacy w Wenezueli
Polacy rozproszeni są po całej Wenezueli. Pracują, dorabiają się. Niektórzy popasają tu krótko. Inni żenią się i wtapiają się w ten egzotyczny kraj. Pozostaje im jednak ta dziwna duma narodowa. Pozostaje im świadomość przynależności do wielkiej, polskiej Ojczyzny.
W stolicy jest ich ponad 400. Przeważają inteligenci i rzemieślnicy. Niewykwalifikowani robotnicy wyjechali prawie wszyscy. Nie wytrzymali klimatu. Nie wytrzymali konkurencji z tubylcami, zadowalającymi się niższym zarobkiem.
W Caracas jest kilku znakomitych polskich architektów - Górecki, Zawisza, Panasewicz, Sekunda. Wielką popularnością cieszy się również dr Stosio, lekarz, oraz niektórzy handlowcy i urzędnicy.
Zachodzimy do p. Góreckiego. Mieszka na 10-tym i ostatnim piętrze własnego domu, który niedawno wybudował. P. Górecki projektował kilkanaście pięknych gmachów, które są ozdobą stolicy. W całości wykonał ponad 500 projektów.
Jest on obecnie prezesem Związku Polaków. Poprzednio był nim p. Zawisza. Wiceprezesem jest p. Rogoziński. Istnieje w Caracas piękny Dom Polski, w którym chętnie zbierają się nasi rodacy. Przy tej okazji wyświetla się filmy polskie. Odbywają się wykłady i dyskusje.
P. Górecki opowiada dużo szczegółów o projektach dalszej rozbudowy miasta oraz o wielkich możliwościach kraju.
Mieszkanie naszego gospodarza urządzone luksusowo. Zajmuje cale dziesiąte piętro. Wokół pokoi biegnie betonowy taras. Na nim maleńkie ogródki, a w nich kwiaty i egzotyczne kaktusy.
Jest ciepły wieczór marcowy. Niebo wyiskrzone gwiazdami. Roztacza się stąd czarujący widok na góry, na miasto rozświetlone milionami barwnych lamp i neonów. Kaskady świateł ogromnych reklam przelewają się w jedną i druga stronę.
Stoję na tarasie obok matki naszego gospodarza, pochodzącego z Warszawy. W milczeniu wchłaniamy w siebie czar piękna i ciszy. Nagle, rozrzewniona matka przerywa milczenie: „A jednak nasza Warszawa jest piękniejsza”.
Ks. Posadzy [s. 191]
Druk: „Przewodnik Katolicki” 21(1964), s. 189-191.