Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
PK
List z Holandii. W szeroki Boży świat.
Było słoneczne popołudnie styczniowe. Opuszczałem gmach Wojewódzkiej Komendy Milicji Obywatelskiej w Poznania z paszportem zagranicznym w ręka. Byłem bardzo wzruszony. Oniemiały trzymałem w dłoni dokument, który po tylu latach pozwoli mi znowu wyruszyć w szeroki świat. Chwilami wydaje mi się, że to tylko jakiś sen. Bo pomyśleć, te właśnie w tym gmachu, w którym przed „polskim październikiem” mieściła się siedziba Urzędu Bezpieczeństwa, uprzejmy oficer Milicji wręczał mi paszport i życzył szczęśliwej podróży.
BYŁ ROK 1939
Wyjeżdżam za granice. Po raz ostatni byłem tam w roku 1939. Ruchliwy to był rok. W kwietniu odwiedziny naszych Polaków w Berlinie i Westfalii.
W końcu maja wyjazd do Danii na zjazd młodzieży polskiej w Nykobing.
W czerwcu i lipcu towarzyszyłem Ks. Bp. Zakrzewskiemu, kiedy z ramienia Prymasa Polski, Ks. Kardynała Hlonda, wizytował ośrodki polskie we Francji. Przejechaliśmy ponad dwa tysiące kilometrów, od Alzacji i Lotaryngii aż po St. Etienne, gdzie nasi rodacy po dziś dzień zarabiają na swój chleb codzienny. A potem Paryż i Londyn w gościnnej Misji Polskiej na Devonia Road.
Nadszedł koszmarny wrzesień 1939 roku. A potem była zagranica tylko w marzeniach i w częstych, niespokojnych snach.
NA LOTNISKU WARSZAWSKIM
Takie snułem refleksje, kiedy 5 lutego znalazłem się na Okęciu w porcie lotniczym w Warszawie. Pachnie tu już wielkim światem. W hallu czekają pasażerowie udający się do różnych stolic europejskich. Sprawdzanie paszportów, odprawa celna, odbywają się, sprawnie i z wyjątkową uprzejmością.
Raz po raz spiker zapowiada przez megafony: „Pasażerowie do Bukaresztu, prosimy do samolotu”. To znowu: „Ląduje samolot z Pragi”. [s. 132]
Przychodzi kolej i na nas: „Pasażerowie do Amsterdamu, do samolotu”. Sadowimy się w czteromotorowym samolocie Unii holenderskich, noszącym nazwę „de Vlegende Hollander” - Latający Holender. Za chwilę kolos powietrzny odpływa z peronu wyjazdowego na pas startowy. Warkot silników przechodzi w ryk. Nieco później słychać charakterystyczne dudnienie maszyny unoszącej się w powietrze.
Pod nami bohaterska Warszawa, nasza ukochana stolica, duma polskiego serca. Pod nami ciemna wstęga polskiej Wisły. Słońce zachodzi nad stolicą i pali się jak rubiny. A potem niebo mieni się wszystkimi kolorami tęczy.
PODNIEBNYM SZLAKIEM
Maszyna wzbija się coraz wyżej. Lecimy w kierunku Bałtyku. Szybkość 500 kilometrów na godzinę. Wysokość 2900 metrów. Tak obwieszcza powielany komunikat, wydany przez kapitana samolotu.
W samolocie wszystkie miejsca zajęte. Na przedzie kadłuba mieści się klasa turystyczna z 40 pasażerami. W środku mała sionka przeznaczona na bagaże. Z tyłu klasa pierwsza - licząca 25 pasażerów.
Kto jedzie? W klasie turystycznej przeważają nasze polskie matki. Samolot uwozi ich serca polskie do Holandii, do Anglii, do Stanów Zjednoczonych Północnej Ameryki. Tam są ich dzieci. Wojna zapędziła je do robót, w Niemczech. A po wojnie rozpłynęły się po dalekim świecie. Urządziły się, założyły własne ogniska domowe.
Marta Lasakowa z Bydgoszczy jedzie do córki w Anglii. Wiezie dla niej obrazek, pamiątkę I Komunii św. i wodę święconą z Polski.
Augustyna Szulcowa z Błądzikowa jedzie do syna, który ożenił się i założył warsztat niedaleko Londynu. Jako prezent wiezie dla niego autentyczną polską pierzynę, bo w liście przypominał matce, że takie miałby życzenie...
Stanisława Błędowska z Ryczałowic jedzie do Holandii do córki, która na robotach zapoznała się z młodym Holendrem i wyszła za niego. Jadą i inni.
Nasi kochani rodacy wyrażają zadowolenie, że jedzie z nimi polski Ksiądz.
Przed odlotem objawiali wielki niepokój. Każdy z nich po raz pierwszy wsiadał do samolotu.
To też w ręku każdego z nich znalazł się różaniec. Wylęknione usta szepczą zdrowaśki, by uprosić sobie opiekę Matki Najświętszej na tę daleką drogę.
Lecimy nad Bałtykiem, nad Danią a potem nad Morzem Północnym. Przy każdym siedzeniu umocowana jest skomplikowana kamizelka gumowa. Ma ona umożliwić pasażerowi utrzymanie się na wodzie w razie katastrofy.
Zbliżamy się do wyspy Helgoland. Uprzejmy kapitan de Ruyter zaprasza mnie do kabiny nawigacyjnej. Przy sterze siedzi dwóch pilotów wpatrzonych w kilkadziesiąt zegarów i przyrządów sterniczych. Wyrażam zdumienie na widok tak bardzo precyzyjnej aparatury.
Obok w osobnej kabinie radiotelegrafista ze słuchawkami na uszach odnotowuje jakieś znaki w raporcie lotu. Jest w ciągłej łączności z portem macierzystym Schiphol położonym w pobliżu Amsterdamu.
Steward i stewardessa zakładają przy każdym siedzenia ruchome stoliczki. Następnie przynoszą każdemu wieczerzę i różne przystawki. I to wszystko za darmo. Koszty utrzymania objęte są ceną biletu. [s. 133]
Następnie lecimy już w strefie obszaru powietrznego Holandii. Zbliżamy się do Amsterdamu. Maszyna obniża swój lot. Nad miastem bije wielka łuna, odbita w rozlicznych kanałach.
Samolot spuszcza się lekko i roluje na jednym z Jaskrawa oświetlonych pasów startowych lotniska Schiphol. Lotnisko to położone jest 4 metry poniżej pozioma morza. Zbudowane zostało na dnie osuszonego jeziora. Lotnisko ogromne, wspaniałe, godne tego dzielnego narodu.
Amsterdam nazywają „Wenecją Północy”. Nazwa jest usprawiedliwiona tym, że ta milionowa metropolia handlowa liczy 400 kanałów i 80 mostów. Osobliwością tego miasta to niebywały ruch. - 200.000 samochodów, 100.000 motocykli i skuterów. Toteż problem komunikacyjny Jest najtrudniejszym problemem, który zaprząta głowy radców miejskich.
KATOLICYZM HOLENDERSKI
A życie katolickie w Amsterdamie i w całym tym żyznym i bogatym kraju? Wiadomo, że tak zorganizowanego i wzorowego katolicyzmu jak w Holandii nie ma chyba na całym świecie. Holendrom dorównują Irlandczycy pobożnością. Organizacyjnie jednak katolicyzm holenderski stoi wyżej. Toteż Holandia nazywa się „Ogrodem katolicyzmu”. O niesłychanie wysokim poziomie katolicyzmu świadczy ilość Komunii św. oraz ogromny napływ młodzieży do seminarium duchownych, a zwłaszcza do zakonów.
Większa część kapłanów to księża zakonni. Na diecezjalnych przypada tylko 26%. Należy dodać, że wielką ilość powołań kapłańskich zawdzięczają Holendrzy wczesnej Komunii św. dzieci.
Holenderska pobożność promieniuje na cały świat przez swoich 4.000 misjonarzy, których w stosunku do ilości katolików jest chyba najwięcej w świecie.
Niemniej charakterystyczną rzeczą jest, jak opowiada mi sympatyczny kapitan de Ruyter, stały przyrost katolików holenderskich w porównaniu z innymi wyznaniami. Z ankiety wynika, że chociaż katolicy reprezentują tylko 38% ludności Holandii, to roczna ilość urodzin jest u nich o 44% wyższa niż u luteranów i o 63% wyższa niż w rodzinach bezwyznaniowych.
W Amsterdamie żegnam się z naszymi rodakami, miłymi towarzyszami podróży. Żegnamy się czule. Nasze drogi się rozchodzą. Oni do Anglii i na kontynent amerykański.
Ja najbliższym samolotem polecę do Paryża, do dumnej stolicy nad Sekwaną, gdzie również biją polskie serca.
Ks. Ignacy Posadzy
Amsterdam, 5 lutego 1957. [s. 134]
Druk: „Przewodnik Katolicki” 10(1957), s. 132-134.