Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
PK
Na Daleki Wschód - cz. 1.
Pliki do pobrania
Mijamy granicę polską - Po latach 20-tu odezwała się w niej dusza polska, mówi po raz pierwszy: Zdrowaś Mario - Nowy Rok zastaje nas w Belgii - Francja pod czerwonymi rządami i komuniści domagają się wyrzucenia robotników chrześcijańskich na bruk, inaczej strajk! - Praca duszpasterska jest tu pracą w kamieniołomach - Szwajcaria: z wizytą u wielkiego Polaka - Zbliżamy się do Wiecznego Miasta - Neapol: okręt nasz podnosi kotwicę - Na pokładzie odbywa się nieustanna adoracja Najśw. Sakramentu - Na horyzoncie: Afryka!
Dzień 31 grudnia 1936 r.
- Jedźcie z Bogiem!
Bracia Paweł i Andrzej, nasi pomocnicy duszpasterscy wyjeżdżają do Francji. Ja mam przed sobą podróż daleką. Na Daleki Wschód - na Filipiny i z powrotem - razem około 30 000 kilometrów. Toteż poczciwy konduktor kolejowy, sprawdzający mój bilet, przełaził się na dobre.
Mijamy granicę polską. Dzwony dzwonią w zbąszyńskim kościele. Ostatnie pożegnanie spiżowych polskich serc. Niewidzialną ręką Maria błogosławi nasz misyjny trud.
Podczas postoju pociągu po stronie niemieckiej tworzą się ogonki przed kasą placówki celnej. Podróżni, wracający do Niemiec, wiozą z Polski różne artykuły spożywcze. Brak i ograniczenia na rynkach niemieckich są tego powodem.
Z mglistego poranku wyłania się tymczasem jasny słoneczny dzień. W przedziale robi się gwarno. Ludzie się ożywiają, zwierzają się wzajemnie. Wraca pewna pani, rodowita łodzianka, z pogrzebu swego brata do Magdeburga. Podczas okupacji niemieckiej wyszła za niemieckiego oficera. Zmieniła wiarę, obyczaj, zniemczyła się zupełnie. Litujemy się nad jej biedną duszą. Padają słowa o Tej, co jest lekarką skołatanych dusz. Zdrowaś Mario... - powtarza za nami - po raz pierwszy od lat dwudziestu. Nie wstydzi się łez i rozrzewnienia. Boć otucha wstąpiła do jej duszy.
Mijamy Berlin, rozrastający się do fantastycznych rozmiarów. Na ulicach tego miasta-olbrzyma spotykamy tylko 2 pojazdy konne. Samochody zawładnęły Berlinem całkowicie. Pod wieczór mijamy bogate Zagłębie westfalskie. Ponad kominami fabryk unoszą się gęsto pióropusze dymu. Praca wre. Fabryki wykonują tu liczne zamówienia. Pociąg dudni po długim moście na Renie. W blaskach reflektorów witają nas potężne zarysy katedry kolońskiej, najpiękniejszej świątyni Niemiec.
Północ zastaje nas na ziemi belgijskiej. Dochodzi nas głos dzwonów z pobliskiego miasteczka. Słychać okrzyki, wystrzały. Nowy Rok! Skupiamy się na chwilę, a potem z ust naszych płyną słowa modlitwy kapłańskiej: "Królowi wieków, Nieśmiertelnemu i Niewidzialnemu i Jedynemu Bogu niechaj będzie cześć i chwała na wieki”.
W Paryżu dostajemy się w gościnne ręce ks. dr. Paulusa, rektora Misji Polskiej. Na Rue St. Honore, gdzie się znajduje polski kościół, a obok główna kwatera Misji - czujemy się jak w Polsce. Rozlegają się godzinki, kolędy. Z ambony padają słowa zachęty do wytrwania, mimo silnego naporu bezbożnictwa i komunizmu. Ludzi w kościele niedużo, mimo że w Paryżu mieszka około 30 tyś. Polaków.
Agitacja robi swoje. Często, żeby nie stracić pracy, wstępują nasi do organizacji komunistycznych. Tam zaś o utratę wiary, a nawet polskiego honoru - nie trudno. W jednej z fabryk pod Paryżem, robotnicy polscy należący do komunistycznej organizacji C.G.T., zwrócili się do dyrekcji fabryki z żądaniem, by zwolniono natychmiast robotników Polaków, zapisanych do Związku Chrześcijańskiego. Dyrektor im tłumaczy, że to najlepsi pracownicy, że są ojcami rodzin. Nic nie pomaga. Polscy robotnicy-komuniści na znak protestu rozpoczynają strajk. To już triumf ślepoty i nienawiści!
Dusze giną. Giną tak często dla Boga i Polski. Toteż praca duszpasterska w tych warunkach napotyka na niesłychane trudności. Praca jak w kamieniołomach - ktoś powiedział. I słusznie. Trzeba kruszyć zatwardziałe serca naszych rodaków, by tam dotrzeć mogła Chrystusowa łaska.
600 tyś. Polaków we Francji. Im grozi bez wątpienia największe niebezpieczeństwo. 90 polskich kapłanów ratuje i umacnia, co się jeszcze da. Lecz ramiona im opadają w nadludzkim wysiłku. Nic ich jednak nie zraża. Ktoś wydrwi na ulicy, inny w twarz napluje. Nie jest przecież uczeń nad mistrza swego. Zdaje się jednak, że położenie zaczyna się lekko poprawiać. Komuniści [s. 69] tracą popularność. Żywioły umiarkowane biorą górę.
3 stycznia jadę przez Chalons (Szalą) do Szwajcarii. Od granicy roztaczają się z pociągu niezapomniane widoki. Spoglądają ku nam szczyty alpejskie, wiecznym śniegiem pokryte. Wchłaniamy w siebie ten obraz pełen majestatu i grozy.
Z Lozanny udaję się do Morges (czyt. Morż), żeby odwiedzić mistrza Ignacego Paderewskiego, wielkiego przyjaciela Seminarium Zagranicznego. Dziwny nastrój panuje w pięknym pałacyku nad modrym Lemanem. Na ścianach wiszą wieńce laurowe, wstęgi złocone, niezliczone medale, pomniki chwały naszego wielkiego rodaka. Oglądam własnoręczne dedykacje papieży, królów, wybitnych mężów stanu, popiersia mistrza z marmuru i brązu, ofiarowane przez wielbicieli. Fotografie największych sal amerykańskich, na których kilkunastotysięczne tłumy wsłuchiwały się w przecudne akordy mistrza. Z wszystkich tych pamiątek idzie tchnienie sławy. A w duszy budzi się wielka radość, że Polska takiego wydała syna.
Mistrz jest pełen dobroci i uprzejmości. Mimo 75 lat trzyma się doskonale.
- Walczę z czasem - mówi żartobliwie. Zapala się zwłaszcza, gdy mówi o potrzebach duszpasterskich na wychodźstwie. Wszak nikt tak dokładnie nie poznał wychodźstwa, jak ten nieoficjalny ambasador Polski. Zachwyca on się ideą Seminarium Zagranicznego, które ma wreszcie rozwiązać trudne zadanie duszpasterstwa polskiego zagranicą.
- Potulice - mówi Paderewski - to rzecz opatrznościowa. Wierzę, że szczególne błogosławieństwo Boże spocznie na tym wielkim dziele ks. Prymasa.
Zbierają się zaproszeni goście, członkowie kolonii polskiej w Lozannie. Pogawędka przeciąga się do późnej nocy. Jest nam dobrze w gościnnym domu mistrza. Czujemy, że tu Polska - ta wielka i kochana, mimo, że opodal szumią modre fale Lemanu, a w dali majaczy góra Mont Blanc w blaskach księżyca...
Ekspres pędzi po mostach dudniących, zawieszonych nad przepaściami. Wpada z łoskotem w ciemne tunele, okrąża niebotyczne góry pięknej Szwajcarii. Na jednej ze stacji spotykam zakonnika z przełęczy. Bernarda. Utrzymują tam oni sforę tresowanych bernardynów. Psy te patrolują po górach, ratując podróżnych w niebezpieczeństwie. Zbliżamy się do granicy włoskiej. Raz jeszcze napawamy się pięknem górskiego krajobrazu. Na usta cisną się słowa Krasińskiego:
Czy pamiętasz nad Alp śniegiem
Rozwieszone Włoch błękity
Nad jeziora włoskim brzegiem
Czy pamiętasz Alp granity?
W Mediolanie, szczycącym się najpiękniejszym dworcem Włoch, wstępuję na chwil do katedry, słynnej ze swej bajkowej architektury. Pod wieczór zbliżamy się do Miasta Wiecznego. Na wstępie wita nas niby olbrzymią dłonią kopuła bazyliki Piotrowej, królująca nad morzem kościołów, pałaców i domów. Za chwilę już jestem w Kolegium Polskim księży Zmartwychwstańców.
W święto Trzech Króli jestem świadkiem podniosłej uroczystości w kościele polskim św. Stanisława. J. E. Książę Metropolita krakowski Sapieha, protektor kościoła, poświęca 5 nowych ołtarzy, zbudowanych z najpiękniejszego włoskiego marmuru. Ołtarze te powstały dzięki staraniom zasłużonego rektora tegoż kościoła, audytora św. Roty ks. prał. dr. Jąnasika. W uroczystości wzięli również udział J. E. ks. Biskup Przeździecki, przedstawiciele obu naszych ambasad oraz dużo Polaków, mieszkańców Rzymu.
Wszyscy tu zaniepokojeni stanem zdrowia Ojca św. Na temat zdrowia krążą niepokojące wiadomości. Każdy zdaje sobie sprawę, że tylko cud zdolny jest uratować ukochanego Władcę Kościoła św. Toteż o cud modlą się ludzie z cała gorącością kochającego serca.
10 stycznia siadamy w Neapolu na okręt „Conte Rosso”. Tuż przed godz. l nadjeżdża kardynał-legat. Podnoszą banderę papieską. Orkiestry wojskowe grają marsza papieskiego. Zebrane tłumy wiwatują entuzjastycznie.
Maszyny wydają jęk przeciągły. Dym czarny i gęsty bije z ogromnych kominów. brzmią ostre sygnały syreny, rozluźniają się liny. Zwolna, majestatycznie „Conte Rosso” opuszcza zatokę neapolilańską. Okręt zamieniony w płynącą świątynię. Przed Najświętszym Sakramentem odbywają się bezustanne adoracje. U stóp Chrystusa Eucharystycznego dusze się korzą i o pokój błagają dla skołatanego świata.
12 stycznia. Zbliżamy się do lądu afrykańskiego. Za chwilę staniemy w Port Said u wejściu do kanału Sueskiego. Tędy już prosta droga, w daleki Boży świat.
Ks. Posadzy. [s. 70]
Druk: „Przewodnik Katolicki” 5(1937), s. 69-70.
Poniższy artykuł został również wydrukowany jako rozdział: „Do Neapolu”
książki: I. Posadzy, Przez tajemniczy Wschód. Wrażenia z podróży,
Potulice 1939, s. 1-9.