Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
PK
Po Kongresie Kartagińskim.
I wróciliśmy szczęśliwie z wyprawy na ziemie Czarnego lądu. Wróciliśmy z gorętszą jeszcze wiarą i z wdzięcznością dla Jezusa Eucharystycznego. Boć oto oko nasze oglądało dziwy Jego chwały, a ucho wsłuchiwało się w ten mocarny hymn eucharystyczny, jaki śpiewały wszystkie ziemie i narody.
Kongres Kartagiński zapewne nie dorównał wspaniałością zewnętrzną takim kongresom jak w Wiedniu lub Chicago. Za to świętością miejsca przewyższył je stokrotnie. Każdy z pielgrzymów był świadom tego. To też ze czcią stąpaliśmy po tych miejscach i ruinach, które były świadkami wielkich wydarzeń religijnych. Na każdym kroku otacza nas duch wielkiego Augustyna. Dla uczczenia 1500 lecia jego śmierci zwołano przecież głównie Kongres na ziemie afrykańskie. Słowa jego: „Niespokojne jest serce moje, o Boże, dopóki nie spocznie w Tobie” - towarzyszyły wszystkim naszym modlitwom, wszelkim krokom i poczynaniom.
Dalej ani na chwilę nie opuszczała nas myśl, że to ziemia przesiąknięta krwią męczenników. W rozmyślaniu, na modlitwie wśród cichej adoracji wieczornej zbliżały się owe postacie umęczone ku nam. Szły w bielusieńkich szatach ze śladami krwi na skrajach. Szły z palmami w ręku z hymnem zwycięstwa na ustach. Św. Perpetua wiodła owe męczeńskie szeregi. I szły podle nas i uśmiechem witały i zapal ulewały do duszy. Warto cierpieć dla Chrystusa sprawy.
Trudno było się oderwać od świętych tych miejsc. To też wszędy widziałeś ludzi chodzących jakby szukających czegoś. Byli to ludzie z wszystkich lądów i krain. Ubodzy duchem, których jest królestwo niebieskie. Raz po raz słychać szlochy przeciągłe. Bezustanny szept modłów płynie pod cichy turkus nieba afrykańskiego. Raz po raz jakaś postać na ziemię się rzuca i ze czcią ją całuje. Mimowoli też, chciałoby się spełnić rozkaz Boży: „Zdejm obuwie, albowiem miejsce, na którym stoisz, święte jest”. Kongres Kartagiński był dalej wielką misją apostolską dla mahometańskich tubylców i innowierców. Niektórzy po raz pierwszy to życiu dowiedzieli się o tym, że w lśniącej hostii mieszka prawdziwy Bóg. Patrzyli własnymi oczyma na te objawy czci zaiste królewskiej, które odbierał Bóg utajony. To też chętnie chodzili na zebrania plenarne, ze zdumieniem przypatrywali się uroczystej procesji.
- Wasza religia to żywiołowa potęga - odzywa się do mnie jakiś Arab brodaty w białym burnusie i z czerwonym fezem na głowie.
Tak to potęga, która umiała zaimponować tym fanatycznym wrogom Chrystusa.
To też honorowe prezesostwo Głównego Komitetu Kongresu przyjmuje mahometański władca Tunisu, sam Bey królewski. Jego przedstawiciele uczestniczą w uroczystościach Kongresowych. Książęta mahometańscy oddają swe pałace do dyspozycji Komitetu.
W przeddzień wyjazdu Legata Apostolskiego z Tunisu składa mu wizytę sędziwy dziekan rabinów żydowskich Jakób Bokkara w towarzystwie kilku dygnitarzy synagogi. Starzec ten 89 letni w swej przemowie podkreśla, ze przybywa nie tylko z grzeczności, ale i z przekonania i w celu uczczenia przedstawiciela tak wielkiej potęgi duchownej, jaką jest Kościół Katolicki, prowadzony przez Ojca św.
Może łaska Jezusa Eucharystycznego sprawi, że oświeci się rozum nieprzejednanych wrogów chrześcijaństwa. Może odtąd misje wśród Arabów, prowadzone przez niestrudzonych Ojców Białych, więcej mieć będą powodzenia. Nawet niewierna Chrystusowi Francja przyczyniła się wbrew własnej woli do uświetnienia Kongresu. Wprawdzie chodziło tu o względy polityczne. Na Tunis bowiem ostrzą swe zęby już od dawna Włosi. I słusznie, bo w Tunisie więcej Włochów niż Francuzów. Przeto na Kongresie miała się ujawnić przewaga Francuzów.
Rzucił więc rząd francuski na cele Kongresu grube miliony. Posłał bezpłatnie na Kongres 1500 kleryków, 2000 księży ułatwił przejazd. Żywił ich własnym kosztem. Oddał im wojskowe namioty. Poza tym uczynił wszystko, by uroczystości kongresowe były wspaniałą i ogromną manifestacją. O przebiegu uroczystości pisałem już na innym miejscu. Były to naprawdę wielkie dni. Owych zebrań pod gołym niebem na ruinach starych bazylik czy w amfiteatrze, owych nabożeństw czy procesji odprawianych coraz to w cudniejszej szacie i oprawie nie zapomnimy nigdy. Wdzięczność zaś nasza dla Boga za to wszystko w sercu pozostanie na zawsze. „Wysławiać Cię chcę. Boże mój, na każdy dzień błogosławić Ci będę i chwalić imię Twe na wieki.” Ps. 144,9.
Kongres Kartagiński pod każdym względem spełnił, apostolskie swe zadanie. Niby błyskawica rozjaśnił na chwilę mroki islamizmu i wstrząsnął katolikami obojętnymi. Był bowiem dla nich ostrzeżeniem ojcowskim, by stali się katolikami godnymi tego imienia. Dla reszty katolików były to nie tylko chwile podniesienia religijnego. Padały tam nowe hasła bojowe, co do wytrwałości wołały, do wytężenia wszystkich sił, by Chrystus panował. Dla całego Kościoła zaś był to wielki triumf. Była to rewia sił tego Kościoła na lądzie afrykańskim. Był to ważny krok naprzód w urzeczywistnieniu hasła: Przyjdź królestwo Twoje Eucharystyczne!
X. Posadzy [s. 364]
Druk: „Przewodnik Katolicki” 25(1930), s. 364.