Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
PK
Polacy w Danii - cz. 1.
Pliki do pobrania
Przez Bałtyk. - Nyköbing. - Strajk kościelny. - Polskie nabożeństwo. - Zjazd Polaków. - Największy most w Europie. - Nakskov. - Polskie gospodarstwa.
Jadę do Danii. W Berlinie przesiadam się do czerwonego wagonu z napisem: Berlin - Koebenhavn. W Warnemünde pociąg nasz wjeżdża na wielki prom. Zakotłowały modre wody Bałtyku. Czarne dymy buchnęły z kominów okrętu. Raz po raz odzywa się piszczałka parowa z mostku kapitańskiego. Ruszamy.
Pasażerów sporo. Wśród nich dużo Niemców. Jest przeddzień Zielonych Świątek. Więc jadą do miast i miasteczek duńskich. Nie masz tam bowiem ograniczeń żywnościowych...
Na statku spotykam pana Zacharjasiewicza, delegata Światowego Związku Polaków z Zagranicy z Warszawy/który również udaje się na Zjazd Polaków do Nyköbing.
Powoli wynurzają się błękitnawe zarysy lądu. Młody człowiek w sportowym ubraniu stoi jak wryty. Mówi nam, że dłuższy czas przebywał za granicą. A teraz znowu z bijącym sercem zbliża się do brzegów swej ojczyzny.
Słyszy z naszych ust kilka słów serdecznych o Danii.
- Mange Tak - dziękuję - odpowiada i ściska nam dłonie.
W Getser wagony nasze wyjeżdżają znowu na ląd. Pociąg mknie przez daleką równinę, pachnącą bzami i świeżą zielenią. Na pastwiskach pasą się krowy i rosłe konie. Domy toną w gąszczu drzew owocowych i zagajników. Kolo każdego domu stoi maszt antenowy. Wzdłuż toru kolejowego biegnie asfaltowana droga, mieniąca się po deszczu jak lustro. Mkną po niej liczne samochody i dużo, bardzo dużo, rowerzystów.
Zajeżdżamy do Nyköbing Na dworcu oczekuje nas p. Rediger, radca poselstwa i zasłużony opiekun Polaków pan Godłowski, nauczyciel objazdowy i pani Korzeniowska, nauczycielka miejscowa.
Udaję się od razu do ks. proboszcza Amerlanda, by z nim omówić sprawę jutrzejszego nabożeństwa. Kościółek niewielki, z przylegającą doń plebanią. Smutne rzeczy tu się dzieją - jak mi opowiadają. Proboszcz Holender nie rozumie duszy ludu naszego. Pewnego razu, nawet może nie ze złej woli, dopuścił się obrazy polskiego Narodu. Ludzie postąpili może zbyt ostro. Ogłosili strajk kościelny!
- Póki ten proboszcz będzie w Nykobing, nasza noga nie postanie w kościele.
Słowa dotrzymują. Wolą jeździć kilka godzin do odległych parafii. Wolą płacić kilkaset koron duńskich rocznie na podróże, byle im obcy Ojczyzny nie hańbił.
Jutro jednak, w Zielone Świątki, ma tu się odbyć po latach znowu polskie nabożeństwo. Ma tu przyjechać sam biskup z Kopenhagi, więc radość, więc uciecha wielka w mieście i okolicy.
Nazajutrz pierwsze święto Zielonych Świątek. Dodać należy, że Dania, kraj na wskroś protestancki, obchodzi główne święta Pańskie bardzo uroczyście. Na domach powiewają państwowe flagi czerwone z białym krzyżem. Ludzie ubrani odświętnie. Dzwony w kościołach protestanckich dzwonią od samego rana.
I w kościółku polskim rozlega się dzwon. Jakby na jego odgłos zjeżdżają się rodacy z wysp Lolland i Falster, z wysp Zelandii i Fionii, z półwyspu Jutlandzkiego, a nawet z wyspy Bornholm. W koło kościółka dużo samochodów, a rowerów to jużby nikt nie policzył.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - odzywa się polskie pozdrowienie.
Witam się z panem Lewandowskim, zasłużonym prezesem Związku Polaków w Danii.
- Czy Ojczulek tu na zawsze przyjechali? A co mówią w Polsce o wojnie? - Tymi i innymi pytaniami zarzucają mnie mili rodacy. Nadjeżdża minister R. P. p. Starzyński z małżonką, witany owacyjnie. Przyjeżdża również wprost z Kopenhagi J. E. Ks. Biskup Suhr, rodowity Duńczyk, który piętnaście lat temu jako protestant przyjął wiarę katolicką i wstąpił do zakonu oo. Benedyktynów, Zebrani w koło kościółka Polacy, gotują mu serdeczne przyjęcie. Ksiądz biskup jest nieco onieśmielony, ponieważ po raz pierwszy poza Kopenhagą styka się ze swymi diecezjanami.
Rozpoczyna się nabożeństwo. Chór młodzieży z Kopenhagi śpiewa „Bogurodzica”. Ta starodawna pieśń Maryjna przejmuje wszystkich do głębi. Płynie potem pieśń za pieśnią z piersi polskich i uderza o gotyckie sklepienie świątyni. Na podniesienie wszyscy na kolana się rzucają. Także i ci na dworze, co już miejsca nie znaleźli w kościele. Idą szepty modlitewne po ludziach. Tu i tam szloch się zerwie radosny, by dziękować Jezusowi w świętej Hostii [s. 501] utajonemu za tak dawno oczekiwane polskie nabożeństwo.
Po nabożeństwie kazanie. Słuchają ludziska jak to im cała Polska pozdrowienie śle i ta Matka Boska Częstochowska. Słuchają, jak ten kapłan polski w serdecznych słowach za trwanie przy wierze i mowie ojców słowem Pawiowym im dziękuje: „Wam tedy wierzącym cześć!”.
Następują uroczystości na sali Valdemar. Rozpoczyna się szereg mów powitalnych. Ks. biskup Suhr jest bardzo wzruszony. Z wdzięcznością przyjmuje w darze srebrny ryngraf Matki Boskiej Częstochowskiej.
Wielkie wrażenie wywiera na wszystkich występ młodzieży polskiej, której to głównie Zjazd jest poświecony. Ci młodzi z dumą sarmacką ślubują wierność Narodowi do ostatniego tchnienia. Ślubują dochować świętej wiary ojców, imienia i honoru Polski niczym nie splamić, a ukochanie polskiej Ojczyzny przekazać w spuściźnie wszystkim pokoleniom.
Uroczystości zjazdowe przeciągają się do późnej nocy. Prawdziwie polska serdeczność rozlewa się strumieniem i stwarza atmosferę braterstwa i miłości rodzinnej.
Na drugi dzień znowu nabożeństwo z kazaniem. Po południu dalszy ciąg obrad i zakończenie uroczystości.
Drodzy nasi rodacy zapraszają nas do siebie. Chcą nam pokazać wszystko, co najpiękniejsze.
- Niech Ojciec przyjedzie do nas do Maribo!
- A w Nakskov oczekujemy Ojca na pewno!
- A i mnie musi Ojciec odwiedzić - wola barczysty pan Buzowski, ten co podczas nabożeństwa polski sztandar trzymał i najwięcej płakał...
- A Ojciec musi zobaczyć największy most w Europie!
Więc nasamprzód w drogę do sławetnego mostu! Przekonuję się istotnie, że ten most Storstromsbroem - łączący wyspy Lolland i Falster jest naprawdę cudem techniki. Wzniesiono go przed dwoma laty kosztem 30 milionów koron duńskich. Mkniemy samochodem po tym moście olbrzymie, liczącym 3200 m długości. Mijamy ogromnych 50 filarów cementowych. Na dole przewalają się ciemno-zielonawe fale Bałtyku, migocące w słońcu. Podziwiamy Danię, którą stać na taki wydatek.
Na drugi dzień jedziemy do Maribo, gdzie jest również kościół polski i ksiądz Holender i gdzie koło Domu Polskiego i polskiej szkoły skupiają się Polacy. Tegoż dnia odwiedzamy jeszcze Nakskov, jedno z najruchliwszych miast portowych wyspy Lolland. Dzięki swemu położeniu skupia to miasto liczne przedsiębiorstwa handlowe i wytwórnie. Znajduje się tu również znana stocznia. Tutaj zbudowano nasze statki „Śląsk” i „Cieszyn”, a obecnie kończą się prace przy budowie wielkiego transatlantyku „Chrobrego”. Miasto przedstawia ciekawe przeciwieństwa starych i nowych dzielnic, rozmaitych stylów i budowli.
W koło Nakskova mieszka najwięcej Polaków. Odwiedzamy ich z p. Zacharjasiewiczem i p. Sokolskim, zasłużonym miejscowym nauczycielem. Oglądamy polskie gospodarstwa. Bywamy w dworkach kilkuhektarowych gospodarzy. W domu mieszkalnym cztery do pięć małych pokoików urządzonych z gustem. Meble koszykowe, szafki, kuchnie, spiżarnie, jak na pokaz czyściutkie. Wszędzie uderza niezwykła czystość. Tak samo w budynkach.
Maszyn rolniczych pod dostatkiem. Nawet laki kilkuhektarowy gospodarz ma maszynę do koszenia i wiązania zboża. Obory puste, bo bydło i konie na pastwisku. Kury nie rozgrzebują ogrodu. Mają dość miejsca w zagrodach okolonych siatką. Trzoda chlewna umieszczona w osobnych ogródkach.
Nasi gospodarze oprowadzają nas po polu. Stan zbóż nadzwyczajny. Falują ciemne łany pszenicy, jęczmienia i owsa. Żyta nie widać, bo się nie opłaca. Na pastwisku pasą się konie i krowy, uwiązane na długich linkach przytwierdzonych do palików wbitych w ziemię.
Rozmawiamy w ogródku z naszymi gospodarzami. Przyszli tu przed wojną, głównie z byłego zaboru austriackiego.
- A możeście mieli trochę pieniędzy, gdyście przybyli do Danii?
- Pieniędzy? - oto dziesięć palców u naszych rąk - to był nasz kapitał zakładowy. Harowaliśmy od rana do późnej nocy, to w burakach, to przy dojeniu, to przy inszej robocie gospodarskiej, a Pan Bóg pobłogosławił.
Na 12 tysięcy Polaków w Danii blisko 20% to właściciele mniejszych gospodarstw. Więc i na duńskiej ziemi emigrant polski zdał świetny egzamin z niezmordowanej pracy i oszczędności. Poprawił swą stopę życiową, z najemnika stał się samodzielnym panem na własnym kawałku ziemi.
(Dokończenie nastąpi).
Ks. Ig. Posadzy. [s. 502]
Druk: „Przewodnik Katolicki” 31(1939), s. 501-502.