Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
PK
Wiśnie kwitną. Na Daleki Wschód.
Uniwersytet katolicki. - Kabulu. - Głos ziemi. - Jokohama. - Weszli przemocą. - Potęga na morzu. - Wiśnie kwitną. - Ogrody wędrują. - Mitsul-Mitsubisi. - Góra Fudżi. - Radio. - Opuszczamy Japonię.
XVII.
Dla załatwienia formalności paszportowych pozostajemy jeszcze jeden dzień w Tokio. Żyjemy w bezustannym radosnym uniesieniu, pełni wdzięczności dla Boga, że nam pozwala oglądać ten nieznany nam dotychczas świat - nad brzegami Sumidy.
- Kosznici wa - dzień dobry - pozdrawia nas uprzejmy tłumacz ambasady polskiej, a nasz przewodnik po Tokio.
- Pojedziemy teraz do Dzioci-Daigaku - Uniwersytetu katolickiego. Jest on wprawdzie najmniejszy z siedmiu uniwersytetów tokijskich, stanowi jednak bezwątpienia warownię ducha katolickiego.
Dzioci-Daigaku, dosłownie „Wyższa Szkoła Mądrości”, ma piękny gmach, zbudowany w r. 1924 po zawaleniu się starego w czasie trzęsienia ziemi. Kierują nim niemieccy Jezuici. Nie zastajemy rektora o. Hofmanna, ponieważ w ostatnim czasie zaniemógł poważnie. Oprowadzają nas ponowoczesnych salach wykładowych. Pokazują nam kapliczkę oraz wszystkie urządzenia gmachu. Jest tu osobna czytelnia dla inteligencji z miasta. Tu też dla niej odbywają się wykłady z dziedziny religijnej.
Wszystkich studentów jest około 400, w tym 40 katolików. Na 40 tysięcy studentów w Tokio jest to wprawdzie mały tylko ułamek; promieniuje jednak stąd światło wiary Chrystusowej na całą Japonię.
- Musicie być także w teatrze japońskim - zawyrokowano jeszcze w naszej ambasadzie.
Jest kilka teatrów w Tokio, zazwyczaj zawsze przepełnionych. Bez trzech rzeczy bowiem Japończyk nie może się obyć: bez ryżu, kąpieli i teatru. Woli nawet głód cierpieć, ale w teatrze być musi, choć raz na tydzień i to z całą rodziną.
Przedstawienie trwa od godziny czwartej do jedenastej. Jako aktorzy występują tylko mężczyźni. Na widowni dużo niewiast. Sztuki są pełne wdzięku, a cechuje je głęboki artyzm, mistrzostwo ruchu i słowa a przede wszystkim wysoki poziom moralny.
Wchodzimy do teatru „Kabuki”. Wśród 1500 widzów jesteśmy jedynymi Europejczykami. Widzowie siedzą często z podwiniętymi nogami na miękkich posłaniach lóż. Zajadają słodycze i ryż. Dużo pań. Widać najrozmaitsze typy. Obok nas matka z dziećmi. Jedno z nich śpi w najlepsze, drugie biega pomiędzy krzesłami.
Na scenie aktor tańczy taniec kwitnącej wiśni. Każdy ruch, każda postawa jest w najmniejszych szczegółach obmyślana. Gra jego jest na-[s. 336]cechowana swadą i doskonalą mimiką. Po obu stronach sceny gra orkiestra na siami-saniach, małych lutniach i bębenkach. Wtórują jej śpiewacy w czarnych kimonach. Muzykanci i śpiewacy siedzą na sposób japoński.
Po przerwie wyjątek z dramatu o pobożnym pustelniku i mściwych rycerzach. Następuje potem wesoła komedyjka. I tak zmiana po zmianie, także widzowie się nie nudzą.
Wracamy nieco zmęczeni do domu. Wtem zataczamy się. Szyby drżą. Ściany i meble się chwieją. Sina bladość pokrywa nam twarze. Serce uderza miotem.
- Co to? - To nic. To lekkie trzęsienie ziemi, o które w Japonii nietrudno. Trzeba było być świadkiem owego strasznego trzęsienia w r. 1923 - mówią nam potem. W katastrofie tej zginęło 100 tysięcy ludzi, a 600 tysięcy domów zostało zniszczonych zupełnie. Już po pierwszych wstrząsach pękły w Tokio wszystkie rury gazowe. Pożar ogarnął miasto, zamieniając je w morze płomieni. Ludzie uciekali na wolne place i do najbliższych parków. Na wielkim placu Hifukusio schroniło się 35 tysięcy nieszczęśliwych wraz z dobytkiem. Lecz i tam powstały otwory w ziemi. Od iskier przyniesionych przez wiatr zapaliły się sprzęty. Słupy dymu buchnęły w przestworza. Ludzie palili się żywcem.
- Miłosierdzia! - wołały tysiączne głosy.
Potem słychać już było tylko jęki konających. Pewien młody chrześcijanin, który miał przy sobie butelkę z wodą, chrzcił dzieci, znajdujące się w pobliżu. Z 35 tysięcy na placu Hifukusio ocalało zaledwie 200, pomiędzy nimi również ów apostolski chrześcijanin.
Dziś na miejscu katastrofy stoi wspaniały pomnik. Ludzie przychodzą tu tłumnie, składając wieńce i kwiaty. I stają w głębokim zamyśleniu. Boć każdej chwili odezwać się może głos ziemi, który jest nieszczęściem krainy Janiato i karą jej bogów.
A może głos ten wstrząśnie szlachetnym narodem i zaprowadzi go do Chrystusa!
Z Tokio unosi nas ekspres w stronę Korei. W wagonach wszystko aż się mieni. Każdy wagon ma osobnego posługacza, który pilnuję porządku. On też zajmuje się od razu naszym bagażem. Mniejsze walizy umieszcza na półkach, większe zanosi do przedsionka. Za chwilę przynosi pantofle. Jest bowiem zwyczaj w Japonii, że pasażerowie zdejmują obuwie i na czas podróży nakładają pantofle.
Stajemy w Jokohamie, największym porcie Japonii. Uroczo połyskuje szmaragdowa tafla Oceanu Spokojnego. Na niej kołyszą się okręty, otulone pióropuszem dymu, japońskie i cudzoziemskie. Lśniące olbrzymy wojenne stoją zakotwiczone w zatoce - groźne w swym bezruchu. Czerwone boje (banie) kotwiczne jarzą się w słońcu, jak rzucone na lazur krwawe tulipany.
Tu oto w Jokohamie zdarzył się fakt, który stał się początkiem potęgi dzisiejszej Japonii. Jeszcze 80 lat temu Japonia była odgrodzona od reszty świata. Pod karą śmierci Japończykowi nie było wolno wyjeżdżać za granicę. Szogunowie - władcy ówczesnej Japonii nie pozwalali nawet na budowę okręgów, byle tylko uniknąć styczności z obcym światem.
Wtem oto w lipcu 1853 r. komandor Perry na czele amerykańskiej eskadry wojennej zjawia się przemocą w zatoce Urąga, blisko Jokohamy. Pod grozą armat żąda otwarcia portu. Strach pada na władców i poddanych. Nie mogąc się jednak przeciwstawić przemocy, rozpoczynają układy. Zbliżających się do eskadry samurajów jako parlamentariuszy, witają salwy armatnie. Przerażeni silą wybuchu okazują oni jeszcze większą skłonność do rokowań. Toteż dr Williams, uczestnik tej wyprawy, może się pochwalić w swoim pamiętniku: „Będzie to na zawsze dzień pamiętny dla Japonii. Dziś udało nam się wepchnąć przemocą klucz do zamku i otworzyć zamknięte drzwi. Uczyniliśmy pierwszy krok, by przełamać izolację Japonii”.
Zostaje wnet zawarty układ handlowy, a gwiaździsta bandera zaczyna powiewać na gmachu amerykańskiego konsulatu.
Odtąd dużo młodych Japończyków wyjeżdża do Ameryki i Europy. Przypatrują się ciekawie wszystkiemu. Wracają po latach z doświadczeniem technicznym i z najnowszymi maszynami. Powstają fabryki, rozwija się przemysł. A dziś? Nawet Ameryka zakupiła w Japonii kilka ulepszonych maszyn tkackich.
To samo z flotą, której statki oglądamy w zatoce Urąga. Rozwój istotnie fantastyczny. Komandorowi Perry’emu wyjechały naprzeciw łodzie rybackie, bo większych statków nie było. Dziś flota handlowa Japonii najsilniejszą jest na Oceanie Spokojnym. A flota wojenna?
Hogi, kapitan marynarki, uśmiecha się do nas dobrotliwie.
- Nie boimy się dzisiaj ani Ameryki ani Anglii. W razie wojny flota nasza odniesie zdecydowane zwycięstwo - mówi z naciskiem.
Flota japońska dorównuje już prawie amerykańskiej. Niektóre torpedowce japońskie szybkością przewyższają nawet angielskie.
W zatoce, na którą patrzymy, odbywają się od czasu do czasu rewie morskich sił zbrojnych Japonii. W ostatniej rewii brało udział 160 okrętów wojennych. Wyszeregowane okręty zajmowały przestrzeń 36 mil kwadratowych. Sam cesarz Hirohito dokonywał przeglądu. Powoli posuwał się okręt „Hidzei” z cesarską banderą z złotą chryzantemą na czerwonym tle. Marynarze zgromadzeni byli na tylnych pokładach pancernych kadłubów. Niejednemu łza cisnęła się do oczu na widok cesarza i tej potęgi morskiej, której ,,Syn nieba” był naocznym świadkiem. [s. 337]
Opuszczamy Jokohamę. Ciepły wilgotny wiatr, idący od oceanu sprawia, że wszystko pokrywa się zielenią. W ogrodach jaśnieje różowy rozbrzask kwitnących wiśni. Ludziska z zachwytem wpatrują się w te dziwy Boże. Japończyk bowiem kocha przyrodę. Otacza ją prawie czcią religijną. Nade wszystko jednak rozkoszuje się kwitnącą wiśnią. Ulubioną wiśnię spotkać można wszędzie przy domu, na drodze, przy każdej pagodzie. W starym parku Uemo w Tokio rośnie 20 tys. drzew wiśniowych. A gdy tam wiśnie zakwitną, jest święto w stolicy. Około 300 tysięcy ludzi pielgrzymuje wówczas codziennie do parku Uemo. Spędzają tam całe godziny wśród słodkiego, upajającego powietrza. Już w Nagasaki pokazywał nam o. Gracjan gaje wiśniowe, leżące blisko klasztoru. Mówił, że na czas rozkwitu drzew schodzą się tłumy ludzi. Wśród śpiewów i muzyki spędzają tam długie godziny. Nieraz jeszcze nad ranem brzmią dźwięcznie siamiseny i biły - instrumenty japońskie.
Dowodem ukochania przyrody to nieduże tutejsze ogródki. Kto ma trochę pieniędzy, stara się przyozdobić jak najwięcej swój ogródek. Kupuje najpiękniejsze kwiaty, krzewy, drzewka, a nawet wyrosłe już drzewa. Jest właśnie okres przesadzania drzew. Ogrodnicy wykopują piękne okazy świerków, jesionów czy dębów, obcinają im korzenie prawie tuż przy pniu i sprzedają chętnym nabywcom.
Właśnie spotykamy taką przeprowadzkę drzew. Cztery woły ciągną wóz z starym klonem. Obok drzewa znajdują się torby z ziemią. Chodzi oto, by przy sadzeniu drzewa dodać trochę ziemi z miejsca dawnego.
Ceny wyjątkowo pięknych drzew dochodzą do wysokości kilkunastu tysięcy jenów. W ogrodzie ambasady polskiej w Tokio podziwialiśmy karłowatą sosnę o symbolicznych kształtach, za którą właściciel zapłacił około 10 tysięcy.
Jadąc przez przedmieście Jokohamy spotykamy ogromne fabryki i gmachy. Mówią nam, że to własność rodzin Mitsui i Mitsubisi. Są to dwie najbogatsze rodziny Japonii. Nie dorówna im ani Okura, dostawca armii, ani Okazaki, wielki przemysłowiec, czy też Sumitomo, bogaty bankier japoński. Majątek osobisty rodziny Mitsui wynosi 3 miliardy jenów. Prócz tego w jej zarządzie znajdują się najrozmaitsze przedsiębiorstwa o łącznym kapitale 9 miliardów jenów. Tak samo Mitsubisi.
Mitsui, Mitsubisi - każdy Japończyk wymienia te nazwiska ze czcią. Z nimi stale się spotyka. Dzienniki, ubezpieczenia, linie okrętowe, przemysł, artykuły spożywcze - wszystko w ich rękach.
Czy ich nienawidzi? Zdaje się, że nie. Setki milionów płyną z ich kieszeni na cele społeczne. Przy czym obie rodziny znane są ze swego patriotyzmu. Mniej życzliwie odnoszą się do nich koła wojskowe.
- Za mało kredytów dla armii, za mało na zbrojenia - podnoszą się często zarzuty. - Mitsui i Mitsubisi za mało dbają o armię - wtóruje prasa im oddana.
Członkowie obu tych rodzin mają, jak słyszałem, skromne wymagania. Są to ludzie pracy, a przy tym przywiązani do obyczajów narodowych. W Tokio odbyło się otwarcie centrali Mitsui. Gmach wspaniały. Wszystko z żelaza i betonu. Nie brak schronów przeciwgazowych i ochronnych siatek stalowych na wypadek ataków lotniczych. Koszty budowy wyniosły 35 milionów jenów. Na otwarcie zaprosili Mitsui bonzów duchownych szintoistycznych. Ustawiono ołtarzyk domowy. Bonzowie w starożytnych szatach składali przodkom ofiary z ryb, chleba i oliwy. Po czym Mitsui, dyrektorzy, goście kładli na ołtarzyku gałązki świętego drzewa „basaki”.
Pociąg pędzi dalej. Przez okna wagonów błyska bajkowy krajobraz japoński, malowany bogato słońcem i zielenią. Daleko na horyzoncie wita nas góra Fudżi, znana od wieków świętość Japonii. Fudżi, ukochany Fudżi - powtarza z rozkoszą Japończyk.
- Pieśń moja pochwalna na cześć przyrody zaczyna się od Fudżi i kończy się na tej świętej górze - śpiewa poeta Dzione Nobuci.
Fudżi jest to młody wulkan o geometrycznej prawie formie stożka z promienisto rozchodzącymi się wyrwami, pokrytymi wiecznym śniegiem. Podczas jakiegoś kataklizmu stożek ten został wyrzucony z łona ziemi i to przypadkowo w tak wzniosłych liniach.
Jest marzeniem każdego Japończyka, by mógł odbyć wędrówkę na świętą górę. Toteż z nastaniem wiosny tłumy pielgrzymują na jej szczyt. Pb drodze są pagody i hoteliki dla pielgrzymów. Niektórzy idą w tradycyjnym stroju, w płaszczu i kapeluszu słomianym na znak pokuty. Opowiadano nam, że ostatnio pewien staruszek odbył tę męczącą drogę. Zaszedł na sam szczyt, lecz skonał ze wzruszenia.
Mijamy Gamagori, Nagoię, Jokaici i Narę.
Kwitną wiśnie. Na zboczach gór, przy chatach wieśniaczych bieleją drzewa wiśniowe. Pochylone wiśnie sypią na drogi i ścieżki białe płateczki. W Osace podziwiamy ogromne maszty radiostacji. Jest to druga najsilniejsza stacja w Japonii z mocą 100 kw. Wszystkich radiostacyj posiada Japonia 25. Ciekawa rzecz, że w programach sport zajmuje pierwsze miejsce. Trzy razy dziennie nadaje się lekcje gimnastyki. W tych lekcjach bierze udział cały naród. Na boiskach szkolnych, na plażach słychać słowa komendy, nadawanej przez rozgłośnię...
Wszystko na pożytek Japonii! Audycje muzyczne składają się w większej części ze staro japońskich melodii ludowych Kijomoto, Naniwa Busi i Tokiwaru. Trzecia część programu poświęcona jest wychowaniu państwowemu i społecznemu. Rozrywki bywają nadawane tylko w niedzielę wieczorem.
Przyjeżdżamy wreszcie do Simonoseki. I tutaj kwitną wiśnie. Za godzinę wsiądziemy na okręt, który nas przewiezie do Korei. Opodal na matach siedzi młoda Japonka i nucąc cicho grana siamisenie. Kwitnąca wiśnia zwiesza nad nią swe gałęzie, białe od kwiecia i lśniące od blasków wiośnianego słońca. Opuszczamy ziemię Nipponu i ten lud japoński prawdopodobnie na zawsze. Oszołomiła nas przyroda, oczarowali ludzie grzeczni i kulturalni, miłujący piękno i kochający nad życie swoją ojczyznę. Teraz rozumiemy, że to kraina nie tylko wiśni kwitnącej, ale i czynów mocarnych, które mocno zaważą na przyszłych dziejach ludzkości. Ufamy równocześnie, że szlachetny naród japoński, tak uporczywie szukający Boga, znajdzie Go - Boga Prawdy i Miłości. A wówczas Japonia, potężna Strażnica Wschodniej Azji, rozbłyśnie jako wielka światłość w rodzinie narodów chrześcijańskich między Wschodem a Zachodem.
Ks. Posadzy. [s. 338]
Druk: „Przewodnik Katolicki” 21(1937), s. 336-338.
Artykuł ten został również wydrukowany w rozdziałach:
„Stolica Dalekiego Wschodu” i „Wiśnie kwitną”
książki: I. Posadzy, Przez tajemniczy Wschód. Wrażenia z podróży,
Potulice 1939, s. 246-249, 267-274.