Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
PK
Z Ojcem Maksymilianem.
Pliki do pobrania
W przeddzień beatyfikacji O. Maksymiliana Marii Kolbego odbyło się w poznańskiej Farze uroczyste nabożeństwo, w czasie którego kazanie wygłosił O. Ignacy Posadzy. współzałożyciel Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii za granicą i jego wieloletni Generał. W tym kazaniu snuł osobiste wrażenia z wielokrotnych spotkań z O. Maksymilianem Kolbe.
Podajemy najważniejszy fragment z tego kazania:
Jutro odbędzie się w Rzymie beatyfikacja O. Maksymiliana Kolbego. Tak się złożyło, że ten bohater Maryjnej przygody wycisnął pewne piętno również na naszym Zgromadzeniu. Kiedyśmy stawiali pierwsze kroki w Potulicach, mimowoli oczy nasze kierowały się ku tej Maryjnej stanicy w Niepokalanowie, wzniesionej przez O. Maksymiliana. Kilkakrotnie jeździłem do Niepokalanowa, by spotkać się tam z O. Maksymilianem. Pragnąłem zobaczyć. jak się organizuje tak wielkie dzieło i co jest tajemnicą jego powodzenia Byłem zdumiony ubóstwem pokoiku, w którym zamieszkiwał Gwardian Niepokalanowa. Pod bieloną ścianą stół, z którego wita nas figurka Niepokalanej. Obok stołu dwa zydle, trochę książek na pólkach, w kącie żelazne łóżko, a w pobliżu blaszana miednica. O Maksymilian w mocno wytartym habicie, patrzył na mnie swymi niebieskimi, dobrymi oczyma. Z każdego jego słowa biły dziwny spokój i równowaga ducha.
Mimo rozlicznych zajęć pokazywał mi drukarnię, warsztaty, biura. Prawdziwy kombinat, w którym pracowało 700 braci. Wszędzie nastrój ofiary, prostoty i entuzjazmu dla idei.
Wstępujemy do kaplicy, która jest główną „centralą” Niepokalanowa. Kaplica to zwykły barak. Spotykamy kilku braci klęczących na ziemi... Kiedy wyrażałem podziw dla tak wielkiego dzieła, dla sprężystej organizacji, dla wspaniałych jego osiągnięć, świątobliwy Gwardian odpowiadał skromnie: „To nie ja, to pomoc Niepokalanej. Ona jest Rozdawczynią łask. I na przyszłość całą moją ufność pokładam w Niej”.
O. Maksymilian osobiście wprawdzie nie był nigdy w Potulicach. Wysłał jednak do Potulic swego zastępcę O. Nazima, który po zwiedzeniu naszych skromnych zakładów udzielił nam cennych rad i wskazówek. Do Niepokalanowa wysłaliśmy też na kilka dni naszych braci, kierowników poszczególnych działów. Towarzyszyli im: ks. Superior Florian Berlik i ks. Stanisław Rut.
O. Maksymilian przyjął ich serdecznie. Stanął też z nimi do wspólnej fotografii, którą po dziś dzień przechowujemy jako cenną pamiątkę. Po tej wizycie przybyła do Potulic delegacja braci z Niepokalanowa.
W roku 1937 będąc na Dalekim Wschodzie podróżowałem szlakiem O. Maksymiliana do Japonii. Przyjechałem do Nagasaki. Z dworca taksówka zawiozła mnie na wzgórze Hangosi, gdzie O Maksy-[s. 372]milian zbudował Niepokalanów japoński „Mugenzai no Sono” - Ogród Niepokalanej.
Ile to trzeba było przełamać przeszkód stawianych przez podejrzliwych Japończyków, którzy w każdym Europejczyku widzieli potencjalnego szpiega. A warunki bytowe? Spali na garści słomy ryżowej, a z braku krzeseł siadali na podłodze.
Błogosławieństwo Niepokalanej, wiara, nieugięty upór tego „szaleńca” Bożego pokonują wszelkie trudności. I oto już po 6 tygodniach pobytu O. Maksymilian wysyła do Niepokalanowa polskiego telegram: „Dziś rozsyłamy Rycerza japońskiego”.
Olśniony tym. co O. Kolbe zdziałał w Nagasaki, napisałem wówczas w jednej z moich korespondencji do „Przewodnika Katolickiego”: „Mugenzai no Sono O. Kolbego to święta rzecz. Ze wzgórza Hongosi idą blaski wiary prawdziwej na piękny kraj Jamato. Na tym wzgórzu przygotowują się kadry rodzimego duchowieństwa, które niezadługo rzucą się w wir walki o szlachetną japońską duszę. Cześć tej gromadce polskich bohaterów, która tak mężnie trwa i trwać będzie - Chrobrych obyczajem. Żadna burza nie zgasi ich polskiego zapału. Żadne wołanie zwodnicze nie zepchnie ich z raz obranej drogi. Na wzgórzach Hongosi powiewa zwycięski sztandar Niepokalanej”.
W tym samym roku byłem z O. Maksymilianem na Międzynarodowych Targach w Lipsku. W dziale poligraficznym oglądaliśmy maszyny drukarskie. Chodziliśmy od stoiska do stoiska. Ten niepozorny Franciszkanin w połatanym habicie zwracał na siebie ogólną uwagę. W jednym ze stoisk stalą największa i najnowocześniejsza maszyna rotacyjna. Na maszynie widniała cena: 150 tysięcy dolarów. Widząc tę zawrotną sumę. chciałem minąć wspaniały eksponat. Ojciec Kolbe jednak zatrzymał się. Następnie poprosił o uruchomienie maszyny. Okiem znawcy przypatrywał się jej najdrobniejszym elementom i instalacjom. Tłumaczył mi na czym polegają niektóre innowacje i ku mojemu zdziwieniu okazywał chęć nabycia wspaniałego giganta. Wyrażając moje zdumienie, zapytałem: „Ale skąd Ojciec weźmie pieniądze na zapłacenie tej fantastycznej sumy?” Wówczas on spojrzał na mnie z pewnym zdziwieniem, jakby chciał powiedzieć: „O, ty, małej wiary!”. A potem ujrzałem błysk w jego oczach i usłyszałem krótką odpowiedź: „Niepokalana zapłaci”. I Niepokalana zapłaciła.
O. Maksymiliana zajmowały również sprawy Polonii Zagranicznej.
W Niepokalanowie polecał modlić się w intencji naszych rodaków za granicą, a zwłaszcza o zachowanie wiary i wierności Niepokalanej. A ile serca okazywał przypadkowo spotykanym rodakom w czasie swoich podróży!
W dniu 5 marca 1938 r. odbył się w jednym z teatrów berlińskich wielki Kongres Polaków zamieszkałych w Niemczech. Z ramienia Prymasa Hlonda uczestniczyliśmy w tym Kongresie z ks. kanonikiem Henrykiem Zborowskim. Obecny był również O. Maksymilian. Pamiętam jak żywo interesował się sytuacją, zwłaszcza duchową, naszych rodaków w Niemczech.
Rozmawiając z O. Maksymilianem czułem, że z wnętrza jego promieniuje jakaś nadprzyrodzona silą. Tą siłą była jego bezgraniczna wiara w pomoc Niepokalanej. Uderzała jego kultura duchowa, pełnia jego osobowości, którą uformowała Niepokalana. Przede wszystkim fascynowała jego miłość do człowieka. Był to humanizm najwyższego formatu.
Czcząc O. Maksymiliana trzeba uczcić również jego matkę. Tak się złożyło, że ukrywając się w czasie okupacji w Krakowie u Sióstr Felicjanek przez 5 lat mieszkałem z nią przez ścianę. Rozmawiałem z nią często. Z wylewnością matki opowiadała o swym ukochanym synu, którego nazywała Mundkiem, bo imię jego chrzestne było Rajmund. Mówiła o tych dwóch koronach, które Matka Boża zaproponowała 10 letniemu chłopcu. Pokazywała listy pisane przez Rajmunda, które przechowywała z wielkim pietyzmem.
Po myśli jej syna, formułą konsekracyjną każdego dnia były dla niej słowa Najświętszej Dziewicy: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego”.
Zmarła 5 lat po śmierci swego syna. Zmarła nagle na posterunku. Ostatnie jej słowa były: „Mundek, widzę cię, przychodzisz po mnie!”.
Święta matka, Święty syn. Dziś wspólnie święcą swój triumf.
Ks. Ignacy Posadzy [s. 373]
Druk: „Przewodnik Katolicki” 41(1973), s. 372-373.