Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
PK
Przez kraj zaślepieńców. Wrażenia z podróży przez Rosję - cz. 3.
Najsmutniejsze miasto na świecie. - Kreml. - Czerwony dyktator. - W teatrze. - Restauracja Metropol. - Krasnoarmiejcy maszerują. - Mauzoleum Lenina. - W kryjówce. - Na dworcu moskiewskim. - Niegorełoje. - Mijamy granicę.
Jedziemy po Moskwie całkiem swobodnie. Wiezie nas taksówka - archaiczny Ford, prawdziwa taradajka. Uwijamy po dzielnicy Moskwareckiej, Krasnogwardiejskiej, Leninowskiej, Kagańskiej, Kolniczewskicj. Policjanci kierujący ruchem na skrzyżowaniu ulic nie przypuszczają, że tym autem jedzie sobie katolicki kapłan - a jako taki reżimu bolszewickiego wróg nr 1.
Pomyślałem sobie, że Moskwa to chyba najsmutniejsze miasto w świecie. Ludzie mówią mało. Na twarzach nie widać nigdy uśmiechu. Dziwnie szarą wydaje się ulica moskiewska. Wszędzie ta sama bieda, to samo przygnębienie. Mężczyźni w wyświechtanych, podartych szubach. Kobiety w chustkach lub z beretem na głowie. Kapeluszy się nie widuje.
Znikły rasowe twarze słowiańskie. Przeważają teraz ludzie o grubych rysach, małych oczach i niezgrabnych ruchach.
Wydaje się, jakoby jakaś zmora siadła na piersiach tych ludzi. Wszyscy odczuwają jej ciężar, lecz nikt nie odważy się protestować. Owszem byli i tacy, lecz musieli za to płacić własną krwią. A zmorze tej na imię stalinowska dyktatura. Oto cała tragedia tego nieszczęśliwego kraju.
Mój towarzysz opowiada mi coś niecoś o Stalinie. Jest to dyktator o aspiracjach chorobliwych. Nie znosi on nigdy sprzeciwu. Domaga się natomiast bezustannych owacyj. Kto go nie oklaskuje, uważany jest za wroga państwa. Jego portret znajdować się musi w każdym domu. Trzeba przed nim bić pokłony o wiele żarliwiej, aniżeli to dawniej bywało.
Właśnie znajdujemy się koło słynnego Kremla. Jest to gród obronny, pochodzący z XIV wieku. Składa on się z całego kompleksu budynków reprezentacyjnych i gospodarczych. Wznosi się na wywyższeniu nad brzegiem rzeki Moskwy. W samym środku obecnej stolicy.
Tu mieszka dyktator Stalin. Niektóre okna są oświetlone. Może tam właśnie urzęduje czerwony car. Opowiada mi p. N., że powszechnie mówi się o tym, jak to Stalin zamieszkuje w jednej skromnej izbie. Tymczasem tyran ten zajmuje aż jedenaście luksusowo urządzonych apartamentów. Dużo czasu spędza on w swoim biurze, które bywa często przenoszone z jednego do drugiego skrzydła. Stalin bowiem, który codziennie wydaje krwawe rozkazy, sam odczuwa paniczny surach przed śmiercią.
Kreml otoczony jest strażą, pełniącą służbę nawet wewnątrz zamku. Straż ta składa się z trzech tysięcy wiernych Gruzinów, współziomków Stalina, którzy otrzymują dodatkowy żołd i wyżywienie.
Osobni strażnicy znajdują się również na licznych wieżach zamku.
W związku z tym opowiada mi mój towarzysz następujące zdarzenie:
Do jednego z nich, trzymającego w ręku trąbę, odezwał się ostatnio ktoś z uczestników wycieczki amerykańskiej, której z tej wieży chciano pokazać piękny widok na Moskwę.
- Co tu robicie z tą trąbą? - pyta rezolutny Amerykanin.
- Czekam na wybuch rewolucji światowej - odpowiada strażnik - a gdy wybuchnie mam zatrąbić!
- Winszuję, towarzyszu - ciągnie dalej Amerykanin - macie zapewnioną posadę na wieki wieków.
Stalin rzadko wyjeżdża z Kremla. Wówczas nie wolno nawet zbliżać się do samochodu dyktatora. Grozi to ciężką karą więzienia. Dyktator otacza się ludźmi zaufanymi. Mimo to często ich zmienia, skazując niejednego z nich na śmierć lub ciężkie więzienie.
Udajemy się do teatru.
Jest to teatr reprezentacyjny, do którego prowadzi się wszelkie delegacje robotnicze z zagranicy i innych wielbicieli reżimu. Zajeżdżamy przed gmach teatralny. W westibulu już pełno ludzi. Jedno uderza. Stroje całkiem europejskie. Piękne futra karakułowe, drogie suknie wieczorowe. Ich właścicielki to żony dygnitarzy bolszewickich. Wśród nich dużo twarzy żydowskich. Nie widać tu całkiem biedoty, którą spotykaliśmy na ulicy.
Mimo, że miejsce kosztuje przeciętnie 20 rubli (tyleż złotych) wszystkie bilety są rozprzedane.
Mój znajomy zwraca się do zawiadowcy z prośbą o bilety. Tłumaczy mu, że przyjechałem z głuchej prowincji i że w teatrze jeszcze nigdy nie byłem.
Zawiadowca, chłopisko o szerokich policzkach i jeszcze szerszych barach, w długich butach i w jasnej rubaszce, spogląda na mnie z politowaniem. Następnie prowadzi nas do sekretariatu, gdzie otrzymujemy bilety zarezerwowane.
- Pożałujsta - mówi na odchodnym.
Wnętrze teatru, zbudowanego jeszcze za czasów carskich, jest naprawdę imponujące. Bolszewicy ze swej strony poumieszczali na ścianach i na kurtynie godło komunizmu oraz rok 1917 jako początek rosyjskiej rewolucji.
Grają ,,Koniok gorbunok” - konik garbaty. Wystawa i gra bez zarzutu. Nie wolno jednak zapominać, że ten właśnie teatr jest jednym z głównych ośrodków propagandy dla turystów zagranicznych.
W czasie przerw ludzie przypuszczają istny szturm na bufet teatralny. Zapijają drogie koniaki francuskie. Zjadają wyszukane smakołyki. Przeważają znowuż typy żydowskie.
Znajomy pragnie mi jeszcze pokazać najwspanialszy hotel-restaurację ,,Metropol”. I tutaj wszystko jak za dawnych czasów. Służba, ubrana w piękne czerwone liberie, kłania się do pasa. Wspaniałe sale rzęsiście oświetlone. Wszystkie stoliki zajęte. Muzyka gra. Pary tańczą. Obiad kosztuje tylko 50 rubli. Napływają ciągle nowi ludzie. Żydowice poubierane w najdroższe futra, w towarzystwie niemniej dobrze ubranych wyższych urzędników sowieckich - również żydów.
Następnie oglądamy najwspanialszy w Moskwie sklep żywnościowy. Wewnątrz kolumny marmurowe, mozaika. To chyba dawniejszy pałac bogacza moskiewskiego. Tak jest istotnie.
Ceny zawrotne. Kilogram szynki 25 rubli. W sklepie setki ludzi. Wyszukują i kupują najrozmaitsze delikatesy.
Przed sklepem widać biedotę obdartą i źle odżywianą. Ci ludzie nie zawsze mają na chleb lub ziemniaki.
Teraz dopiero zaczęło mi się nieco rozjaśniać w głowie. A więc ta równość bolszewicka, tak szumnie reklamowana, to wierutne kłamstwo. Są klasy tak samo, jak były za dobrych dawniejszych czasów. Są wyzyskiwani i wyzyskiwacze. Z tą tylko różnicą, że ci ostatni, pełni cynizmu, wyzbyli się wszelkich skrupułów i każdej chwili zdolni są do wszelkiej zbrodni...
- Musimy jeszcze zobaczyć kolej podziemną! - słyszę nową propozycję. To przecież chluba bolszewików. Tym się szczególnie szczycą wobec zagranicy.
Zjeżdżamy. Wraz z nami zjeżdżają krasnoarmiejcy w długich szynelach, robotnicy i rozmaite wyrostki. Tu się ludzie przynajmniej uśmiechają. Taka jazda sprawia im dużo uciechy. Jedyny to zresztą uśmiech, który spotkałem w Rosji.
Pociągi odjeżdżają co chwilę. Wagony dosyć wygodne. Wiele w nich sensacyjnych reklam.
Znalazłszy się znowu na ulicy, spotykamy większy oddział żołnierzy. Na czele kroczy orkiestra. Wygrywa jakiegoś „czerwonego” marsza. Żołnierze kroczą poważnie bez szczególniejszej werwy. Karabiny i mundury mocno zaniedbane.
Opowiada mi p. N., że armia bolszewicka liczy na stopie pokojowej milion pięćset tysięcy żołnierzy. Armia jest dobrze zmotoryzowana i wyposażona w nowoczesny sprzęt wojenny. Rezerwy w ludziach przekraczają dziesięć milionów. Cóż z tego, kiedy brak jej dowódców. Najlepszych oficerów wystrzelano. Na miejsce ich weszli prości podoficerowie, element zupełnie nieprzygotowany do objęcia kierowniczych stanowisk. Więc armia czerwona to kolos na glinianych nogach. Opowiada dalej mój przyjaciel, że w ostatnim czasie armia czerwona biła się już niejednokrotnie.
Widząc moje zdziwienie, tłumaczy mi, jak to za pomocą wojska tłumiono ostatnio krwawe powstania, na północnym Kaukazie, na Ukrainie i w Azji Środkowej.
Takie bunty zdarzają się coraz częściej. Inna rzecz, że nie mają one szans powodzenia. Na miejsca zagrożone bowiem wysyła się od razu brygady zmotoryzowane, wyposażone w nowoczesną broń i samoloty bombardujące. Po kilku dniach czy wreszcie tygodniach następuje „pacyfikacja” terenów. Więc wszystko daremne.
- Niczego tak nie pragniemy jak wojny - mówi mój przyjaciel. - Na wypadek wojny będzie powstań i rewolt bez liku. Ci ludzie zrozpaczeni uderzą widłami, kosami, czym tylko się da na tyły czerwonej armii. Wówczas to dopiero zwali się wszystko i nadejdzie dzień upragnionej swobody.
Chodzimy po Placu Czerwonym. Tu odbywają się wszystkie parady wojskowe i państwowe uroczystości. Wstępujemy na chwilę do mauzoleum Lenina. Zbudowano je z czerwonego marmuru.
Dwaj krasnoarmiejcy stoją wyprostowani na baczność. Zabalsamowany Lenin spogląda na nas ze zdumieniem i nieco groźnie. Zmarszczki na wyżółkłej skórze wyostrzyły jego rysy, dodając jego żydowskiej twarzy wyrazu zaciętości.
Kiedyś urządzano do mauzoleum istne pielgrzymki. Dziś tu już rzadko kto zagląda. Widocznie poznali się na Letnie i jego rzekomych dobrodziejstwach. Zresztą Lenin nie bardzo mógłby się przyznać do wszystkiego, a zwłaszcza do ustroju panującego dziś w Rosji.
Przewidywał bowiem Lenin całkowite pochłonięcie państwa przez ustrój komunistyczny. Tymczasem poszła Rosja w kierunku upaństwowienia wszelkich dziedzin życia społecznego. Poza tym władza jak w państwach totalnych skupiona została w rękach jednostki. Lenin wymazał raz na zawsze nazwę „Rosja”, tworząc t. zw. Związek Socjalistyczny Republik Rad (Z. S. R. R.). Dziś zaś coraz częściej mowa o „rosyjskiej ojczyznę”. Dziś nawołuje się do poznawania dziejów ojczystych. Gloryfikuje się bohaterów narodowych: Aleksandra Newskiego, Piotra Wielkiego, Kutuzowa, Suworowa, itd.
Ostatnie objazdy po Moskwie. Oglądamy z daleka gmachy placówek zagranicznych, również i gmach ambasady polskiej, mieszczącej się w pięknym stylowym pałacu należącym przed rewolucją do pewnego zamożnego arystokraty. Pod koniec zajeżdżamy do „kryjówki” dobrze zamaskowanej... Spotykamy tam kilku Rosjan i dwóch Polaków. Odbywa się tam nawet małe przyjęcie i bardzo serdeczne zmowy...
Stawiam moim znajomym ostatnie pytanie:
- Kiedy skończą się nareszcie rządy bolszewickie?
- W Rosji dokonuje się wszystko powoli - odpowiadają. Może jeszcze potrwać dwa lub trzy lata... Lecz to najwyżej. Przywódcy bolszewizmu sami się powoli wytępią. Po latach chaosu i terroru nastanie nareszcie oczekiwane odprężenie.
- A potem? - pytam.
- Dawniejsza Rosja już nie powróci. To pewne. Ogromne połacie ziemi pozostaną w rękach włościan. To też pewne. Przyszły ustrój będzie musiał się liczyć nieco z nowym pokoleniem, wychowanym całkowicie na zasadach komunistycznych i przesiąkniętym nim mniej lub więcej.
- Dojdzie zapewne do wielkich pogromów żydowskich. Boć żydzi mają tyle zbrodni na sumieniu, że naród rosyjski im tego nigdy nie zapomni.
- Nastąpi wspaniałe odrodzenie religijne. Prawosławie poniesie jednak duże straty na rzecz katolicyzmu. My katolicy w Moskwie mimo krwawego prześladowania rozumiemy najlepiej, że Kościół Katolicki jest największym międzynarodowym bastionem wolności...
Jak chętnie pozostałbym jeszcze dłużej w Moskwie. Nie chcę jednak zbytnio ryzykować.
Pożegnawszy się serdecznie z moim towarzyszem udaję się na dworzec. Wysiadam z taksówki. Od razu podchodzi agent GPU.
- A wy kto takoj?
- Jestem grażdanin, obywatel Polski. Jadę z Chin.
- A od kuda wy jedietie?
- Jadę z Charbina.
- A paszport u was jest?
- Jest.
Następują pytania, gdzie byłem, co robiłem. Tłumaczę się, jak mogę. Przejechałem cały świat. Chciałem poznać i Moskwę. Byłem w teatrze, w mauzoleum Lenina... Agent kiwa głową, że mi wierzy. Następnie towarzyszy mi aż do odejścia pociągu. W ostatniej chwili zjawia się Berkowicz. Żydek, cały zdenerwowany, zaczyna mi wymyślać:
- Kto wam pozwolił się oddalić?
- Czy nie wiecie czym to pachnie?...
Kobieta-naczelnik w czerwonej czapce daje znak do odjazdu. Ekspres nocny mija przedmieścia uśpionej stolicy, a potem wdziera się miarowym stukotem kół w cichą, mroźną noc. Mija sygnały na małych stacyjkach, zielone, czerwone, żółte, niebieskie.
Berkowicz przynosi mi nad ranem sporo bibuły komunistycznej w polskim języku. - Niech szanowny pan zabierze - przeczyta, pomyśli... To nic nie zaszkodzi, a może...
Powiedziałem żydowi kilka cierpkich słów. Od razu też wyniósł się z przedziału, nie pokazując się więcej. Stajemy w Orszy, w Mińsku, a w południe ekspres wtacza się, sapiąc ze zmęczenia, na tory ostatniej stacji rosyjskiej Niegorełoje. Następuje ponowna rewizja bagażów, przykra i niebezpieczna. Tym razem nie mam szczęścia. Celnik bolszewicki, który zabiera się do moich bagażów, ma minę okrutną i twarz nabrzmiałą alkoholem. Każe mi rozwinąć wielki obraz chiński z Chrystusem ukrzyżowanym. Na widok obrazu roześmiał się szyderczo. Tak szyderczo, że dziś jeszcze brzmi mi w uszach jego złowrogi chichot. A potem zaklął, wymawiając straszne bluźnierstwo... Oto ostatnie wrażenie z Bolszewii. Siadamy znowu do pociągu.
Zbliżamy się ku granicy polskiej. Gdzież ona? Na budce wartownika kolejowego widnieje jeszcze wielki portret Stalina. A może teraz! Dwóch chłopaków stojących obok torów przypatruje się pociągowi. Lecz nie. Mają czerwone gwiazdy na czapkach.
Pociąg zwalnia biegu. Mijamy gniazda karabinów maszynowych i wielkie reflektory. Mijamy bramę triumfalną, wiodącą do „czerwonego raju”. A potem kilka linii drutów kolczastych i wysokie budki strażników. Pociąg staje. Do wagonów wchodzi polska policja. Serca zabiły radośnie. W duszy rozkwita radość. Blaskami wiośnianego słońca i orłem polskim na czapkach urzędników wita nas Polska, najdroższa Ojczyzna.
Ks. Posadzy. [s. 141]
Druk: „Przewodnik Katolicki” 9(1939), s. 139-141.
Artykuł wydrukowany również jako część rozdziału: „Moskwa, krwawiąca stolica”
książki: I. Posadzy, Przez tajemniczy Wschód. Wrażenia z podróży,
Potulice 1939, s. 345-356.