Ośrodek Postulatorski Chrystusowców
Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy

Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy

(1898-1984)
Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik

PK

Stolica Dalekiego Wschodu.

Nowe Tokio. - W morzu świateł elektrycznych. - Przed pałacem cesarskim. - Żołnierz japoński i jego dowódcy. - W katedrze tokijskiej. - Do ambasady polskiej. - Na cmentarzach. - Zwiedzamy stolicę. - Trzęsienie ziemi.

XVI.

Tokio oznacza dosłownie "Stolicę Dalekiego Wschodu”. A jest nią Tokio bezsprzecznie, na Dalekim Wschodzie, trzecie z rzędu na świeciel To też nie dziw, że z zaciekawieniem stawiamy pierwszekroki na bruku, a raczej na asfalcie tokijskim.

Nad piękną rzeką Sumida rozciąga się to miasto-olbrzym, będące zarazem stolicą tak potężnej dziś Japonii. Sześć milionów mieszkańców, największe miasto na Dalekim Wschodzie, trzecie z rzędu na świecie!

To też nie dziw, że z zaciekawieniem stawiamy pierwsze kroki na bruku, a raczej na asfalcie tokijskim.

Uderza od razu ogromna ilość samochodów, autobusów. Nie widzimy ani jednej rykszy ani kurum - wózków japońskich. Znikły również wozy, zaprzężone we woły, spotykane po innych miastach.

Trzęsienie ziemi w r. 1923 zmiotło stare Tokio z powierzchni. Odbudowano je w krótkim czasie i to według z góry przemyślanego planu. Szerokie ulice, przestronne place zajęły miejsce wąskich i ciasnych uliczek. Wszystko na wzór amerykański. Tylko gmachy i domy nie są zbyt wysokie. Nikt nie zaryzykuje drapacza chmur ze względu na bezustanne niebezpieczeństwo trzęsienia ziemi.

Tokio rozbudowuje się w szerz. Z jednej strony sięga aż do Oceanu Spokojnego - zachodnie zaś przedmieścia wrzynają się daleko w dolinę Kanto. A więc są odległości dochodzące do kilkudziesięciu kilometrów. Mimo to nie trudno przedostać do dalszych dzielnic. Kolej podziemna, gęsta sieć tramwajów, autobusów i kolei elektrycznych ułatwiają komunikację. Przy tym bilety czy to autobusowe czy kole podziemnej kosztują tylko grosze.

Idziemy ulicą Ginza, najruchliwszą arterią komunikacyjną stolicy. Nowoczesne reklamy na szyldach pionowych i białych chorągiewkach przed wielkimi wystawami. Ludzie stają i przypatrują się jakiejś osobliwości. Są spokojniejsi, aniżeli u nas. Bo czemuż to uprzykrzać sobie życie zbytnią nerwowością?

Zapadł mrok. Zapala się niezliczona ilość świateł i lampionów. Niewidzialna ręka pisze neonowym światłem znane tutejsze reklamy. Ginza zamienia się w jedno morze światła i jasności. Doprawdy nie widzieliśmy żadnego miasta na świecie, tonącego w takiej powodzi światła elektrycznego. Tłum różnobarwny przewala się po obu stronach jezdni. Ludzie przeważnie w kimonach i drewnianych chodaczkach. Przechodzą Japonki z dziećmi na plecach, zawiniętymi w chusty. Twarze pokryte grubą warstwą pudru dla wybielenia nieco śniadej cery.

- Good evening (czyt. gud iwning), dobry wieczór - zagadujemy po angielsku jegomościa w ciemnym kimono, chcąc się dowiedzieć, kędy droga do pałacu cesarskiego. Jegomość kiwa głową, że nie rozumie. Ta sama historia z następnym, którego zatrzymujemy. Nie spotykamy ani jednej twarzy europejskiej. Trzeba bowiem wiedzieć, że na 100 milionów ludności w cesarstwie japońskim mieszka niecałe 6 tysięcy Europejczyków i Amerykanów. Japonia broni się przed obcą imigracją. Ma ona zresztą namacalny przykład na Chinach, będących igraszką w rękach obcych przybyszów.

Przypadkowo docieramy do pałacu cesarskiego, a raczej do jednej z fos, którymi pałac jest otoczony. Patrzymy na wszystkie wały, mosty i potężne baszty. W rozległym parku widać tylko czuby wygiętych dachów zabudowań pałacowych. Ach, gdyby tak można przejść - myślimy sobie. Krążą przecież o tym zaczarowanym królestwie prześliczne baśnie. Krótko przed nami przyjął tu cesarz kardynała Daugherty, legata Ojca św. [s. 313] na kongres w Manili. Fakt niebywały w dziejach Japonii! Szkoda, żeśmy się spóźnili. Może było by się nam udało przyłączyć do otoczenia. Zobaczylibyśmy cesarza! A pani Kawai, gorliwej katoliczce, wdowie po zmarłym ambasadorze japońskim w Warszawie, która jest damą dworu i przyjaciółką cesarzowej, zawieźlibyśmy pozdrowienie z kochanej stolicy nadwiślańskiej!

Japończycy wierzą w boskie pochodzenie cesarza. "Ramy polityki japońskiej były założone przez królowę słońca, a przez nią objawione pierwszemu cesarzowi” - tak brzmi oświadczenie rządu z 4 sierpnia 1935 r. Toteż portret cesarza wisi w domu japońskim na miejscu uprzywilejowanym. Inne obrazy znajdować się muszą w pewnej odległości i zawsze poniżej portretu cesarskiego.

Niedawno temu gdzieś, w jakiejś wiosce paliła się szkoła. Nauczyciel nie bacząc na niebezpieczeństwo, wpada do klasy, by ratować podobiznę cesarza, otaczaną aureolą świętości, i ginie w płomieniach. Gazety pisały potem, że nauczyciel spełnił tylko swój obowiązek.

Innym razem młody lotnik zbłądził wśród mgły i przeleciał nad pałacem cesarskim.

Po wylądowaniu, zorientowawszy się w sytuacji, popełnił samobójstwo. Czuł się winnym obrazy majestatu.

Cesarz jest głową państwa i głównodowodzącym armii. W razie mobilizacji 12 milionów japońskich żołnierzy gotowych jest poświęcić swe życie za cesarza i Japonię.

- Żołnierz japoński jest najlepszy na świecie - oświadczył jeden z generałów tutejszych. Może w tym powiedzeniu trochę przesady. W każdym razie pod względem uzbrojenia jak i ducha poświęcenia żołnierz japoński w niczym nie ustępuje, europejskiemu. Jest on zdolny do poniesienia największych ofiar. Dowodem tego bohaterskie szturmy piechoty japońskiej pod Mukdenem. Świadczy o tym rycerski epizod z ostatnich walk o Szanghai. Chodziło o zrobienie wyłomu w ważnej pozycji nieprzyjacielskiej. W pewnym momencie trzech piechurów japońskich, wlokąc za sobą olbrzymią bombę, podchodzi do pozycji i razem z bombą, wysadzają się w powietrze, torując drogę kolumnom szturmowym.

Jeszcze większymi, wprost heroicznym duchem patriotycznym owiani są oficerowie japońscy. Kiedy kredyty na armię zostały uchwalone, lecz nie jednogłośnie, dla zmycia tej hańby czterech oficerów popełnia „harakiri” samobójstwo. Oficerowie zabierają obecnie głos i w polityce. Domagają się reformy rolnej i nowego prawa wyborczego. Na zewnątrz domagają się wojny z Rosją. W myśl wielkiego patrioty Ikki Kita państwo ma prawo wojować z narodami, które posiadają niewspółmiernie wielkie obszary ziemi, lub też rządzone są w sposób nieludzki.

Oficerowie japońscy potrafią przeprowadzić swoje żądania. Tak było i 24 lutego 1936 r. Przez ulice Tokio pędziły samochody ciężarowe. Na samochodach oficerowie i żołnierze 1 i 5 pułku piechoty. Zajeżdżają przed gmachy państwowe. Grupa oficerów wpada do mieszkania premiera Okady.

- Panie premierze Keisuke Okada! Przyszliśmy pana zabić. Polityka musi wejść na czyste wody!

Posypały się kule. Premier upadł w kałuży krwi. Ta sama scena w rezydencji ministra finansów Takahasi. Nienawidzili go, bo za mało dawał na wojsko. Zginął tego dnia i Watanabe, główny inspektor szkół wojskowych i wielu innych. Nazajutrz jedziemy na mszę św. do katedry, położonej w dzielnicy Sekiguci. Jest to właściwie kościół parafialny. Po zawaleniu się katedry, w czasie trzęsienia ziemi, został on kościołem biskupim.

W kościele spotykamy grupkę modlących się. Są to przeważnie kobiety z białym welonem na głowie. Modlą się bardzo żarliwie. Jedna z nich skulona na macie pod filarem pisze sobie coś na białym arkuszu papieru.

W czasie mszy św. modlimy się gorąco o nawrócenie Japonii. Rozumiejmy, dobrze, że Japonia to potęga, o której ludzie u nas słabe mają tylko wyobrażenie. Jej nawrócenie było by przełomem, w dziejach świata i Kościoła.

Po wyjściu z świątyni odwiedzamy J.E. Ks. Arcybiskupa Ksambon, pasterza archidiecezji tokijskiej. Poznaliśmy go już w Manili. Uczestniczył on w kongresie na czele licznej pielgrzymki japońskiej. Gorące jego przemówienie w języku japońskim wywołało wówczas burzę oklasków wśród obecnych.

- Soyez bienvenus (czyt.: słuje bięweni) - Witajcie! - rzuca nam ks. arcybiskup na powitanie.

Wypytuje się potem szczegółowo o nasze wrażenia. Następnie sam dużo opowiada. Widać, że bardzo kocha Japonię. Mówi o religijności Japończyków. Jest to wprawdzie religijność jeszcze pogańska, usposabia ona jednak duszę do przyjęcia prawdziwej religii.

- Dusza japońska - mówi nam najczcigodniejszy arcypasterz - poszukuje na gwałt Boga. Bóg zaś dobry jest i łaskawy dla tych, którzy go szukają i poznać pragną...

Rezydencja arcybiskupia otoczona jest pięknym ogrodem, który się łączy z ogrodami sąsiednich will i parkiem publicznym. Ogrodzenie kamienne, bogato rzeźbione. W górę strzelają majestatycznie smukłe pnie kryptomery. Karłowate sosny wychylają gęstą szczecinę swych kosmatych koron. Złoto-rdzawy bambus przechyla swe pręty i uderza nimi o obrosłe pleśnią kamienie. Jedziemy na Siba Mita Cunamaci do ambasady polskiej. Mieści się ona w obszernym pałacu, wydzierżawionym na ten cel przez Państwo Polskie. Świeżo mianowany ambasador p. Romer ma tu przyjechać w maju. Zastępuje go na razie p. Trawiński, sekretarz ambasady. Przyjmują tu nas bardzo gościnnie. Idą telefony, żeby nam ułatwić załatwienie niektórych spraw.

- Mosi, mosi (znaczy to po japońsku: hallo!) - przy telefonie brzmi nieco śmiesznie. Dodać bowiem należy, że Japonia nie posiada jeszcze telefonicznych automatów. Numer trzeba zamówić u telefonistki.

Dowiadujemy się, że i w Tokio jest kilku Polaków i że kupcom naszym pp. Rzewuskiemu i Stachowiakowi powodzi się nieźle.

Muszę wspomnieć także o p. Hacnesan-Takahasi, która była w Warszawie służącą u zmarłego ambasadora Kawai. Hacnesan jest katoliczką i mówi płynnie po polsku. Opowiada nam, że tęskni za Warszawą, a szczególnie za kościołem św. Krzyża, w którym tak nabożnie ludzie się modlą.

Wyruszamy teraz na zwiedzenie stolicy pod przewodem tłumacza ambasady. Japończyka. Błękit zawisł nad miastem. Wiośniane słońce uśmiecha się z nieba. Oświetla zbiorowisko gmachów pałaców i domów i szafirowe wody Sumidy.

Tak się dziwnie składa, że nasamprzód, wstępujemy na olbrzymi cmentarz miejski. Pomniki granitowe „tori”, obeliski z charakterystycznymi napisami stoją jeden przy drugim, ocienione [s. 314] koronami sosen i klonów. Przewodnik odczytuje napisy: Tu spoczywa znany bogacz Mosinaga, tu sławny inżynier Kawakila...

Stajemy przed pomnikiem generała Nogi, uwielbianego bohatera narodu. Sławny zdobywca Port Artura i pogromca Moskali pod Mukdenem popełnił wraz z małżonką „harakiri” i to w dniu pogrzebu cesarza Medżi Tenno. Jako gorący patriota chciał on towarzyszyć cesarzowi w drodze do wieczności.

W parku Medżi oglądamy pagodę wzniesioną na cześć cesarza tegoż nazwiska. Idziemy jakieś 20 minut szerokimi alejami wespół z tłumem pielgrzymów, przybyłych ze wszystkich stron Japonii. Idzie z nami wycieczka żeńskiego oddziału Przysposobienia Wojskowego w białych mundurach...

Idą żołnierze, oficerowie, chłopi - wszyscy w religijnym nastroju. Po obu stronach alei stróżują bazaltowe kolumny sugi - cyprysów. Olbrzymie hinoki - cyprysy i dzikie kasztany wyrastają obok wdzięcznej kiri - wierzby płaczącej.

Przed świątynią pielgrzymi myją sobie ręce i płuczą usta. Inni biją już pokłony i szepcą modlitwy. Bonzowie „Szinto” w białych jedwabnych szatach błogosławią -gałązką świętego drzewa sasaki. Tam znowu bonza wprowadza młodą matkę z dzieckiem na ręku do świątyni. Dziecko mocno wymizerowane, widocznie chore, więc chodzi pewnie o odpędzenie złych duchów.

Przejeżdżamy wzdłuż ogromnych parków Hibia, Siba Neno i Asakuza. Podziwiamy od zewnątrz wspaniały gmach parlamentu i pagody Sengakui i Jasukurni. Zwiedzamy tereny, na których w r. 1940 odbędzie się wszechświatowa olimpiada.

Na afiszach, reklamujących najnowsze filmy nie spotykamy nigdzie obrazów drastycznych. Mówi nam nasz przewodnik, że na wszystkich filmach japońskich mogą bywać nawet i dzieci. Są one dobierane z wielkim poczuciem wstydliwości. Filmy europejskie i amerykańskie wyświetla się dopiero po wycięciu nieodpowiednich obrazów. Dowiadujemy się, że i z „Chłopów” Reymonta, które zostały przetłumaczone na język japoński, usunięto wszystko, coby obrazić mogło wysoką moralność japońską. Tak dbają poganie o zdrowe i dobre obyczaje!

Ks. Posadzy. [s. 315]

 


Druk: „Przewodnik Katolicki” 20(1937), s. 313-315.
Artykuł wydrukowany również jako rozdział: „Stolica Dalekiego Wschodu”
w książce: I. Posadzy, Przez tajemniczy Wschód. Wrażenia z podróży,
Potulice 1939, s. 241-249.

Drukuj cofnij odsłon: 13807 aktualizowano: 2012-02-01 16:38 Do góry

projektowanie stron www szczecin, design, strony dla parafii

OŚRODEK POSTULATORSKI TOWARZYSTWA CHRYSTUSOWEGO

ul. Panny Marii 4, 60-962 Poznań, tel. (61) 64 72 100, 2024 © Wszelkie Prawa Zastrzeżone