Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
t. II
30. List okrężny
Na śmierć Założyciela.
Kochani Księża!
Żyjemy wszyscy pod wrażeniem straszliwego ciosu, który spotkał Kościół katolicki, Naród polski, Polonię zagraniczną, a zwłaszcza nasze Towarzystwo. W dniu 22 października zmarł w Warszawie kardynał August Hlond, Prymas Polski, Założyciel naszego Towarzystwa.
Ojciec święty stracił w Zmarłym światłego doradcę w sprawach Kościoła świętego we wschodniej Europie. Pamiętamy dobrze, jak z tego powodu zmarły Prymas Polski zawsze miał wolny przystęp do Ojca świętego, ilekroć bawił w Rzymie.
Kościół święty stracił w nim jednego z najwierniejszych i najzdolniejszych kardynałów. Naród polski opłakuje stratę swego Wodza duchowego, który przez dwadzieścia lat prymasostwa, w swych płomiennych przemówieniach i listach pasterskich wskazywał mu drogi dziejowego posłannictwa a potęgą swej myśli uskrzydlał ducha polskiego.
Polonia zagraniczna w ogromie bólu chyli dziś swe żałobne sztandary u trumny swego Protektora. Nie było przecież na wychodźstwie polskim znaczniejszych poczynań, których głową i sercem nie był Prymas Polski.
Największy cios jednak spotkał nasze Towarzystwo, które jak ta biedna sierota w nieutulonym żalu i smutku stoi u trumny tego, który z woli Opatrzności Bożej był jego Założycielem, jego Protektorem i zawsze życzliwym Przyjacielem.
Zaledwie kilka tygodni temu, kiedy miałem szczęście rozmawiać z śp. Zmarłym w czasie dwugodzinnej audiencji w Gnieźnie, wypytywał się o wszystkie szczegóły dotyczące obecnego stanu Towarzystwa, kreślił plany na przyszłość, udzielał rad i wskazówek.
Aż wierzyć się nie chce, że to wielkie serce Założyciela bić przestało na zawsze. Niezbadane są wyroki Boże. Czujemy jednak, że Towarzystwo poniosło największą stratę od chwili swego powstania, toteż serca nasze przejęte są bólem najgłębszym, a każdy z chrystusowców dziś tym bólem żyje i oddycha.
Siedemnaście lat czułej, ojcowskiej opieki Założyciela nad Towarzystwem, to wiekopomna zasługa, która w dziejach Towarzystwa jaśnieć będzie niezrównanym blaskiem.
Ile serdecznych modlitw zanosił Prymas Polski do Boga, zanim zabierze się do stworzenia tego dzieła. Ile lęków bolesnych i wahań przeżywa ta dusza, tak czuła na wyraźne wołanie Boże, a równocześnie świadoma wielkiej odpowiedzialności za to przed Bogiem.
Z jakim rozpromienieniem na twarzy wraca w pamiętnym maju 1931 roku z Rzymu do Polski, kiedy to sam Namiestnik Chrystusowy usuwa wszelkie pod tym względem wątpliwości. Wszak w uszach brzmią mu te opatrznościowe słowa Piusa XI wzywające go do stworzenia nowego zgromadzenia:
„A jeśli Papież rozkaże, czy to będzie wyraźny znak z nieba?"
„Proszę Waszej Świątobliwości - powiedział wówczas Prymas Polski - to jest wyraźny znak z nieba, to jest wyraźna wola Boża".
Cała organizacja nowo powstającego zgromadzenia to jego wyłączna zasługa. Mimo licznych zajęć, często zajeżdża do Potulic, kolebki nowego zgromadzenia, by dawać instrukcje, osobiście przekonywać się o tym, co już zrobiono.
Sam pisze Ustawy naszego Towarzystwa, które stanowią odtąd prawdziwy kodeks życia zakonnego dla każdego chrystusowca. A oto co pisze, gdy je nadsyła: „Zarazem przesyłam nowemu Zgromadzeniu czułe błogosławieństwo z tym życzeniem, by jego członkowie, zachowując ściśle przepisy tych Ustaw i strzegąc ducha swej gromadki rodzinnej, rośli ustawicznie w miłości Boga i chlubnie spełnili swoje górne posłannictwo".
W Ustawach tych, w jędrnych słowach wytycza programowego ducha nowego Zgromadzenia. A ten charakterystyczny duch, to nic innego, jak odbicie zasad jego własnego programu życiowego.
Wszak bezgraniczne ukochanie sprawy Bożej, owa żądza ofiary z siebie i radosne poświęcenie sił, wygód i życia dla zbawienia dusz oraz bezgraniczna karność wewnętrzna w duchu wiary, to granitowe zasady, na których własne życie i działalność oparł wielki Prymas Polski.
Jest duszą wewnętrznej i zewnętrznej rozbudowy Towarzystwa. Jest właściwym jego Kierownikiem. Nie było znaczniejszych posunięć w Towarzystwie, których zmarły Założyciel nie byłby głównym inicjatorem.
Potulice kocha każdym drgnieniem ojcowskiego serca. Mówi o „duchu potulickim", o swych „kochanych Potuliczanach". Z ojcowską radością przeżywa z nami w zaciszu potulickim nasze 3-lecie, nasze 5-lecie i wszystkie ważniejsze uroczystości.
Przebywając za granicami państwa, myślą wybiega do kolebki naszego Zgromadzenia, przysyłając nam z dalekich stron swoje wskazania i ojcowskie pozdrowienia!
„Dziękuję za pocieszające wiadomości z potulickiego zacisza. Myślałem o nim tyle razy, spotykając się z naszymi tułaczami za Atlantykiem i konstatując osobiście ich duchowe opuszczenie, a widziałem tyle potrzeb i taką tęsknotę za polskim kapłanem, że modliłem się o ducha, o wielkiego ofiarnego ducha dla tych wszystkich, którzy kiedyś z Potulic podążą za tą naszą ukochaną bracią. Ale przekonałem się, że muszą to być serca wielkie, by wszystkich i wszystko ogarnęły, i wierzących i odpadłych, dobrych i upadłych, spokojnych i niezgodnych, tych, co polskiego kapłana chcą i tych, co zwalczać będą.
Na grobach Apostołów modliłem się o ducha apostolskiego dla członków Towarzystwa Chrystusowego, o pełne i wyłączne oddanie się zadaniom jego, o taki żar gorliwości, iżby spalił wszystko to, co samolubne w jakimkolwiek znaczeniu, a miłością Bożą bez granic uszlachetnił i spotęgował wszystko to, co jest pierwiastkiem szlachetnym i łaski Bożej porywem ku doskonałości i ofierze ze siebie. Sanctificemini adhuc...".
Z jego inicjatywy powstaje własne czasopismo „Głos Seminarium Zagranicznego".
Nieco później zaczyna wychodzić miesięcznik „Msza Święta". Ten miesięcznik, który od razu zdobywa sobie serca czytelników polskich, jest konsekwentnym realizowaniem posłannictwa Towarzystwa, którego członkowie w myśl i Ustaw mają:
„Słowem i piórem szerzyć wszędzie znajomość Mszy świętej w tym celu, by wierni, przejęci znaczeniem i wielkością Najświętszej Ofiary, uczestniczyli w niej możliwie codziennie i z największą korzyścią".
Za jego też radą powstają Potulickie Zakłady Graficzne. Z jaką radością dowiaduje się o ich uruchomieniu, a na dzień ten uroczysty śle osobne błogosławieństwo i serdeczne życzenia: „...Więc wkrótce ruszą tłoki drukarskie, w imię sprawy Bożej wśród tułaczy polskich. Niech łaska Boża spocznie na każdym słowie, które drukarz potulicki wysyłać będzie na kraj polski i na świat cały. Specjalnym triduum należy przed uruchomieniem drukarni ubłagać pisarzom natchnienie, a słowu drukowanemu skuteczność Bożą".
Ilekroć Towarzystwo znajduje się w przykrych kłopotach materialnych, zmarły Założyciel spieszy z wydatną pomocą, oddając na rzecz Towarzystwa nieraz ostatni uciułany przez siebie grosz.
By zaznajomić biskupów polskich oraz wybitne osobistości z kraju i z zagranicy z nowym dziełem , zaprasza ich do Potulic. Dzięki temu wszyscy prawie biskupi polscy oraz wybitni działacze społeczni zwiedzili nasze ustronie.
Zmarły Założyciel był genialnym wychowawcą pierwszego pokolenia chrystusowców. Nie zapomnimy nigdy czaru osobistego kontaktu. Rozumiał jednak dobrze, że Towarzystwo stanąć musi na własnych nogach, że musi być tak wzmocnione, by mimo zbliżającej się burzy i mimo braku łączności z nim, mogło się ostać. Toteż parę miesięcy przed wojną pisze nam list rozpoczynający się od tych znamiennych słów: „Nolite sperare in principibus".
Przeto burza wojenna zastała nas przygotowanych na wszelkie ewentualności. Jeśliśmy je mimo złośliwych wróżb szczęśliwie przetrwali, jest to obok Opatrzności Bożej, wielka zasługa zmarłego Założyciela.
Po wojnie rozpoczyna się praca duszpasterska kapłanów Towarzystwa na szerszą skalę, i na tę historyczną chwilę Towarzystwo miało już gotowe wskazania Założyciela. Nadesłał on je krótko przed wojną: „Gdy w zacisznym krynickim kąciku przebiegam myślą ostatnie lata i zastanawiam się nad tym, jaka to łaska Najwyższego a zarazem jaki to trud, gdy nowe zgromadzenie włącza się w twórcze życie Kościoła, to chciałbym każdemu z chrystusowców powiedzieć i każdego z was prosić, byście nigdy nie spuszczali z oczu świętości i wielkości potulickiej sprawy. Dla niej wszelką ofiarę ponieść. Wszystko uczyńcie, by włączenie się Towarzystwa w życie Kościoła było pełne i bezwzględne. O to się modlę w głębokim ukochaniu Towarzystwa i w usłużnej z nim łączności".
Na pierwsze rekolekcje powojenne przybywa osobiście, by wygłosić kapłanom specjalną egzortę: „Odbyliśmy rekolekcje wielkie wojenne. Mniemaliśmy, że te długie rekolekcje długie dopomogą kapłanom i zakonnikom do większej doskonałości. Przekonaliśmy się, że niestety tak nie jest. Świat swej drogi do Boga jeszcze nie znalazł. Są objawy bardzo pocieszające, ale narody jeszcze na kolana nie padły, jeszcze Zbawiciela nie uznały. A my kapłani? I wśród kapłanów skrystalizował się duch ofiary, jakiego dotąd nie było. i w szeregach zakonnych znać przebudzenie do życia wyższego. Ale totalność duchowieństwa i zakonników tym nie jest objęta.
Powróćmy do tej ofiary totalnej z siebie! Idźmy na całego - z Bogiem i Matką Najświętszą! Wszystko dla Boga! Wszystko dla dusz! Wtedy skrystalizuje się duch zakonny, duch totalnego oddania się dla Boga i dusz zbawienia. A za grupą pierwszą pójdą tą drogą następne pokolenia, wpatrzone w przykład swych poprzedników...".
„Nolite sperare in principibus". Rozkaz Ojca świętego zabiera go nam z Poznania do Warszawy. Wprawdzie wpisuje nam do Księgi Pamiątkowej: „Was nie żegnam. Między nami nie ma dali. Wszędzie łączą nas Potulice i potulicki duch. W nim zawsze się odnajdziemy".
Jednak z natury rzeczy osobiste kontakty z nim będą coraz rzadsze. Wielkie i ważne sprawy Kościoła św. w Polsce nie pozwolą mu oddawać się Towarzystwu tak jak dawniej. W ten sposób nieubłaganie Opatrzność Boża przygotowuje nas na ostateczny cios.
Jak grom z jasnego nieba uderza w nas wiadomość o jego śmiertelnej chorobie. W dniu 20 października spieszę z naszego domu w Ziębicach, by udać się do Warszawy, do łoża naszego ukochanego Wodza. Dawno już nie przeżywałem takiego wewnętrznego szamotania się i tak tragicznych chwil.
Tegoż dnia późnym wieczorem stanąłem przy jego łożu boleści. Byłem wzruszony do łez. Zapewniłem go o naszym serdecznym współczuciu. Mówiłem mu o modlitwach, które bezustannie płyną przed Boży tron w jego intencji, o tych Mszach św. odprawianych o jego zdrowie:
„Chcemy wyrwać Niebu łaskę powrotu do zdrowia Waszej Eminencji - szeptałem z trudem, bo głos mi w gardle zamierał ze wzruszenia. A on dobrotliwie się uśmiechał. Potem wyrzekł również wzruszonym głosem te słowa:
„Błogosławię kapłanom, klerykom, braciom i seminarzystom Towarzystwa".
Nazajutrz przyjął sakrament namaszczenia. Przed tym ważnym aktem wypowiedział słowa: „Niech uchodzi wszystko co ziemskie, bo zbliża się wieczność".
W dniu tym zachodziłem po kilka razy do jego pokoju. Przy tej sposobności prosił ponownie o modlitwę:
„Módlcie się! Uratować mnie może tylko cud Matki Najświętszej". Innym razem odezwał się do mnie: „Siły szatańskie zwyciężyły ciało moje. Lecz wy walczcie dalej. Zwycięstwo wasze jest pewne. Niepokalana dopomoże wam do zwycięstwa".
Krótko potem, gdy prosiłem go o ostatnie wskazania dla Towarzystwa, zastanowił się na chwilkę jakby w modlitewnym skupieniu, a potem wyrzekł z dziwną mocą te słowa: „Ut unum sitis. - Abyście jedno byli".
Regulując wszystkie swoje sprawy doczesne, nie zapomina o Towarzystwie. Piękny dom piętrowy w Puszczykowie, który stanowi jego własność osobistą przekazuje wobec świadków na rzecz Towarzystwa.
„Teraz nie mam już żadnych spraw. Mogę odejść i odchodzę z radością. Do niczego nie byłem przywiązany. Byłem kardynałem, lecz żyłem jak zakonnik. Pracowałem dla Chrystusa i dla Polski".
Jeszcze później wyrzekł inne natchnione słowa: „Odchodzę, albowiem do spełnienia zamiarów Bożych nie potrzebny jest człowiek. W przyszłość ładu, pragnienia i szczęścia wprowadzi Was nie Prymas, ale sam wielki Bóg".
Wzruszające, a zarazem świadczące o jego wielkiej pokorze były słowa powtarzane kilkakrotnie: „Gdyby mi Pan Bóg pozwolił jeszcze żyć, to byłbym lepszym człowiekiem".
Zbliża się jego ostatnia noc na tym padole płaczu. Była to koszmarna noc, którąśmy spędzili we łzach i na modlitwie, pocieszając się ciągle jeszcze nadzieją, że cud Niepokalanej wyrwie Drogiego Chorego z uścisku śmierci.
Brzask pamiętnego piątku rozproszył ciemności nocy. Rozproszył jednak również wszelkie ludzkie nadzieje. Gdyśmy rano z ks. biskupem Lucjanem Bernackim zbliżyli się do łoża chorego, usłyszeliśmy słowa tak tragiczne w swoim brzmieniu: „Moriturus vos salutat".
Ksiądz Prymas cierpiał straszliwie. Wszystkie jednak cierpienia znosił z heroiczną cierpliwością i wyjątkową pogodą ducha. Umierał jak przystało na duchowego Wodza, dla którego wiara heroiczna była zawsze najpierwszą cnotą. Umierał śmiercią godną wielkiego Prymasa Polski, syna męczeńskiego narodu.
Odmawialiśmy różaniec a potem litanię za konających i wszystkie modlitwy przepisane rytuałem. Życie Założyciela gasło powoli. Z minuty na minutę gotował się jego wielki duch do odlotu na łono Ojca. Mimo to, zachowywał do końca niezmąconą jasność i przytomność umysłu, powtarzając stygnącymi już ustami odmawiane przez nas głośno modlitwy.
W ostatniej jeszcze chwili jego bezwładną zimną dłoń podnosi ktoś z obecnych i kreśli nią ostatni znak błogosławieństwa. A potem ostatnie jego westchnienie, ostatnie spojrzenie na obecnych, i to wielkie serce, które tyle umiłowało i tyle wycierpiało, przestało bić na zawsze.
Płakaliśmy wszyscy - biskupi, kapłani, siostry zakonne. A on leżał z obliczem rozjaśnionym, z wizją nadziemskiego szczęścia.
Cała Polska w żałobie modli się za duszę swego, wielkiego Prymasa. Szczególne modły zanoszą chrystusowcy w Polsce i w innych krajach Europy. Odmawiają niezliczone różańce, odprawiają dziesiątki Mszy św. za duszę swego wielkiego Założyciela. Lecz to samo jednak nie wystarczy. Prócz tego hołdu, prócz tej bogatej daniny modlitw, żyjmy przede wszystkim jego duchem.
W duszy naszego Założyciela płonął wielki ogień miłości Boga i nieśmiertelnych dusz. Tym ogniem zapalał, budził do życia, uszlachetniał wszystkich, którzy spotykali się z nim osobiście, lub czytali jego natchnione słowa. Ten zapał nosił na sobie znamiona prawdziwie heroicznej gorliwości o dobro dusz.
A ogień ten nigdy nie przygasał, lecz rozpalał się w płonące ognisko. Ogień ten wewnętrzny, zmarły nasz Założyciel, podsycał głębokim życiem wewnętrznym. Podtrzymywał jego żar gorącym nabożeństwem do Serca Bożego oraz do Matki Boskiej, Wspomożycielki Wiernych.
Idźmy więc za jego przykładem! Bądźmy takimi, jakimi chciał nas widzieć w pracach apostolskich i na modlitwie. Bądźmy godnymi synami naszego wielkiego Ojca i Założyciela.
U trumny naszego Hetmana i Założyciela powtórzymy dziś za nim i jego własnymi słowy wezwanie, brzmiące dziś dla nas jak przysięga: „Pójdziemy z Chrystusem w naród i jego życie!".
„Pójdziemy na pracę, na czyn osobisty, ukryty i nieznany!".
„Pójdziemy na wspólne działanie!".
„Najwyższą zasadą będzie nam miłość Boga i narodu, prawdy i błądzących!".
Z serdecznym pozdrowieniem i błogosławieństwem, kochający Was w Chrystusie
(-) ks. I. Posadzy TChr
Poznań, dnia 1 listopada 1948 r.
Druk: LO II, s. 41-47.