Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
Artykuły
ks. Czesław Kamiński TChr
Homilia wygłoszona podczas uroczystości 100-lecia urodzin śp. O. Ignacego Posadzego.
Mk 8,14-21. Pan Jezus odpłynął z apostołami z Dalmanuty. Było to po cudownym rozmnożeniu chleba i po sporze z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie. Pan Jezus przestrzega apostołów przed kwasem faryzeuszów, ale ich myśli są zajęte czym innym. Zabrali na drogę tylko jeden bochenek chleba. To zaniedbanie ich gnębi, o tym tylko myślą, są tym zaaferowani.
Chleb - podstawowy pokarm człowieka. Pan Jezus w Modlitwie Pańskiej każe nam prosić: "chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj". Chrystus znając myśli apostołów, wyrzuca im ich niewiarę. Przecież dwa razy byli świadkami cudownego rozmnożenia chleba. Pierwszy raz nakarmił pięć tysięcy zgromadzonych pięcioma chlebami, a drugi raz cztery tysiące siedmioma chlebami. Problem chleba będzie się przewijał w nauczaniu Chrystusa. Najpierw jako pokarm dla ciała: "Żal mi ludu, bo już trzy dni są przy mnie, gdy ich tak puszczę, ustaną w drodze". Myśli więc, by nie ustali z głodu. Można z głodu być niezdatnym do wysiłku, można z głodu nawet umrzeć. Śmierć głodowa, śmierć z braku pokarmu. Przypomnijmy sobie, że mieliśmy ludzi, którzy z głodu umierali na Ukrainie za czasów Stalina, umierali, mieszkając na wspaniałej ziemi. NKWD chciało ich złamać i zabierało wszystkie zapasy pszenicy. A obozy koncentracyjne, gdzie nocami śnił się uwięzionym kawałek chleba, a śmierć w bunkrze głodowym św. Maksymiliana Kolbego. To brak chleba to sprawił. Pan Jezus od chleba naturalnego stopniowo przejdzie do innego chleba, chleba dla duszy, chleba anielskiego, pokarmu aniołów. "A chlebem, który ja wam dam, jest Ciało moje za życie świata". Zrealizuje to w Wieczerniku, gdy nad chlebem wypowie te wszechmocne słowa: "To jest Ciało moje, które za was będzie wydane". Gdy uczniowie idący po zmartwychwstaniu Chrystusa do Emaus, na miejscu poznają Chrystusa po łamaniu chleba. Wtedy się im otwarły oczy.
"Żal mi ludu, są jak owce bez pasterza". Te słowa Chrystusa poruszyły serce tego, którego setną rocznicę urodzin dziś obchodzimy, niezapomnianego śp. ks. Ignacego Posadzego, naszego Współzałożyciela Towarzystwa. Kiedy przebywał jako kleryk na studiach w Niemczech, widział tam swoich rodaków opuszczonych i pozbawionych chleba życia. Wtedy to zrodziło się w nim po raz pierwszy pragnienie, by w przyszłości pomóc im w ich niedoli. Znaleźli chleb materialny, ale stracili pokarm boski.
W swoich wspomnieniach z czasów kleryckich wspomina o wielkim swoim pragnieniu kapłaństwa. Chciał być prawdziwym kapłanem, chciał służyć duszom, które były jak owce bez pasterza.
Jego zdrowie nie było nadzwyczajne, prosił więc Boga, aby mu pozwolił przeżyć w kapłaństwie choć 10 lat. Z okazji 82. rocznicy swoich urodzin, 59. rocznicy kapłaństwa 19 lutego 1980 roku tak o tym mówił w Puszczykowie: "Dziękuję za laskę kapłaństwa, tak bardzo upragnioną, a tak bardzo trudną do zdobycia w tamtejszych wyjątkowych czasach. Wiedziałem, że ta wspaniała królewska droga, jest trudną drogą, najeżoną trudnościami, że na tej drodze zdarzają się awarie. Dlatego na obrazku prymicyjnym umieściłem słowa Psalmu 28: "O jedno proszę ja Pana, abym zawsze mieszkał w domu Pańskim po wszystkie dni mego życia". Dziękuję za to Panu Bogu, że na drodze mego życia spotkałem wielkiego Kard. Hlonda. "Oto mąż Boży, wielki duch, gorące serce. Dobrze czyniąc, dostojnie i godnie pełnił swoją służbę biskupią" - czytamy na pomniku w katedrze poznańskiej. (Te słowa zostały odtworzone z taśmy magnetofonowej).
Minęło właśnie 10 lat kapłaństwa. Przed kilku miesiącami Ojciec wrócił ze swojej pierwszej podróży do Brazylii, wtedy Sł. Boży kard. Hlond wezwał go, by powierzyć mu nowe zadanie. Miał na rok wyjechać do Brazylii, by na miejscu zbadać powierzone mu sprawy. Miała to być misja specjalna, którą z ramienia Ks. Prymasa i Ministra Spraw Zagranicznych miał spełnić. Ks. Prymas nazwał to podróżą inspekcyjną. Zadanie nie było łatwe. Odnosiło się do obowiązku odwiedzenia określonych miejsc i osób. Inspekcja ta zaczęła się od Kolonii Orła Białego w stanie Espiritu Santo i zakończyła w Argentynie. Wynosiła w sumie 3000 km. Odbywała się na koniach, na mułach i za pomocą samochodów ciężarowych.
To zetknięcie się z emigrantami, zetknięcie oficjalne zwłaszcza z tymi ze stanu Espiritu Santo, pokazało mu ludzi rozżalonych na polskie władze, ludzi wyzyskiwanych przez swoich, ludzi pokrzywdzonych. Wszędzie stwierdzał ich duchowe opuszczenie i zaniedbanie. Nie tylko to widział, co miesiąc pisał sprawozdania do Ks. Prymasa i do MSZ-u. "Żal mi tego ludu". Było mu ich serdecznie żal. Tak utrwaliło się w nim przekonanie, że ci rodacy wymagają pomocy i opieki. Ojczyzna i Kościół powinni się nimi zająć. Z tych raportów wypłynęło wołanie Ks. Prymasa: "Na wychodźstwie giną polskie dusze, taka skarga płynie od dalekich osiedli wychodźczych, takim zarzutem obciąża zagranica sumienie narodu polskiego. Czy Ojczyzna może zostać obojętna na to wołanie tych naszych braci najbardziej opuszczonych".
Kiedy O. Ignacy wrócił do kraju i zdawał znów, tym razem osobiście, sprawozdanie Ks. Prymasowi, wtedy już był gotów w tę pomoc osobiście się zaangażować. Prośba Ks. Prymasa o zorganizowanie zgromadzenia zakonnego dla duszpasterstwa nad emigrantami była czymś decydującym, ale ostatnie słowo należało do O. Ignacego. Wyczuwał w tym wolę Bożą, którą chciał wypełnić mimo trudności, które przewidywał. Żal mi tego ludu, są jak owce bez pasterza. Wołają za chlebem żywota, a nie ma kto im go podać. Tak to ujmie w modlitwie, którą sam ułoży w celu codziennego odmawiania w nowym zgromadzeniu aż po dzień dzisiejszy.
W głosie Ks. Prymasa, swojego biskupa, widział wolę Bożą, wolę Kościoła, z głęboką wiarą chciał się jej podporządkować. Ja chcę Księdza uczynić generałem nowego zgromadzenia zakonnego". Te słowa Ks. Prymasa wypowiedziane przy pożegnaniu przed wyjazdem do Brazylii towarzyszyły mu przez całą drogę, by w końcu zaowocować. Podjął się zostać współzałożycielem zgromadzenia zakonnego, by ratować dusze polskie, by nie zginęły z głodu duchowego, z braku duchowego pokarmu. Dać tym duszom kapłanów pasterzy, którzy by się tymi opuszczonymi owcami zajęli, oto nowy cel jego życia, odtąd wyłączny.
Podjął nowe zadania i pod kierownictwem Ks. Prymasa Polski, protektora polskiej emigracji, sumiennie je realizował. I tak jak z Brazylii co miesiąc wysyłał raporty do Ks. Prymasa, tak teraz wysyłał je co miesiąc jako przełożony z Potulic. Sprawozdania były bardzo szczegółowe, pisał o życiu nowego, najmłodszego w Polsce Zgromadzenia. Podawał porządek dnia, tekst odmawianych modlitw, tytuły książek, których używano do rozmyślania czy do czytań duchowych. Zawsze prosił Ks. Prymasa o rady i wskazania.
O. Ignacy stał się narzędziem w ręku Boga dla wypełniania nowego zadania w Kościele - opieki duchowej nad polskimi emigrantami. W kronikach księży scalabrianów, którzy otaczają opieką duchową włoskich emigrantów, znajduje się adnotacja, że do ich domu formacyjnego w Piacenzy przybył z ramienia Prymasa polski ksiądz z Poznania. Miał dla nich wykład w języku francuskim o polskich emigrantach i przypatrywał się ich pracy. Chciał poznać, jak oni organizują opiekę duszpasterską nad swoimi rodakami.
Pod koniec ubiegłego roku Ojciec Święty wyniósł do chwały ołtarzy Sługę Bożego Gioyanniego Battistę Scalabriniego, założyciela Zgromadzenia Misjonarzy św. Karola Boromeusza dla włoskich emigrantów. W roku 1946 papież Pius XII kanonizował bł. Franciszkę Cabrini, a w 1950 ogłosił ją patronką włoskich emigrantów. Minęło 14 lat od śmierci O. Ignacego. Pewnie już nadszedł czas, by Towarzystwo wraz z siostrami misjonarkami ukazało Polsce i Polonii wspaniałą postać O. Ignacego, tego, który życie swoje poświęcił, by ratować polskie dusze na wychodźstwie. Dla nich oddał siły i zdrowie, im poświęcił swój czas. Jak bardzo był przejęty dobrem tych dusz świadczy to, że smucił się bardzo i przeżywał, gdy władze polskie odmawiały zezwolenia na wyjazd naszych misjonarzy za granicę. Przeciwnie - cieszył się każdym wyjazdem misjonarzy, a ich wyjazd był dla niego świętem. To jego pełne oddanie się i troska o dusze naszych rodaków domagają się, by rozpocząć starania o wyniesienie go do chwały ołtarzy, jako wzór duszpasterza i opiekuna polskich emigrantów. Amen.
Druk: "Głos Seminarium Zagranicznego" 3(1998), s. 17-20.