Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy
(1898-1984)Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik
Artykuły
ks. Edward Szymanek TChr
Ojciec Ignacy.
Tak najczęściej podpisywał swoje listy słane do swoich współbraci. Nie pozwalał nazywać się ojcem generałem, mimo że taki był jego tytuł urzędowy. Chciał być Ojcem. Był nim dzięki swej dobroci, wyrozumiałości, cierpliwości wobec nas, swoich synów duchowych. Od lat pięćdziesiątych doszedł mu nowy tytuł - też urzędowy - współzałożyciel Towarzystwa Chrystusowego, ale uważał go za niezasłużony, bo twórcą Towarzystwa, jak twierdził, był ks. kard. August Hlond. A jednak jako ojca naszego i współzałożyciela naszej rodziny zakonnej odprowadzaliśmy na cmentarz poznański na Miłostowie. Tym on dla nas był. Takim go poznaliśmy i zapamiętali.
17 stycznia upłynęła pierwsza rocznica śmierci ks. Ignacego Posadzego, który dokładnie w miesiąc od dnia swej śmierci ukończyłby 86 lat życia, a w dwa dni później 63 lata kapłaństwa. Urodził się bowiem 17 lutego 1898 roku w Szadłowicach, w pobliżu Inowrocławia. Rodzina rolnicza - Jakub i Katarzyna z Pawlaków oraz dwanaścioro dzieci, z których Ignacy był ósmym - o głębokich tradycjach religijnych i patriotycznych. Był to czas pruskiej germanizacji a jednocześnie bohaterskiej troski o polskie wartości duchowe. Gdy w roku 1905 wybuchł sławny strajk dzieci szkolnych we Wrześni, podjęły go również dzieci w innych miejscowościach tego zaboru, a więc i w Szadłowicach. Strajkował również siedmioletni Ignacy Posadzy oraz jego starsza siostra Anna. Trzeba było ponieść konsekwencje takiej postawy - bicie trzciną, inne represje. Po ukończeniu szkoły podstawowej w r. 1908 Ignacy znalazł się w gimnazjum w Inowrocławiu. Nauka dla polskiej młodzieży była bardzo utrudniona. Wymagano bowiem od niej o wiele większej znajomości języka niemieckiego i innych przedmiotów aniżeli od młodzieży niemieckiej. Tylko więc nieliczni Polacy kończyli gimnazjum i składali egzamin maturalny. Byli to jednak najzdolniejsi i obdarzeni wypróbowaną wytrwałością. Wielu księży rejonu poznańskiego i pomorskiego z tamtych czasów wzrastało w takich warunkach. Natomiast języka polskiego, literatury polskiej, historii i kultury uczono się w domach, często po kryjomu. Tym więcej podziwialiśmy piękno mowy ojczystej ojca Ignacego.
W roku 1917 Ignacy zgłosił się do seminarium arcybiskupiego w Poznaniu. Studia musiał odbywać w Münster i w Fuldzie, ponieważ okres wojny nie pozwalał zorganizować nauki seminaryjnej w Poznaniu. Czas pobytu zagranicą był jednak błogosławiony, ponieważ młody student filozofii i teologii miał okazję zetknąć się z polskimi robotnikami sezonowymi, przeważnie z zaboru rosyjskiego, z ich problemami, biedą duchową i materialną, z ludźmi bez opieki duszpasterskiej. Jako kleryk więc, razem z innymi kolegami, gromadził tych ludzi, pouczał, odprawiał nabożeństwa słowa Bożego. Wówczas tez postanowił, gdy zostanie kapłanem, poświęcić przynajmniej wakacje dla tych ludzi.
Po zakończeniu I wojny światowej powrócił do Polski i 19 lutego 1921 r. otrzymał święcenia kapłańskie w katedrze gnieźnieńskiej z rąk biskupa W. Kloske. Pracę duszpasterską rozpoczął w kolegiacie farnej w Poznaniu. Wkrótce dostrzeżono jego wielki talent kaznodziejski, a także gorliwość spowiedniczą. Zdobył sobie wielkie zaufanie jako spowiednik i nieraz długo wieczorami spowiadał, nadwerężając niezbyt mocne zdrowie. Z powodu słabego zdrowia właśnie po trzech latach poprosił o wycofanie z pracy parafialnej. Został wówczas prefektem seminarium nauczycielskiego męskiego, a potem i żeńskiego, nauczając religii oraz języka polskiego.
Dał się wówczas poznać również jako uzdolniony pisarz. Zaprzyjaźnił się z ks. Nikodemem Cieszyńskim, redaktorem "Roczników Katolickich". Ks. Posadzy nadto był współredaktorem "Biblioteki Kaznodziejskiej" oraz "Wiadomości dla Duchowieństwa".
Ale pozostał wierny postanowieniu przychodzenia z pomocą Polakom-emigrantom. Każdy czas wakacyjny od r. 1922 poświęcał większym ośrodkom polonijnym. Był więc w Niemczech, we Francji, w Danii, w Czechosłowacji i Rumunii, w następnych latach odwiedził Austrię, Włochy, Palestynę, Egipt, a w r. 1929 Brazylię, Argentynę, Urugwaj. O swych wrażeniach, o problemach emigracji polskiej, o doli i niedoli ludzi przebywających daleko od kraju pisał reportaże, artykuły, zaznamiajając społeczeństwo nasze z tymi sprawami.
Wiadomo, że na problemy polskiej emigracji uczulony był bardzo prymas polski kard. Hlond. Nie uszły uwagi Kardynała podróże i zainteresowania ks. Posadzego. Toteż w latach 1930-1931 zlecił ks. Ignacemu przeprowadzenie inspekcji polskich placówek duszpasterskich w Brazylii, Argentynie i Urugwaju. Przy tej okazji, przysyłając reportaże dla "Przewodnika Katolickiego" i "Kuriera Poznańskiego", ks. Posadzy napisał książkę "Drogą Pielgrzymów" - bardzo wówczas poczytną, wielokrotnie wydawaną w latach trzydziestych w Potulicach, a obecnie mającą się niebawem ukazać na półkach księgarskich. Można powiedzieć, że nikt inny nie znał lepiej terenów emigracyjnych i potrzeb duchowych emigrantów polskich aniżeli ks. Posadzy.
Kard. Hlondowi od dawna przyświecała myśl, by duszpasterstwo polonijne zlecić jakiemuś zgromadzeniu zakonnemu. Wiedział bowiem, że sporadyczne wyjazdy księży diecezjalnych do tej pracy dają nikłe rezultaty. Stąd próbował duszpasterstwo emigracyjne przekazać zmartwychwstańcom, filipinom, a skoro propozycje nie dały wyników, na zlecenie Piusa XI przystąpił do zakładania nowego zgromadzenia zakonnego. Na współtwórcę i przełożonego tego dzieła upatrzył sobie właśnie ks. Posadzego. Ojciec Ignacy niejednokrotnie opowiadał o tym, jak zatrwożył się gdy prymas Hlond przedłożył mu tę propozycję. Z jednej strony wiedział, że prymasowi niczego się nie odmawia, a z drugiej zdawał sobie sprawę, że nie ma najmniejszego pojęcia o życiu zakonnym. Był kapłanem diecezjalnym, i to diecezji, w której, mówiąc oględnie, nie było bogatych tradycji zakonnych. Poprosił o kilka dni do namysłu. Na drugi dzień jednak oświadczył prymasowi, że zgadza się na wszystko. Tak zaczął się nowy - bardzo odmienny od dotychczasowego - etap w życiu ks. Posadzego.
Pomyślał o specjalnych rekolekcjach. Udał się do Dukli, do pustelni bł. Jana. I znów niejednokrotnie wspominał, jak poprosił pewnego franciszkanina o jakieś wskazówki bo miał aż 10 dni przebyć w samotności, na rekolekcjach odprawianych wyłącznie przez siebie samego, bez współudziału innych. Wówczas zakonnik ów powiedział: - Ksiądz, weź sobie krzyż, patrz w krzyż, a to ci wystarczy. A potem Kardynał polecił udać się do Niemiec. Istniało tam zgromadzenie "Gemeinschaft von den heiligen Engeln" dla niemieckich emigrantów. Także do Włoch, gdyż tam działało - dla włoskich emigrantów - zgromadzenie św. Karola Boromeusza, zwane skalabrinianami. W Rzymie od Piusa XI ks. Ignacy otrzymał błogosławieństwo dla mającego powstać zgromadzenia polskiego. Udał się też do Francji. W Paryżu złożył wizytę Ignacemu Paderewskiemu, by podzielić się z nim wiadomością o tym fakcie.
Po powrocie do kraju ks. Posadzy popularyzował mające powstać dzieło, wygłaszając rozliczne odczyty i pisząc artykuły do prasy. A potrafił budzić entuzjazm w ludziach, zwłaszcza młodych. Jednocześnie usilnie poszukiwał odpowiedniego miejsca na założenie domu macierzystego. Możliwości było sporo, ale trudnych do urzeczywistnienia ze względu na brak pieniędzy. Dopiero hrabina Aniela Potulicka przyszła z pomocą. Z rozległych swoich włości w Potulicach k. Nakła utworzyła fundację przeznaczoną na potrzeby Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, natomiast pałac i 25-hektarowy park - w ramach fundacji - przeznaczyła ks. prymasowi na rzecz nowo powstającego zgromadzenia.
23 sierpnia 1932 r., rano, Ojciec wraz z trzema kandydatami na braci i z wagonem pełnym najpotrzebniejszych mebli odjechał z dworca poznańskiego udając się do Nakła, a stamtąd furmanką do Potulic, gdzie witany był chlebem i solą. Po kilku dniach przybyło 20 maturzystów, kandydatów do kapłaństwa i 16 aspirantów na braci.
15 października 1932 r. rozpoczął się pierwszy kanoniczny nowicjat w Potulicach. Ojciec Ignacy był wszystkim: nowicjuszem, mistrzem nowicjatu, ekonomem. Początkowo ks. prymas mówił o przyjściu jednego czy dwóch doświadczonych ojców z innego zakonu, którzy mieli kształtować ducha młodych kandydatów do zakonu, ale odstąpił od tego zamiaru, zlecając wszystko ks. Posadzemu. Kardynał znał ludzi, wiedział, komu można zaufać. A ks. Posadzy gromadkę swoją i siebie ofiarował Najśw. Sercu Jezusowemu, dokonując w dniu 4 listopada intronizacji Bożego Serca. Kult do Serca P. Jezusa będzie w nim żywy do końca. Dwa dni przed śmiercią prosić będzie chrystusowców, by byli wierni temuż Bożemu Sercu.
Dynamizm duchowy i apostolski był wielki. Ojciec wsłuchując się w dyrektywy i rozporządzenia założyciela, kard. Hlonda, korzystał jednocześnie z pomocy duchowej przebywających w pobliżu, w Sucharach, księży pallotynów, a także tej miary ojców duchownych co ks. Aleksander Żychliński. Zapoznał się też i zaprzyjaźnił z O. Maksymilianem Kolbem i na wzór niepokalanowski tworzył w Potulicach wydawnictwo z własną drukarnią i introligatornią, szereg warsztatów mechanicznych i rzemieślniczych, z elektrownią i gospodarstwem rolnym, umożliwiających samowystarczalność, gdyż do miasta było daleko.
Szybko powstały własne czasopisma: "Głos Seminarium Zagranicznego", "Msza Święta", "Cześć Świętych Polskich". Nakładem wydawnictwa ukazało się też wiele pozycji książkowych. Kolporterami książek i czasopism stali się bracia zakonni, którzy rozjeżdżali się po całej Polsce, stając się apostołami idei, której się poświęcili - niesienia pomocy religijnej polskim braciom za granicą. Ponadto Potulice miały się stać ośrodkiem duszpasterstwa emigracyjnego i dlatego Ojciec zapraszał działaczy polonijnych z kraju i zagranicy, współpracował z takimi instytucjami, jak Światowy Związek Polaków z Zagranicy, a także Opieka Polska nad Rodakami na Obczyźnie. Do Potulic przybywali też duszpasterze polonijni i klerycy. Ojciec tymczasem nie tracił bezpośredniego kontaktu z zagranicą, kilkakrotnie wyjeżdżał do różnych ośrodków polonijnych. W roku 1937 udał się nawet na Daleki Wschód - do Indii, na Filipiny, do Chin, Japonii, Korei, Mandżurii i przez Związek Radziecki z powrotem do Polski. Z reportaży wysyłanych do "Przewodnika Katolickiego" powstała książka "Przez tajemniczy Wschód".
Nowe zgromadzenie w planach założycieli miało połączyć w sobie stare tradycje zakonne z nowoczesnością. Takim duchem tchną Ustawy, które prymas Hlond własnoręcznie napisał, przelewając w nie doświadczenia salezjańskiej rodziny zakonnej, swoje własne doświadczenia życiowe oraz znajomość duchowych potrzeb polskich tułaczy. Co roku do Potulic ściągali młodzi ludzie, którzy pragnęli poświęcić się Chrystusowi w służbie dla emigrantów polskich. Po roku istnienia Towarzystwo liczyło już 106 aspirantów i nowicjuszy. Nie brakło też powołań w latach następnych. Początek działalności emigracyjnej Chrystusowców przypadł na rok 1937, kiedy to pierwsi czterej bracia wyjechali do Polskiej Misji Katolickiej w Paryżu i Londynie jako pomocnicy duszpasterscy, w następnym roku pierwszy kapłan i jeden brat udali się do pracy wśród Polaków w Estonii. Jeszcze przed wybuchem wojny został wybudowany duży dom w Poznaniu jako dom studiów dla kleryków, w którym dziś mieści się Wyższe Seminarium Duchowne Towarzystwa Chrystusowego oraz centrala zgromadzenia.
Początek wojny zastał Towarzystwo w pełnym rozkwicie. Liczyło ono już 20 kapłanów, 89 kleryków i ok. 200 braci i aspirantów. Jako zgromadzenie o charakterze wybitnie polskim znalazło się na czarnej liście okupanta. Ojciec Ignacy zmuszony był do ukrywania się, a klerycy w konspiracji w Krakowie kontynuowali studia teologiczne korzystając z gościnności tamtejszych zakonów. W ten sposób udało się 43 kleryków doprowadzić do święceń kapłańskich. Okupacja niemiecka zmusiła nowo wyświęconych kapłanów do szukania poza duszpasterstwem parafialnym w diecezji krakowskiej i tarnowskiej nowych form działalności apostolskiej. Pod koniec 1942 r. dwom księżom Towarzystwa udało się uzyskać od niemieckich władz w Krakowie zezwolenie na pracę duszpasterską w tzw. dulagach - przejściowych obozach dla Polaków wywożonych do Rzeszy na roboty. Ostatecznie wszystkie obozy przejściowe na terenie Generalnego Gubernatorstwa otrzymały kapelanów, i to głównie spośród kapłanów Towarzystwa. Praca ta wiązała się z wielkim niebezpieczeństwem i w kilku wypadkach zakończyła się aresztowaniem i osadzeniem w obozie koncentracyjnym.
Potulice tymczasem już w pierwszych dniach okupacji stały się miejscem szkolenia młodzieży hitlerowskiej, a potem obozem pracy dla okolicznej ludności polskiej. W domu poznańskim natomiast rozkwaterowała się szkoła policyjna. Niemcy zajęli też mniejsze domy w Puszczykowie i Dolsku w woj. poznańskim. Młode zgromadzenie pozostało bez dachu nad głową, członkowie i przełożeni znaleźli się w rozsypce. Zdawało się, że przyszedł kres tego co tak bujnie zaczęło się rozrastać. Ojciec jednak nie tracił nadziei. Najpierw ukrywał się w Poznaniu, potem w Krakowie, gdzie przebywał do końca wojny, kilkakrotnie wychodząc szczęśliwie z rąk okupantów. Poprzez korespondencję utrzymywał łączność z rozproszonymi współbraćmi, otaczał opieką kleryków, przedstawiał ich biskupom do święceń, przeprowadzał wiele serii rekolekcji dla sióstr zakonnych, a dla chrystusowców organizował co roku 8-dniowe rekolekcje w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Wobec masowej deportacji Polaków do Rzeszy jawiła się konieczność przyjścia im z pomocą duszpasterską. Sugestię podsunęło kierownictwo Armii Krajowej. Ponieważ niemożliwy był jawny wyjazd księży polskich do Niemiec, wobec tego zaistniała konieczność ochotniczego wyjazdu zakonspirowanych kapłanów jako robotników. W ten sposób udało się do Rzeszy 4 chrystusowców, a potem jeszcze innych 5 księży diecezjalnych i zakonnych. Z podrobionymi dokumentami osobistymi zgłaszali się do urzędów pracy jako robotnicy pragnący wyjechać na roboty do Rzeszy. Mieli - jako ochotnicy - prawo wyboru miejsca pracy. Choć możliwości duszpasterzowania były nikle, to jednak osobistą postawą oddziaływali na swe otoczenie, wlewając otuchę i wiarę w przetrwanie i zwycięstwo.
Ciągłe ukrywanie się nadszarpnęło zdrowie Ojca. W lipcu 1944 roku nastąpiła zapaść serca i zdawało się, że nadeszła ostatnia chwila. Ksiądz Berlik udzielił choremu sakramentu namaszczenia. Na szczęście po kilku miesiącach, po zakończeniu wojny Ojciec mógł powrócić do Poznania. Bo tu odzyskany dom poznański gromadził przybyłych z kraju i zagranicy chrystusowców. Potulice, dom macierzysty Towarzystwa, już do nas nie wrócił. Odtąd dom na Ostrowiu Tumskim w Poznaniu będzie ośrodkiem zgromadzenia.
Zaczął się nowy rozdział w życiu kilkanaście lat liczącej rodziny zakonnej. Okazało się, że jest aż 56 księży, 5 kleryków, a tylko 34 braci. Zginęło 2 kapłanów, 7 kleryków i 12 braci. Wielu ocalałych nie powróciło. Młodzi księża ruszyli, na polecenie prymasa Założyciela, na Ziemie Odzyskane. Już 4 maja 1945 r. razem z ekipą urzędników zjawił się w Szczecinie pierwszy polski kapłan, ks. Florian Berlik. Tu w niedzielę 6 maja odprawił pierwszą Mszę św. w odzyskanym dla Polaków mieście. Potem przybyli inni chrystusowcy do innych miast Pomorza Zachodniego, poczynając od Pyrzyc aż po Kamień Pomorski. Choć była to działalność duszpasterska w kraju, to jednak przypominała pracę wśród emigracji. Nowi mieszkańcy tych terenów podobnie jak emigranci mocno odczuwali swój tułaczy los. Podczas rekolekcji kapłańskich ks. prymas tak mówił do chrystusowców udających się na Pomorze Zachodnie: "Pójdziecie na warunki ciężkie. Ciężkie dla tego ludu, który się osiedla na Zachodzie, aby sobie budować nową zagrodę. Lud jest niespokojny, podrażniony, bo stwarza sobie byt wśród wielkich trudności. On na księdza patrzy jak na doradcę, jak na opiekuna, jak na ojca. Koło tego kapłana się skupia. Była u mnie niedawno delegacja z tamtych terenów. Powiedziano mi: - Jesteśmy tam i trzymamy się, bo mamy księdza. Otóż, moi kochani, idźcie do nich z pełnym, kapłańskim, zakonnym sercem, sercem ojca godnego zaufania. Bądźcie dobrzy dla nich. Miejcie serce". Pierwszy administrator apostolski Gorzowa pisał po trzech latach do O. Posadzego: "Błogosławione niech będą ręce, które takich pracowników przystały nam do winnicy Pańskiej". Istotnie wkład chrystusowców w odbudowę Kościoła na Pomorzu Zachodnim był wielki, skoro np. w 1947 r. co czwarty kapłan tu pracujący należał do Towarzystwa Chrystusowego. Pracowało ich tu 30, obsługując 20 parafii oraz 97 kościołów filialnych. Każdy z księży miał ok. 5 tys. wiernych do obsługi. W późniejszych latach, gdy wyjazd za granicę był jeszcze niemożliwy, pracowało tam nawet 90 chrystusowców. Ksiądz Posadzy często odwiedzał poszczególne placówki, umacniał kapłanów w ich postawie i pracy, cieszył się jej owocami.
Wielki też wysiłek skierował na przygotowywanie kadr misjonarskich. Utworzył wiec nowicjat - dla kleryków, dla braci, uruchomił wydawnictwo, zaczęła znów wychodzić "Msza Święta", powstało niższe seminarium, a potem wyższe, które w dobrych czasach - jak i obecnie - liczyło ponad 100 alumnów.
Dzieło życia, rodzina zakonna, stawało się coraz dojrzalsze i znajdowało uznanie w Kościele. I tak w 1950 r. otrzymało od Stolicy Apostolskiej "decretum laudis"- dekret pochwalny jako pierwszy akt zatwierdzenia Zgromadzenia - na 7 lat. Potem następne papieskie zatwierdzanie na drugie 7 lat, aż wreszcie w 1964 r. Towarzystwo otrzymało definitywną - bez ograniczenia czasowego - aprobatę. Wcześniej jednak doznało wielkiego wstrząsu w związku ze śmiercią założyciela, ks. kard. Hlonda. 22 października 1948 r. Ojciec i jego gromadka zakonna utracili wielką podporę moralną. Trzeba było pocieszać się tym, że założyciel jest wielkim orędownikiem w niebie. Tak też pisał kard. Wyszyński z okazji pierwszej kapituły generalnej zwołanej przez Ojca w roku 1951: "Zebranie I Kapituły Generalnej Towarzystwa Chrystusowego witam z radością. Duch Święty, który pragnął Waszego dzieła i dał Wam - zaraz w początkach waszej drogi tak wspaniałego Protektora w osobie śp. Kardynała Hlonda, nie odmówi Wam światła, zwłaszcza że macie dziś przed Bogiem, jak ufamy swego Orędownika".
Lata po roku 1956 to czas licznych wyjazdów chrystusowców za granicę. Placówki duszpasterstwa polonijnego przez nich prowadzone powstawały w Europie, w Australii i Nowej Zelandii, w Brazylii i Argentynie, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. W 1958 r., pamiętając o sugestii kard. Hlonda, O. Ignacy założył zgromadzenie żeńskie, którego dekret erekcji podpisał abp A. Baraniak 21 listopada 1959 r. Zgromadzenie to rozwija się i ma swoje placówki - poza Polską - w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Są to Misjonarki Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej.
Po 36 latach przełożeństwa, w roku 1968, Ojciec złożył rezygnację z funkcji przełożonego generalnego. Siły już go opuszczały, pragnął oddać się modlitwie i duchowemu przewodzeniu Towarzystwu. Już od roku 1951 nadano mu tytuł współzałożyciela, pragnąc widzieć w nim, obok kard. Hlonda, ojca zgromadzenia, który kształtował ducha pokoleń chrystusowców pierwszego półwiecza istnienia Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej (zmodernizowana od 1968 r. nazwa: dotąd Towarzystwo Chrystusowe dla Wychodźców).
W czasie złotego jubileuszu kapłaństwa, w roku 1971, uroczyście obchodzonego w bazylice poznańskiej, kard. S. Wyszyński w czasie homilii powiedział: "Możemy dziękować Bogu, że właśnie tak pojąłeś swoje kapłaństwo, że poniosło Cię ono poprzez morza i lądy, aby służyć Ludowi Bożemu słowem żywym - ale nie Twoją, lecz Bożą nauką; aby ich obdarzać mocami sakramentalnymi, a wiec nie Twoimi, lecz wziętymi z ofiary krzyża Chrystusowego. Tak zrozumiałeś swoje kapłaństwo i tak je pełniłeś".
Do końca żył miłością do Towarzystwa, z którym nadal się utożsamiał. Swoim synom duchowym pozostawił w testamencie takie słowa: "Na sądy Boże idę z drżeniem, pomnąc na niezliczone grzechy i niedbalstwa moje. Ufam jednak Miłosierdziu Bożemu oraz Najświętszej Pannie. Im dziś ofiaruję moje życie, moje cierpienia w ostatniej chorobie oraz śmierć moją w intencji uświęcenia drogich współbraci i duchowej odnowy Zgromadzenia. A oto ostatnia prośba, którą kieruję do wszystkich członków naszej wspólnoty zakonnej: Wzrastajcie w łasce Bożej i w poznawaniu Jezusa Chrystusa, kochajcie Go, bo On jest Przyjacielem i Bratem naszym. Kochajcie nasza Najświętszą Matkę. Dała Ona przecież tyle dowodów szczególniejszej opieki nad Towarzystwem. Ona gwarantuje Wasze wytrwanie i dalszy rozwój Zgromadzenia. Wasz niegodny sługa i brat ks. Ignacy Posadzy TChr. Gostyń, Święta Góra - wrzesień 1969 r.".
Druk: "Tygodnik Powszechny" 10(19850, s. 3.