kl. Józef Miękus
(1912-1937)chrystusowiec;
wstąpił do Towarzystwa w 1932;
pierwszy kronikarz w Potulicach
studiował w Rzymie
pierwsi
Pierwsi...
Jest już dom. ale nie ma jeszcze członków przyszłego zgromadzenia. X. Prymas liczy jednak na młodzież. Jej ofiarności, jej entuzjazmu, jej gięt-kości do przyjmowania nowych idei potrzebuje, by powstało zgromadzenie nie zmumifikowane, nie ostygłe w swym rozwoju, jak lawa, która się dawno wylała z krateru, buchając pióropuszami żaru, a potem, cieknąc coraz leniwiej, zaskorupiała pod żużlami i popiołem.
I oto przyszły przełożony istniejącego Zgromadzenia wydaje do młodzieży polskiej odezwę, przywołując ją pod swój sztandar:
„Śniły wam się ongi buńczuki zdobyczne i orły wam szumiały chorągwiane i piedestał chwały nieprzeminionej wśród proporców się śnił.
Bywajcie! Na front, w pierwsze okopy. Pod zwycięskie sztandary Chrystusa - Uchodźcy! Dusze ratować! Dla nieba zdobywać. Dla Polski zachować.
Czy wam serca radością nie biją? Oczy błyskawic nie ciskają?
Bywajcie!”
Płomienna odezwa trafiła do serc. Do kancelarii X. Prymasa zaczynają napływać podania ze wszystkich krańców Polski, nawet z zagranicy. Zgłaszają się młodzi maturzyści. Zgłaszają się akademicy i klerycy z seminariów. Proszą o przyjęcie kandydaci na pomocników duszpasterskich.
Jako jeden z pierwszych staje do apelu Józef Miękus, maturzysta.
Przyszedł on na świat 20 października 1912 roku w skromnym wiejskim domu w Golinie, wsi, położonej niedaleko od Jarocina, w Wielkopolsce. Ojciec jego, Franciszek, cieszył się dobrą opinią i był prezesem miejscowego oddziału Akcji Katolickiej. Matka, kobieta głęboko wierząca, zostawiła mu niezatarte wspomnienie. Odumarła syna, gdy miał osiem lat. Miękus pisał później: „Miałem wiosnę bez najlepszego po Bogu opiekuna”. Ojciec ożenił się po raz wtóry, ale macocha była dobrą kobietą i opiekowała się troskliwie pasierbami. W rodzinie panowały dobre stosunki.
Od dziecka Józef ma pociąg do życia nadprzyrodzonego. Marzy o kapłaństwie. Podczas nauki przygotowawczej do pierwszej Komunii, kateche¬ta zapytał dzieci, kto z nich chciałby zostać księdzem?
— Ja chcę być księdzem — z wybuchem mówi Józef.
Nie ciągnie go do zgiełkowych zabaw, do psot często niedobrych, które trzymają się wyrostków, Jest to natura marzycielska i poetyczna, życie ziemskie nie daje mu zaspokojenia, ma potrzebę czegoś wyższego, pięknego, uduchowionego. Oderwać się od świata w modlitwie i unieść się w sferę Bożego Bytu, dążyć do zrealizowania przykazania ewangelicznego: „Bądźcie doskonałymi, jak doskonałym jest wasz Ojciec niebieski... Jakaż to radość, jakie czyste odetchnienie.
Przybytkiem niebieskich marzeń jest kościół w Golinie. Kościół stary, czy nie z czasów Jagieł¬ły, drewniany, kryty łuszczkowatymi deseczkami, jak kapliczka bł. Bogumiła. Ta starożytna świątynia, otoczona prastarymi drzewami, znacznie ją przewyższającymi, mieści w sobie obraz „Pani Golińskiej” — cudowny obraz Matki Boskiej Pocieszenia, ściągający liczne rzesze, zwłaszcza w dniu odpustu. Urządzenie kościoła dziś już jest zupełnie barokowe. W głównym ołtarzu z łukami po obu stronach spogląda litośnie Matka Boska Pocieszenia w koronie. Oto jak sam Józef w liście opisuje kościół:
„Przyjechawszy do Goliny udałem się wprost do naszego kościółka. Nadzwyczaj ładnie odmalowany. A merrviglia, cudownie, powiedziałby Włoch. W wielkim ołtarzu tylko biel i złoto, poza tym ozdoby utrzymane w stylu ludowym, połączonym misternie z nowoczesną stylizacją. Nad wszystkim czuwa prof. Gosieniecki z Poznania. Na poprzecznej belce, t. zw. sosrębie odkryto napis z r. 1739. Z biedą dało się go odczytać: haec ecclesia diu desolata, magno sumpto piorum parochianorum... restaurata diebus octobris A. D. 1739 W wielkim ołtarzu króluje „Golińska Pani“, w bocznych — św. Józef i św. Antoni Padewski."
Już wtedy służąc często do Mszy św., odwiedzając Przenajświętszy Sakrament i zatapiając się w modlitwie w milczącym, prastarym kościele, poznał zapewne chwile zachwytu i poezji, uniesienia, w których zda się, jest echo chórów anielskich... Kiedy powracał od stóp Niepokalanej, odrywał się od wizji Chrystusa o twarzy jako słońce a szatach jak śnieg białych, od Chrystusa promieniejącego nieskończoną miłością, o którym myśl sama podnosi i oczyszcza — nic dziwnego, że nie nęciła go ziemia. Jałowce i płonne wydawały się jej uciechy i zbyteczną ziemska miłość. Dając świadectwo do wstąpienia do Seminarium, proboszcz jego wyraża o nim opinię, że w stosunku do osób płci innej był wzorowy, unikał też zabaw, zwłaszcza zbyt hucznych. Znał już szczęście zatonięcia w oceanie Bożej jasności, po której wszystko jest ciemne i powszednie.
Ale nie znaczy to, że nie umiał dostrzec na ziemi jej piękna, a wśród ludzkości — dusz, które mogłyby go powstrzymać. Raduje się po franciszkańsku, słonecznie urodą świata, dziełami sztuk, krzątaniną stworzeń, wśród traw i drzew. W liście do X. Rektora we wrześniu 1936 roku podaje swój rozkład dnia, który na wakacjach chciał ułożyć na wzór zakonnego. Na godz. 12 wyznacza sobie „partykularz“ oraz przechadzkę na pole. Najmilsza rekreacja — iść w zielony świat, zrobiony nie rękami ludzi, lecz Boga!
Usposobienie religijne ma zatem od dziecka. W szkole powszechnej nauczyciele zauważają wielkie jego zdolności. Zwracają na niego uwagę ojcu. Ojciec postanawia oddać go do gimnazjum w Ja¬rocinie. Będzie to leżało w granicach jego możliwości budżetowych, gdyż Jarocin jest niedaleko, można dojeżdżać, mieszkając w domu. Miejscowy proboszcz, X. Toboła, zainteresowawszy się chłopcem, przygotowuje go dodatkowo do gimnazjum, dokąd wstępuje we wrześniu 1924 roku.
Oczywiście, przejazdy do Jarocina zabierały mu dużo czasu, był więc w gorszych warunkach, jeżeli chodziło o naukę, niż jego koledzy. Pomimo to, niedługo po wstąpieniu zajął pierwsze miejsce w klasie. Przez trzy pierwsze lata otrzymuje zawsze promocję z adnotacją: „Chlubnie uzdolniony“. Przez całe gimnazjum jest zawsze prymusem. Za cichość, dobroć, uczynność jest bardzo łubiany przez kolegów. Nie umie niczego odmówić. Pociąg z Jarocina do Goliny odchodzi zaraz po lekcjach. Ale jeżeli który z kolegów poprosił go, żeby mu dopomógł w lekcjach, zostawał i pomagał. odjeżdżając późniejszym pociągiem i opóźniając godzinę obiadu, do której, jak wiadomo, tak spieszno bywa rosnącej młodzieży.
W szóstej klasie nowe horyzonty otwiera przed nim Sodalicja Mariańska, do której wstępuje. Elektryzują go hasła: doskonałość, służba Boża, zbawienie dusz... Zaczyna go interesować praca mi¬syjna i, żeby z nią się bliżej zapoznać, wstępuje do kółka misyjnego. W Sodalicji ostatecznie dojrze¬wa jego powołanie kapłańskie. Ale nie mówi o swych nadziejach, o swych przeżyciach nikomu. Umie opanować życie wewnętrzne milczeniem, a wtedy nie rozprasza się ono, lecz idzie w głąb, nie rozrzucone nieopatrznie, nie sprofanowane niezrozumieniem ludzi, nie spłycone wylewami, które przynoszą pożytek tylko wobec mistrza uczniowi...
W gimnazjum cieszy się Józef coraz większym uznaniem, nie tylko za postępy w nauce, lecz i za zalety charakteru. Jego X. Prefekt tak go określa: „Jest bardzo taktowny, zrównoważony, przy tym odznacza się niepowszednią pobożnością”. Jak zawsze, kocha samotność i przyrodę, a na prze¬chadzkach przypatruje się jej życiu, bierze ją na własność wzrokiem i słuchem. Szuka nazw roślin i ptaków w książkach, biorąc je na własność umysłu od chwili, gdy umie je nazwać po imieniu. Poza językami i literaturą jest przyroda jego ulubionym przedmiotem. Żeby lepiej ją poznać, wstępuje do harcerstwa. I tam jest ośrodkiem młodych kolegów, śpiewa z nimi, zakłada obozy, a jego cichość wewnętrzna i radość dzieci Bożych promieniuje na rozhasaną gromadę.
Józef zdaje egzamin dojrzałości najlepiej ze wszystkich. Dnia przełomowego 9 maja 1932 roku świat staje przed nim otworem. Wybitne zdolności mogłyby mu z łatwością utorować karierę, zapewnić zaszczytne stanowisko w społeczeństwie. Ale szczęściem jego duszy jest nie brać, lecz dawać, nie zagarniać, lecz wyzbywać się. Intronizowawszy w sobie prawdę Ewangelii, chce ją wyznać czynnie, najkrańcowiej, najbezwzględniej, nie jak ów młodzieniec, spełniający przykazania boskie, a nie umiejący wyzbyć się swego mienia i iść za Chrystusem. Swoją młodość, swoje zdolności chce rzucić do stóp Mistrza. Ale przed tym musi się głębiej zastanowić i wejść w siebie. Przed zdecydowaniem się ostatecznie udaje się na zamknięte rekolekcje dla maturzystów. W ciszy, w oderwaniu od warunków codziennych wsłuchuje się w głos własnej duszy, Czy zabrzmi w niej głos Boga?
Zabrzmiał! Wołanie potężne, zniewalające, cudowne odzywa się z zaświata: „Pójdź! Żołnierzem mym zostań! Barki masz silne, by nie lękać się brzemion. Dźwigając, dopiero poznasz swą siłę!“
Przy końcu lipca zgłasza się do Seminarium Zagranicznego.
„Uniżenie proszę o przyjęcie mnie do Seminarium Zagranicznego w charakterze kandydata do kapłaństwa. Praca duszpasterska na wychodztwie odpowiada w zupełności memu usposobieniu i mym pragnieniom”.
I oto przychodzi odpowiedź przychylna. X. Rektor Posadzy, doskonały znawca ludzi, wyczuł od razu, że to jest współpracownik, jakiego mu potrzeba, do młodziutkiego Towarzystwa, do tego niewiarogodnego harcerstwa Bożego, które planował.
Józef Miękus jeden z pierwszych stawił się do apelu wraz z zastępem 20 kleryków i 20 pomocników duszpasterskich