Ośrodek Postulatorski Chrystusowców
ks. Florian Berlik

ks. Florian Berlik

(1909-1982)
Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego
w latach 1968-1969;
celebrans pierwszej Mszy św. w powojennym Szczecinie

Wspomnienia - artykuły

ks. Czesław Kamiński SChr

Oddany Zgromadzeniu.


Nie mógłbym nie podzielić się z Wami tym, że śmierć ks. Floriana uważam za wielką stratę dla Towarzystwa i moją osobistą. Jest to oczywiście podejście uczuciowe - wiemy, że nie ma nic mędrszego i lepszego nad wolę Bożą, ale to wcale nie znaczy, że ten fakt nie jest bolesny. Sprawdzają się słowa Pisma św. „Cenną jest w oczach Twoich śmierć twoich świętych”. Takie refleksje budzi opis śmierci naszego Założyciela i taką wiernego jego naśladowcy ks. Floriana. Ks. Wikariusz Generalny w liście do mnie, zawiadamiając o tym pisze „dał nam niezapomnianą lekcję umierania po bożemu”.

Nie mógłbym nie podzielić się tym, co wiem o jego życiu i jego pracy w Towarzystwie. Nie ma to być panegiryk ani epitafium. Chciałbym mówić to, co wiem, co miałem możność obserwować. Był faktycznie mówiąc moim magistrem w nowicjacie, potem razem pracowaliśmy w czasie wojny i po powstaniu naszego własnego seminarium duchownego był przełożonym domu przez cały czas, gdy kierowałem seminarium. Było więc dosyć okazji do wzajemnego poznania.

Nie mam zamiaru rozpoczynać procesu beatyfikacyjnego, choć nie mogę zaprzeczyć, że jego osoba wywarła duży wpływ na moje życie osobiste, jak na pewno na wielu. Był osobistością zwartą, człowiekiem zdecydowanym, który nie znał w dziedzinie moralnej kompromisu. Całkowicie oddany sprawie Bożej w duchu Towarzystwa. Nie tylko jak socjusz magistra głosił - był dla nas wzorem i przykładem.

Imponował tym zdecydowaniem, tym co nazywa się oddanie bez reszty Bogu. Pracuje zawsze i stale, nawet wakacji nie marnuje. W pracy jest bardzo systematyczny. Jego temperament jest bardzo silny, bujny, ale opanowany siłą woli. Wpatrzony był w św. Pawła apostoła, który imponował mu swoim rozmachem apostolskimi zapałem do sprawy Bożej. Rozczytywał się w nim, tłumaczył z języka niemieckiego książkę Holznera o św. Pawle, wtedy najlepsze na ten temat dzieło. Był nim zachwycony i napisał w rękopisie streszczenie tej książki p.t. „Św. Paweł jako wzór Chrystusowca”. Księga ta została w rękopisie. Był człowiekiem pokornym, ale nie z natury. Cnota ta kosztowała go dużo pracy. Z natury miał skłonność do pychy. Opanował ją jednak tak, że nie było w nim widać tej naturalnej skłonności. Był bardzo odważny, stanowczy i okazywał gotowość na wszystko, nawet gdyby trzeba był gotów iść do więzienia. Wiele razy, gdy sytuacja w domu poznańskim była trudna mawiał, pracujcie spokojnie, w razie czego wszystko wezmę na siebie - i był gotów to uczynić. Miłował prawdę - nie znał co dwulicowość i aktorstwo.

Jego miłość bliźniego objawiała się w trosce o chorych, których mimo trudu odwiedzał. Klasycznym przykładem tego była choroba ks. Szyperskiego - choruje ciężko na serce. Szpital go zwalnia, może leżeć w domu, bo już nie ma ratunku. Ks. Szyperski nie chce leżeć w Puszczykowie uważając, że ten klimat mu szkodzi. Ks. Florian przyjmuje go do Poznania, odstępuje mu pokój przełożonego z łazienką, co wtedy było rzadkością, a sam zajmuje zwykły pokój gościnny.

Podobnie z wielką troskliwością opiekuje się ks. Medyckim. Chorzy członkowie byli mu bliscy i leżeli na sercu. Jego zakonność i związanie z zakonem było dla nas wzorem. Potrafił realizować w sobie stałe dążenie do doskonałości i myślę, że wyrobił w sobie to co nazywamy harmonijnym rozwojem cnót.

Jego duch ofiary, który ma być cechą charakterystyczną członków szedł bardzo daleko. Jako socjusz, gdy przychodziły kanałem noteckim cegły i trzeba było barki rozładować - brał udział w tym na równi z nowicjuszami. Gdy wydawnictwa wymagały nocnej pracy, by wyszły na czas, pracował jak inni. Myślę, że jego duch ofiary, choć skrzętnie ukrywany, był wybitny i nie bałem się powiedzieć, że był zdolny do heroizmu. Ubóstwo umiłował jako cnotę, której znaczenie rozumiał. Gdy złożył urząd przełożonego generalnego - oddał wszystko to co otrzymał w czasie urzędu do dyspozycji swego następcy. Chciał by duchem Potulic żyło Towarzystwo, duchem czasów charyzmatycznych. Chcąc nowicjuszy do tego wprowadzić, zaproponował magistrowi nowicjatu, by co roku nowicjusze nawiedzali kolebkę Towarzystwa Potulice. Nie chcę powtarzać tego, co Ojciec na ten temat pisze w biuletynie. Był zakonnikiem w całym tego słowa znaczeniu.

Jego kapłaństwo i wejście w nie rozpoczęło się poza Towarzystwem. Był przejęty tą wielką godnością i tym, że otrzymał ten sakrament z rąk Założyciela. Było to wielkie wyróżnienie. Ks. Żychliński, profesor Seminarium Duchownego napisał książkę Sakrament Kapłaństwa. Rzecz bardzo głęboką i podstawową. Studiował ją i realizował myśli swego profesora i rektora. Na zewnątrz cechowała go cześć dla Najświętszego Sakramentu. Spędzał przed tabernakulum wiele czasu. By przeżywać to co istotne w kapłaństwie Mszę św. i jej ducha, codziennie przez całe życie zakonne odprawiał drogę krzyżową. Ona nauczyła go cierpieć i żyć z Chrystusem. Jako socjusz uczył nas udziału we Mszy św., a potem w Krakowie przygotowywał do pierwszej Mszy św. Do dziś pamiętam jego wskazania i jeśli potrafię ją sprawować z przejęciem i poważnie, w sposób godny tej tajemnicy - jemu to zawdzięczam. O jego nabożeństwie do Matki Bożej pisze doskonale O. Ignacy. Jako kapłan chciał pełnić posłannictwo Towarzystwa. Rozumiał, że inna jest wola Boża i z nią się godził. I choć to go do Towarzystwa sprowadziło, umiał w duchu nadprzyrodzonego posłuszeństwa podporządkować się zaleceniom i woli Przełożonego. Chciał jednak swój zapał przekazać młodemu pokoleniu. Zorganizował w Kiekrzu bardzo udany ośrodek polonijny, bardzo bogaty w materiały z terenów nowych placówek, gromadził materiały bardzo cenne i wszystko to i wiadomości te przekazywał nowicjuszom. Umiał wzbudzić u nich taki zapał, że po przejściu do Poznania odczuwali brak kontynuacji tej pracy. Nie danym mu było kontynuować studiów specjalistycznych, czy zdobycie stopnia naukowego. Miał zainteresowania naukowe duże. Nie był umysłowo spekulatywnym analitycznym, był jednak bardzo pilny i pracowitością na pewno zdobyłby odpowiedni stopień. Wynikiem jego zainteresowań naukowych to praca o św. Pawle to gromadzenie pism Założyciela, to przygotowanie do druku wyjątków z jego pism w dwóch wersjach. Ten zapał ujawniał się w gromadzeniu materiałów z historii Towarzystwa i przygotowanie ich dla tych, którzy tę historię pisać będą. Zrobił najtrudniejszą pracę - dał materiał historykom.

Życie jego było życiem w cieniu. Nigdy się nie wysuwał. Sam fakt wstąpienia do Towarzystwa w momencie, gdy stał w Seminarium Diecezjalnym przed kapłaństwem, świadczy o wielkim zaufaniu do Opatrzności Bożej. Wstąpił jako subdiakon - z obowiązkiem odmawiania brewiarza, a bez praw i uprawnień i cierpliwie czekał, aż wybije godzina kapłaństwa. Jego koledzy kursowi już byli kapłanami, on nadal nowicjuszem i subdiakonem. Wymagało to wielkiej odwagi, tak ze względu na rodzinę i opinię rodziny jak i na własne przeżycia. Do Towarzystwa wszedł w okresie najtrudniejszym. Przecież to się wszystko dopiero rodziło. Przełożony eksperymentował i uczył się swego urzędu. Ks. Florian miał cechy naturalne wręcz odwrotnie niż O. Ignacy. Jednak dostosowywał się we wszystkim do woli przełożonego. Mówią Salezjanie, że gdyby św. Jan Bosko żył dłużej, Salezjanie by się nie ostali, dzięki wyzyskiwanej dobroci i zbyt szybkiemu rozwojowi. Uważają, że ocalił ich O. Michał Rua, błogosławiony pierwszy następca św. Jana Bosko. Można by snuć analogię - że ks. Florian przejął na siebie nieco podobną rolę co O. Rua. Zajęcia jego były odpowiednie dla doświadczonego zakonnika, a on został magistrem nowicjatu mając dwa lata kapłaństwa. Nie odznaczał się fantazją ani łatwością wymowy. Wszystko co robił było wypracowane w trudzie i nieprzespanych nocach i wyzyskaniu każdej wolnej chwili.

Gdy O. Ignacy wyjeżdża, by objąć Charbielin dla Towarzystwa, na placu zostaje ks. Florian. Wszystko rozkręcone na pełnych obrotach - wydawnictwa, budowa domu rzemieślniczego, warsztatu, drukarnia, redakcja czasopism. Do tego długi do płacenia i weksle w przepisanych terminach. Nic dziwnego, że przepłacił to gruźlicą, z której z trudnością się wyleczył. Byłem wtedy tzw. infirmarzem i widziałem z bliska jaka była sytuacja.

Towarzystwo się rozrastało: ponad 100 braci i 60 kleryków, tych wszystkich należało utrzymać i ubrać, a nawet opłacić studia. Okupacja była nowym okresem egzaminu ducha Towarzystwa. Ojciec jest nieobecny. W Bydgoszczy wydano na niego wyrok śmierci. Ks. Florian opiekuje się grupą kleryków studiujących prywatnie u OO. Kapucynów. Wnet ściga O. Ignacy do Krakowa. Po wyświęceniu dwóch kursów, w następnym wkracza Gestapo. Zarzut: nielegalne prowadzenie studiów. Ks. Florian musi uchodzić, klerycy są rozproszeni po domach zakonnych. Ks. Florian musi się ukrywać. Wyjeżdżając do Warszawy zatrzymuje się w Kielcach u SS. Sercanek na Karczowie. Była to akurat noc, w której tam nastąpiły aresztowania. Ks. Florian dostaje się w ręce gestapo. Nie wie on, że w Krakowie jest poszukiwany. Zostaje zwolniony, co należy uznać za niezwykły znak Bożej Opatrzności. Kiedy otwierają się Durchgangslager angażuje się czynnie w obozie w Częstochowie. Współpracuje z bpem Kubiną. I znów interwencja Boga. Gestapo aresztuje wszystkich kapelanów obozów. Ks. Florian był poza domem. Uniknął w cudowny sposób aresztowania.

Po wojnie O. Ignacy wyczerpany przejściami nie jest zdolny do pracy. Przejmuje inicjatywę ks. Florian. Organizuje dom w Poznaniu. Załatwia w Kuriach biskupich w Poznaniu i Gnieźnie zajęcia dla księży wyświęconych w czasie wojny. Otwiera nowicjat w Poznaniu i Małe Seminarium najpierw w Poznaniu a potem w Ziębicach. Jest pierwszym duszpasterzem Ziem Odzyskanych. Pomaga administratorowi apostolskiemu ks. Nowickiemu wejść w urząd. Jest 12 lat przełożonym domu Poznańskiego. Organizuje I-szą Kapitułę Generalną. Wnet spotyka go następny krzyż - choroba - wylew krwi do mózgu, na szczęście nieznaczny, ale zostawia ślady.

Pod wpływem i za namową O. Ignacego przyjmuje wybór Przełożonego Generalnego, ale widząc, że zdrowie mu nie dopisuje, po roku składa rezygnację.

Dalszą historię znamy. To cichy ale wspaniały wkład w formację nowicjuszy w Kiekrzu. Ci, którzy w tym okresie przeszli przez Kiekrz wiedzą, ile pracy, entuzjazmu włożył w to nowe swoje zadanie. W tym czasie spadają na niego dwa ciosy - śmierć siostry ostatniej - rak wątroby, i śmierć barta, lekarza, na tę samą chorobę. Nie trzeba było czekać długo, gdy i na niego przyszła ta sama choroba - ciągnie się długo. Robimy wszystko, by go jeszcze ocalić. Nowenna idzie za nowenną. W domach w Polsce bez przerwy odprawiamy nowenny przez przyczynę Założyciela - o uzdrowienie już tylko cudowne - prosimy o cud. Badania mówiły o postępie choroby. Ks. Florian zachowuje równowagę i pogodę, jakby nie o niego chodziło. Lekarza prosi, by nie przyjeżdżał za często. Nikt przy nim nie mówi o tym, co to jest, ale on to dobrze wie. Nadchodzi moment, gdy wydaje się, że cud nastąpił. Choroba się cofa, apetyt wraca, chory wstaje. Po pewnym czasie następuje jednak nawrót. Lekarz twierdzi, że nic z tego nie rozumiał, działały tu jakieś inne siły. W tym momencie musiałem opuścić Polskę. Był to dla mnie wielki problem, wiedziałem, że ani br. Eugeniusza, ani jego już nie zastanę przy życiu. Żyłem stale w napięciu. Czekałem na wiadomość. Moja myśl była często w Kiekrzu, gdzie kończyło się życie jednego z filarów Towarzystwa. Dał nam lekcję życia teraz nową, teraz był egzamin, było umieranie - tu cnota zdaje egzamin i odbywa próbę. Tu nie ma udawania, ani aktorstwa, ani pozy.

W chwili, gdy człowiek jest zajęty sobą, swoim cierpieniem - ks. Florian odchodził z wiarą, jakby to co niewidzialne było już widzialne. Uderzała, jak mówią świadkowie, pogoda ducha. Interesuje go Towarzystwo, Kościół, Ojczyzna i jak zawsze, co mówił, co robił w tym dniu Ojciec Święty. Uderzała cierpliwość do końca.

Niezwykły szczegół z ostatniej chwili. Od dnia 12.X.82 stracił przytomność - przedtem jeszcze prosił br. Ludwika, by gdy będzie umierał zapalono gromnicę. 15.X. w nocy ks. Jędruszek miał dyżur przy umierającym. Oddech chorego był normalny, chory spał, tętno było normalne. O godz. 2.00 w nocy przychodzi do ks. Jędruszka br. Ludwik Pluta - mówi, że śnił mu się przed chwilą ks. Florian i prosił, by zapalono gromnicę. Ks. Jędruszek zmobilizował swoją uwagę. Rzeczywiście po kilku minutach zmienia się oddech chorego, zmienia się tętno - widać ostatnie wysiłki organizmu. Zapalił gromnicę i wnet ostatni oddech i serce przestało bić. Było to w wigilię 5-tej rocznicy wyboru papieża, w tydzień przed rocznicą śmierci naszego Założyciela, w 50-tą rocznicę rozpoczęcia nowicjatu.

Już go nie spotkamy w Kiekrzu. Już go nie będą słyszeli nowicjusze, ustała jego korespondencja z naszym i placówkami. Można powiedzieć, że nic mu tak nie leżało na sercu jak duch Towarzystwa. Troska o ducha Towarzystwa. Jeśli chcemy iść za jego przykładem, zrobimy wszystko, by życie nasze spędzić tak jak on. Niech jego duch nam towarzyszy - postać świeci przykładem. Chcemy jak on umierać, jak on żyć trzeba. Zazdrościł tym, którzy mogli pełnić autentyczną służbę Towarzystwa. Niech to wspomnienie zbliży nas do tego ideału i przypomni to co czynił, że zawsze modlił się, aportował na polach emigracji, ale też dawał przykład całkowitego oddania się każdej pracy nad zbawieniem dusz i wykorzystaniem czasu, jaki nam Bóg w swej dobroci daje do czynienia dobrze.


Druk: Współtwórca ducha potulickiego, red. B. Nadolski, Poznań 1983, s. 27-36.

Drukuj cofnij odsłon: 6122 aktualizowano: 2012-09-07 14:43 Do góry

projektowanie stron www szczecin, design, strony dla parafii

OŚRODEK POSTULATORSKI TOWARZYSTWA CHRYSTUSOWEGO

ul. Panny Marii 4, 60-962 Poznań, tel. (61) 64 72 100, 2024 © Wszelkie Prawa Zastrzeżone