Ośrodek Postulatorski Chrystusowców
ks. Florian Berlik

ks. Florian Berlik

(1909-1982)
Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego
w latach 1968-1969;
celebrans pierwszej Mszy św. w powojennym Szczecinie

Wspomnienia - artykuły

sługa Boży o. Ignacy Posadzy SChr

Wspomnienia przyjaciela.


Powiedział jeden z myślicieli francuskich: „Geniusze i święci są jak meteory, które spadają z nieba, by nadać blasku swoim czasom”. Ks. Florian był takim meteorem, co błysnął na firmamencie Towarzystwa. Był jak najcenniejszy klejnot złożony przez Opatrzność w kołysce nowej wspólnoty zakonnej, która rodziła się w potulickim ustroniu. Odszedł do Pana 15 października 1982 roku. W dniu, w którym 50 lat temu w Potulicach rozpoczynaliśmy wspólnie nasz nowicjat zakonny. Dzisiaj już go nie ma między nami. Pozostawił jednak po sobie smugę jasnego światła i wspomnień jak najserdeczniejszych. W roku 1931, po powrocie z Południowej Ameryki, głosiłem wykłady na temat tamtych krajów i zamieszkałych w nich naszych emigrantów. Chodziło o zapoznanie społeczeństwa z problemami tych, o których mawiał nasz Założyciel ks. kard. August Hlond: „Na wychodźstwie polskie dusze giną”. Z takim wykładem zaprosił mnie w listopadzie 1931 r. kleryk Teodor Korcz, przewodniczący Seminaryjnego Koła Misyjnego w poznańskim Seminarium Duchownym. Przy tej okazji poznałem księdza Floriana, wybitnego członka tego koła. Dowiedziałem się wówczas, że ksiądz Florian ma wyraźne aspiracje misyjne. W kwietniu 1932 r. ks. Florian zgłosił się jako kandydat do mającego powstać Zgromadzenia. Odradzał mu tego kroku jego profesor ks. Aleksander Żychliński.

Wyjaśniał, że nowe dzieło jeszcze się nie sprawdziło i nie wiadomo, czy się ostoi. Również opinia panująca na Ostrowiu Tumskim nie bardzo wierzyło w to co nazywano „fantazją Kardynała”. Nawet Ks. Prymas był za tym, by ten wybitny kandydat, który już był subdiakonem, kończył studia i przyjął święcenia kapłańskie, a potem dopiero rozpoczął życie zakonne. Jednak na usilną moją prośbę, Ks. Prymas zgodził się, by ks. Florian od razu wstąpił do Zgromadzenia. Kandydat wiedział przecież o tym, że jego święcenia kapłańskie, ze względu na odbycie nowicjatu, zostaną opóźnione o cały rok. Mimo to, nie odstąpił od swego pierwotnego zamiaru.

Został on moim zastępcą i pomocnikiem. Od razu wyczułem instynktownie, że ten najwybitniejszy z kandydatów odegra w przyszłości ważną rolę w Towarzystwie. Był on ścisłym wykonawcą wszystkich zaleceń. Przede wszystkim jednak był on moim serdecznym przyjacielem. Jemu mogłem się zwierzać ze wszystkich trosk i kłopotów. Jemu mogłem powierzyć plany i zamiary odnośnie przyszłości Towarzystwa. Był on również moim niezawodnym doradcą. Na nim można było polegać jak na Zawiszy. Tak było w pierwszym roku naszego istnienia. Tak było też później, kiedy był kolejno kierownikiem nowicjatu w Potulicach, przełożonym naszych kleryków odbywających swoje studia w Gnieźnie, a w rok przed wojną ojcem duchownym w naszym seminarium w Poznaniu. Był on nadto świetnym rekolekcjonistą i wspaniałym konferencjonistą, którego nauki zawsze przemodlone, zapadały głęboko w duszach młodych Chrystusowców przyznać, że był on właściwie głównym inspiratorem i twórcą „ducha potulickiego”. W czasie koszmarnych dni okupacji ścigany, więziony, poświęcał się bez reszty sprawom Towarzystwa i dusz. Równocześnie był nam wszystkim ostoją i pochodnią gorejącą, wśród tej szalejącej burzy dziejowej. W lipcu 1944 r. głosząc rekolekcje Siostrom Felicjankom w Dobranowicach, doznałem ciężkiej zapaści serca. Stan mój był beznadziejny. Ks. Florian przywołał lekarza z odległej Wieliczki. Leki nie skutkowały, czułem, że mój koniec się zbliża.

Odbyłem spowiedź generalną przed ks. Florianem i poprosiłem go o Sakrament Chorych. Udzielił go ze łzami w oczach. A następnie wypowiedział te znamienne słowa: „Ojciec nie może umrzeć, ponieważ jeszcze nie spełnił swego zadania”. Te słowa wypowiedział z taka siłą przekonania, że dziwnie mnie zmobilizowały. Bardzo powoli wracałem do sił. W czasie rekonwalescencji, poświęcił wszystkie swoje siły, spełniając najniższe usługi. Kiedy po przebyciu tej ciężkiej choroby nie miałem dostatecznych sił, by sprostać zadaniom przełożonego, wyręczał mnie na każdym kroku. Zaraz po wojnie ks. Florian z ekipą polską, jako pierwszy kapłan wyjeżdża do Szczecina. Tam wśród świstu kul na dymiących jeszcze gruzach daje początek polskiemu duszpasterstwu. Następnie przez 12 lat jest rektorem Domu Głównego w Poznaniu. Organizuje też domy formacyjne w Ziębicach i Bydgoszczy. Jako przełożony kieruje się zawsze roztropnością i wyjątkowa energią. 22 października 1948 r. umiera nasz Założyciel.

Ks. Florian boleśnie przeżywa tę śmierć. Powiedział on wówczas: „Jest to największy cios, który spotkał Towarzystwo od zarania jego istnienia”. Pocieszając współbraci równocześnie zaznaczał, że tracąc Założyciela na ziemi, zyskaliśmy potężnego orędownika w niebie. W roku 1951 - pierwsza kapituła Towarzystwa obiera go Wikariuszem Generalnym. Była to czysta formalność. Spełniał on bowiem ten obowiązek już od powstania naszej wspólnoty. W 1968 r. Kapituła powierza mu stanowisko Przełożonego Generalnego. Urząd ten przyjmuje dopiero po dwóch godzinach spędzonych u stóp Tabernakulum. Po pewnym czasie stargane pracą zdrowie zaczyna mu nie dopisywać. Po swej rezygnacji z tego urzędu udaje się do naszej parafii we Władysławowie, gdzie spełnia z wielką gorliwością obowiązki zwykłego pomocnika w lokalnym duszpasterstwie. Później przenosi się do naszego domu nowicjackiego w Kiekrzu. Tu przebywa aż do końca swego życia.

Duch wiary.
Ks. Florian w swych konferencjach nawiązywał stale do cnoty wiary. Duch wiary ożywiał zawsze całe jego życie. Przenikał wszystkie jego myśli, słowa i uczucia. Można do niego zastosować słowa św. Pawła: „Sprawiedliwy mój z wiary żyje” (Żyd 10,38). Wsparty wiarą w Boga konsekwentnie dąży do celu. Nigdy się nie zniechęca. Było jego zasadą, że skoro Pan Bóg powierzył mu jakąś sprawę, trzeba wytężyć siły i doprowadzić ją do końca. Z tego ducha wiary wypływał jego duch modlitwy. Lubił się modlić, lubił się dużo modlić. W czasie okupacji spędziliśmy razem kilka tygodni w Budzowie (diec. Krakowska). Pamiętam, że przed każdym piątkiem wstawał przed północą, by odprawić Godzinę Świętą. Codziennie odprawiał Drogę Krzyżową. Parę lat temu z okazji moich imienin przyjechał do Puszczykowa, by złożyć mi życzenia: „Życzę tego co najważniejsze - spełnienia Najświętszej woli Bożej oraz ciągłych postępów w wierze, nadziei i miłości”. Bracia z Kiekrza mawiali, że ks. Berlika najłatwiej spotkać w kaplicy.

Człowieczeństwo.
W duchu wiary pracuje bezustannie nad uszlachetnieniem swego człowieczeństwa. Płynęła w jego żyłach gorąca, polska krew. Otóż tę krew, to wszystkimi pulsami tętniące ciało poddaje swemu duchowi, a swego ducha Bogu. I tak stworzył przecudną harmonię między ciałem a duchem, harmonię, która się nazywa świętością. Już jako nowicjusz zrozumiał dobrze, że Jezus Chrystus to idealny model i nieomylny drogowskaz do ukształtowania pełnej osobowości. Dlatego ta jego bezustanna troska o odtwarzanie w sobie rysów Chrystusa według słów Apostoła: „Dzieci moje, oto ponownie was w bólach rodzę, aż Chrystus ukształtuje się w was” (Gal 4,19). Starał się o wyrobienie silnego i szlachetnego Charakteru. Wyrobił sobie z czasem wyjątkową kulturę duchową. Okiem wiary patrzył na innych. Ta wiara pozwoliła mu ujrzeć w każdym człowieku duszę nieśmiertelną, stworzoną na obraz i podobieństwo Boże. Posiadał wyjątkowy dar sympatii i tą sympatią obdarzał wszystkich, których spotykał na drodze swego życia. Nasi księża z zagranicy, przyjeżdżający na urlop do kraju, z reguły udawali się do Kiekrza, by móc z nim porozmawiać.

Zakonność.
Z wiarą spoglądał na swoje wybraństwo zakonne. Podkreślał, że Kościół bez zakonów nie byłby pełnym Kościołem. Że życie zakonne jest konsekracją, znakiem, który może skutecznie wszystkich pociągnąć do Chrystusa. Że prawdziwy zakonnik winien być żywą apologią chrześcijaństwa. Ze ślubów zakonnych cenił bardzo ślub ubóstwa. W swych konferencjach przypominał słowa Założyciela: „Profesi będą się doskonalili w praktyce cnoty ubóstwa, która zasadzać się będzie na ukochaniu krzyża i umartwienia, na zupełnym oderwaniu serca od ziemskich dóbr i przywiązań, na wyrzeczeniu się próżności światowej i wygód osobistych, a na wspólnej trosce o dobro Towarzystwa”.

W roku 1938 grupa naszych braci z ks. Florianem na czele udała się do Niepokalanowa. O. Kolbe, gwardian klasztoru, przyjął ich osobiście. Zasiadł nawet z nimi do wspólnej fotografii. Po powrocie opowiadał, że O. Kolbe zrobił na nim wrażenie osoby wypromieniującej miłość i dobro. Był też bardzo poruszony duchem ubóstwa spotykanym tam na każdym kroku. Parę dni przed śmiercią Ks. Wikariusz Generalny zapytał go, co ma przekazać swoim współbraciom. Odpowiedź była krótka: „Niech praktykują cnotę ubóstwa”.

Kapłaństwo.
Z religijną czcią odnosił się do swojego kapłaństwa. Otrzymał je w Potulicach z rąk Założyciela w roku 1934 w święto Wniebowstąpienia Pańskiego. Powiedział nam po świeceniach, że wiara powinna kapłanowi uzmysłowić nieskończone miłosierdzie Boże, dzięki któremu Bóg wezwał go do tak wysokiej godności. Byłem na jego prymicjach w kościele parafialnym w Łęknie. Od wielu tygodni nie spadła ani jedna kropla deszczu. Zbiory były zagrożone. Wówczas przed rozpoczęciem Mszy Świętej, Ksiądz Neoprezbiter oznajmił ludziom, że w czasie tej swojej pierwszej Mszy Świętej, będzie prosił Boga o deszcz. Kilka godzin później spadł upragniony deszcz i to bardzo obfity.

Maryjność.
Żywił wyjątkowo głębokie nabożeństwo do Matki Najświętszej. Mawiał, że maryjność duszy polskiego wychodźcy, domaga się maryjności duszy polskiego kapłana - misjonarza. Wierny uczeń swego profesora ks. Żychlińskiego, poświęcił się już w seminarium Matce Bożej jako niewolnik z miłości. Przyszedłszy do Potulic, szerzył wśród nowicjuszy ten totalny akt oddania się z miłości Najświętszej Matce Bożej. Akt ten ponawiał codziennie: „Najświętsza Panno Maryjo, oto ja ofiaruję się i poświęcam Twemu Bolesnemu i Niepokalanemu Sercu i pragnę żyć i umrzeć w Twym świętym niewolnictwie miłości”.

Ukochanie Towarzystwa.
Ks. Florian kochał swoje Zgromadzenie. Pozostał zawsze wierny wezwaniu naszego Założyciela: „Ukochajcie to wasze Zgromadzenie. Jego dobro niech będzie waszą ambicją, jego pomyślność - waszą radością, należenie do niego - waszym szczęściem, realizacja jego zadań - waszą potrzebą i dumą”. Toteż świętość i pożytek Towarzystwa, były zawsze jego naczelną troską. Zamieszkawszy w domu nowicjackim w Kiekrzu, chętnie i z zapałem głosił nowicjuszom wykłady o Towarzystwie. Spisywał też obszernie jego dzieje. Ks. Florian żywił wielką cześć do Prymasa - Założyciela. Pod koniec roku 1945, Ks. Prymas zabrał go do swego samochodu, udając się na Zjazd Wyższych Przełożonych do Częstochowy. Ks. Florian z radością wspominał często to wydarzenie, zwłaszcza prowadzone z nim rozmowy.

Duch ofiary.
Parę lat temu w poufnej rozmowie zapytałem go, które słowa Pisma Świętego są mu bodźcem do stałego pogłębiania życia wewnętrznego. Przytoczył wówczas te najpiękniejsze słowa Apostoła Narodów: „Teraz już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Gal 2,20). Trzeba tu dodać, że ks. Florian często rozczytywał się w listach św. Pawła.

Pozostawił po sobie obszerny manuskrypt o tym wielkim Apostole Narodów, niestety dotychczas jeszcze nie wydany. Pobudką tego ducha ofiary, były mu również słowa Założyciela: „Nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary, a On działać będzie w duszach waszych cuda miłosierdzia i łaski”. Rozumował także, że chcąc ratować i uświęcać dusze, trzeba za nie ponosić ofiary. Słowa nasze będą miały tym większą wartość, gdy będą naznaczone krzyżem i poparte przykładem naszego umartwionego życia.

Przez krzyż Chrystus zbawił świat, przez ofiarę kapłan ocali duszę. 13 maja 1981 roku w Rzymie, dokonany został zamach na Ojca św. Ks. Florian dowiedziawszy się o tym, udaje się do kaplicy i tam w heroicznym akcie ofiaruje swoje życie za Namiestnika Chrystusowego. Pan Bóg wysłuchał tę prośbę.

Świątobliwa śmierć.
Pan Jezus przyjął tę ofiarę. Rozpoczyna się ciężka choroba. Ks. Florian znosi cierpienia z pełnym poddaniem się woli Bożej. Gdy lekarz proponuje mu zastrzyki uśmierzające ból, odmawia. Chce cierpieć z całą świadomością. Mimo bólów i podwyższonej temperatury, uczestniczy we wszystkich uroczystościach odbywających się w Domu Głównym. Prowadzi dalej wykłady dla nowicjuszy. Bóle się nasilają. Teraz dopiero po dłuższym wahaniu nie odmawia zastrzyków. Mimo przeogromnych cierpień przyjmuje wszystkich, którzy go odwiedzają. Z uśmiechem powtarza: „Jestem coraz bliżej domu Ojca”. Codziennie koncelebruje Mszę Świętą, siedząc w ławce. Podziwialiśmy Jego nadludzką cierpliwość i heroiczne męstwo w cierpieniach. Cierpliwość jego była bezgraniczna. Im więcej cierpienia się wzmagały, tym serdeczniej oddawał się w Boskie miłościwe ręce. Nic nie potrafiło zachwiać jego wewnętrznego pokoju i radości. Nigdy nie prosi o modlitwę w intencji wyzdrowienia. Do ostatniej chwili podtrzymuje swoja decyzją spełniania najświętszej woli Bożej. Ostatni raz odwiedziłem go kilka dni przed śmiercią. Pożegnaliśmy się czule. Ze czcią ucałowałem jego spocone ręce, te ręce, które tak się spracowały dla sprawy Bożej i Towarzystwa. Uprosiłem też od niego błogosławieństwo dla siebie i całego Zgromadzenia. Żałuję, że nie byłem przy jego śmierci. Ostatnie jego słowa były: „Matko moja”. Wszystkie jego dobre czyny, wszystkie zebrane skarby rozsiane na drodze jego życia stanęły przed oczyma jego duszy. Napełniły ją wewnętrznym pokojem i weselem. Jego oczy zachodzące już mgła śmierci, oglądały zapewne to, co oglądał pierwszy męczennik św. Szczepan: „Widzę niebiosa otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Ojca” (Dz. Ap. 7, 56).

Kochany Księże Florianie! Dziękuję Ci za Twoją postawę kapłańską i zakonną. Dziękuję Ci, że nauczyłeś nas, aby w sobie i w drugim człowieku, szukać odblasku największych tajemnic Bożych. Wierzymy, że duch Twój pozostanie zawsze między nami, że nadal będziesz nam pobudką do naśladowania Twoich heroicznych cnót. Wierzymy też, że tam w Domu Ojca, wspólnie z duchem Założyciela wstawiać się będziesz za nami. 


Źródło: Archiwum Postulatora,
Acta P. Ignatii Posadzy SChr. Konferencje.
Vol. XII, Varia, cz. 1, s. 3-5.

Drukuj cofnij odsłon: 4353 aktualizowano: 2012-06-15 15:28 Do góry

projektowanie stron www szczecin, design, strony dla parafii

OŚRODEK POSTULATORSKI TOWARZYSTWA CHRYSTUSOWEGO

ul. Panny Marii 4, 60-962 Poznań, tel. (61) 64 72 100, 2024 © Wszelkie Prawa Zastrzeżone