kl. Józef Miękus
(1912-1937)chrystusowiec;
wstąpił do Towarzystwa w 1932;
pierwszy kronikarz w Potulicach
studiował w Rzymie
hrabianka
Hrabianka Aniela Potulicka
Nowemu zgromadzeniu wkrótce Pan Bóg zsyła dom. Nie dom, a pałac.
Siedzibę otrzymują Chrystusowcy z rąk hr. Anieli Potulickiej.
Gałązka to prastarego lechickiego szczepu Grzymalitów, słynnych z walk z Nałęczami za czasów Piastów, w okresie książąt dzielnicowych. Wszak Nakło leżało w ośrodku tych walk. Do rodziny Potulickich należały kiedyś olbrzymie włości, w okolicach Więcborka na Pomorzu, rozciągające się prawie do Bałtyku. Pierwsze rozbiory Polski okroiły tę fortunę, zaczęła topnieć powoli. Starą siedzibę Potulickich zajęli Prusacy, którzy wywieźli piękne zabytki rodowe i wszelkie akta rodzinne do Berlina. Nie udało się ich nigdy odzyskać.
Wtedy to pradziad hrabianki Anieli, Michał, z rezydencji swej w Więcborku przeniósł się do klucza ślesińskiego, położonego nad Kanałem Bydgoskim i zamieszkał w Kantowie, które przybrało nazwę Potulic. Z czasem stanął tu piękny pałac, otoczony parkiem i obszernymi ogrodami. Tu wychowała się i spędziła życie hr. Aniela Potulicka.
Urodziła się w roku 1861 w Londynie z ojca Kazimierza i matki Marii z Zamoyskich. Matka jej była religijna, miała wiele serca i czyniła ludziom dobrze, toteż kiedy umarła, w kilka dni po urodzeniu hr. Anieli, zostawiła szczery żal po sobie.
W pałacu pełnym ludzi hrabianka nieraz odczuwała jednak brak najbardziej oddanego, najbardziej rozumiejącego serca matczynego. Prowadzona przez ojca po męsku, miała dużo charakteru i hartu, ale też dużo rezerwy. Najcenniejszym odruchom serca nie lubiła dawać wyrazu.
W dzieciństwie wielki wpływ na nią wywarł dziadek, także Kazimierz. Był on w legionach Dąbrowskiego, walcząc pod Napoleonem, zdobył „Virtuti militari“. W randze pułkownika kawalerii, towarzyszy ks. Józefowi Poniatowskiemu jako ostatni jego adiutant, do samej śmierci w Elsterze. Później bierze wybitny udział w powstaniu listopadowym. Ducha narodowego i gorącą pobożność zachowuje starzec do śmierci. Osiadłszy na starość przy synu w Potulicach, wiele ma pociechy z wnuczek, zwłaszcza z najmłodszej Anieli. Jej przekazuje nieugaszony żar patriotyzmu, heroizm, żałobę narodową, wiarę w odrodzenie... Ze starcem w bojach za Ojczyznę steranym uczy się Aniela modlić za Ojczyznę i za tych, co dla niej polegli.
W 18 roku życia traci hr. Aniela ojca. Dwie jej siostry wyszły zamąż — Maria za ks. Bogdana z Retowa, Elżbieta — za Władysława ks. Sapiehę, z Krasiczyna i otrzymały wiana w innej części Polski. Potulice przypadły w dziedzictwie najmłodszej Anieli.
Bierze na swoje barki ciężar tej dużej fortuny, która pozwala jej, jako dobremu włodarzowi swego mienia, łożyć na cele narodowe, na cele dobroczynne. Przybliża ją do ludzi nieszczęśliwych, zarazem dzieli cd ludzi szczęśliwych i beztroskich. Za życia jej ojca pałac rozbrzmiewał wrzawą wesołą, w wysokich salach, hallach, na tarasach, wśród trawników ogrodu pełno było gości. Zjeżdżali się na zabawy, polowania, koncerty, konne kawalkady. Hr. Aniela skończyła konserwatorium i miała talent muzyczny. Wróżono, że czekałaby ją sławka pierwszorzędnej pianistki, gdyby zechciała ukazywać się na estradach. Ale publiczne występy nie leżały w jej charakterze. Może jednak brała udział w jednym lub w drugim potulickim koncercie? Nie wiemy o tym. Śmiało i dobrze jeździła konno — ona, wnuczka świetnego kawalerzysty napoleońskiego. Na drogach, otaczających byłe jej dominium, w szerokich alejach parku zwiduje się nam jej sylwetka na koniu — objeżdżająca swe ziemie, albo po prostu oddającej się najpiękniejszemu ze sportów... W późniejszych latach musiała i tej ulubionej rozrywki zaniechać.
Z chwilą śmierci ojca zmienia się gruntownie życie w potulickim pałacu. Z początku zrozumiałym powodem jest żałoba. Ale wnet zmniejszona zostaje ilość służby, odprawieni zostają lokaje, stangreci, strzelcy. Pozostaje tylko liczba ściśle niezbędna dla utrzymania porządku w obszernych komnatach. Żałoba minęła — gwar nie powrócił. Prawie klasztorne popłynęło życie w Potulicach. Rzadko zawitał gość, może z osiem razy za jej rządów odbyły się większe przyjęcia. Czym pustelnica-potulicka wypełniała sobie życie?
Wypełniła je pracą i jeszcze raz pracą. Nie kierowała sama gospodarką rolną, jak Rodziewiczówna — oddała to w ręce fachowych rolników, co było koniecznym przy wysokiej kulturze rolnej na Pomorzu. Ale zawsze było do załatwienia, do powzięcia decyzji szereg spraw administracyjnych najważniejszych. Resztę życia wypełniła praca narodowa, oświatowa, filantropijna.
Religijność, wpojona przez heroicznego żołnierza napoleońskiego, w życiu samotnym rozwija się i potęguje. Nie jest to jednak żaden kwietyzm, żaden katolicyzm kontemplacyjny. Nie jest to pławienie się w pięknych nastrojach. Dla niej wiara jest prawdą, którą trzeba zrealizować, dowieść jej czynnie. Żyje dla idei, żyje dla drugich. Jako młoda dziewczyna, jako chora starsza kobieta powtarza często: „Odmówić sobie muszę tej przyjemności, biedni czekają na te pieniądze".
I mówi tak wtedy, nawet, kiedy chodzi o ratowanie zdrowia.
Wśród obszernego pałacu żyje jednak wysokim życiem kultury. Gra zawsze na fortepianie, ćwiczy rano chociażby parę godzin, aż muzykę zarzuca, mówiąc, że ręce jej już odmawiają posłuszeństwa, że to już nie to, co dawniej było. Czyta książki w kilku językach, tylko na nie nie żałując pieniędzy. Najwięcej jednak czyta poważnych książek religijnych, studiuje je niemal i chętnie dyskutuje na tematy religijne.
Spełnia swe obowiązki dziedziczki, zajmując się ludźmi, zamieszkałymi w jej posiadłościach i pracującymi u niej. Wszyscy są dobrze wynagradzani, mają pobudowane ładne mieszkania. W nieszczęściu zawsze mogą być pewni pomocy. Tego wsparcia doraźnego, tej chrześcijańskiej jałmużny nie odmawia nigdy. Otwiera w Potulicach „Ognisko" z biblioteką, dla swoich ludzi i ludzi z Gorzenia oraz pobliskich wiosek prowadzi bibliotekę, urządza odczyty, przedstawienia teatralne, tworzy chór, który na konkursie śpiewaczym dostaje nagrodę. Dotąd w kościele i na procesjach w Potulicach lud śpiewa wyjątkowo ładnie.
Jeżeli podtrzymywała w ludziach patriotyzm, dając im wykłady „o królach polskich", jak mówią byli członkowie koła, to najsilniej zaznaczył się jej wpływ w czasach strejku polskich dzieci, obstających przy odmawianiu pacierza w szkole po polsku. Wtedy hr. Aniela gromadziła dzieci, przemawiała do nich, odsyłała je końmi do szkoły, obdarzała łakociami, zapalała w nich wiarę w zwycięstwo. Ta jej akcja zwróciła uwagę Niemców i wprawiła we wściekłość miejscową hakatę. Gazety niemieckie „Posener Tageblatt“ i „Bromberger Tageblatt“ wołały do rządu niemieckiego o wywłaszczenie dzielnej patriotki.
Mienie jej szło bez końca na ratunek nieszczęśliwych. Miała na widoku najgorszą nędzę ducha i ciała. Starała się przyjść jej z pomocą. Dopomogła inicjatywie Siostry Karłowskiej ze Zgromadzenia SS. Dobrego Pasterza i jej sumptem stanął w Winiarach pod Poznaniem Zakład Dobrego Pasterza, mający na celu nawracanie dziewcząt upadłych, leczenie tej najgorszej rany moralnej ludzkości. W Poznaniu zaś stanął zakład dla nieuleczalnie chorych pod wezwaniem św. Łazarza. W Bydgoszczy znowu dzięki niej założono sierociniec — Zakład św. Floriana. W ostatnich latach życia urządziła też hr. Potulicka w swych dobrach dwie kolonie letnie: dla dziewcząt i chłopców z organizacji katolickich i z harcerstwa.
Po wybuchu wojny w Potulicach założono szpital dla żołnierzy na 40 łóżek — przebywają w nim prawie wyłącznie Polacy. Władze pruskie zaczynają ją szykanować, nasyłają jej żandarmów, urządzają rewizję. Najcięższy dla niej był okres końcowy wojny. Wtargnęły wtedy do Potulic dzikie bandy Grentzschutz‘u, zdemolowały masę mebli i cennych zabytków, chcieli nawet podpalić pałac, ale w czas podłożony ogień zagaszono. Przez pół roku grasował Grentzschutz w Potulicach. Hrabiankę dręczono jakiemiś przesłuchiwaniami, chciano ją nawet rozstrzelać. Udało się jej uciec z Potulic, wyjeżdżając po cichu powozem, z kołami i kopytami koni owiniętymi szmatami, by u- cieczki nie zauważono. Linia powstańczych wojsk polskich była blisko, więc przedostała się łatwo do Poznania.
Jeszcze Grentzschutz siedział w Potulicach, jeszcze granice zachodnie Polski nie były ustalone, gdy hrabianka postanowiła nowy dar ofiarować narodowi, wesprzeć nim pracę Kościoła. W 1918 roku powstał w Lublinie Uniwersytet Katolicki. Hr. Aniela, oddając się gruntownie nauce na zasadach katolickich, przygotowana do zrozumienia znaczenia uniwersytetu katolickiego przez swe studia postanowiła przekazać swój majątek Uniwersytetowi Lubelskiemu. Długo, od 1924 roku trwały przygotowania do stworzenia fundacji. Wreszcie w 1932 roku została ostatecznie zatwierdzona Fundacja Potulicka dla Uniwersytetu Lubelskiego, składającą się z dwóch kluczy: Ślesina i Samsieczna.
Pałac z parkiem zapisała hr. Aniela powstającemu Seminarium Zagranicznemu.
Teraz pokoje od frontu, umeblowane prawie, jak za jej życia, pełne czcigodnych staroświeckich mebli, rycin i obrazów są pokojami reprezentacyjnymi Zakładu. W jednym z nich już założył fundamenta przyszłego Muzeum Misyjnego X. Rektor Posadzy, rozkładając tam przedmioty przemysłu artystycznego chińskiego i japońskiego, skóry wężów i jaguarów, nawet ustawiając wypchanego jaguara. W drugim — urządzono kaplicę zakładową. Wszędzie snują się wesoło w swych czarnych mundurach bracia i nowicjusze — wojsko Chrystusowe, krzątają się czynnie, żyją radośnie w Bogu, śpiewając razem z ptakami, których w parku jest tak dziwnie dużo.
Tłumaczy się to tym, że hr. Aniela lubiła bardzo ptaki, sypała im ziarno i pamiętała, by rozrzucić dla nich pokarm w zimie.
W jednym z pokojów reprezentacyjnych wisi na ścianie jej duży portret z lat młodszych. Twarz mocna, energiczna, ale znać w niej tę wytworność duszy, która kazała kochać muzykę, kwiaty, ptaki i małe dzieci. Znać myśl, która szukała rozwiązania spraw tego świata w świetle wieczności. Wysokie życie intelektualne, płonące uczucie, pokryte opanowaniem, wola dążąca do realizacji — oto, co można z tej twarzy wyczytać.
Ta wola kazała jej pracować bezustannie, dając przykład innym ludziom, by pomnażać bogactwo narodowe. Pracując, stała na straży ziemi polskiej, przekazanej jej przez wieki — nie uroniła z niej w czasach najtrudniejszych ani jednego hektara, wtedy, gdy inni trwonili fortuny i oddawali je hakacie. Chciała nauczyć lud rzemiosł, które zna lud małopolski. Widziała to w dobrach swego ojca pod zaborem austriackim. Zaczęła się więc uczyć rzemiosł: tkactwa, dziania, szczotkarstwa, introligatorstwa i t. d. Wszystko wykonywała nadzwyczaj zręcznie. Rzemiosł na gruncie wielkopolskim nie udało się jej zaszczepić, wykonane zaś płótna, wyroby trykotarskie i t. d. szły na pożytek najbiedniejszych, rozdawane im przy gwiazdce i w innych okazjach.
Patrzy jej portret ze ściany... Z kościółka, zbudowanego przez jej szlachetnego ojca, dzwon wydzwania godziny. Leżą tam prochy jej rodziny i jej własne, uczczone piękną tablicą pamiątkową. Przed nią zawsze stoją świeże kwiaty. Chrystusowcy pamiętają o swej fundatorce. Imię jej raz wraz powraca w modlitwach i nabożeństwach zadusznych. Może schodzi tu do swego ziemskiego dziedzictwa jej dusza? Może widzi, jak powstały warsztaty rzemieślnicze w miejscu, gdzie chciała zaszczepić rzemiosło?
Gorliwie uczyła ludzi pozdrawiać Imieniem Chrystusa. Opowiadają, że gdy spotkana w parku dziewczynka powiedziała jej „dzień dobry pani hrabinie", musiała odstąpić 20 kroków wstecz i na nowo ją pozdrowić jak należy. A gdy powiedziała: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" dostała od niej dwadzieścia złotych.
Teraz w okolicy przechodnie nawet nieznajomego pozdrawiają przy spotkaniu, chwaląc Jezusa. Tak często rozbrzmiewało tu Jego święte Imię. Oto przyszedł tu i zamieszkał. I snując się mrówczo i pracowicie, młodziutcy Chrystusowcy pozdrawiają z głębi swej płonącej, heroicznej wiary:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Przebojowane życie piękne... Pozostały po nim dzieła miłości, dzieła ofiary... Pozostało przykazanie pracy. Ta kobieta wielkiego rodu mogła nigdy nie wykonać najmniejszej pracy, jak dawniejsze kasztelanki, które nawet drzwi nie otwierały same, by ręki nie zniekształcić. A ona pracowała niestrudzenie i nawet, litując się nad pracownicami słabszymi lub gorzej odżywionymi, sama pomagała pracować w polu...
Pałac magnacki, siedziba zbytku, użycia egoistycznego zamieniony w dom Boży...
Czy już nie zaczyna się Królestwo Boże na ziemi?